DZIKIE ŻYCIE

Bartnictwo w Puszczy

Janusz Korbel

Białowieża – przewodnik osobisty

[...] W takim to borze pradawnym ród Omeliana miał niegdyś swoje barcie. Dziad jego Filimon był zawołanym bartnikiem. Znał się na puszczańskich pszczołach – „ślepiotkach” jak nikt na świecie. Hodował je z miłością i przywiązaniem, dział nowe barcie, stare ochraniał pilnie, a chytrze od wszelakiego bartnego zwierza, łakomej na czerw pszczeli „żołny” i natrętnych mrówek. Spleść nowe „leziwo” z łyka i konopi, sporządzić lipowy „kadłubek” czy wystrugać „kopańkę” – nie było dla niego ani trudne, ani uciążliwe. Uczył wyrostków dębczaki pod ogniskiem prażyć i „halwy” z nich do samobitni kręcić, starszym udzielał rad i wskazówek, zioła na przynętę pszczół rozdawał – to fragment opowieści jednego z ostatnich bartników puszczańskich, Pawła Buszko z Andrzejanki, do którego podobno należała barć w Dębie Bartnym. Opowieść przytoczył Jan Jerzy Karpiński, wieloletni dyrektor Białowieskiego Parku Narodowego, w opracowaniu z lat 1936-1946. Paweł Buszko miał wówczas 90 lat. 


Syn bartnika F. Waszkiewicz demonstruje sposób używania leziwa. Fot: J.J. Karpiński
Syn bartnika F. Waszkiewicz demonstruje sposób używania leziwa. Fot: J.J. Karpiński

Karpiński starał się zapisać dla potomnych wiadomości o bartnictwie puszczańskim, zanim odejdą ostatni synowie bartników i powalą się drzewa ze śladami działalności ich ojców. Słuchał więc opowieści Jana Szpakowicza i Filimona Waszkiewicza ze wsi Stoczek (dzisiaj to ul. Waszkiewicza w Białowieży) oraz Józefa i Jana Szlachciuków z Pogorzelec, których ojcowie zajmowali się bartnictwem, a w domach przechowało się przed wojną sporo narzędzi.

Początki bartnictwa sięgają w Puszczy prawdopodobnie wczesnego średniowiecza. Archeolodzy znajdują ślady osad sprzed tysiąca lat, a wiemy, że wiekowe drzewa stwarzały w licznych dziuplach dogodne warunki do gnieżdżenia się pszczół. Pierwotnie miód i wosk były po prostu z nich wybierane, ale prawdopodobnie już we wczesnym średniowieczu człowiek nauczył się wykuwać barcie. Z badań przeprowadzonych w Puszczy wiemy, że do wieku XIX prawie 40% jej powierzchni zajmował tzw. bór lado, czyli kulturowy las sosnowy, w którym wypalano roślinność dna lasu, a na drzewach hodowano pszczoły. Z dokumentów inwentaryzacyjnych dowiadujemy się, że pod koniec XVIII wieku w Puszczy były tysiące barci, a kilkaset czynnych, ale był to już czas, kiedy pojawiły się pierwsze ule kłodowe i pasieki przyzagrodowe. Bartnictwo było stopniowo usuwane z Puszczy w drugiej połowie XIX wieku, a sami bartnicy zostali definitywnie z niej usunięci w roku 1888. Z zapisków Karpińskiego dowiadujemy się, że Puszcza dzieliła się pod kątem użytkowania bartnego na bory (bór to obszar, na którym było 60 barci) i półborki, dzierżawione przez bartników przez 6-letnie okresy. Dzierżawy te były wynikiem przetargów organizowanych w Grodnie. Według Karpińskiego, najsławniejszymi bartnikami byli Jan Buszko i Bazyl Szpakowicz. Ten ostatni zyskał przydomek „Polaka”, bo pod pretekstem oględzin barci woził powstańcom w roku 1863 żywność do puszczy. Karpiński pisze, że każdy bartnik oznaczał drzewa własnym znakiem ciosnem. 


Wyżar. Fot. Janusz Korbel
Wyżar. Fot. Janusz Korbel

Ciosno oznaczało w ogóle, jak pisze Gloger w Encyklopedii Staropolskiej, „nacięcie, narznięcie, znak herbowy lub inny, jakie pospolicie wycinano na starych drzewach granicznych”. Do niedawna najczęściej można było oglądać pozostawione przez bartników nacięcia na korze sosnowej. Prawdopodobnie w ten sposób oznaczano swoją wyłączność do dziania barci w danym drzewie lub na obszarze. Czasami takie nacięcia były robione po usunięciu fragmentu kory i te gdzieniegdzie przetrwały do dzisiaj. Ciekawe jest skomplikowane ciosno, jakie po raz pierwszy zobaczyłem w 2009 roku w trudno dostępnym obszarze ochrony ścisłej, na niezbyt grubej, martwej od dawna i pozbawionej kory sośnie, na wysokości kilku metrów. Znalazł je Tomasz Niechoda w trakcie poszukiwania największych drzew. Z całą pewnością nie była to sosna bartna, można więc przypuszczać, że bartnik oznaczył tak granicę dzierżawionego obszaru. Identyczny znak znajduje się kilkaset metrów obok oraz w jeszcze jednym oddziale – na żywej do dzisiaj sośnie. Kiedy przeglądałem zdjęcia sosen z wypalonymi fragmentami pni, jakie robiłem w ciągu kilku lat, po rozjaśnieniu w komputerze czerni ukazało się kilka identycznych ciosen, przykrytych zwęglonym drewnem. Zawsze ten sam znak – ciosno, z różnych miejsc obszaru ochrony ścisłej. Czyżby jeden bartnik (a może jego ród) dzierżawił obszar blisko 50 km²? Wbrew temu, co pisał Karpiński, a wcześniej Blank Weissberg, autor „Barcie i kłody w Polsce” z roku 1937, znajdowane dzisiaj ciosna wcale nie są na drzewach bartnych. Trudno znaleźć inne wytłumaczenie niż takie, że były to w tym przypadku znaki graniczne. 


Śniot wiszący na hwozdowni. Fot. Janusz Korbel
Śniot wiszący na hwozdowni. Fot. Janusz Korbel

Najpopularniejszym drzewem do zakładania barci były sosny („chwoje”), ale zdarzały się też barcie w dębach (dąb bartny z zarośniętą barcią oglądamy na trasie turystycznej z kładki przy ścieżce do Dębu Jagiełły). Blank Weissberg pisze, że sosny

wybierane na barcie miały metrową średnicę pnia i liczyły przynajmniej 120 lat. Potwierdzają to ogromne rozmiary zachowanych do dzisiaj martwych sosen bartnych.

Współczesne próby przywracania bartnictwa jako atrakcji turystycznej przez sprowadzanych bartników z Uralu (z Baszkirii, gdzie przetrwała ta tradycja) zapoczątkował w 2007 roku WWF. Baszkirscy bartnicy są spadkobiercami nieco odmiennych zwyczajów niż bartnictwo praktykowane w Puszczy. Współczesne barcie przy ścieżce turystycznej w Puszczy Białowieskiej zrobione są w sosnach cieńszych niż oryginalne, co może grozić wymarznięciem roju. Bartnik często zaczynał pracę od wejścia na drzewo i ścięcia jego wierzchołka – w ten sposób powstrzymywano wzrost ku górze, a drzewo było mniej narażone na powalenie przez wiatr. Kiedy dzisiaj widzimy stare sosny pozbawione czuba, możemy być raczej pewni znalezienia na nich śladów pracy bartnika. Następnie, przy pomocy urządzenia złożonego ze sznurów i ławeczki (leziwo) bartnik wychodził na odpowiednią wysokość. Zwykle było to ok. 7 m, ale np. w Dębie Bartnym barć była na wysokości 12 m. Starsze barcie znajdowały się często wyżej.

Kiedy barć trzeba było dopiero wydrążyć, używano specjalnego pomostu do stania. Barć była to komora o głębokości ok. 50 cm, i wysokości od 40-55 cm (według niektórych autorów bywały i metrowej wysokości, choć nie zachowały się ślady takich barci w Puszczy), przy szerokości 10-20 cm od strony otworu. Otwór zamykano szczelnym kawałkiem sosnowego drewna – płaszką, w której mógł znajdować się niewielki wylot dla pszczół. Robiono też „oko” – otwór z boku barci, częściowo zamknięty dębowym kołkiem, który wówczas służył za wylotek dla pszczół. 


Ciosno na sośnie. Fot. Janusz Korbel
Ciosno na sośnie. Fot. Janusz Korbel

Były też barcie śniotowe, czyli przykryte dodatkowo dębową kłodą – wypukłą deską, ściętą u góry – zawieszoną na dwóch kluczach/hakach znajdujących się nad i pod otworem barci. Śniot dodatkowo zabezpieczał przykrycie barci przed warunkami atmosferycznymi i nieproszonymi gośćmi. Kiedy bartnik pobierał miód, wówczas śniot zawieszał na wbitym po prawej stronie barci kołku, zwanym hwozdownią. Do dzisiaj zachowały się już ostatnie cztery barcie z wiszącymi śniotami, wszystkie w trudno dostępnych rejonach obszaru ochrony ścisłej.

Co ciekawe, jedna z tych sosen bartnych jest u dołu pnia podcięta. Za niszczenie barci nakładano wysokie kary i dzisiaj nie dowiemy się już, jaki dramat się tam rozegrał; czy była to czyjaś zemsta, czy – być może – bartnik został ukarany podcięciem sosny za niezapłacenie podatku. Inny sposób hodowania pszczół w Puszczy polegał na ustawianiu na drzewach, często na specjalnych podestach, uli kłodowych, przypominających wyciętą w drzewie część barci. Do dzisiaj jeszcze takie ule, nazywane borć, można spotkać mocowane na drzewach w Białorusi i Ukrainie.

Z szeregu szkodników bartnych Karpiński na pierwszym miejscu nie wymienia bynajmniej niedźwiedzia, lecz człowieka – złodzieja. Szczególnie barcie w pobliżu osad były narażone na okradanie, dlatego śnioty klinowano dodatkowymi klinami i nabijano gwoździami kowalskimi, by uchronić przed rozłupaniem siekierą. Przed niedźwiedziem chroniono barć wieszając na kołku, ponad nią, dubowuju kołodu, czyli sporą dębową samobitnię o średnicy 25 cm i długości 1,5 m. Przy próbie jej odepchnięcia niedźwiedź obrywał powracającą kłodą i albo rezygnował, albo, co gorsza dla niego, spadał na wbite pod drzewem i zaostrzone dębowe koły. Z zachowanych do dzisiaj rysunków i akwareli Jana Henryka Mǖntza z roku 1783 dowiadujemy się także o innej formie hodowli pszczół w Puszczy Białowieskiej, mianowicie o nadrzewnych pasiekach. Malarz ten przedstawił scenę osaczenia niedźwiedzia, który – mimo tzw. odenka, czyli platformy mającej uniemożliwić wejście – wdrapał się na właściwą platformę wybudowaną wysoko na dębie, na której były ustawione 24 ule kłodowe. Skomplikowane pułapki zastawiano na kuny i inne zwierzęta. Jesienią bartnicy ocieplali barcie świerczyną i korą brzozową. Przed obrobieniem barci rozpalali w pobliżu ognisko i właśnie ślady po tych pracach dzisiaj najczęściej możemy zobaczyć pod postacią wyżarów. Wyżar to uszkodzony u dołu pień sosny, który najpierw opalono do bielu, powodując zażywiczenie drewna, a później odłupywano tam łuczywo. Czynność tę powtarzano wielokrotnie, a łuczywo pozyskiwali nie tylko bartnicy, ale i okoliczna ludność. Powodowało to niszczenie sosen i częste pożary, dlatego pod koniec XIX wieku zakazano bartnictwa i robienia wyżarów. Do dzisiaj zachowały się gdzieniegdzie ślady po odbitych na pniach cechówkach z czasów carskich oraz sporadycznie litery lub cyfry z czasów bartnictwa, jak i starannie wykaligrafowane numery pisane przez Karpińskiego na inwentaryzowanych przed 70 laty drzewach bartnych. Ogromna ilość wyżarów w pokrytej borem części obszaru ochrony ścisłej wskazuje na bardzo intensywne użytkowanie bartne Puszczy.

Janusz Korbel