Wierzę w ludzi. Rozmowa z Marcinem Dorocińskim
Piotr Skubała: Jak oceniasz moment, w którym znalazła się ludzkość? Mam na myśli globalne zagrożenie środowiskowe w tym zmiany klimatu, zagrażające dalszej egzystencji gatunku ludzkiego na Ziemi. Tak przynajmniej mówi wielu naukowców, przedstawicieli hierarchii kościelnej, zwykli obywatele, jak np. 16-letnia uczennica ze Szwecji Greta Thunberg.
Marcin Dorociński: Nadszedł czas, abyśmy uświadomili sobie, że w kontekście zmian klimatycznych to Ziemia i troska o nią jest teraz priorytetem. Bo jeśli tego nie zrobimy to będzie to brzemienne w skutkach dla przyszłości ludzkości. Rozmawiałem ostatnio z prof. Rafałem Kowalczykiem z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży, który powiedział że, jeśli doszłoby do katastrofy, to Ziemia sobie poradzi, pozbędzie się nas – otrząśnie się i ludzie zlecą z niej, jak pchły z psa. Przerażający opis. Ale miejmy nadzieję, że decydenci i politycy podejmą trudne, ale niezbędne decyzje.
Nie trzeba być ekologiem, żeby zrozumieć, że zmienia się klimat. Badania klimatyczne są prowadzone od 200 lat i widzimy, że dzieje się coś niepokojącego. Najwyższy czas, aby zadbać o naszą planetę. Ludzie, którzy zajmują się klimatem wiedzą o tym bardzo dobrze. Odnoszę niestety wrażenie, że ludziom, którzy mają władzę i wpływ na decyzje systemowe nie bardzo na tym zależy. Bardzo lubię przyrodę i zwierzęta i chciałbym, żeby Ziemia w najdzikszej, najprostszej postaci, pozostała najdłużej jak się da. Myśleć sobie, że będziemy ostatnim pokoleniem, które zobaczy ostatnie dzikie zwierzęta czy ostatnie dzikie lasy, jest tragiczne. Każdy z nas ma dzieci, wnuki, przyjaciół i co z nimi, co dalej?
Miałem przyjemność spotkać się z Tobą w trakcie szczytu klimatycznego w Katowicach, gdy dyskutowaliśmy po projekcji filmu „Znikająca wyspa” o zmianach klimatycznych. Jakie wrażenie pozostawił w Tobie ten film?
Ten dokument bardzo mną wstrząsnął. Film opowiada o Kiribati – malutkim państewku wyspiarskim na środku Oceanu Spokojnego. Kiribati zalewa podnosząca się woda w oceanach. Wyspy te – prawdopodobnie w ciągu najbliższych 15-20 lat – znikną z powierzchni ziemi. Ich były prezydent jeździ po całym świecie, był w grudniu w Katowicach na COP i tłumaczył wszystkim na przykładzie Kiribati, jak tragiczne w skutkach są zmiany klimatyczne. Kiribati kupuje ziemię w Australii, Nowej Zelandii i przesiedlają tam cały kraj. Będą mieli swoją ojczyznę gdzie indziej. Niewyobrażalna tragedia.
Ryszard Kulik: Jak doszło do tego, że zaangażowałeś się w różne działania ekologiczne i zostałeś ambasadorem WWF?
Na pomysł rozbudowanej działalności charytatywnej wpadła moja agentka Anna Świątek. Zaczęła mnie namawiać do tego, żeby pomagać słabszym i moją popularność wykorzystać dla tych, którzy tego potrzebują, a sami nie mają głosu lub nie mogą sobie pomóc.
P.S.: Internet zawrzał po tym, jak 28 lutego opublikowałeś na swoich profilach w mediach społecznościowych nagranie, w którym niszczysz mieszkanie, a na końcu oblewasz je benzyną i zapalasz zapałkę. Ja też uważam, że dzisiaj trzeba głośno krzyczeć, tak jak robisz to w filmie, krzyczeć i domagać się ratunku dla planety i dla nas. Jak doszło do powstania tego nagrania?
Film główny był poprzedzony kampanią teaserową – krótkim nagraniem na telefon, który został wrzucony na moje konta społecznościowe. Ten 8 sekundowy filmik wywołał ogromne poruszenie. „AszDziennik” napisał, że Dorociński zmobilizował 38 milionów ludzi do pomocy, ale nie wiadomo dokładnie do jakiej i o co chodzi. Tysiące ludzi – znajomych i nieznajomych pytało, co się stało, jak pomóc. Reakcja na kampanię przekroczyła nasze najśmielsze oczekiwania. Zgodziłem się wziąć udział w tej kampanii WWF, aby powiedzieć, że my wszyscy musimy się zorganizować, zjednoczyć, bo wszyscy w jakiś sposób niszczymy planetę. W grudniu, gdy spotkaliśmy się na szczycie klimatycznym w Katowicach, byłem świeżo po przeczytaniu wywiadu z prof. Szymonem Malinowskim z Uniwersytetu Warszawskiego. Potem miałem okazję z nim rozmawiać osobiście. I w oczach człowieka, który bada chmury i z chmur wyczytuje, jakie zmiany zachodzą w naszym klimacie widzę, że nie jest dobrze. Że od katastrofy nie dzieli nas 50 lat, 70 lat, a może już tylko 20, bo wszystko przyspiesza w tempie zaskakującym. Gdy roztopi się wieczna zmarzlina, jeżeli uwolnią się gazy cieplarniane, to może się zrobić wokół Ziemi taka „czapka”, że będzie się tu robić coraz cieplej. Trzeba dzisiaj rzeczywiście krzyczeć. Ja będę krzyczeć, abyśmy zaczęli o tym naprawdę rozmawiać, co jeszcze można zrobić, żeby naprawić to, co się jeszcze da.
Najnowszy serial filmowy, w którym użyczyłeś swojego głosu to „Wrogi świat” zrealizowany przez „National Geographic”. To zapierająca dech w piersiach produkcja, pokazująca tych mieszkańców naszej planety, którym przyszło żyć w najbardziej nieprzyjaznych warunkach.
To niesamowity, spektakularny serial – kamera dotarła do miejsc, w których żyją niezwykle rzadkie zwierzęta, które za chwilę, jeżeli zmiany klimatu będą postępować, znikną z planety.
R.K.: Zastanawiam się, skąd u Ciebie taka wrażliwość? Czy przyczyną jest miejsce, w którym się wychowywałeś?
Wychowałem się na wsi. Gdy byłem dzieckiem, na wakacje jechałem w rodzinne strony mamy. Wszyscy w tej miejscowości wychodzili pracować w pole, a ja zostawałem na podwórku. Większość czasu spędzałem na dworze. Na tym podwórku w budzie mieszkał duży pies, podobny do dobermana. Ja wchodziłem do jego budy, spędzałem z nim godziny rozmawiając. A on mi odpowiadał w jakiś sposób. Może właśnie takie wychowanie, sprawiło, że mam jakiś rodzaj empatii.
P.S.: Wśród aktorów jest stosunkowo niewiele osób, które podobnie jak Ty angażują się w działania dla przyrody. Jak jesteś spostrzegany w tym środowisku? Czy jesteś za to doceniany? I dlaczego twoje koleżanki i koledzy po fachu tak rzadko się angażują?
Zaangażowanie w działania na rzecz przyrody wiąże się z pewnymi kosztami, wiadomo, że znajdzie się zawsze ktoś, komu nie będzie się to podobać. Taką grupą są myśliwi. Czasami mnie to przytłacza i sprawia, że zastanawiam się, po co ja to właściwie robię. Z drugiej strony to, że jestem Ambasadorem WWF pozwoliło mi bardzo wiele się nauczyć. Nie wiedziałem wcześniej np. ile rysi, żubrów, łosi jest w Polsce, co to jest morświn, dlaczego dziki są pożyteczne. Ja się tego wszystkiego uczę, a potem przekazuję dalej w świat.
R.K.: Czy Twoje zaangażowanie w działania dla przyrody spowodowało jakieś zmiany w Twoim życiu i w życiu Twojej rodziny?
Zanim coś kupimy, zastanawiamy się, czy jest nam to rzeczywiście potrzebne. Przekonałem dzieci, żeby zakręcały wodę w kranie. Ale wcześniej, gdy słyszałem, że się leje, to sam przybiegałem i zakręcałem. Wtedy było zwykle „tatooo!”. Ale teraz już tak się nie dzieje, bo są wyszkolone. Przekonałem je też, by gasiły światło i segregowały śmieci. W mojej rodzinie pijemy wodę z kranu, dzięki czemu nie mnożą się plastikowe butelki. To się nazywa prostota życia. Chciałbym też mieć kiedyś swoje warzywa i owoce uprawiane u siebie – w tym kierunku idziemy.
P.S.: Wiem, że kontuzja kolana uniemożliwiła ci karierę piłkarską. Czy żałujesz tego?
Nie byłem specjalnie uzdolnionym piłkarzem – grałem tylko w okręgówce. Natomiast było tak, że piłka była moją największą miłością i miałem takie sny, że strzelam najważniejszą bramkę na bardzo dużym stadionie przy bardzo dużej liczbie ludzi. Budziłem się rano i pamiętałem ten sen bardzo dobrze. Kiedy w wieku kilkunastu lat zerwałem więzadła w kolanie, okazało się, że nie będę mógł już grać zawodowo. W tym czasie pojawiła się możliwość zdawania do szkoły teatralnej i tak oto stałem się aktorem. I gdy wydawało się, że strzelenie tej najważniejszej bramki jest już dla mnie niemożliwe, to w 1999 r. zadzwonił do mnie Olaf Lubaszenko z propozycją zagrania meczu w reprezentacji aktorów i artystów. Pierwszy mecz odbył się na stadionie Legii z reprezentacją artystów włoskich, których kapitanem był Eros Ramazzotti. No i pod koniec tego meczu po podaniu Dariusza Dziekanowskiego lewą nogą strzeliłem w okienko gola. Euforia, euforia po prostu! I potem cały stadion, 13 tys. ludzi krzyczało moje nazwisko. No i sen się ziścił.
R.K.: Wiem, że jesz mięso, choć starasz się je ograniczyć w swojej diecie. Z jakiego powodu?
Tak, staram się ograniczyć, a docelowo w ogóle zrezygnować z jedzenia mięsa. Powodów jest wiele. Przede wszystkim chodzi o dobrostan zwierząt. Ale też niezdrowo jest jeść dużo mięsa. No i wpływ na klimat – hodując zwierzęta na mięso lub mleko sprawiamy, że do atmosfery uwalniane są ogromne ilości metanu.
P.S.: Czy masz jakieś swoje ulubione miejsce na ziemi?
Wszędzie tam, gdzie są fajni ludzie. Miejsca bywają niezwykłe, wyjątkowe, ale te najbardziej dziewicze powinny pozostać nietknięte. Nie powinno nas tam być, bo je niszczymy. Bardzo lubię Katowice i mam z tym miastem bardzo dobre wspomnienia. Mam tu kolegę, świetnego aktora Darka Chojnackiego z Teatru Śląskiego. Gramy teraz razem w „Osach” w reżyserii Iwana Wyrypajewa w Och Teatrze w Warszawie.
Nawiązując jeszcze do spotu WWF, czy nie sądzisz, że w przekonywaniu ludzi do działań prośrodowiskowych powinniśmy jednak unikać oskarżania i odwoływać się do bardziej łagodnej perswazji?
Jestem bardzo łagodnym człowiekiem. Do czasu oczywiście. Gdy jadę przez Puszczę Piską, albo Kozienicką, jak ostatnio i widzę butelki plastikowe wszędzie rozrzucone, to nie mam ochoty powiedzieć „przepraszam, czy moglibyście to ze sobą zabrać?”. Mam ochotę powiedzieć coś innego, mniej kulturalnego. Kto dał nam prawo do tego, żeby wyrzucać śmieci gdzie popadnie? To dla mnie nie tylko objaw braku wychowania, chamstwa, ale również rodzaj uzurpacji, tak jakbyśmy mieli przekonanie, że jesteśmy tutaj najważniejsi. Ziemia nie potrafi za siebie krzyczeć. Do czasu. Po prostu kiedyś – jeśli się nie opamiętamy – zrzuci nas z siebie jak pchły – cytując prof. Kowalczyka.
Czy uważasz, że ważniejsze są indywidualne wybory czy zmiany systemowe w czynieniu świata lepszym?
Każdy z nas może oczywiście uczynić wiele dla środowiska. Natomiast ja żądam od władz, korporacji, by zdecydowały odgórnie, że pewne rzeczy powinny być dopuszczalne, a inne kategorycznie zakazane. Boję się tych apokaliptycznych wizji, które roztaczają naukowcy mówiący o skutkach ocieplającego się klimatu. Dlatego powtarzam za każdym razem, że dbanie o tę planetę nie jest przeciwko nikomu. To jest dobre dla nas wszystkich. I te decyzje powinny zostać podjęte odgórnie. By nas chronić.
R.K.: Ludzie od zarania dziejów opowiadali sobie opowieści po to, by budować społeczność i układać się ze światem. Dzisiaj te rolę w dużym stopniu przejęło kino. Czy widzisz szansę, by współczesne kino podjęło wyzwanie i stworzyło opowieści i przekazy nawiązujące do największych wyzwań współczesności: zmian klimatu i utraty różnorodności biologicznej.
Jest wiele seriali, filmów fabularnych i dokumentalnych podejmujących tematy postapokaliptyczne, futurystyczne czy ekologiczne. By wymienić choćby wspomnianą już „Znikającą wyspę” czy „Opowieści podręcznej”. Myślę, że ten nurt w kinie i serialu będzie bardzo rozwijał w najbliższym czasie. Jest wielu zaangażowanych twórców.
P.S.: Jesteś człowiekiem, aktorem, który angażuje się w sprawy społeczne i środowiskowe. Czy myślałeś o tym, by wejść do polityki i tam realizować swoje wizje?
Jestem aktorem i bardzo lubię swój zawód. Na razie nie planuję z niego zrezygnować na rzecz innego, choć kto wie? (śmiech) Chyba musiałbym się bardzo zdenerwować, by podjąć taki krok. Bycie aktorem wymaga ode mnie naprawdę wiele wysiłku. Wyładowania emocji związane z graniem powracają i często są obciążające. Ale jednocześnie pozwalają mi w jakiś sposób radzić sobie z własnymi kompleksami. Chcę powiedzieć, że bycie aktorem jest trudne i cudowne i nie chciałbym z tego rezygnować na rzecz polityki.
R.K.: Świat filmu, aktorów, to świat konsumpcji, wielkich pieniędzy i marnotrawstwa. Czy w tym środowisku jest szansa na większą świadomość kosztów środowiskowych i refleksję o wpływie show biznesu na przyrodę?
Obserwuję, że jest całkiem sporo osób, nie tylko aktorów, ale ludzi związanych z produkcją filmową, którzy dbają o to, by nie marnować w sposób nadmierny zasobów. Świadomość proekologiczna rośnie. Kultura filmowa, wykreowana przez duże multipleksy jest światem konsumpcji nakręconej do granic możliwości. W dzisiejszych czasach idzie się do kina nie tylko, żeby zobaczyć film, ale żeby napić się napoju gazowanego, kupić popcorn czy coś słodkiego. Tak się dzisiaj przeżywa film. Zdarza się, że nawet do teatru ludzie przynoszą coś do jedzenia. Ja jestem jeszcze z czasów, gdy przed projekcją oglądaliśmy kronikę filmową i to było jak zapowiedź jakiejś uczty. A dzisiaj mamy reklamy zmieszane z odgłosem chrupanych nachosów i prażonej kukurydzy. Nie do końca mi się to podoba. Dlatego wolę małe kina.
P.S.: Czy według Ciebie człowiek jest najważniejszy na tej planecie? Jeśli nie, to jak to pogodzić z wymiarem religijnym, w którym akcentuje się wyjątkową i uprzywilejowaną pozycję człowieka?
Myślę, że to złożona kwestia. Na naszej planecie żyją ludzie wyznający różne wiary i nie powinniśmy sobie wzajemnie narzucać narracji. Trzeba się szanować. Niech każdy wierzy w to, co uważa za słuszne. Ale nie krzywdzi innych, nie dąży do destrukcji. „Czyńcie ziemię poddaną”: te słowa – niestety opacznie interpretowane – są dla wielu usprawiedliwieniem eksploatacji ziemi, myślistwa dla sportu, karczowania lasów, nieszanowania przyrody. Jeśli ktoś twierdzi, że wierzy i nie zachowuje się na wzór Boga, nie zachowuje umiarkowania i popełnia wszystkie siedem grzechów głównych, to przestaje być najważniejszy.
Marcin Dorociński – należy do najpopularniejszych i najbardziej obecnie cenionych aktorów polskich. Ambasador fundacji WWF Polska, regularnie bierze udział w projektach związanych z ochroną przyrody i zwierząt. Sześciokrotnie nominowany do Orłów za pierwszoplanowe role w filmach „Boisko bezdomnych”, „Rewers”, „Róża”, „Obława” i „Jack Strong” oraz za drugoplanową w filmie „Moje córki krowy”. Można go zobaczyć w takich kinowych przebojach jak: „Vinci”, „PitBull”, „Ogród Luizy” czy „Drogówka”. Jest laureatem Paszportu Polityki za 2012 rok w kategorii „film”. W 2014 r. został odznaczony srebrnym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”.