Roszada
– Dzień dobry, panie J. – zawołała równocześnie dwójka małolatów.
– A, dzień dobry, dzień dobry – przywitał się J., właściciel złomowiska. – Co tam dziś macie?
Małolaci popchnęli bliżej dwukołowy wózek i szybko zaczęli wybierać ze szmacianego worka różne metalowe rzeczy: garnki, puszki, fajerki, stalowy pręt, mosiężny moździerz i tak dalej.
J. popatrzył i oznajmił: – Za złom mieszany stawka jest niższa.
– Ależ, panie J. – bronił sprawy Pierwszy Małolat. – My to zaraz wszystko posegregujemy. Stal do stali, mosiądz do mosiądzu, miedź do miedzi.
– Kto nie ma miedzi, ten na d... siedzi – idiotycznie zażartował Drugi Małolat.
Nagle pojawił się dziwny, podłużny przedmiot.
J. przestraszył się: – Co to jest?
– To? – zapytał niewinnie Pierwszy. – Mosiężna łuska.
– Jak ci zaraz dam łuskę, to cię szczyści!
Na ziemi leżał uzbrojony pocisk przeciwpancerny.
– Zanieście go z powrotem, skąd żeście go przytargali i powiadomić mi policję. Oni zaraz dadzą znać saperom.
Pierwszy błagał: – Panie J., zmiłuj się pan. Mamy zaprzepaścić taką żyłę? Czasem zdarzy się taka jedna na sto. Wypadki chodzą po ludziach. Reszta jest pusta. Wybierzemy najpierw, co się da, a potem się powiadomi.
Drugi przytaknął: – No.
Po chwili namysłu J. powiedział: – Dobra, dawać mnie tę resztę na wagę.
Małolaci upychali kolejno na szalkową wagę stal, dalej mosiądz, a na końcu miedź. J. ważył złom, trochę oszukiwał.
– A te miedziane kable skąd? Pewnie przy drodze leżały, co? Nie dalej jak wczoraj pytali się ci z pg, czy ktoś mi nie przynosił kabla telekomunikacyjnego.
Obaj zrobili zdziwione miny, a Pierwszy rzekł: – My? My robimy tylko czyste interesy.
– Taa – uśmiechnął się J. A te przęsła z mostu, to niby co? Uprzedzajcie mnie, skąd macie towar. Gdybym ich wtedy wcześniej nie wywiózł, to wiecie, co by było? No, to jak w końcu?
Odparł Pierwszy: – Spoko, myśmy je tylko znaleźli. Ktoś przed nami je obrobił i zostawił w starym bunkrze.
J. przestrzegł: – Uważajcie, jeśli to jest towar Z-skiego i jak on do was dojdzie, to was wykastruje.
– W przyrodzie nic nie ginie... – zaczął Pierwszy.
– ...tylko zmienia właściciela – dokończył Drugi.
J. pokiwał głową: - Ale żeście się dobrali. Ciekawy jestem, co z was wyrośnie. Poszlibyście na dawną stację kolejową. Widziałem tam parę szyn. Dam wam brzeszczoty, to przyniesiecie mi je po kawałku.
Drugi zapytał: – To dlaczego sam pan tego nie zrobi?
– Gdybyś miał tyle lat, co ja, smarkaczu, to byś tak głupio nie pytał. To co, dać wam te brzeszczoty?
Podrapali się po głowach: – Za dużo roboty. Żeby tak palnik acetylenowy...
– Ech – machnął ręką J. – Łatwych pieniędzy wam się zachciewa. Kiedy już założycie rodziny i pójdziecie do pracy, do prawdziwej roboty, tak, że aż pot wam będzie spływał po jajach, to inaczej zaczniecie wtedy myśleć.
– Morały – odparsknęli obaj. – Do jakiej pracy? – przemówił Pierwszy. – Takiej jak mój stary? Od rana do nocy za trzy bańki? Przez tydzień na złomie mam więcej, jak on przez miesiąc na budowie.
J. zawyrokował: – Kiedyś wam się skończy ten złom!
– Nam nigdy, a panu też nie.
Właściciel skupu złomu westchnął, postukał ołówkiem na kalkulatorze i oznajmił: – Razem to będzie... 142 nowych złotych. Jak zwykle bez rachunku?
– Obejdzie się.
– Bez rachunku 120.
Wyciągnął z kieszeni portfel i wypłacił im pieniądze. Małolat Pierwszy i Małolat Drugi podzielili się po połowie.
– Z tym pociskiem to mnie wynocha.
Pierwszy zmrużył oko: – B. go weźmie.
– To niech bierze. Co mnie to?
– Nie dbasz pan, panie J., o klienta – dociął Drugi.
– To jak będzie? – szybko wtrącił się Pierwszy. – Co z tym palnikiem? U kogo możemy wypożyczyć?
– Bo?
– Bo wiemy, gdzie stoi czołg i trzeba go tylko rozebrać.
– Boże! – załamał się pan J. – Ciągle mało?
– Złom to złom, a pieniądze nie śmierdzą.
– Zapytajcie hydraulików. Robią teraz w szpitalu. Powiedzcie mi prawdę, po co wam tyle pieniędzy? Ja już stary jestem, a wy jeszcze młodzi. Łaźcie na dyskoteki, uganiajcie się za dziewuchami. Wiosna jest, dyskotek pełno, dziewczyny w miniówach łażą. Dajcie im się trochę poszczuć!
– A pan myśli – mówił Pierwszy – że dziewczyny to tak za darmo? Może za pana czasów to leciały na ładne oczy, teraz to tylko na kasę. Czasy się zmieniają.
– A tam, czasy może tak – westchnął J. – lecz ludzie jednak nie.
– Do widzenia, panie J. – zawołali równocześnie małolaci.
– Do widzenia – pożegnał się J., właściciel złomowiska.
Robert Litwińczuk