Droga zamiast liczydła?
Śląsk
Problem budowy nowych dróg w Polsce spędza sen z powiek nie tylko przyrodnikom i ekologom, odpowiedzialnym za ochronę ostatnich enklaw dzikiej przyrody, które decydenci traktują jako teren dogodny do przecięcia szlakami transportowymi w imię „postępu i dobrobytu” obywateli. Również sami obywatele coraz częściej dostrzegają wątpliwy luksus mieszkania przy hałaśliwej drodze. Ekolodzy, do tej pory osamotnieni w negacji wizji rozwoju w stylu „po nas choćby potop”, wreszcie otrzymują wsparcie od osób, które na własnej skórze doświadczają utraty ciszy i spokoju. Szeroki front antydrogowy coraz śmielej stawia pierwsze kroki.
Miejscem, w którym doszło do połączenia sił i wspólnego wystąpienia przeciw budowie drogi są, paradoksalnie, Katowice – bastion industralizacji i kultury miejskiej. Problem związany z próbą przecięcia rezerwatu przyrody „Ochojec” nową arterią komunikacyjną sygnalizowaliśmy już na łamach DŻ w roku 2001. Teraz warto powrócić do sprawy.
Dla wielu mieszkańców dzielnicy Ochojec w Katowicach rezerwat o tej samej nazwie był miejscem do niedawna nieznanym, choć powstał w 1982 r. Las w nim trwał, niewzruszony przemianami społecznymi, jedynie pory roku odmieniały jego oblicze. Z informacji zawartych w przewodnikach turystycznych po tym terenie, można było się dowiedzieć, że jest to 25-hektarowy fragment rozległego kompleksu Lasów Murckowskich, położony w dolinie potoku Ślepiotka. Powołano go dla ochrony kolonii roślin górskich o reliktowym charakterze, w szczególności zaś dla ochrony stanowiska liczydła górskiego, gatunku bardzo rzadkiego w niżowej części kraju. Najcenniejszą wartością przyrodniczą obiektu jest właśnie liczna populacja liczydła, obejmująca ok. 540 osobników podlegających ochronie ścisłej oraz kilkanaście innych roślin chronionych, jak konwalia majowa, tojeść bukietowa, kruszyna pospolita, ciemiężyca zielona. W sumie w granicach rezerwatu występuje ponad 230 gatunków roślin naczyniowych. Na terenie „Ochojca” bytuje również wiele gatunków zwierząt, wśród nich np. orzesznica, jastrząb, dzięcioł czarny.
Wielu mieszkańcom katowickiej dzielnicy informacje te wydawały się dotąd mało przydatne w ich codziennym życiu. Do czasu. W sytuacji zagrożenia przez budowę drogi, losy ludzi i lasu połączyły się. Dla wielu zagrożenie rezerwatu stało się pretekstem, aby nie prowadzić drogi koło ich domów. Inni widzieli to głębiej. Las był im bliski emocjonalnie, bo wspólne problemy łączą. „Ta droga przecina również nasze serca i zbliża nas do siebie. Uświadomiliśmy sobie dzięki temu wartość naszej małej ojczyzny” – tymi słowami wypowiedziała się jedna z mieszkanek osiedla. Rodzi się więc pytanie kardynalne: „Po co komu ta droga?”.
Aby na nie odpowiedzieć należy cofnąć się do początku lat 80., gdy Katowice – metropolia i stolica Górnego Śląska, rosły w siłę napędzaną przez przemysł wydobywczy. Stworzenie nowych mieszkań dla przybyszów z zewnątrz było potrzebą chwili i oczkiem w głowie ówczesnych włodarzy miasta. Dlatego gdy powstał plan zagospodarowania przestrzennego Katowic, dzielnice południowe przeznaczone zostały pod zabudowę mieszkaniową. Miało powstać tutaj drugie centrum miasta, połączone z obecnym szeroką arterią komunikacyjną. Dwa centralne place, szkoły, dworzec PKP, szybki tramwaj i droga szybkiego ruchu. To wszystko na obszarze, który był wówczas terenem rolniczym z rzadką zabudową jednorodzinną. Plany były ambitne – w krótkim czasie Południe miało pomieścić 100 tysięcy nowych mieszkańców.
Jednak, jak mówią, nie zna się dnia ani godziny. Burzliwe lata 80. wywróciły do góry nogami takie wizje. Budowa drugiego centrum Katowic stała się fikcją. Z ambitnych planów zrealizowano zaledwie jedno osiedle, „Odrodzenie”, z 6 tys. mieszkańców. Przestała również istnieć potrzeba budowy tak dużej drogi na południe. Mimo tego splotu różnych okoliczności, w ostatnim planie przestrzennym dla Katowic arteria drogowa znów została przerysowana. Budziło to uzasadnione wątpliwości nawet samych architektów. „Być może potrzebna jest nowa sieć dróg o znaczeniu lokalnym, ale droga ponadlokalna” – dziwił się Tadeusz Czerwiński, który 20 lat temu współtworzył plan zagospodarowania przestrzeni dla dzielnicy południowej. – „Moim zdaniem projektanci drogi podeszli do zmian w planie przestrzennym bezkrytycznie. Powinno nad nim pracować szerokie gremium fachowców od komunikacji i przyrody, bo południowe dzielnice to płuca Katowic”.
Jeśli więc samych architektów nurtowały obawy co do zasadności tej inwestycji, trudno się dziwić przyrodnikom, którzy nie mieli żadnych wątpliwości, że drogi tej być nie powinno i należy ją z planów usunąć. Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska (CDPGŚ) jako organizacja przyrodnicza, która doskonale znała walory tego miejsca, podjęła się prowadzenia działań dla obrony "Ochojca”. Mimo argumentów urzędników, że arteria przejdzie po obrzeżach rezerwatu, nie rozwiązywało to problemu. „Przesuwanie drogi na terenie rezerwatu niczego nie rozwiąże – oponował twórca rezerwatu Jerzy B. Parusel, dyrektor CDPGŚ. – Nie ma znaczenia, jaką szerokość będzie miała szosa. Ściana lasu, która chroni liczydło, zostanie wycięta, a budowa nasypu spowoduje radykalną zmianę mikroklimatu. Liczydło wyginie, a przesadzić go nie można. Podejmowaliśmy takie próby, ale się nie powiodły”.
Pisma i wystąpienia do odpowiednich władz nie przynosiły jednak rezultatów. Został natomiast osiągnięty inny cel. Mieszkańcy tej dzielnicy, widząc zagrożenie dla własnego spokoju i zagładę miejsca niedzielnych spacerów, stanęli po stronie przyrodników. Tworzył się nowy, oddolny ruch społeczny. Mimo to władze miasta nie dawały za wygraną. „Na razie nie ma co o tym mówić, bo jest to wstępna koncepcja” – tak próbował minimalizować problem w 2001 r. prezydent Katowic Piotr Uszok. Sprawa musiała jednak trafić pod obrady Wojewódzkiej Komisji Ochrony Przyrody (WKOP), gdyż droga miała przechodzić przez rezerwat, który był w gestii wojewody śląskiego. Jej opinia miał pomóc w podjęciu decyzji przez wojewodę. Hamletowski dylemat – być albo nie być dla rezerwatu – został rozstrzygnięty, niestety na jego niekorzyść. WKOP, początkowo przeciwna drodze, pod naporem zwolenników inwestycji ugięła się. Jedynym, który głosował przeciwko zniszczeniu rezerwatu był Jerzy Parusel z CDPGŚ.
Mimo tej niewątpliwej oznaki słabości w szeregach przyrodników, mieszkańcy dzielnicy Ochojec, którym droga miała zakłócić dotychczasowy spokój i ciszę, nie zamierzali przyglądać się temu bezczynnie. Powstała nieformalna inicjatywa mieszkańców, która z czasem przekształciła się w stowarzyszenie „Polana”, mające bronić ich interesów i rezerwatu przed zakusami inwestorów. Organizowanie wycieczek przyrodniczych do „Ochojca”, zbiórki podpisów pod protestem, nękanie urzędników itp., powodowały, że o problemie było coraz głośniej. Władze miejskie nie mogły przyglądać się temu bezczynnie, postanowiły więc się bronić, zamawiając ekspertyzy, opinie i inne opracowania rozmydlające problem i stwierdzające, że nie ma powodów do społecznego niepokoju.
W ten sposób urzędnicy miejscy strzelili gola do własnej bramki. Specjaliści – przyrodnicy z Instytutu Botaniki Uniwersytetu Śląskiego na zlecenie Urzędu Miejskiego sporządzili ocenę wpływu drogi na rezerwat. Wynika z niej czarno na białym, że jeśli powstanie szosa, to stanowisko liczydła górskiego przejdzie do historii, gdyż stosunki wodne zostaną zmienione a ekosystem leśny poważnie osłabiony. „Nie zgodziliśmy się na drogę, mimo że została przesunięta i tylko zahaczała o południowe krańce rezerwatu. W pobliżu projektowanej drogi, w odległości stu metrów znajdują się najbardziej obfite stanowiska liczydła. Jeśli nie zniszczy go budowa drogi, to wyschnie. Nasypy zaburzą bowiem wilgotność terenu. Co z tego, że urząd proponuje w zamian za ten rejon okolice górnego biegu rzeki Ślepiotki. Przecież to ze względu na liczydło w ogóle powstał rezerwat” – tak decyzję uzasadniała dla lokalnej „Gazety Wyborczej” Barbara Tokarska-Guzik, współautorka waloryzacji rezerwatu. Zamiast laurki pochwalnej, władze miasta otrzymały zimny prysznic.
Mimo tej niewątpliwej porażki, urzędnicy nie odstąpili od swego pomysłu i prace nad wyłączeniem terenów pod drogę nadal trwają. W zeszłym roku wojewoda wystąpił do Ministra Środowiska o zgodę na przesunięcie granic rezerwatu, jednak na razie w planie zagospodarowania przestrzennego Katowic istnieje luka. Kto więc będzie pod, a kto na tarczy? Trudno teraz rozstrzygnąć. Niewątpliwie jednak „Ochojec” ma szansę, aby wyjść z tej bitwy zwycięsko.
Dariusz Matusiak
Kolumna „Śląsk” jest dofinansowana przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Katowicach.