Matki Polki w obronie drzew. Rozmowa z Cecylią Malik i Anną Grajewską
Jesteście inicjatorkami artystyczno-społecznej akcji „Matki Polki na wyrębie” nagłaśniającej problem masowego wycinania drzew w Polsce. Jak narodził się pomysł posadzenia karmiącej Matki Polki z dzieciątkiem na pniu ściętego drzewa?
Cecylia Malik: To dość długa historia, choć pomysł okazał się najprostszą i najbardziej zwyczajną rzeczą, jaką mogłyśmy zrobić. Mamy małe dzieci, chodzimy z nimi na spacery, karmimy piersią, a wyręby można znaleźć wszędzie. Połączenie Matki karmiącej na wyrębie dał symboliczny obraz poruszający serca. Już w zeszłe wakacje znajomi z organizacji ekologicznych przestrzegali, że ministerstwo środowiska szykuje koszmarną ustawę, która pozwoli na wycinki drzew na prywatnych działkach bez zezwolenia, brzmiało to przerażająco. Ale dotknęło to nas tak naprawdę dopiero w lutym i marcu, kiedy usłyszeliśmy warkot pił na ulicach i zobaczyłyśmy zdjęcia w gazetach i portalach społecznościowych coraz to nowych wyrębów w całym kraju. Po feriach zimowych przyjechałam do domu, otworzyłam Facebooka i przeżyłam szok. Co drugi znajomy wrzucał zdjęcia z wycinek, które widzi właśnie przez okno. Dodatkowo Gazeta Wyborcza, Radio Kraków czy TVN zaczęły robić inwentaryzacje wycinek ze zdjęć przysyłanych przez ludzi. To było straszne.
Zaczęliśmy się zastanawiać z przyjaciółmi z kolektywu Niedzielni, z Anią Grajewską, Mariuszem Waszkiewiczem i innymi znajomymi aktywistami już nie tylko z Krakowa, że trzeba zorganizować ogólnopolski protest. Próbowaliśmy też zrobić pomnik ministrowi Janowi Szyszce i były plany żeby wozić go po Polsce. Zorganizowaliśmy razem z Niedzielnymi i Czystym Protestem manifestację w Krakowie „Szyszko Oddaj Drzewa”, podczas której na dźwięk pił Krakowianie podnieśli w górę 200 wściekłych emotikonek (tekturowych kół o średnicy 1,5 metra). Czuliśmy, że musimy coś zrobić, że czujemy się bezsilni wobec tego, co robi minister Jan Szyszko i nasz rząd, ale też wściekli i zdesperowani. Protest był piękny.
Osobiście przerastał mnie pomysł protestu w Warszawie z 6-miesięcznym Ignacym na ręce. Spotkałam się z przyjacielem artystą Mateuszem Okońskim i zaczęłam mu opowiadać, że chcemy zrobić pomnik ministra Szyszko i protest w Warszawie. Wtedy Mateusz zaczął mnie namawiać słowami. „Cecylia – bądź artystką, wróć na drzewa, zrób coś bardzo swojego – nie baw się w politykę – tylko sztuka jest naszą szansą, ludzie są już zmęczeni ciągłym wychodzeniem na ulicę”. Następnego dnia o 7.30 jak mój mąż Piotrek jechał do pracy, pojechaliśmy na pierwszy wyrąb przy ul. Malborskiej w Krakowie, poprosiłam Piotrka, żeby zrobił mi zdjęcia jak karmię Ignasia. Tego samego dnia zdjęcie Matki Polki na wyrębie wrzuciłam na Facebooka. Zdjęcie zostało udostępnione setki razy, zaczęli do mnie dzwonić dziennikarze. Wtedy postanowiłam to robić codziennie.
W latach 2009-2010 każdego dnia wchodziłam na inne drzewo, teraz postanowiłam karmić rano Ignasia na wyrębach i w ten sposób pokazać skalę tego, co się stało, a tym samym to skomentować. Po kilku dniach, podczas protestu na Rynku, podeszły do mnie Ania Grajewska, Aga Miłogrodzka i Maria Rauch, że one też chcą to zrobić, też chcą być Matkami Polkami na wyrębie. Więc umówiłyśmy na wspólny performans na gigantycznym wyrębie przy Alejach Pokoju w Krakowie. Dla niektórych z nas był to duży wysiłek, na przykład Agata Bargiel przyjechała z innej miejscowości i żeby wziąć udział w naszym performansie nocowała z malutkim Kosmą u Agi Miłogrodzkiej. Przyszło nas 11 mam z dziećmi. Była to dla nas niezapomniana chwila jak z wózkami przedzierałyśmy się przez zwalone gałęzie. Usiadłyśmy na pniach, karmiąc dzidziusie, starsze dzieci siedziały przytulone obok. Zdjęcie zrobił Tomasz Wiech, tato Róży i Antosi, partner Ani. Tomek wrzucił na swój fanpage zdjęcie i stało się coś niesamowitego. Tysiące ludzi zaczęło lajkować i udostępniać tą fotografie, w swoim już dość długim aktywistycznym życiu, jeszcze czegoś takiego nie przeżyłam. Media zaczęły pisać, ludzie dyskutować i komentować, Organizacje wrzucać na swoje fanpage, i tak się zaczęło. Widząc to razem z Anią zrozumiałyśmy, że właśnie to – Matki Polki karmiące dzieci na wyrębie – to jest nasz ogólnopolski protest przeciwko masowym wycinkom i przeciwko ministrowi Janowi Szyszce.
Przysłowiowy ojciec-Polak ma trzy zadania do spełnienia – począć syna, zbudować dom i posadzić drzewo. Obecnie zabrał się za wycinanie drzew. Czy drzewo przestało być ważne dla większości ludzi?
Anna Grajewska: Sposób podejścia do przyrody świadczy o miejscu, w którym jest dana społeczność. Widać, że nadal jesteśmy społeczeństwem „na dorobku”, którego życie regulowane jest przez kiepskie prawo umożliwiające wąskiej grupie, szybki zysk. Nasze miasta przez ostatnią dekadę rozwijały się bez planów zagospodarowania, a deweloperzy w świetle prawa mogą budować bloki, które stłoczone, pozbawione są podstawowej infrastruktury oraz zieleni. Obecne wszędzie podziemne parkingi (również wymóg prawny) powodują, że na powierzchni sadzi się jedynie trawę, małe krzewy albo mikrodrzewka w donicach bo inaczej konstrukcja dachu zaczęłaby przeciekać i samochody stałyby w wodzie.
W ostatnich latach Kraków systematycznie wyprzedawał grunty zamiast zagospodarowywać je na poczet mieszkańców. Więc z jednej strony złe prawo, a z drugiej brak porządnej edukacji przyrodniczej. Uczymy się o mitochondriach, a nie potrafimy rozróżniać podstawowych gatunków drzew, które mamy w okolicy. Gdyby nauczyciele biologii, tak opowiadali o przyrodzie jak Peter Wohlleben w „Sekretnym życiu drzew” to myślę, że kilka pił nie poszłoby w ruch. Ludzie nadal potrzebują drzew, czy też szerzej mówiąc przyrody, ale nie łączą pojedynczej wycinki w szerszy obraz. W tygodniu wytną drzewa na swojej działce, a w weekend pojadą do Doliny Kościeliskiej zachwycać się pięknym krajobrazem i wrzucać zdjęcia krokusów na portale społecznościowe. Taka polska schizofrenia.
W logo akcji jest zaciśnięta pięść wyrastającego z pnia ściętego drzewa. Rozumiem, że na wiele Was stać…
A.G.: Autorem logotypu i całej naszej identyfikacji wizualnej jest Wojtek Kwiecień-Janikowski. W trakcie rozmów rozmawialiśmy o dwóch możliwościach identyfikacji. Jedna łagodniejsza, bezpośrednio kojarząca się z macierzyństwem, i druga, ta na którą ostatecznie się zdecydowałyśmy, właśnie kojarząca się z siłą i walką. Niestety sytuacja jest dramatyczna i czas listów, petycji i rozmów się skończył. Widać, że nasz obecny rząd w ogóle nie bierze tego pod uwagę. Dlatego logotyp nawiązuje to znaków używanych przez ruchy Black Power. Chcemy być kimś w rodzaju rzeczniczek polskiej przyrody i zamierzamy to robić głośno i z uporem.
Czy były jakieś reakcje na akcję „Matki Polki”, które Was zaskoczyły?
C.M.: Zaskoczyło nas, że dzień po naszej wspólnej akcji w Krakowie, Axa Rostworowska i Zu Jach postanowiły zorganizować akcję Matki Polki na wyrębie w Warszawie. Przyszło około 30 mam, jedna z bliźniakami. Ewa Hubar, choć sama nie ma dzieci, namówiła przyjaciółkę w Białymstoku i zorganizowały przepiękny performans, do którego włączały się mamy, które akurat były na spacerze z dziećmi. To, że Matki Polki i Ojcowie Polacy zaczęli wysyłać nam swoje zdjęcia na wyrębach, a także kreować swoje własne akcje jak np. Michał Łuczak w Katowicach, który zorganizował akcję „Ojciec Polak sadzi drzewo” – to było fantastyczne zaskoczenie. Takie akcje i ludzie, którzy tak spontaniczne je podejmują dają nadzieję.
A.G.: Krytycznie do akcji odnosili się zwykle mężczyźni w wieku 40-50 lat, których profilowe zdjęcia były zrobione na tle przyrody, mieli dużo zdjęć z gór lub wycieczek rowerowych, stylizowali się na silnych i wysportowanych.
Druga kwestia dotyczyła komentarzy mówiących o tym, że karmienie piersią od aborcji dzieli jeden krok… więc byłyśmy nazwane aborcjonistkami, szmaciarami. Zadziwiające i smutne jednocześnie.
Jaki był odzew na Waszą akcję ze strony urzędników odpowiedzialnych za wycinkę drzew w Polsce?
A.G.: Oficjalne pismo z apelem i naszymi postulatami oraz fotografią Tomka Wiech złożyłyśmy w Kancelarii Pani Premier i Pana Prezydenta. Dzień później Premier Beata Szydło publicznie broniła Ministra Szyszkę, on całował ją po rękach, ona mówiła o „pozornych wycinkach”. Na nasze pismo nie odpowiedziała. Odpowiedział natomiast Prezydent, który przysłał nam list z podziękowaniem za pismo i fotografie, w którym informuje nas, że są przygotowane poprawki do ustawy a on jest osobą, która słucha wielu środowisk w trakcie podejmowania decyzji.
Mam przekonanie, że trzeba taką drogę wykorzystywać aby zmuszać rządzących do precyzowania swojego stanowiska również na drodze oficjalnej.
Wasza inicjatywa odbiła się szerokim echem w mediach społecznościowych a także została dostrzeżona w polskiej i zagranicznej prasie. Czy uważacie, że jej cel został osiągnięty?
A.G.: Każda grupowa fotografia, która została zrealizowana przez kobiety identyfikujące się z „Matkami Polkami na wyrębie” obiegła lokalne media. Tak więc sporo informacji pojawiło się w mediach z Warszawy, Krakowa, Olsztyna, Poznania, Katowic, Białymstoku i Bytomiu. Pierwszą fotografię, zrobioną w Krakowie obejrzało kilkaset tysięcy ludzi. Zdjęcie wyzwoliło emocje, które okazały się bliskie wielu ludziom i pozwoliło na wyrażenie sprzeciwu.
O akcji pisały media ogólnopolskie, za granicą „The Guardian”, gazety niemiecki i szwajcarskie.
Potrzebujemy poważnej debaty publicznej na temat polskiej przyrody, edukacji przyrodniczej, odnawialnych źródeł energii i wszystkiego co z tym tematem się wiąże. Cel jednak nie został osiągnięty. Z proponowanych poprawek do ustawy właśnie został wycofany wymóg zgłaszania planowanej wycinki! Jest to skandaliczna manipulacja.
Cecylio, Twoja droga artystyczna jest ściśle związana z drzewami. Za projekt „365 drzew” otrzymałaś tytuł Kulturystki roku 2010 Programu Trzeciego PR. Wchodziłaś codziennie na inne drzewo, przez cały rok. Czy znasz dalsze losy tych drzew?
C.M.: Myślę, że połowy tych drzew już nie ma. Niedawno zostało zwalone przez wiatr moje 100 drzewo, 300-letni Jesion Wyniosły na Krakowskich Plantach. Drzewa znikają z bardzo różnych powodów. Teraz wycinki przebrały katastrofalne rozmiary, ale za poprzedniej władzy, też wycinano masę drzew.
Sporo drzew, na których byłam, wycięto bo remontowano drogę albo chodnik. Inne wycięto, bo planowane są inwestycje. Dużo drzew zostało zwalonych przez wichury, albo było już bardzo chore czy uschnięte. Drzewa w miastach (a głównie na takie wchodziłam) mają bardzo ciężkie życie. Muszą znieść zanieczyszczenia powietrza, sól w zimie, brak wody. Drzewo w mieście dożywające starości to naprawdę coś wyjątkowego. Dlatego tak bardzo denerwują mnie te komentarzem, które cały czas dostajemy – Zamiast siedzieć na pniach to lepiej by drzewa posadziły. Ale to nie jest tak, że można wyciąć drzewo i posadzić na jego miejsce nowe. Bo żeby drzewo urosło musi zostać spełniona masa warunków, a żeby wyrosło wielkie to musi minąć kilkadziesiąt lat. Drzewa znikają z naszego krajobrazu w ciszy.
Nie pozostałyście obojętne wobec problemu wycinania przez leśników unikalnej Puszczy Białowieskiej. W jaki sposób zabrałyście głos w tej sprawie?
A.G.: Puszcza Białowieska to jeden z tematów, które zamierzamy poruszyć w trakcie audiencji u papieża Franciszka. Ostatnia w Europie puszcza jest niszczona, bez oglądania się na międzynarodowe apele i zapowiedzi kar. Minister Szyszko, niszcząc polską przyrodę, w tym Puszczę, powołuje się na słowa encykliki papieskiej, próbując w ten sposób legitymizować swoje działania. Uważamy, że to jest niedopuszczalne i zamierzamy uświadomić papieżowi jak wykorzystywane są jego słowa.
Gdybyście miały artystycznie zobrazować relacje współczesnych ludzi do przyrody to jaki obraz z tego by powstał?
A.G.: Przychodzi mi na myśl znane przysłowie mówiące o obcinaniu gałęzi, na której się siedzi. Czuję, że jesteśmy w momencie, kiedy ta przysłowiowa „gałąź” jest już przez nas mocno nadpiłowana i ten proces niestety nadal postępuje.
Dziękuję za rozmowę.
Cecylia Malik – malarka, performerka, edukatorka, ekolożka i miejska aktywistka. Ukończyła malarstwo na ASP w Krakowie. Organizuje protesty wspólnie z ekspertami i organizacjami dbając o ich sens i skuteczność zarazem kreując je, jako happeningi i dzieła sztuki w przestrzeni publicznej. W pracy artystycznej współpracuje z mężem Piotrem Dziurdzia, który m.in. dokumentuje jej performansy i buduje obiekty pływające. Mama Antka, Urszuli i Ignacego.
Anna Grajewska – z wykształcenia historyczka sztuki, z zawodu i powołania edukatorka muzealna. Wierzy, że kultura może być narzędziem zmiany społecznej. W ramach swojej pracy rozwija długofalowe programy edukacyjne we współpracy z różnymi środowiskami. Mama Antoniny i Róży.