DZIKIE ŻYCIE

Ochrona przyrody – po co?

Andrzej Ginalski

Jeśli ktoś w dzisiejszych czasach zastanawia się, jak to jest z ochroną przyrody w Polsce, to od strony instytucjonalnej sytuacja nie wygląda źle. Zasada zrównoważonego rozwoju została zapisana w konstytucji, mamy ustawę o ochronie przyrody, a Polska transponowała większość unijnego prawodawstwa z tego zakresu. Chyba na niemal wszystkich uniwersytetach znajdziemy kierunek „ochrona środowiska”, na którym studenci uczą się, czego nie wolno robić w rezerwatach przyrody i czym się różnią ptasie obszary Natura 2000 od siedliskowych. W Ministerstwie Środowiska istnieje Departament Ochrony Przyrody, a prawie 3 lata temu powołano Generalną Dyrekcję Ochrony Środowiska i 16 dyrekcji regionalnych.


Południowo-zachodnie wybrzeże Norwegii. Fot. Andrzej Ginalski
Południowo-zachodnie wybrzeże Norwegii. Fot. Andrzej Ginalski

Funkcjonuje również szereg organizacji pozarządowych o szerokim spektrum działań: od edycji folderów i plakatów, przez organizowanie różnych form edukacji społecznej, prowadzenie badań przyrodniczych i projektów z ochrony czynnej, po udział w postępowaniach sądowych, aż do bezpośrednich akcji nieposłuszeństwa obywatelskiego, z fizycznym blokowaniem inwestycji włącznie.

Kwestia efektywności powyższych działań była i jest przedmiotem wielu rozważań, ja chciałbym skupić się jednak na ich przyczynie, czyli odpowiedzi na pytanie: po co w ogóle chronić przyrodę?

Nie czuję się na siłach udzielić odpowiedzi za wszystkich, mogę to zrobić jedynie za siebie, mając świadomość, że dla każdego odpowiedź ta może być inna. Pomijam tutaj nieszczęśliwe przypadki osób, dla których praca związana z ochroną przyrody jest jak każda inna – bo akurat trafił się wolny etat lub dlatego, że wolontariat w organizacji pozarządowej może być potem mile widziany w CV. Interesują mnie motywy tych, którzy świadomie garną się do działań ochroniarskich, choć nie zawsze – jak było i w moim przypadku – od początku wiedzieli, dlaczego tak się dzieje. Siłą rzeczy ten tekst będzie więc bardzo subiektywny.

Podręczniki ochrony środowiska wymieniają zwykle następujące motywy, dla których człowiek chroni środowisko, w tym przyrodę:

  • kulturowe
  • estetyczne
  • religijne
  • użytkowe
  • naukowe
  • ze względu na wewnętrzną wartość przyrody

Motywy kulturowe

Chronimy przyrodę ze względu na rolę, jaką odegrała w naszej kulturze.

Przyrodę podziwiam i czuję, gdy mam z nią bezpośrednią styczność, kiedy w niej jestem, nie zaś kiedy oglądam na najpiękniejszych nawet obrazach (podstawą podziwu w tym przypadku może być raczej talent autora niż sam temat). W szkolnych czasach opisy przyrody w dziełach literackich były dla mnie szczególnie nudne i zwykle pomijałem je bez większych wyrzutów sumienia. Ten argument w moim przypadku jest więc zupełnie nieistotny.

Motywy estetyczne

Chronimy przyrodę ze względu na jej piękno i harmonię.


Cieśniny Duńskie. Fot. Andrzej Ginalski
Cieśniny Duńskie. Fot. Andrzej Ginalski

Mogę się z tym zgodzić tylko częściowo. Rzeczywiście, wydaje się, że zapierające dech w piersiach krajobrazy winny nas skłaniać do większej troski o naturalne otoczenie. Jednak argument ten nie jest istotny dla wszystkich z nas (wystarczy spojrzeć, jak wielu ludzi masakruje estetycznie okolice swego miejsca zamieszkania), a czasem działa tylko do momentu, gdy w grę zaczynają wchodzić własne interesy (np. chęć wybudowania domu w miejscu, którego urok bierze się w dużej mierze z tego, że jest niezamieszkałe).

Dalej, argument ten działa tylko w stosunku do tych elementów przyrody, które z jakichś powodów społeczeństwo uznaje za atrakcyjne, co nie wystarcza aby zachować całość gatunków i typów siedlisk (również tych „brzydkich”) oraz procesów ekologicznych (w tym także tych niechcianych, np. wylewów rzek).

Motywy religijne

Chronimy przyrodę ze względu na jej „boski” charakter.

Religijność w Polsce, jeśli przybiera skalę mającą znaczenie dla efektywności jej skutków, ogranicza się w zasadzie do katolicyzmu, w jego dość specyficznym w moim przekonaniu „wydaniu regionalnym”. Doceniając wysiłki podejmowane przez niektórych katolików w celu zwrócenia uwagi swoich sióstr i braci na potrzebę ochrony przyrody, dostrzegam jak nieliczna jest ta grupa i jak mało efektywne jej działania. Mam wrażenie, że ci, którzy głoszą, iż Ziemia jest dziełem Stwórcy i całemu stworzeniu winni jesteśmy szacunek, są skutecznie zagłuszani przez znacznie liczniejszą grupę, która w oparciu o to samo źródło wiary utrzymuje, że mamy sobie czynić naszą planetę poddaną. Ostatni raz ten argument słyszałem podczas dyskusji w jednym z ministerstw – nikt go nie zakwestionował. Zieloni katolicy mają świętego Franciszka, a myśliwi mają nie mniej świętego Huberta i krzyż w logo Polskiego Związku Łowieckiego.

Co więcej, również w podejściu zwolenników pierwszego z nich widzę pewne niebezpieczeństwo, a mianowicie niebezpieczeństwo postrzegania Ziemi jako ogrodu, o który należy dbać i który trzeba pielęgnować. Mało tu miejsca na dzikość, a przyroda „zaplanowana” niezbyt mnie pociąga.

Motywy użytkowe (gospodarcze)

Chronimy przyrodę ze względu na dobra, jakie możemy z niej czerpać.

Przyroda dostarcza wszelkich substancji wykorzystywanych przez człowieka: bez lasów nie byłoby drewna, bez specyficznych procesów – ropy, bez dzikich ptaków – tych udomowionych. Ostatnio coraz większy nacisk w tzw. edukacji ekologicznej kładzie się na przypominanie, iż warunki naszego życia zależą w dużym stopniu od jakości środowiska, w tym od różnorodności biologicznej.

Nawet Komisja Europejska w nowej strategii dotyczącej bioróżnorodności podkreśla wagę tzw. usług ekosystemowych czy funkcji, które za darmo pełnią dla nas zdrowe (rozumiane jako mało przekształcone) ekosystemy – m.in. oczyszczanie powietrza, regulowanie stosunków wodnych czy pochłanianie dwutlenku węgla. Prowadzone są nawet wyliczenia, ile w razie zniszczenia ekosystemów mogłoby kosztować wykonywanie tych usług przez człowieka. Wskazują one, że w ogólnym rozrachunku taniej jest chronić niż degradować ekosystemy i czerpać z tego krótkotrwale korzyści. Problem ten stał się ostatnio szczególnie widoczny w obliczu gwałtownie malejącej liczby owadów zapylających, głównie pszczół. Bez nich nie ma zapylania, a bez tego żywności.

Taki tok myślenia może przemawiać do znacznej grupy ludzi. W końcu wykazuje on, że niszczenie przyrody podkopuje ich dobrobyt. Jednak sprowadzanie wartości przyrody do ekonomii może przynieść marne skutki – zawsze znajdzie się ekonomista, który wyliczy, że korzyści z zabudowy Tatr będą wyższe (nawet w dłuższej perspektywie) od „usług ekosystemowych”, jakie góry te pełnią pozostając w miarę dzikie. Argument ten pozostaje wysoce istotny zwłaszcza w obliczu problemów metodycznych – konia z rzędem temu, kto umie policzyć wartość usług retencyjnych, pełnionych przez obszary podmokłe na Polesiu. A jakim algorytmem zmierzyć „usługi zapierania tchu w piersiach” przez tatrzańskie krajobrazy?

Do tego dochodzą wątpliwości natury etycznej – czy naprawdę można i trzeba wszystko kalkulować rachunkiem ekonomicznym? Czy może to np. kiedyś doprowadzić do wyliczenia „usług”, jakie pełnią poszczególni obywatele w społeczeństwie i na tej podstawie do szacowania ich „wartości”?

Motywy naukowe

Chronimy przyrodę ze względu na jej znaczenie dla rozwoju nauki, zaś nauka nam odpowie na pytanie, co, gdzie i jak chronić.

Koncepcja „badać – zrozumieć – chronić” opiera się na założeniu, że najpierw przyrodę musimy dogłębnie poznać, a dopiero potem przyjdzie czas na ochronę. Czyli że najpierw musimy wszystko zinwentaryzować i skatalogować, a potem, podpierając się nowoczesną nauką, zdecydujemy, co, gdzie i jak chronić.

Oczywiście jest w tym podejściu sporo prawdy, nie da się ochronić wszystkiego. Ale znów – poleganie wyłącznie na nauce może nas zawieść na manowce. Wie o tym każdy, kto miał do czynienia z różnymi inwentaryzacjami przyrodniczymi i ekspertyzami dotyczącymi terenów, zdawałoby się, zbadanych dogłębnie. Oprócz rozbieżnych wyników badań, zdarzają się też sytuacje, gdy różni naukowcy interpretują krańcowo odmiennie ten sam zestaw wyników. Płynę teraz statkiem za koło polarne i zastanawiam się, czy kiedykolwiek ktoś będzie z głębokim przekonaniem wiedział, jak chronić przyrodę wszechoceanu, tych ogromnych przestrzeni, na temat których mamy wiedzę krańcowo fragmentaryczną. Spodziewam się, że prędzej padnie odpowiedź na pytanie, jak należało ją chronić, gdy było to jeszcze możliwe.

Powiem szczerze, iż gdy leżę na łące, to mam gdzieś łacińskie nazwy, zbiorowiska i populacje. Podejrzliwie przysłuchuję się też licytacjom zapalonych przyrodników „co kto widział”. Do ochrony przyrody nie skłania nauka, która sama w dużym stopniu przyczyniła się przecież do degradacji środowiska, ale raczej pewna wrażliwość, którą albo ktoś ma, albo można ją u niego/niej rozwinąć.

Ochrona ze względu na wewnętrzną wartość przyrody

Ze wszystkich powyższych motywów ten wydaje mi się najbardziej przekonujący. Nie mam dowodów na to, że gatunki, siedliska, naturalne ekosystemy i procesy mają wartość samą w sobie, ale skoro istnieją i są wynikiem ewolucji, to bardziej właściwym wydaje się ich zachowanie niż niszczenie. Ten argument z kolei wiąże się z kolejnym, którego nie znalazłem w podręcznikach, a który jest dla mnie najważniejszy:

Ochrona przyrody jako ochrona własnej tożsamości

Dziką naturę, tę bez specjalnie widocznych śladów przekształcenia przez człowieka, postrzegam jako niezmiernie istotny punkt odniesienia do rozważań (o charakterze niekoniecznie intelektualnym) na proste pytanie: kim jestem? Dzika przyroda jest matrycą, która ewoluowała przez miliardy lat zanim pojawiliśmy się tu w ostatniej chwili. To przeciwwaga dla kultury, która dominuje i nie zostawia wiele miejsca dla instynktu czy spontanicznego zachowania.

Wbrew pozorom, aby znaleźć dzikie nie trzeba udawać się do Puszczy Amazońskiej ani do rezerwatu ścisłego w Puszczy Białowieskiej. Można nawet nie wychodzić z domu i przyjrzeć się temu, co kultura zwykle odrzuca albo traktuje co najmniej podejrzliwie lub przedmiotowo – to nasza skóra z krostami i brodawkami, pot, mocz, paznokcie, jednym słowem ciało. To także agresja i inne przejawy naszego zachowania, które kultura czasem stara się wyprzeć. Dzika jest również seksualność, która jawi mi się jako ostatni nieujarzmiony bastion natury w człowieku oswojonym przez kulturę.

Gdy jestem w „dzikości”, równie wartościowa jak obecność przyrody jest nieobecność człowieka. Urodziłem się w mieście i całe życie mieszkam w miastach. Nie czuję potrzeby odrzucenia cywilizacji i zaszycia się w leśnych ostępach, ale czasem muszę się do nich udać, choćby na krótko. Pobyt w przestrzeni bez ludzi, samochodów, barów, bibliotek, kościołów i urzędów daje nową perspektywę, która wskazuje, że wszystko to nie jest aż tak istotne i wartościowe, jak by się mogło wydawać.

Kultura zawsze zależy też od interpretacji, a przyroda po prostu jest.

Chroniąc przyrodę, chronimy więc możliwość konfrontacji siebie z prawdziwym światem, z rzeczywistością, która istniała długo zanim się pojawiliśmy. Jest to dla mnie szczególnie istotne jako dla osoby niewierzącej, a przynajmniej nie w tradycyjnie pojmowanego Boga, który dla wierzących jest wystarczającym wytłumaczeniem ich pobytu na Ziemi. Chroniąc przyrodę, zabezpieczamy możliwość tej konfrontacji również dla ludzi, którzy przyjdą po nas.

A Ty dlaczego chcesz chronić przyrodę?

Andrzej Ginalski

Kattegat, 12 czerwca 2011 r.