Polska wieś jest bezcenna dla nas i całej Europy. Rozmowa z Jadwigą Łopatą i Julianem Rose'em
Na czym polega działalność Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi?
Jadwiga Łopata: Międzynarodowa Koalicja dla Ochrony Polskiej Wsi powstała w 2000 r. z inicjatywy ponad 40 organizacji z 18 krajów. Organizacje te zajmują się rolnictwem i produkcją żywności oraz ochroną przyrody. Stworzenie takiej koalicji było konsekwencją moich ponad dziesięcioletnich działań związanych z polską wsią, które oscylowały głównie wokół promocji rolnictwa ekologicznego i turystyki w gospodarstwach ekologicznych. Przez 10 lat promowania takiej turystyki, głównie za granicą, miałam szansę zobaczyć, jak w innych krajach, głównie na bogatym Zachodzie, wygląda wieś. To doświadczenie spowodowało, że jeszcze bardziej pokochałam polską wieś i doceniłam jej wartość. Żyjąc w tym środowisku, mając w zasięgu ręki wysokiej jakości żywność, tradycyjne rolnictwo, bioróżnorodność, dobrych rolników i piękne krajobrazy, trudno sobie wyobrazić, że to wszystko może zniknąć, jeśli rozwój wsi pójdzie w stronę rolnictwa wielkoprzemysłowego z użyciem wielkich maszyn i dużej ilości chemii.
Ciekawe doświadczenia wyniosłam z kontaktów z zagranicznymi turystami, którzy przyjeżdżali do Polski. Oni wybiegali na nasze łąki, pytali gospodarzy, czy mogą urwać taki a taki kwiat lub zioło. Z pasją biegali w poszukiwaniu różnych żab czy obserwowali ptaki, ponieważ takiej przyrody u nich już nie ma. Takie doświadczenia bardzo mocno pobudzały do refleksji mnie i rolników, z którymi współpracowaliśmy na terenie całej Polski. Zdałam sobie sprawę z tego, że sama turystyka jest pomocna jedynie dla określonej, niewielkiej grupy rolników. Natomiast po to, żeby w jakiś sposób promować i chronić polską wieś, konieczne są działania o większym zasięgu.
Wreszcie było to dla mnie sygnałem, że rolnicy z Zachodu i ludzie żyjący w tamtych wsiach, o wiele bardziej niż my zdają sobie sprawę z zagrożeń, jakie mogą nas czekać i co możemy stracić. Gdy promuje się wielkoprzemysłowe rolnictwo na wsi, na której przeciętnie jest 30 rolników, to po jakimś czasie zostaje jeden lub dwóch rolników wielkoobszarowych. Równocześnie ze wsi znika szkoła, poczta i zamiera całe życie wspólnoty wiejskiej, znika oczywiście piękny krajobraz, ten, jaki znamy z naszych wsi – patchwork pól, różnokolorowych i drobnych, ponieważ u nas wciąż stosuje się bardzo dużo różnych upraw. Mamy np. wielkie bogactwo ptaków, dlatego że nie są zabijane przez wielkie maszyny i mają co jeść na polach uprawianych tradycyjnymi metodami.
Całe moje dziesięcioletnie doświadczenie dało mi podstawy, by twierdzić, że polska wieś jest piękna, bogata i że trzeba o nią walczyć. Jest to nie tylko nasze dziedzictwo, które powinniśmy przekazywać dalej, ale również nasze zobowiązanie wobec Europy, żeby zatrzymać „walec” zniszczeń, i pokazać: nie tędy droga, dosyć już zniszczono, rozwiązaniem nie jest chemiczne i wielkoobszarowe rolnictwo, mamy dużo żywności, nie można dalej forsować rozwiązań szkodzących przyrodzie i ludziom. Trzeba powiedzieć – basta! Dzisiaj przesłanie Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi brzmi: polska wieś jest bezcenna nie tylko dla nas, Polaków, ale również dla całej Europy.
Jakie obecnie realizujecie projekty?
J. Ł.: Realizujemy różne projekty, takie, które mają wymiar międzynarodowy i lokalny. Przykładem jest projekt Małopolskiej Grupy Ekoproducentów „Urodzaj”, który skupia w okolicach Stryszowa kilku rolników zajmujących się produkcją żywności ekologicznej. Promujemy ich żywność, pomagamy im ją sprzedać. W ramach tej pomocy funkcjonuje tzw. sprzedaż paczkowa dla konsumentów z Krakowa i Wadowic. W ten sposób eliminujemy zbędnych pośredników, którymi są np. supermarkety i wtedy żywność ekologiczna jest dostępna dla konsumenta po cenach przystępnych, nawet takich, jak żywność konwencjonalna.
„Ginące zawody” to projekt skierowany głównie do młodzieży, dlatego że niewymiernym i niesamowitym bogactwem naszych wsi są mądrość i umiejętności, które mają rolnicy. Mogą oni przekazywać wiedzę, której nie można się nauczyć w żadnej szkole – wiele tradycji, przepisów, umiejętności, które są rzadkie i zagrożone zapomnieniem. W związku z tym organizujemy różne warsztaty pod hasłem „Ginące zawody”, które są prowadzone przez rolników.
Kolejnym naszym projektem jest Ekocentrum ICPPC. Często zarzuca się nam, że chcemy, aby Polska była taką „muzealną wsią”, żeby nie następowały w niej żadne zmiany i nie była nowoczesna. To nieprawda – chcemy, żeby na polską wieś wprowadzić dobre technologie, ale zależy nam na tym, by te technologie były czyste, żeby nie niszczyły polskiej wsi i zostały wkomponowane w jej krajobraz. Teraz, gdy rozmawiamy, siedzimy w starym domu, który ma ponad 100 lat, ale na jego dachu zamontowane są panele ogrzewające wodę. Woda jest ogrzewana przez słońce, zimą jest dodatkowe dogrzewanie wody przez piec. Mamy tu zainstalowany tzw. świetlik rurowy, który doświetla korytarz. Działanie świetlika rurowego (który na dachu wygląda jak UFO) polega na tym, że światło odbija się poprzez specjalną rurę. Zamiast używać żarówki, używamy właśnie tego świetlika, poza tym jest to światło naturalne. Używamy oczywiście baterii energooszczędnych, mamy małą przydomową oczyszczalnię, moduły fotowoltaiczne, które produkują prąd ze słońca, korzystamy ze starej metody pozyskiwania wody z dachu, którą później wykorzystujemy w toalecie. Staramy się połączyć tradycję i mądrość z najlepszymi nowinkami technicznymi, które nie niszczą środowiska. Mamy dwa budynki wybudowane w technologii gliniano-słomianej. Budowaliśmy je ze starszym człowiekiem z sąsiedniej wsi, ponieważ nikt nie chciał podjąć się takiego zadania. Ten człowiek w młodości budował takie domy. W tym domu jest też specjalny, energooszczędny piec z podwójnym spalaniem. Mój syn przywiózł projekt takiego pieca z Danii jako najnowocześniejsze rozwiązanie, natomiast ten człowiek powiedział, że on pamięta jak dawniej, gdy był młody, takie piece z kamienia, które bardzo długo trzymają ciepło, budowano często. Można nazwać to połączeniem tradycyjnej mądrości z nowoczesnością.
Wreszcie nasz wielki międzynarodowy projekt - kampania promocji polskiej wsi, rozpoczął się nim jeszcze Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Wtedy nikt jeszcze nie mówił, że mamy tak dużo atutów w rękach – ponad 1,5 miliona dobrych, tradycyjnych, małych gospodarstw rolnych, które mogą produkować żywność wysokiej jakości. Przez kilka lat naszej działalności sprawiliśmy, że ten temat stał się obecny i jest na ustach najważniejszych osób w kraju, posłów, parlamentarzystów i senatorów. Próbujemy robić wszystko, aby drobnych rolników chronić.
Jakie są największe zagrożenia dla polskiego rolnictwa?
Julian Rose: Zagrożenia występują na dwóch poziomach. Pierwsze związane jest z tym, że Polska wstąpiła do Unii Europejskiej i bezpośrednio dotknęła ją biurokracja UE oraz wspólna polityka rolna, np. wymogi sanitarne, które są stawiane rolnikom. Standardy higieniczne związane z produkcją mleka, mięsa czy innych produktów spożywczych, są nastawione na wysoką sterylność. Te standardy nie mają wiele wspólnego ze zdrowiem konsumentów, ale są bezpośrednio związane z faktem promowania wielkoobszarowego rolnictwa i supermarketów.
Zaletą polskich rolników jest to, że produkują niewielkie ilości żywności, którą sami mogą przetwarzać i sprzedawać na poziomie lokalnym. Natomiast narzucana im sterylność jest potrzebna przede wszystkim po to, aby żywność można było transportować na duże odległości.
Wspólna polityka rolna jest nastawiona na pomoc wielkim gospodarstwom (80% dotacji trafia do 20% gospodarstw rolnych) i supermarketom, co powoduje, że sprzedaż i produkcja lokalna są coraz bardziej zagrożone. Supermarkety kupują tylko wielkie ilości żywności, nie kupują jej od drobnych rolników, szukają takiej żywności, która jest najtaniej wyprodukowana. W związku z tym jeśli tylko będą mogli kupić żywność taniej, zostanie ona przetransportowana nawet z drugiego końca świata bez względu na związane z tym zanieczyszczenie środowiska. Jest to poważne zagrożenie dla lokalnej ekonomii i lokalnych rolników.
Drugim zagrożeniem dla polskiej wsi jest promowanie wśród rolników potrzeby nieustannej modernizacji swoich gospodarstw, używania większej ilości chemii i genetycznie modyfikowanych nasion. Powoduje to coraz większe zagrożenie dla środowiska naturalnego i jakości żywności. Pułapką dla małych rolników jest również to, że jeśli chcą uzyskać dotację, których wysokość często jest wręcz śmieszna, będą oni pod stałą kontrolą urzędników.
J. Ł.: Kiedyś mieliśmy spotkanie ze szwedzkimi rolnikami, którzy mówili, że najbardziej boli ich to, iż stracili dumę jako rolnicy, że stali się tacy uzależnieni. Dla odmiany Francuzi podkreślają, że oni nie chcą już większej ilości hektarów, tylko chcą mieć sąsiadów, ponieważ czują się samotni.
J. R.: W Anglii jest bardzo dużo takich gospodarstw, które są całkowicie zależne od dotacji, i w pewnym sensie są niewolnikami UE, ponieważ bez dostępu do tych dotacji, upadłyby. Zamiast być niezależnymi i sprzedawać swoje produkty na lokalnym poziomie, są zupełnie zniewoleni przez system dotacji.
J. Ł.: W UE jest tak, że np. w jednym roku dostaje się dotację tylko na hodowlę baranów i krów mięsnych. Gdy byłam ostatnio w Szwecji, to od razu było widać na co UE daje dotacje – w żadnym gospodarstwie nie znalazłam innych zwierząt oprócz baranów i krów mięsnych. Powoduje to, że różnorodność w gospodarstwach jest coraz bardziej eliminowana.
W Łękawicy, położonej niedaleko Stryszowa, jest gospodarstwo państwa Mastrów – z punktu widzenia ekologii jest bardzo ciekawym, wręcz wzorcowym gospodarstwem. Znajdują się tam krowy, kozy, świnie, barany i konie. Aby jednak otrzymać dotacje, musieli wypełniać różne formularze oraz zaczęły przychodzić do nich różne kontrole (z powodu krów, bo musiały mieć kolczyki i paszporty, świń, bo musiały mieć numery, kóz, bo również musiały mieć kolczyki, koni, bo musiały mieć paszporty). Wtedy stwierdzili, że nie dają sobie z tym rady. Znam osobiście kilku rolników, którzy sprzedali krowy, bo nie opłaciło im się wypełniać dokumentów.
Dlaczego organizmy modyfikowane genetycznie zagrażają przyrodzie, rolnictwu, człowiekowi?
J. R.: Genetycznie zmodyfikowane organizmy (GMO) powstają w przypadku, gdy gen obcego organizmu wstawia się do innego organizmu. W związku z tym powstają takie żywe istoty, które nigdy w przyrodzie wcześniej nie występowały, np. pomidor z genem ryby, ryba z genem ludzkim, ryż z genem ludzkim, sałata z genem szczura czy nasiona z genami bakterii. Są to takie organizmy, które w naturalnych warunkach nigdy by nie powstały. Jest to niesamowite zagrożenie, tym bardziej, że niewiele wiemy o tym, jak obecność obcych genów wpłynie na zdrowie innych organizmów.
Wielkie korporacje, promując GMO głosiły, że ich zastosowanie spowoduje rozwiązanie problemu głodu, zwiększy plony i nie trzeba będzie używać dużej ilości chemii przy jej produkcji. Wszystko to okazało się nieprawdą. W Stanach Zjednoczonych, Brazylii i Argentynie, gdzie uprawia się GMO od około 10 lat, można w praktyce zobaczyć, co się dzieje. Okazuje się, że uprawa GMO jest katastrofą dla środowiska, rolników i zdrowia konsumentów. Nieprawdą jest fakt używania mniejszej ilości chemii, ponieważ rośliny z kolejnymi latami uodporniają się i zamiast używać mniejszej ilości środków chemicznych, potrzeba stosować ich więcej. Niektóre rośliny GMO mają wprowadzony gen, który uodparnia je na herbicydy. Wtedy rolnik może spryskiwać dane pole dowolną dawką tego herbicydu, niepożądane z punktu widzenia rolnika rośliny wyginą, zostanie natomiast ta jedna, np. soja lub kukurydza. Ale te rośliny z czasem uodporniają się, w związku z czym mieszanki herbicydowe muszą być coraz mocniejsze, co staje się katastrofą dla środowiska i zdrowia rolników. Nieprawdą okazało się również to, że będą większe plony. Jedynie w pierwszych latach wzrasta produkcja, natomiast w kolejnych latach spada. Odnośnie do tych faktów są konkretne dane, np. dr Charles Benbrook z USA opierając się na danych z Amerykańskiego Departamentu do spraw Rolnictwa, stwierdził w swoim raporcie: „/.../ ilość zużytych herbicydów i insektycydów w latach 2001-2003 była większa na polach z uprawami GMO o 5%-11,5% w porównaniu do upraw konwencjonalnych”. Poważnym zagrożeniem wprowadzenia GMO do środowiska jest też to, że te rośliny krzyżują się z innymi, nie ma barier dla pyłków, które przenoszą się z wiatrem (pyłki rzepaku nawet do 26 km), przez owady i w wyniku ekstremalnych warunków pogodowych. Następuje krzyżowanie się roślin nie tylko w obrębie tego samego gatunku, ale również z innymi spokrewnionymi roślinami. Tworzą się tzw. superchwasty, które są o wiele mocniejsze i agresywniejsze, w związku z czym wypierają lokalne i tradycyjne rośliny.
Jakie będą konsekwencje tych zjawisk w przyszłości – dzisiaj nikt nie jest w stanie odpowiedzieć na takie pytanie. Prowadzone są niezależne badania laboratoryjne, np. na szczurach, u których zauważono poważne zmiany w nerkach, wątrobie oraz nadprodukcję czerwonych ciałek krwi. Te zmiany chorobowe są alarmujące. Pojawia się pytanie – komu zależy na tym, żeby taką żywność wprowadzać do środowiska? Otóż rośliny modyfikowane są patentowane i rolnik, aby ich używać, musi je co roku kupować, ponieważ nie posiada do nich praw. Właścicielem są wielkie korporacje, zaś wprowadzenie GMO to manewr dalszego uzależniania rolników od wielkich korporacji.
Jaki jest ten mechanizm uzależniania rolników od korporacji?
J. R.: Trzeba sobie jasno powiedzieć, że za GMO stoją wielkie pieniądze. Przedłużeniem działalności wielkich korporacji związanych z produkcją żywności, jest uzależnienie od nich rolników i producentów żywności. W przyszłości zysk będzie spływał do tych wielkich korporacji. Profity z tytułu zajmowania się GMO mają również jednostki, które prowadzą badania. Na te badania przekazywane są wielkie pieniądze. Prowadzone są one przede wszystkim w celu wykrywania nowych możliwości zastosowania GMO, natomiast prawie w ogóle nie prowadzi się badań nad wykrywaniem zagrożeń, jakie mogą one powodować. Zagrożenia zostawia się nam – konsumentom. Jednym słowem, wielkie korporacje chcą mieć kontrolę nad światowym rynkiem rolnym.
W Europie do 2004 r. funkcjonowało tzw. moratorium na import i uprawy GMO; przestało jednak obowiązywać, co było wynikiem nacisku USA i WTO (Światowej Organizacji Handlu). Stany Zjednoczone wniosły skargę przeciwko Unii Europejskiej, że blokuje wolny handel i nie pozwala handlować GMO w Europie.
Jakie genetycznie zmodyfikowane organizmy są obecnie dopuszczone w Europie?
J. Ł.: Do maja 2004 r. w Europie było dopuszczonych 16 genetycznie zmodyfikowanych organizmów do przetwórstwa, przede wszystkim jako żywność dla zwierząt. Od maja 2004 r. do dnia dzisiejszego wprowadzono kolejnych 5 organizmów – soję, odmiany kukurydzy, rzepak. Jednak przełomowym momentem był fakt wpisania po raz pierwszy do katalogu nasion wspólnotowych przez UE (wrzesień 2004 r.) 17 odmian kukurydzy genetycznie zmodyfikowanej, co oznacza, że w każdym państwie Unii taką kukurydzę każdy rolnik może wysiewać.
W Polsce udało się doprowadzić do tego, że polski rząd wystąpił w marcu 2005 r. do UE o dwuletni zakaz upraw tych 17 odmian kukurydzy. W związku z tym w Polsce na razie nie ma prawnych możliwości, żeby uprawiać GMO.
Jak przebiega prowadzona przez Was kampania przeciwko GMO?
J. Ł.: Kampanię rozpoczęliśmy wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej, ponieważ wówczas wzrosło zagrożenie stosowania GMO.
Zdaliśmy sobie sprawę, że mamy bardzo mało czasu. W innych krajach UE zrobiono już w tym temacie bardzo wiele. Powstało wiele stref wolnych od GMO – w Austrii aż 90% kraju, we Włoszech – w 80%, w Anglii – w 50%, zaś Grecja cała jest strefą wolną od GMO. U nas był to temat nowy i w związku z tym włączyliśmy się w europejską kampanię tworzenia stref wolnych od GMO, podejmując współpracę z różnymi organizacjami z innych krajów. Równocześnie zdecydowaliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli od razu zaczniemy współpracować bezpośrednio z władzami na poziomie gmin, powiatów i województw. Okazało się, że był to dobry kierunek działań, ponieważ spotkaliśmy się z dużą ilością pozytywnych reakcji, szczególnie ze strony radnych sejmików wojewódzkich, którzy po zapoznaniu się z tematem podejmowali odpowiednie uchwały na forum sejmiku. W większości przypadków uchwały o utworzeniu z danego województwa strefy wolnej od GMO, przechodziły zdecydowaną większością głosów. Niestety, sejmiki nie mogą stanowić prawa, w związku z czym są to jedynie decyzje wyrażające wolę sejmików.
Obecnie aż 15 sejmików wojewódzkich chce na swoim terenie wprowadzić strefę wolną od GMO. Ma to spory wymiar edukacyjny oraz jest konkretnym naciskiem na władze krajowe, ponieważ wszystkie uchwały i rezolucje były kierowane do ministrów rolnictwa i środowiska oraz do premiera, z prośbą o respektowanie woli lokalnej społeczności oraz stworzenia podstaw prawnych, aby można było wprowadzić odpowiednie przepisy w życie. Niektóre sejmiki w „Planach strategicznego rozwoju województwa na lata 2007-2013” zaznaczyły wyraźnie, że chcą promować tradycyjne i ekologiczne rolnictwo oraz przyrodę i małą turystykę. W Małopolsce opracowywana jest nawet strategia bezpieczeństwa biologicznego, która jest próbą zabezpieczenia się przed wprowadzeniem GMO i stawia świadomie na tradycyjne rasy i gatunki.
Jaka jest szansa, że nowy rząd podejmie jakąś konkretną uchwałę, dopiero zobaczymy. Premier w swoim expose powiedział, że „Uregulowania wymaga sprawa określenia Polski jako strefy wolnej od żywności genetycznie modyfikowanej”. Zaznaczył pozytywny kierunek, ale zdajemy sobie sprawę, że istnieje ogromny wpływ wielkich korporacji na rząd. Obecnie w Ministerstwie Rolnictwa i Ministerstwie Środowiska jest opracowywane oficjalne stanowisko rządowe w tej sprawie. A więc czekamy na konkrety.
J. R.: Z drugiej strony ważne jest też wywieranie nacisku na europejskich parlamentarzystów. Tam też zaświeciło się zielone światło, ponieważ nasz europarlamentarzysta Janusz Wojciechowski (wiceprzewodniczący komisji rolnictwa), podpisał nasze MORATORIUM o 10-letnim zakazie dla GMO i jest całkowicie po naszej stronie (Moratorium podpisało ponad 140 międzynarodowych organizacji i VIP-ów, a wciąż zbieramy podpisy). Chodzi o to, żeby parlamentarzyści wywierali nacisk na Komisję Europejską, by ta w przepisach prawnych przewidziała możliwość, że dany kraj lub region może być strefą wolną od GMO. Dzisiaj można jedynie próbować zablokować jakiś konkretny genetycznie zmodyfikowany organizm, jednak wcześniej trzeba poprzeć to badaniami naukowymi i dopiero wtedy UE może to rozważyć i ewentualnie wprowadzić taki zakaz w życie.
Kraje, które są przeciwko GMO, czekają na Polskę, żeby włączyła się do działań.
Co można uznać wyznacznikiem ekologiczności wsi?
J. R.: Takim wyznacznikiem jest bogactwo bioróżnorodności – im jest ono większe, tym wieś jest bardziej ekologiczna. Im mniej jest monokultur, tym lepiej dla wsi. Im więcej jest rolników, którzy prowadzą bioróżnorodną produkcję, tym wieś jest bogatsza. Również z punktu widzenia socjalnego, im większe bogactwo kultury, tym wieś jest bogatsza. Nie da się bowiem rozdzielić kwestii kultury i natury.
Generalnie należy stawiać na tradycyjne i ekologiczne rolnictwo o różnorodnej produkcji, gospodarstwa rodzinne i małoobszarowe. Polscy rolnicy, których najbardziej cenię, to ci, którzy są mocno osadzeni w swojej tradycji, swoje gospodarstwa prowadzą bazując na przekazie z dziada pradziada. Wierzę w nich, że nie dadzą się oszukać nowinkom, takim jak choćby GMO. Drugą grupą rolników, których podziwiam są ci, którzy świadomie podejmują trud odbudowy środowiska. W Polsce są tysiące dobrych rolników, wartościowych ludzi, którzy są mocno zaangażowani w to, co robią. To właśnie oni odnoszą się z szacunkiem do przyrody, są jak gdyby jej cząstką.
Bardzo ważnym aspektem jest też to, żeby rolnictwo pozostało na samowystarczalnym poziomie. Niech jego głównym celem będzie, tak jak to jest w Polsce, sposób życia i zapewnienie wyżywienia swojej własnej rodzinie i najbliższym. W momencie, gdy zaczyna się mówić o rolnictwie jako sposobie produkcji i zarabiania, może pojawić się niebezpieczeństwo pójścia w rolnictwo wielkoobszarowe, a to będzie niszczyć wieś i przyrodę.
W języku angielskim „agriculture” oznacza „kulturę uprawy pola”, kulturę w znaczeniu pewnego rodzaju „sztuki”. W momencie gdy „sztuka uprawy pola” przestaje być sztuką, i staje się przemysłem, tracimy dobrą jakość i bioróżnorodność.
Polski rolnik jest niesamowitym skarbem dla całej Europy, ponieważ w krajach bogatych poszliśmy za daleko w kierunku uprzemysłowienia rolnictwa i straciliśmy kontakt z przyrodą oraz sens tego, co to znaczy być rolnikiem. Dzisiaj to my, ludzie Zachodu, możemy uczyć się od polskiego rolnika.
Czym jest dla Was dzikie życie?
J. R.: Dzikie życie daje człowiekowi i zwierzętom szanse, aby mogli w pełni wyrazić swoje fizyczne, psychiczne i duchowe potrzeby. W przyrodzie jest to wyrażone w formie różnorodności biologicznej. Monokulturowe nowoczesne rolnictwo jest w zupełnej opozycji do naturalnej ewolucji gatunków. Dzikość to współpraca z Naturą, a nie działanie przeciwko Naturze.
J. Ł.: Nie wyobrażam sobie życia bez dzikiego życia. Jest dla mnie źródłem mądrości, uniesień, inspiracji i nadziei. Ponieważ wyrosłam w małym tradycyjnym gospodarstwie, poczucie dzikiego życia jest we mnie bardzo głęboko. Mam taką osobistą refleksję. Kiedyś mój pies wydał z bólu przeraźliwy krzyk. Ten jego głos poruszył mnie do głębi, wręcz od środka. Było w tym doświadczeniu coś takiego, jak gdyby cząstka mnie wydała ten krzyk. Takie rzeczy zdarza mi się często przeżywać. Wiem, że jesteśmy częścią dzikiego życia.
Dziękuję za rozmowę.
Stryszów, 28 grudnia 2005 r.
Jadwiga Łopata, inicjatorka ICPPC (International Coalition to Protect the Polish Countryside – Międzynarodowej Koalicji Dla Ochrony Polskiej Wsi), założycielka i wieloletni Prezes Stowarzyszenia ECEAT-Poland (European Center for Ecological Agriculture and Tourism), członkini organizacji Innowatorów dla Dobra Publicznego – Ashoka, właścicielka małego gospodarstwo ekologicznego.
Sir Julian Rose, Współdyrektor ICPPC, właściciel gospodarstwa ekologicznego w Anglii, wieloletni członek zarządu stowarzyszenia „Soil” promującego tradycyjne i ekologiczne rolnictwo, współzałożyciel Stowarzyszenia Konsumentów i Producentów Niepasteryzowanego Mleka, ekspert Brytyjskiej Agencji Rozwoju Wsi; z jego rad korzysta Książę Karol i brytyjski rząd.