DZIKIE ŻYCIE

Samotnik-ekstremista

Robert Jurszo

Henry David Thoreau nie jest i nigdy nie był zbyt popularny w Polsce. Obecność jego myśli jest w jakimś stopniu odczuwalna w środowiskach – w szerokim sensie tego słowa – kontrkulturowych i ekologicznych. Chyba najbardziej znane w naszym kraju są trzy jego teksty: eseje „Sztuka chodzenia” i „Obywatelskie nieposłuszeństwo” oraz – jak się łatwo domyśleć – „Walden”. Ta ostatnia pozycja wśród niektórych ekologistów ma status niemal kultowej. Jest zapisem dwuletniego pobytu w lesie, we własnoręcznie wybudowanej chacie nad stawem Walden. Warto jednak pamiętać, że Thoreau – niezależnie od tego, co myślą o nim jego niektórzy bezkrytyczni „fani” z czasów obecnych i przeszłych – nie zaszył się w żadnej głuszy. Z jego skromnego domku było całkiem blisko do rodzinnego Concord – można było tam dojść piechotą i wrócić w ciągu jednego popołudnia. Nie piszę tego, by zanudzać Czytelnika geograficznymi szczegółami, ale by choć naderwać zasłonę mitu, którą utkano i obwinięto wokół Thoreau.

Filozof czy kaznodzieja?

Biorąc pod uwagę – jak wspomniałem wyżej – dość nikłe zainteresowanie amerykańskim myślicielem w naszym kraju, z tym większym zainteresowaniem należy przyjąć ukazanie się na rodzimym rynku nowej pozycji mu poświęconej. Mam na myśli książkę „Peryferie liberalizmu. Henry David Thoreau” autorstwa Katarzyny Haremskiej, doktor filozofii z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. Ujmując rzecz w wielkim skrócie, mamy tu do czynienia z próbą – zresztą bardzo udaną – przyjrzenia się postaci Thoreau w świetle filozofii politycznego liberalizmu.


Henry D. Thoreau, praca Waltona Ricketsona z 1898 r. (tynk, farba). Dar od Waltona Ricketsona i Anny Ricketson z 1929 r., z kolekcji Concord Muzeum. Fot. David Bohl
Henry D. Thoreau, praca Waltona Ricketsona z 1898 r. (tynk, farba). Dar od Waltona Ricketsona i Anny Ricketson z 1929 r., z kolekcji Concord Muzeum. Fot. David Bohl

Nie będę się skupiał na szczegółowym relacjonowaniu całej treści książki – zainteresowanych odsyłam do rzeczonej pracy, choć zastrzegam, że to raczej lektura naukowa niż publicystyczna. Chcę za to napisać o jednej rzeczy, która zwróciła moją uwagę. Otóż autorka – jako chyba jedna z niewielu, przynajmniej na gruncie rodzimej „thoreaulogii” – zwraca uwagę na mroczną stronę myśli amerykańskiego filozofa i ukryty w niej niebezpieczny ładunek. Ale po kolei.

Haremska pisze, że „biorąc pod uwagę wątki dominujące w pismach i postawie Thoreau, nasłuszniej będzie przypisać filozofa do tradycji liberalnej”. I dalej: „Indywidualizm, wzorzec cnót osobowych i obywatelskich, kult samodzielności bytowej i przedsiębiorczości, hasła wolnościowe – wszystkie wymienione elementy filozofii sytuują Thoreau w ramach liberalnej szkoły myślenia” (s. 208). Przyznam, że mam wątpliwości co do takiej kwalifikacji politycznej postawy myśliciela. Skłonny byłbym raczej twierdzić, że – wziąwszy pod uwagę nie tylko to, co Thoreau pisał, ale też jak żył – należałoby go lokować raczej bliżej anarcho-indywidualistów, co znajduje pewne uzasadnienie również w tym, że ci ostatni biorą go sobie za jednego ze swoich patronów. Ale nie zagłębiajmy się w ten problem, bo jego rozstrzygnięcie nie zmienia nic w innej kwestii, w której Haremska – w moim odczuciu – ma stuprocentową rację.

Rzućmy okiem na inny fragment książki, kluczowy dla podnoszonej tu sprawy. „Thoreau reprezentował – pisze filozofka – skrajną postać dziewiętnastowiecznego amerykańskiego ruchu kontrkulturowego. W swej postawie i ocenach nie znosił sprzeciwu, nie znał umiaru. Zarówno w życiu, jak i poglądach odrzucał konformizm, gardził zdrowym rozsądkiem. Był rygorystyczny w wymaganiach wobec samego siebie i w odniesieniu do świata. […] Duchowy potomek Sokratesa, ironicznie umieszczony przez los w świecie rozkwitającego kapitalizmu, ugruntowanej demokracji i rodzącego się społeczeństwa masowego”. To jedna z najlepszych charakterystyk Thoreau, jakie czytałem. Zgłosiłbym może tylko jedno „ale”. Ostatecznie, jak sądzę, przynajmniej w jednym aspekcie myśliciel z Concord pozostał nieodrodnym synem Nowej Anglii: w swym gorącym moralizmie. Jeśli bowiem dobrze przyjrzeć się postaci Thoreau, to trudno oprzeć się wrażeniu, że – przynajmniej w jakimś stopniu – bardziej od greckiego filozofa przypomina on... purytańskiego kaznodzieję. Jego wściekłe filipiki przeciwko prowincjonalności Concord czy konsumpcyjnemu stylowi życia mają temperaturę wulkanicznych kazań. I właśnie w tym problem. Ale czytajmy Haremską dalej.

Ekstremista samorealizacji

„Pod koniec życia – kontynuuje autorka – Thoreau doprowadził motywy liberalne do skrajnej postaci, w ramach której doszło do wywyższenia sfery publicznej nad prywatną, usprawiedliwienia działań nielegalnych, zachęty do buntu i apoteozy przemocy”. Haremska bardzo słusznie zauważa, że „w liberalnym głównym nurcie indywidualizm zadowala się przestrzenią prywatną, przedsiębiorczość spełnia w domenie gospodarczej, pasja polityczna wyraża poprzez dyskusję, zaś wolność ograniczona jest przez wolność innych jednostek”, zaś Thoreau „przepoił liberalizm własną gwałtownością, pasją republikańską i poczuciem nieomylności” (s. 210). Na takiej drodze – kończy książkę autorka – „pojawia się problem z empatią, łatwo popaść w przesadę, przekroczyć przyjęte w punkcie wyjścia granice, za którymi przemoc w słusznej sprawie staje się akceptowalna” (s. 220).

Innymi słowy, „późny” Thoreau mniej lub bardziej zdecydowanie skręca na wąską ścieżkę ekstremizmu politycznego. Thoreau z okresu „Walden” mieści się jeszcze w – i tak bardzo rozległych – granicach liberalnej (czy po prostu: wolnościowej) ortodoksji. Mieszka w swojej chacie na uboczu, ale nie uważa, by ten sposób życia powinien zostać przyjęty przez wszystkich. Napomina, a nawet łaja swoich pobratymców za różne przywary i krytykuje ówczesne realia społeczne, ale nie w głowie mu siłowe ich zmienianie. Afirmuje swoje samotnictwo przeciwstawiając je „stadności” Concord, ale nie absolutyzuje przy tym swojej woli. Ale potem staje się „gwałtownikiem wolności”, który w sposób niebezpieczny dryfuje w stronę jakiejś formy myślenia rewolucyjnego.


Okładka książki „Peryferie liberalizmu. Henry David Thoreau”
Okładka książki „Peryferie liberalizmu. Henry David Thoreau”

W jego myśli i osobie w sposób niemal modelowy manifestuje się wielka zmiana w pojmowaniu wolności, jaka zaszła w epoce Romantyzmu, którego przecież Thoreau jest czołowym przedstawicielem (w jego amerykańskiej wersji). Wolność nie jest już wyborem między konkurencyjnymi wartościami lub między wartościami a antywartościami. Jest przede wszystkim samorealizacją własnego potencjału, własnej wizji, własnego porządku aksjologicznego, nawet wbrew woli otoczenia. W tym punkcie jesteśmy tylko krok od politycznej katastrofy. Brutalną lekcję wynikającą z tej konsekwencji świat odrabiał w XX w. Wtedy różne szlachetne idee w praktyce przybrały postać totalitarnej zagłady, w której społeczeństwo i przyroda zostały potraktowane jako plastyczny przedmiot całkowicie samowolnych i arbitralnych zabiegów politycznej woli panującej władzy.

Zasługą książki Katarzyny Haremskiej jest właśnie to, że uwydatnia ten głęboko mroczny aspekt myśli amerykańskiego filozofa, którego zwykliśmy na ogół postrzegać jako zupełnie nieszkodliwego dziwaka o wielkiej wrażliwości na przyrodę. Nigdy nie powinniśmy zapominać, że idee – przywołując myśl innego wybitnego amerykańskiego filozofa, konserwatystę Richarda Weavera – mają konsekwencje. Czasem naprawdę przerażające.

Robert Jurszo

Katarzyna Haremska, Peryferia liberalizmu. Henry David Thoreau, Księgarnia Akademicka, Kraków 2015, akademicka.pl