Panika w Tatrach
Źle się dzieje w regionie tatrzańskim. A już najgorzej to mają władze Tatrzańskiego Parku Narodowego. Myślicie pewnie, że chodzi o kłopoty z rosnącą liczbą turystów lub narciarzy, albo o przepychanki z natrętnymi inwestorami czy samorządowcami, którzy nie akceptują wymogów ochrony przyrody. O nie, nic z tych rzeczy. Największym problemem są ekolodzy. Tak przynajmniej wynika z ostatnich wypowiedzi TPN-owskiej wierchuszki.
Nerwowa atmosfera w Parku ma zapewne związek z wyborami nowego dyrektora tej instytucji, gdyż właśnie we wszystkich parkach narodowych odbywają się konkursy na takie stanowiska. My jesteśmy niemal pewni, że w Tatrach wygra obecny dyrektor Parku i to mimo, że w szranki z nim staje poprzedni dyrektor, Wojciech Gąsienica-Byrcyn. Obstawiamy w ciemno zwycięstwo Pawła Skawińskiego, ale sami wiecie jak to jest – lepiej, aby wszystko odbyło się w atmosferze wzajemnego zrozumienia, czyli bez angażowania w sprawę tzw. opinii publicznej. Ta ostatnia mogłaby bowiem na przykład przypomnieć sobie, w jak niecny sposób i w jakiej skandalicznej atmosferze minister Tokarczuk odwołał Wojciecha Byrcyna z funkcji dyrektora TPN i na jego miejsce desygnował Pawła Skawińskiego. I jeszcze, nie daj Boże, ktoś mógłby nabrać wątpliwości, czy faktycznie ten ostatni gwarantuje niezależność TPN od inwestorów i innych „interesantów”, a także czy faktycznie będzie on najlepszą osobą w roli obrońcy Tatr.
Siłą rzeczy atmosfera jest więc nerwowa i różne ciekawe sprawy mają miejsce przy okazji, a są one znamienne z punktu widzenia ochrony Tatr. Szczególnie trzy z nich warto tu zaprezentować i skomentować.
Już jesienią, przy okazji obchodów 50-lecia TPN, dyrektor parku rozgłaszał w prasie spiskowe teorie, że ekolodzy chcą go skompromitować właśnie przed nowymi wyborami na najwyższe stanowisko w Parku. Pan Skawiński najwyraźniej nie rozumie, że jeśli ktoś w pełni świadomie i dobrowolnie przyjmuje stanowisko dyrektora Parku z nadania pamiętnego ministra Tokarczuka i w dodatku na miejsce Wojciecha Byrcyna, usuniętego w atmosferze czystki, to już jest dostatecznie mocno skompromitowany. Nie rozumie też, że jeśli ktoś za jedną pensję zasiada w radzie nadzorczej spółki PKL, która zarabia krocie na kolejce na Kasprowy, a jednocześnie za drugą pensję wypisuje artykuły o tym, jak narciarska klientela kolejki niszczy przyrodę na Kasprowym, to nie jest osobą wiarygodną dla nikogo, kto potrafi skojarzyć te wymowne fakty. Nie rozumie również, że jeśli kierowanie parkiem narodowym polega na ciągłych ustępstwach wobec lobby inwestorskiego i miejscowych miłośników dutków, to nie da się tego ukryć przed opinią publiczną.
Opowieści pana Skawińskiego, że ataki ekologów, zwłaszcza z Pracowni, mają podłoże personalne, są oczywiście efektowne medialnie i zapewne skuteczne jako środek dezinformacji, ale zupełnie nieprawdziwe. W kwestii stanowiska dyrektora TPN interesuje nas tylko jedno: aby piastował je człowiek skutecznie realizujący ochronę jednego z najcenniejszych obszarów przyrodniczych w Polsce. Czy ten ktoś będzie się nazywał Paweł Skawiński, Wojciech Byrcyn, czy też Jan Kowalski – jest nam najzupełniej obojętne. Jeśli Wojciech Byrcyn stał się uosobieniem skutecznej i bezkompromisowej obrony Tatr, to tylko dzięki swojej postawie, nie zaś dlatego, że był kolegą ekologów lub fundował im podwieczorki – bo nie był i nie fundował. Jeśli Paweł Skawiński stał się uosobieniem kunktatorstwa i dogadywania się z lobby niszczycieli Tatr, to również wyłącznie wskutek swojej postawy, nie zaś dlatego, że jakiemuś ekologowi nadepnął na odcisk np. podczas wspinaczki na Orlą Perć. I to jest sedno problemu.
Szczególnie ciekawym przykładem emocjonalnych reakcji dyrektora TPN, a także wykładnią postrzegania przezeń swojej roli jest list, jaki dyrekcja TPN wystosowała do organizatorów konferencji naukowej „Polskie parki narodowe i krajobrazowe – możliwości oraz problemy ochrony przyrody”, która odbyła się na początku grudnia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Na konferencję tę organizatorzy zaprosili zarówno przedstawicieli TPN-u, jak i drugą stronę głośnego nie od dziś sporu wokół ochrony Tatr, czyli ekologów, m.in. z Pracowni. Organizujący konferencję pracownicy Katedry Ochrony Środowiska KUL chcieli umożliwić obu stronom zaprezentowanie swoich racji na forum publicznym.
Taka dyskusja nie była jednak w smak szefostwu TPN. Co innego wymądrzać się w parkowym czasopiśmie albo wobec zaprzyjaźnionych stronniczych dziennikarzy, a co innego porozmawiać z adwersarzami przed bezstronną publiką. Oto więc zamiast wizyty na konferencji władze TPN wystosowały do jej organizatorów pismo. Paweł Skawiński plus dwóch wicedyrektorów – Zbigniew Krzan i Stanisław Czubernat, najpierw zaprezentowali w nim wyliczankę swoich „sukcesów” w dziedzinie ochrony Tatr, której fragment warto zacytować, bo dobrze oddaje poziom intelektualny i moralny autorów: „Atmosfera konfliktów i sprzeczności tak szeroko rozpowszechnionych [w TPN] jeszcze kilka lat temu, ulega obecnie wyciszeniu i uspokojeniu. Negocjacje, rozmowy i liczne spotkania dyrekcji Parku w ciągu ostatnich 3 lat doprowadziły do konsensusu w wielu spornych kwestiach, a w konsekwencji do nawiązania partnerskiej współpracy z przedstawicielami władz lokalnych, organizacjami obecnymi w Tatrach, oraz stowarzyszeniami społecznymi zainteresowanymi problematyką Tatr”. Jednym słowem: za Byrcyna (te 3 lata wstecz) było źle i konfliktowo, za Skawińskiego jest dobrze, a Park i samorządy plus „stowarzyszenia społeczne” (jakie? – Stowarzyszenie Miłośników Kolejek Linowych? Czy może Grupa Wsparcia Antropopresji w Tatrach?) razem skutecznie bronią naszych pięknych gór w duchu jedności, szacunku i wzajemnego zrozumienia.
Tę jedność i wzajemne zrozumienie psują jednak różne tajemnicze typy spod ciemnej gwiazdy. Dalej w owym wywodzie czytamy bowiem: „W związku z powyższym [wyliczonymi „sukcesami” – przyp. R.O.] pragniemy wyrazić żal, że Szanowni Państwo Organizatorzy sesji, szeroko dostrzegając problematykę Tatrzańskiego Parku Narodowego, nie zechcieli wcześniej zaprosić do prezentowania spraw tego parku również jego przedstawicieli, a informacje o TPN chcą uzyskać od osób i organizacji, które z Tatrami mają związek tyleż emocjonalny co nieprofesjonalny, a w argumentacjach posługują się domysłami, informacjami z gazet, czy wręcz demagogią konieczną do udokumentowania z góry założonych tez. W związku z tym, a także tak późnym przysłaniem zaproszenia nie możemy wziąć udziału w sesji”. Jak to mówią, złej baletnicy przeszkadza fałdka u spódnicy. Zaproszenie przyszło „za późno” – pozostali uczestnicy konferencji dostali je w tym samym terminie, a jednak dojechali, np. z Suwalszczyzny. No i towarzystwo miało być nie takie, jakie dyrekcja TPN lubi najbardziej. Otóż do dyskusji z nimi o Tatrach godni są zasiąść tylko ci, których oni sami wyznaczą, czyli tacy, którzy się z Jaśnie Panem Dyrektorem zgadzają w ocenie jego zbawiennej roli obrońcy Tatr. Jątrzycielom, wichrzycielom i wszelkim wątpiącym w dziejowe posłannictwo Dyrektora mówi się stanowcze „nie!”. Szkoda tylko, że p. Skawiński nie pobiera pensji od Polskich Kolei Linowych lub Gminy Zakopane, lecz upodobał sobie państwową posadkę, za którą wszyscy chcąc nie chcąc musimy płacić. Tak właśnie p. Skawiński rozumie rolę urzędnika państwowego. Tak też rozumie demokrację i społeczną debatę – dokładnie tak, jak niejaki Henry Ford, który mówił swoim klientom, że mogą wybrać dowolny kolor samochodu, ale pod warunkiem, że będzie on czarny...
Ciekawa w tym kontekście wydaje się trzecia sprawa. Otóż zamiłowanie do rzetelnej dyskusji opartej na faktach, deklarowane przez dyr. Skawińskiego w wyżej cytowanym piśmie, ma charakter dość kapryśny. Gdy bowiem pojawia się okazja, żeby takową dyskusję odbyć, decydentom TPN-u akurat brakuje ochoty. Ilustruje to reakcja dyrektora Skawińskiego i jego ludzi na wydaną przez Pracownię książkę Tomasza Boruckiego „Prawda w sporze o Tatry”. Książka pojawiła się na rynku jesienią i cieszy się sporym powodzeniem, szczególnie w środowiskach interesujących się Tatrami. Autor książki rzetelnie udokumentował w niej główne aspekty sporu o ochronę tatrzańskiej przyrody, choć nie ukrywa, że wyraźnie opowiada się po tej stronie konfliktu, do której dyr. Skawińskiego akurat nie można zaliczyć.
Oczywiście książka jest „stronnicza”, w tym sensie, że jej autor dochodzi do wniosków sprzecznych z „jedynie słuszną” linią dyr. Skawińskiego i opowiada się po stronie bezkompromisowej obrony Tatr, czy też, w pewnych kwestiach, za autentycznym kompromisem, czyli takim, który nie oznacza przytakiwania lobby inwestycyjnemu i zgody na wszelkie ustępstwa, jakich ono żąda. Tymczasem reakcja na tę książkę ze strony dyrekcji TPN jest znamienna. Otóż ci „miłośnicy rzetelnych dyskusji” tym razem wybrali coś zupełnie innego, a mianowicie prezentację książki przy użyciu emocji i gładkich słówek. Utrzymaną w takim właśnie duchu recenzję „Prawdy w sporze...” zamieszczono w wydawanym przez TPN kwartalniku „Tatry” (nr 1/2005).
Autorem tekstu jest Marek Grocholski – redaktor naczelny tego periodyku. Będąc poprzednio dziennikarzem „Tygodnika Podhalańskiego”, wielokrotnie stawał odważnie w obronie tatrzańskiej przyrody, m.in. protestując przeciwko pomysłowi olimpiady zimowej w Tatrach. Niestety, red. Grocholski po przejściu na etat u dyr. Skawińskiego, z nieznanych przyczyn zmienił swoją postawę. Problem w tym, że mało przekonująco wypada w roli obrońcy Skawińskiego, gdy wcześniej na łamach „TP” aż tak bardzo go nie bronił i gdy – nazwijmy rzecz po imieniu – jest obecnie jego podwładnym. Chyba nikt o zdrowych zmysłach nie liczy na to, że dyrektor zechciałby zatrudniać Grocholskiego nadal, gdyby np. ten na łamach „Tatr” odważył się skrytykować poczynania swojego szefa.
Żeby było całkiem śmiesznie, to „obrońcy przyrody” z TPN-u i redakcji „Tatr” wypadają w swych rolach blado nawet na tle... leśników. Oto w branżowym piśmie „Przegląd Leśniczy” (nr 11/2004) zamieszczono recenzję rzetelnie prezentującą zawartość „Prawdy w sporze...” i zachęcającą do lektury tej książki – a przecież środowisko leśników nie przepada za ekologami, zwłaszcza za Pracownią. Tymczasem w „Tatrach”, ponoć „ochroniarskich”, redaktor Grocholski pisze, że co prawda z książką Boruckiego się częściowo zgadza – nie podoba mu się widok kolejki na Kasprowy, obawia się presji biznesu narciarsko-inwestycyjnego – ale oczywiście nie tam, gdzie chodzi o sedno sprawy, czyli rolę dyrektora Skawińskiego.
Grocholski pisze tak: „Drażni [w książce T. Boruckiego] założenie a priori braku dobrej woli u osób, które innymi sposobami chcą osiągnąć ten sam cel – ochronę tatrzańskiej przyrody. Dotyczy to w szczególności dyrektora TPN Pawła Skawińskiego. Oskarżenia, że jest on gotów wysługiwać się narto-biznesowi są równie obrzydliwe, jak niektóre ataki wymierzone w poprzedniego dyrektora parku Wojciecha Gąsienicę-Byrcyna, którego pomawiano nawet o osobiste wycinanie drzew w ścisłym rezerwacie”. Otóż mnie drażni co innego – to, że redaktor Grocholski, ignorując podaną w książce faktografię, nieuczciwie „ustawia” dyskusję i argumenty przeciwników tak, aby łatwo się z nimi rozprawić.
Po pierwsze, nikt tu a priori nie zakładał – na pewno nie autor „Prawdy w sporze...” – czyjejś złej woli. Ocena poczynań dyrektora TPN Pawła Skawińskiego została dokonana wedle biblijnego wskazania „po owocach ich poznacie” – stąd stwierdzenie, że jego postawa jest służebna wobec „narto-biznesu” może się wydawać obrzydliwe tylko komuś, kto albo jest ślepy, albo ma za tę ślepotę zapłacone np. jako redaktor naczelny parkowego czasopisma. Ale ślepota nie jest wymówką, bo gdy zamkniemy oczy w biały dzień, to przecież od tego nie zapadnie noc. I tak właśnie jest z rolą dyrektora Skawińskiego.
Grocholski usiłuje bowiem bronić i kreować swego zwierzchnika na obrońcę Tatr mimo tak jednoznacznych faktów, jak: 1. Zasiadanie przezeń w radzie nadzorczej firmy PKL, eksploatującej kolejkę na Kasprowy, 2. Podpisanie 31 lipca 2002 r. przez Skawińskiego porozumienia z PKL-em, które zakłada tzw. modernizację kolejki na Kasprowy, czyli de facto budowę zupełnie nowej kolei, o dwukrotnie większej przepustowości (co jest wyraźnie zapisane w porozumieniu) – i nie budzi to sprzeciwu Grocholskiego, który ponoć martwi się ekspansją inwestycji i biznesu narciarskiego w Tatrach, 3. Brak jakichkolwiek zastrzeżeń ze strony Skawińskiego wobec wydanej przez burmistrza Zakopanego zgody na budowę właśnie takiej kolejki na Kasprowy, choć TPN był stroną w postępowaniu administracyjnym dotyczącym tejże inwestycji, a sama inwestycja ewidentnie godzi w chronione dziedzictwo przyrodnicze, 4. Wyrażanie przez Skawińskiego dwóch całkiem sprzecznych poglądów: jako naukowiec i szeregowy pracownik Parku wskazywał on rejon Kasprowego jako cenny, zagrożony rozwojem narciarstwa i wymagający szczególnej opieki (uczynił to na łamach poprzedniej edycji „Tatr”, a my ów tekst przypomnieliśmy przed dwoma laty w DŻ) – jako dyrektor tegoż Parku uważa natomiast, że dwukrotnie zwiększona przepustowość kolejki na Kasprowy, a zatem znacznie większa ilość narciarzy w tym rejonie, nie zagrażają przyrodzie w jakimś poważniejszym stopniu. Pytam więc, kto tu zachowuje się obrzydliwie i dezinformuje opinię publiczną?
Dalej Marek Grocholski stwierdza: „Ważniejsza od spraw personalnych jest jednak sama filozofia ochrony przyrody lansowana przez autora książki. W konflikcie ochrony i udostępnienia Tatr nie należy się więc łudzić perspektywą 'okrągłego stołu' – pisze Borucki – gdyż jest ona fikcją fabrykowaną na użytek naiwnych 'miłośników przyrody'. To tylko cyniczny wybieg, który ma zdezorientować opinię publiczną, stwarzając pozór osiągnięcia kompromisu, tam gdzie jest to niemożliwe. Myli się autor Prawdy..., kompromis nie tylko jest możliwy, ale konieczny. Prawidłowe funkcjonowanie wszystkich instytucji tworzonych przez ludzi, od małżeństwa i rodziny przez parki i rezerwaty przyrody po ONZ, opiera się na zasadzie kompromisu”.
Grocholski ma rację w kwestii znaczenia kompromisu, ale „zapomina” dodać dwóch kluczowych informacji. Po pierwsze, T. Borucki wyraźnie pisze w swej książce (na s. 82), że Rada Naukowa TPN pozytywnie zaopiniowała modernizację kolei z utrzymaniem jej dotychczasowej przewozowości, a więc obrońcy przyrody zgodzili się na kompromis, by firma PKL mogła w sercu parku narodowego postawić – w miejscu starej – nową kolejkę linową, ale bez zwiększania jej dotychczasowej przepustowości. Po drugie, dyrektor Skawiński raz za razem przekracza ramy kompromisu – on po prostu spełnia żądania lobby inwestorskiego, które w szybkim tempie uzyskuje kolejne ustępstwa, nie rezygnując natomiast, co wszak jest podstawą kompromisu, z żadnego ze swoich istotnych interesów. Szkoda tylko, że redaktor Grocholski nie tylko udaje, że tego nie widzi, ale w dodatku wprowadza w błąd czytelników czasopisma, które miało służyć promowaniu ochrony tatrzańskiej przyrody.
Można popierać Skawińskiego lub Byrcyna, można się nazywać Grocholski lub Borucki, pisywać do „Tatr” lub „Dzikiego Życia”, ale nie zmienia to jednego zasadniczego faktu: istnieje niestety spore zagrożenie, że przy uległości obecnej dyrekcji TPN zostanie wzniesiona nowa, dwukrotnie bardziej wydajna (a zatem przynajmniej o tyleż bardziej szkodliwa) kolejka linowa na Kasprowy Wierch, co nb. prędzej czy później pociągnie za sobą jeszcze większy, zabójczy dla przyrody rozwój infrastruktury narciarskiej w tym rejonie. I żadną ekwilibrystyką i żonglerką słowną nie uda się tego faktu zatuszować.
Remigiusz Okraska