DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Mamy w Polsce tylko dziką przyrodę. Rozmowa z Adamem Wajrakiem

Marcin Korniluk

Ludzie znają Cię z charakterystycznych artykułów w „Gazecie Wyborczej” i publikacji książkowych – skąd wzięły się Twoje zainteresowania zwierzętami?

Adam Wajrak: Kiedy się to zaczęło – nie potrafię odpowiedzieć, nie pamiętam. Zwierzęta były zawsze. Mieszkając w Warszawie miałem alergię na wszystkie zwierzęta – kichałem, prychałem i nie mogłem mieć psa czy kota. Z babcią do spółki zaczęliśmy sprowadzać różne ptaki, na początku jakiegoś zdychającego gołębia, wróbla i gdy rodzice zobaczyli, że mi to nie szkodzi, to mieliśmy bociana w kuchni, sowę w moim pokoju, wronę na balkonie. Zwierzęta były zawsze, ale to zawsze... Jedyna przerwa była, gdy zacząłem pracować w gazecie i nie miałem czasu. Tutaj mam klatki i woliery, a w Warszawie to był survival z tymi zwierzętami – małe mieszkanie 3-pokojowe i w każdym pokoju jakieś bydlę siedzi i trzeba było uważać, żeby się nie pozjadały.


Adam Wajrak na Spitsbergenie. Fot. Archiwum Adama Wajraka
Adam Wajrak na Spitsbergenie. Fot. Archiwum Adama Wajraka

Jako dziecko trafiłem na fajnych ornitologów, którzy mnie zabierali do lasu, oni byli doktorami, docentami, a ja miałem wówczas 8 lat. Lechosław Herz, który jest aktorem i przyrodnikiem-amatorem (nazywaliśmy go wujkiem), wyszukiwał przyrodnicze perełki, niebywałe rzeczy w bliskiej odległości od Warszawy, np. pełne pola pełnika europejskiego czy miejsce, gdzie masy gęsi przelatują, najgrubszą topolę na tyłach jakiegoś PGR-u (najgrubsze drzewo w Polsce to wówczas było). Z kolei pani dr Bogumiła Olech zabierała nas na obrączkowania i mieliśmy np. możliwość trzymać w dłoniach małego jastrzębia. Z kolei profesor Maciej Luniak z Instytutu Zoologii, który prowadził sekcję ornitologiczną, dał mi pierwszą poważną robotę: policzyć ptaki w Parku Żeromskiego. Niedawno te dane zostały wykorzystane w publikacji „Atlas ptaków Warszawy”.

Obecnie prowadzisz azyl dla ptaków – więc nie jest tak, że tylko piszesz o zwierzętach.

Azyl jest malutki. Na początku było tak, że ludzie zaczęli nam znosić zwierzęta i w pewnym momencie pojawiła się potrzeba stworzenia takiego azylu. Mieliśmy także ssaki – wydry, kuny, borsuki. Mam taką ideę, że miejsce tych zwierząt jest w naturze i cała praca nie jest nakierowana na to, by zrobić z tego zwierzaka maskotkę, która jest fajna i miła – lecz na to, by ten zwierzak wrócił do natury, gdzie powinien żyć. Z ptakami jest to stosunkowo łatwe, z ssakami zaś bardzo trudne. Większość ptaków jest u nas 2-3 dni i wylatuje.

Obecnie mieszkasz w Puszczy Białowieskiej – co sprawiło, że znalazłeś się właśnie w tym miejscu?

Po prostu przyjechałem tu do pracy – uważam, że skoro jako dziennikarz zajmuję się zwierzętami, to powinienem być tam, gdzie są zwierzęta, a tu jest ich bardzo dużo. Mieszkamy w Teremiskach już osiem lat, wcześniej wynajmowaliśmy inny dom w Białowieży. W mieście to ja bym umarł z głodu, a przynajmniej byłoby mi dość ciężko pracować, a tu mam co robić. Poza tym jest tu przyjemniej niż w mieście, choć niektóre miasta też mają swój urok i wcale nie wykluczam, że może w jakimś mieście się kiedyś znajdę. Przy mojej pracy wszystko jest po prostu trudne do przewidzenia.

A co jest najbardziej trudnego w życiu na wsi?

Nic tu nie ma trudnego. No może trochę jest... Jesteś odizolowany od różnych rzeczy, to zamknięte środowisko, wszyscy się znają, ale ogólnie jest w porządku, raczej jestem traktowany jak swój.


Stary dom na terenie Puszczy Białowieskiej. Fot. Adam Będkowski
Stary dom na terenie Puszczy Białowieskiej. Fot. Adam Będkowski

Część ludzi, których rodzice uciekli do miasta – wraca z powrotem na wieś, nawet jeśli jest to powrót wakacyjny czy weekendowy... Porównując ten obecny, „białowieski” okres z „warszawskim”co się w Twoim życiu zmieniło?

Tak, rzeczywiście, podobnie jest z moim tatą, który pochodzi ze wsi – był przerażony tym, że Warszawę zamieniłem na Teremiski. Wielu ludzi dodaje do tego ideologię, że jest to życie bliższe natury, że się na wsi nie goni tak, jak w mieście. To oczywiście gdzieś tam jest prawdą, ale też i nie. Według mnie, w wielu przypadkach takie życie jest wygodniejsze niż w mieście – masz duży dom, ogród. Jest dość tanio i myślę, że sporo ludzi wyjeżdża właśnie dlatego. Poza tym np. w Warszawie wszyscy są tak zalatani, że mi się wydaje, że tam nie da się żyć. Ale też moje życie mało się różni od życia moich kolegów – mam komórkę, Internet, prysznic i tak samo wstaję do pracy. Tak naprawdę w moim przypadku nie jest to żadna ucieczka.

Teremiski...

Jest to super wioska. Po sąsiedzku jest szkoła prowadzona przez Fundację Jacka Kuronia i jak przyjeżdżają dzieci z PGR-ów ze słupskiego, to wydaje im się, że takich wsi nie ma. Bo jednak Teremiski są bogatą wsią w porównaniu z innymi w kraju, tu cały czas się coś dzieje, kręcą się turyści, mamy dwa sklepy.

Puszcza Białowieska i społeczność lokalna są nierozerwalną jednością. Jak postrzegasz te dwa elementy?

Tak, to są dwie nierozerwalne, powiązane ściśle rzeczy – tego lasu nie ma bez tych ludzi, ludzie są jego znaczącą częścią, może nawet ważniejszą niż żubry i wilki. Dla mnie ci ludzi to tacy trochę Indianie – co prawda coraz mniej jest takich, co się na tym lesie znają, co go czują. Ale nawet ci, którzy go nie znają, jakoś instynktownie wiedzą, że trzeba ten las chronić. Dużo się tutaj zmieniło przez te ostatnie lata i już nie jest tak, że większość jest przeciwna działaniom dla ochrony Puszczy Białowieskiej. Myślę, że połowa mieszkańców zgodziłaby się, aby powiększyć na obszar całej Puszczy park narodowy w najbliższym czasie – ludzie zrozumieli, że ich egzystencja zależy od tego, żeby ten las był chroniony, nie zaś wycinany. Zresztą tego bez miejscowej ludności nie da się zrobić. Ludzie tu przeszli niesamowitą ewolucję, jeszcze kilka lat temu przecież twierdzili, że ich zamkną w rezerwacie, a teraz widzą te wszystkie układziki przy wycince drewna, widzą te wszystkie „nieczystości”, widzą, że jedyną propozycją dawaną im przez tych, którzy mówią „tak puszczy nie można chronić”, to tyle, że przez całe życie będziesz ganiał z piłą po lesie za 600-1000 zł. Czują, że nie są traktowani poważnie przez władze, że mimo wszystko dla nich partnerem są organizacje ekologiczne i bardziej wierzą tym organizacjom niż leśnikom – to jest naprawdę niezła ewolucja.

Ludność lokalna przez ostatnie lata przeszła metamorfozę. A jak obecnie wygląda sama sytuacja Puszczy Białowieskiej?

Jestem tym przerażony i zdesperowany. Mieszkam tu tylko 8 lat i tak zmieniło się na gorsze, że głowa boli. Jak w tak krótkim czasie można dokonać takiej dewastacji? Na każdym polu, cięcia tu, cięcia tam, albo kornik, albo poszerzenie pasa granicznego – każdy powód dobry. Była też ta redukcja zwierzyny – olbrzymia, i od ładnych paru lat nie ma jeleni na rykowisku, nie odrodził się. Gdy dawniej się szło do lasu, to musiałeś zobaczyć jelenia. Redukcja to był odstrzał 700-800 jeleni rocznie, i tak przez kilka lat. A teraz wszyscy zwalają, że nie ma jeleni, bo wilki zżarły, to bzdura totalna – wilków akurat nie przybyło. Kolejna rzecz jaka nastąpiła w Puszczy – bardzo zła – to pojawienie się niekontrolowanego ruchu turystycznego, gigantycznego, który polega na tym, że władze lokalne do spółki z Lasami Państwowymi otwierają drogi dla samochodów. No więc jest coraz więcej samochodów w lesie, duże hotele – co jakoś tam uderza w miejscowych. Można powiedzieć, że Puszcza dostaje w d... z każdej z możliwych stron i to jest straszliwe. I jeszcze do tego na Białorusi zaczęli wycinać od paru lat i to na wielką skalę. Tak więc tutaj sytuacja jest bardzo zła i jeśli się nic nie zmieni – będzie po Puszczy. Jest tylko jedna dobra wiadomość. To, o czym mówiłem wcześniej, że nastąpiła zmiana wśród miejscowych. Ludzie ci poczuli się dumni z tego, co mają i to jest ważne. Jeszcze niedawno myśleli, że ten las, to wszystko wokół, to jest takie zacofanie, a potem dostrzegli, że ten las jest unikalny i stanowi wielką wartość – i to jest coś bardzo ważnego. Teraz przeciwko wycinaniu czy polowaniom zbiera podpisy nie ktoś, kto przyjechał z Warszawy i jest działaczem ekologicznym – lecz robią to miejscowe dzieciaki. Urzędasy w ministerstwie nie mogą powiedzieć, że miejscowi nie chcą ochrony Puszczy. To wszystko co się dzieje, zaczyna się rozgrywać między miejscowymi i to jest ta wartość, pytanie tylko, kiedy przyniesie to efekty i czy dla tego lasu nie będzie wtedy za późno.


Wykrot w Puszczy Białowieskiej. Fot. Adam Będkowski
Wykrot w Puszczy Białowieskiej. Fot. Adam Będkowski

Dlaczego więc ochrona Puszczy Białowieskiej nie jest traktowana priorytetowo?

To nie jest kwestia leśników – to jest kwestia politycznej decyzji rządu. Leśnik wykonuje rozkazy. Jeśli on ma ustawę o lasach – a Puszcza jest pod zarządem ustawy o lasach? to leśnik działa zgodnie z nią. Dlatego ja wiem, że nie jest winien ten czy tamten leśniczy, lecz polski rząd, a dokładniej Ministerstwo Środowiska. To są prawdziwi winowajcy.

Kiedyś profesor Ludwik Tomiałojć napisał taki artykuł o „kontrrewolucji ekologicznej” i wielu się z niego śmiało, że to nieprawda, że się to nie może cofnąć, że pewne osiągnięcia w ochronie przyrody będą trwałe. Prawda jest jednak taka, że ostatnie lata to gigantyczne niszczenie polskiej przyrody i systemu jej ochrony. Urzędnicy nie potrafią sobie poradzić z rolniczymi sprawami, takimi jak programy rolno-środowiskowe, Natura 2000 też leży. Przychodzą do nas te wszystkie zagrożenia z Unii Europejskiej, a my nie korzystamy z narzędzi, które nam daje Unia, by ich uniknąć. To paranoja, tym bardziej, że nie odkrywamy Ameryki, bo przecież wiele krajów, np. Słowenia, świetnie korzysta z możliwości, jakie daje Unia w dziedzinie ochrony przyrody. To tym bardziej paranoja, bo przyroda jest jedyną sensowną wartością, jaką ten kraj posiada? biznes kiepski, kultura na niskim poziomie, zabytków mało. Jedyne, co tu jest, to przyroda? a my ją niszczymy bardzo szybko...

Mieszkasz tu na wschodzie już kilka lat, jak postrzegasz Podlasie?

Piękny region przyrodniczy i wspaniały region kulturowy zarówno na tle kraju, jak i Europy. I jeszcze to jest fajne w tym regionie, co mało kto zauważa, że tutaj ludzie potrafią bardzo dobrze sobie radzić. Dla człowieka, który przyjeżdża z centralnej Polski jest to szokujące, bo jak się mówi, jest to Polska B czy C, a przyjeżdżasz tu na Podlasie i okazuje się, że nie, że ono sobie dobrze radzi – gospodarstwa są czyste i zadbane, przyroda fajna, nie ma takiej beznadziei, że jak nie przyleci minister i nie da nam miliona, to sobie nie poradzimy. Może to, że przez lata całe ci ludzie byli pozostawieni sami sobie, że nikt się nad nimi nie pochylał, sprawiło, że zaczęli sobie sami dawać radę. Podlasie bardzo się różni od wyobrażeń, jakie mają o nim ludzie w innych regionach kraju.


Droga w Puszczy Białowieskiej. Fot. Paweł Klimek
Droga w Puszczy Białowieskiej. Fot. Paweł Klimek

A jak, jako dziennikarz zajmujący się tematyką przyrodniczą, oceniłbyś obecną sytuację ruchu ekologicznego?

Teraz? Istnieje ostry kryzys po tej fali aktywności, gdzie dużo się wygrało – ochronę wilka i rysia, Żarnowiec. Ten ruch był bardzo skonsolidowany, bardzo do przodu. Niestety od 1996 roku, czyli od powiększenia Białowieskiego Parku Narodowego i tej ochrony dużych drapieżników, ruch nie miał żadnego sukcesu. I to o czymś świadczy. Ruch jest rozdrobniony, pokłócony i w dodatku nie ma pieniędzy – to jest moja ocena. Niby są duże organizacje, ale nie ma tych akcji co kiedyś. Takich, że ministerstwo było zablokowane na amen i były to główne tematy dnia w mediach. A szkoda, bo polskie społeczeństwo jest bardzo wrażliwe i zmęczone polityką, więc może za taką Puszczę Białowieską dałoby się pokroić – tylko trzeba ich umiejętnie zachęcić.

Kiedyś napisałem taki tekst, że tutaj w Puszczy Białowieskiej strasznie fajną rzeczą była współpraca, taka koalicja tego radykalnego ruchu ekologicznego (który pojechał do Warszawy i zawiózł ten pień, zamknął ministerstwo łańcuchami) ze środowiskiem profesorsko-naukowym. Ten radykalny ruch powodował, że politycy mieli mocno pod siedzeniem podgrzane i musieli rozmawiać z tymi profesorami, którzy radykałom dostarczali argumenty, z jakimi urzędnicy i politycy nie potrafili dyskutować. To była ta symbioza, która gdzieś zniknęła. Zresztą myślę, że politycy nie chcą gadać z organizacjami ekologicznymi, że brakuje właśnie radykalizmu działań. Wszyscy zaczęli się bać radykalnych działań i etykietki oszołoma, a prawda jest taka, że są one normalne w każdym obywatelskim społeczeństwie. Obecnie radykalny ruch ograniczył się do manifestów w Internecie czy „Dzikim Życiu”, a reszta zamieniła się w ruch konferencyjno-plenarny. Szkoda, bo działaniom ekologicznym potrzebna jest różnorodność, tak jak w przyrodzie...

Jednak nie tylko organizacje ekologiczne zajmują się ochroną przyrody. Mamy całą armię urzędników zawodowo zajmujących się jej ochroną – jak oceniasz administrację zajmującą się tymi kwestiami?

Nie można ich wszystkich wrzucić do jednego worka i powiedzieć, że są to nieroby. Ale moim zdaniem trend jest obecnie taki, że większość zajmuje się zawieraniem kompromisów, a ja się nauczyłem przez całe moje życie, że w sprawie przyrody zawieranie kompromisów to jest klęska dla tejże przyrody – zawsze, po prostu zawsze. Gdy rozmawiam z urzędnikami, to odnoszę wrażenie – nawet nie odnoszę, tak już jest po prostu – że oni reprezentują interesy dokładnie wszystkich, tylko nie tej przyrody... I to jest przerażające. Jest to przerażające dla mnie z punktu widzenia obywatela, który płaci podatki. Po to płacę podatki, żeby oni zajmowali się tą przyrodą, i jak mają się nie zajmować, to ja proszę, by zlikwidować te ich etaty – lepiej nic nie mieć, niż mieć takich kolesiów, którzy dają podkładki pod różne inwestycje niszczące przyrodę. Ministerstwo Środowiska to jest dla mnie ministerstwo mające się zajmować ochroną środowiska, a nie martwić się o przemysł, o drogi, o myśliwych itd. Gdy jednak rozmawiam z urzędnikami, to dowiaduję się, że nie, bo to wbrew interesom kogoś tam, odnoszę wówczas wrażenie, że ci ludzie powinni się znaleźć w ministerstwie infrastruktury, rolnictwa lub przemysłu, tylko nie w Ministerstwie Środowiska. I tak szczerze mówiąc jest od zawsze, a teraz narosło do potwornych rozmiarów – wszystko jest dla nich ważne, samorząd, drogowcy, ale nie przyroda, choć tytularnie są od przyrody. Nie rzucając nazwisk ani nie mówiąc, że to ta czy tamta ekipa jest winna – nie, po prostu jedni i drudzy są tacy sami. W momencie, kiedy dostaną się na ten stołek, zapominają od czego są i za co im obywatel płaci podatki – a obywatel płaci im podatki za to, by się oni bili o tę przyrodę i nie zawierali głupich kompromisów. Nie przypominam sobie takiej sytuacji, by choć jeden konserwator przyrody ostentacyjnie podał się do dymisji, trzasnął drzwiami i powiedział: „nie, po moim trupie!”. Olimpiada w Tatrach po moim trupie, Via Baltica po moim trupie, wycinanie Puszczy Białowieskiej po moim trupie – żaden z nich tego nie zrobił, żaden z nich. A przecież skoro nie mogą z powodów politycznych czy jakichś tam zapobiec temu, co się dzieje w Puszczy, w Tatrach czy z Via Baltiką, to przynajmniej elementarne poczucie przyzwoitości wymagałoby podania się do dymisji. Zresztą to może też trochę wina biernego społeczeństwa, które traktuje urzędników i polityków jak pomazańców bożych i niczego od nich nie wymaga...

Dziękuję za rozmowę.

Adam Wajrak (ur. 1972) – od 1991 r. dziennikarz „Gazety Wyborczej”, popularyzator wiedzy o przyrodzie i jej ochronie, autor licznych artykułów o ekosystemie Polski i różnych regionów świata, ze szczególnym uwzględnieniem zwierząt. Jest autorem książek „(Za)piski Wajraka” (1995), „Zwierzaki Wajraka” (2002) i „Kuna za Kaloryferem” (2003). Wielokrotnie podejmował kontrowersyjne tematy związane z niszczeniem przyrody, jego artykuły o Puszczy Białowieskiej, Tatrach, Drawieńskim Parku Narodowym czy myślistwie odbijały się szerokim echem wśród opinii publicznej i decydentów. Od początku wspierał swym piórem i na wiele innych sposobów działania na rzecz objęcia całej Puszczy Białowieskiej ochroną w postaci parku narodowego, a także inne inicjatywy na rzecz przyrody. Od kilku lat mieszka w Teremiskach w Puszczy Białowieskiej. Pracownia na rzecz Wszystkich Istot przyznała mu w latach 90. tytuł „Dobrodzieja Przyrody”.