DZIKIE ŻYCIE

Wszystkiemu winni są statystycy

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Kilkanaście lat temu błyskotliwą, choć krótkotrwałą karierę zrobił młody duński statystyk – Bjørn Lomborg. Opublikował książkę „The Skeptical Environmentalist”, czyli w wolnym, choć niezręcznym tłumaczeniu „sceptyk środowiska naturalnego”. Autor w przystępnie napisanej książce podważył kluczowe współczesne koncepcje dotyczące środowiska. Zanegował istnienie efektu cieplarnianego i spadku bioróżnorodności. Niemal natychmiast potem media w Danii obwołały go czołowym myślicielem XXI w., a rząd ufundował mu autorski instytut naukowy. Kilka lat trwało, zanim krytyka ze strony środowiska naukowego zaczęła docierać ze wszystkich stron, i w końcu Lomborg doczekał się procesu przed duńską komisją ds. etyki w nauce. Komisja uznała go winnym nadużyć, nadinterpretacji i naginania faktów, ale odstąpiła od ukarania, uznając, że „jako statystyk, a nie człowiek wykształcony w dziedzinie nauk przyrodniczych mógł nie wiedzieć, jaka jest istota zjawisk przez niego opisywanych”. Innym przypadkiem jest autor światowych bestsellerów, Michael Crichton, który posługując się pomocą statystyków napisał popularny wśród sceptyków klimatycznych techno-thriller „Państwo strachu”. Podobnie jak w przypadku Lomborga, media obwołały go jednym z najbardziej wpływowych myślicieli współczesności.

Nie wiem, czy to polskie powiedzenie, ale na pewno stare: „istnieją kłamstwa, wierutne kłamstwa i statystyka”. Kłopot polega na tym, że statystyka, szczególnie nowoczesna, jest niezbędnym elementem i narzędziem w badaniach przyrodniczych. Ale ważna jest prawidłowa kolejność rzeczy – najpierw mamy przyrodnika, który bada i rozumie obserwowane zjawiska. Następnie musi swoje obserwacje opisać i udowodnić – w tym momencie stosuje statystykę, jako język i obraz dla zjawiska, które zna i rozumie. 


Statystyka i piękny chrząszcz, kruszczyca złotawka na kwiatach arcydzięgla. Można chodzić kilka godzin w tej okolicy i nie spotkać ani jednego okazu, ale w miejscu, gdzie znajdują się ulubione przez niego kwiaty będzie zawsze kilkanaście sztuk. Statystycznie na 1 km2 wypada 6 sztuk – ale w rzeczywistości w całym lesie, wszystkie 350 okazów jest tylko w trzech miejscach o powierzchni 1,5 m2 – czyli może 233 sztuki na m2? Fot. Stanisław Węsławski
Statystyka i piękny chrząszcz, kruszczyca złotawka na kwiatach arcydzięgla. Można chodzić kilka godzin w tej okolicy i nie spotkać ani jednego okazu, ale w miejscu, gdzie znajdują się ulubione przez niego kwiaty będzie zawsze kilkanaście sztuk. Statystycznie na 1 km2 wypada 6 sztuk – ale w rzeczywistości w całym lesie, wszystkie 350 okazów jest tylko w trzech miejscach o powierzchni 1,5 m2 – czyli może 233 sztuki na m2? Fot. Stanisław Węsławski

Dramatem wspomnianych autorów i wielu innych współczesnych naukowców jest proces odwrotny – dostają do ręki wielki zbiór danych przyrodniczych (np. o rybach, ptakach czy temperaturze) nie mając pojęcia, jak te dane powstały i co naprawdę zawierają. Następnie ktoś taki wrzuca je do programu obliczeniowego i wybiera co ciekawsze wykresy, które wypluwa mu drukarka. Zjawisko to może być coraz częstsze, bo niemal wszystkie państwa wprowadzają obowiązek udostępniania danych o środowisku, zebranych za publiczne pieniądze, rozpowszechniają się (bardzo potrzebne) wielkie bazy danych, więc każdy zdolny uczeń szkoły podstawowej może przeprowadzić analizę korelacji i prognozę pogłowia dzików w Polsce z efektem El Niño na Pacyfiku. Problem pogłębia zapotrzebowanie na syntetyczną i zrozumiałą informację – media uwielbiają zamieścić informację taką jak „Newsweek” ze stycznia tego roku: „mamy w Bałtyku 447 morświnów”. Administracja też jest zachwycona, bo nie musi myśleć. 447 oznacza mniej niż ustalone przez międzynarodową Radę Ochrony Przyrody 500 sztuk – jako krytyczna liczebność dla uznania gatunku za skrajnie zagrożony. Wiadomo, co robić z liczbą 447: każdego znalezionego martwego morświna trzeba odjąć od tej liczby, a za pomocą modelu statystycznego można obliczyć przyrost populacji, czyli jeżeli za rok nie znajdziemy żadnego nieżywego, można będzie powiedzieć, że mamy 515 osobników i wykazać to w tabeli osiągnięć w dziedzinie aktywnej ochrony ssaków. I kogo obchodzi, że prawdziwa informacja na ten sam temat powinna brzmieć: „z liczącej około 40000 osobników populacji morświna w cieśninach bałtyckich, można ocenić z prawdopodobieństwem powyżej 80%, że co roku w rejonie polskich wód Bałtyku przebywa od 100 do 800 osobników w trakcie naturalnych wędrówek”.

Prof. Jan Marcin Węsławski