DZIKIE ŻYCIE

Z dzikością nie ma żartów

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Wracając z kolejnej wyprawy na Spitsbergen, kupiłem na lotnisku w Longyearbyen grubą książkę Birgera Amundsena pod tytułem „Uten nade” – co znaczy po norwesku „bez litości” – o konfrontacjach człowieka i niedźwiedzi na Spitsbergenie. Opisana w tej książce historia, udokumentowana unikalnymi zdjęciami, rozpoczyna się na początku XX w., czasu rozkwitu traperstwa w Arktyce, kiedy wprowadzono do powszechnego użytku samostrzały. Piekielne urządzenie – drewniana skrzynka – korytko, na stojaku z karabinem z obciętą lufą i kawałkiem mięsa przywiązanym sznurkiem do spustu. Głodny niedźwiedź, zwabiony zapachem padliny wsuwał głowę do skrzynki i strzelał sobie w czoło.

Najbardziej pracowici traperzy w latach 1920-1960 pozyskiwali w ten sposób ponad 100 niedźwiedzi rocznie. Szybko doprowadziło to populację niedźwiedzi polarnych na skraj zagłady, państwa arktyczne zakazały stosowania samostrzałów latach 60., ale było już za późno na taką regulację. Żeby ratować gatunek, trzeba było wprowadzić całkowity zakaz polowań, który wprowadzono w 1973 r. Dzięki międzynarodowym porozumieniom, populacja polarnych niedźwiedzi powoli wzrasta, dziś szacowana jest na około 20.000-30.000 osobników i po 50 latach gatunek uzyskał status ochronny „vulnerable”, czyli wrażliwy na zagrożenia (dużo lepsza sytuacja niż jego wcześniejszy status „zagrożony” lub „krytycznie zagrożony” w tej klasyfikacji).


Morsy na Spitsbergenie zwykle śpią godzinami na brzegu, można do nich blisko podejść, nie są w stanie pogonić intruza na lądzie jak zdarza się to uchatkom na Pacyfiku. Jednak w wodzie trzeba na nie uważać – szczególnie szybko rozwijająca się w Arktyce turystyka kajakowa i płetwonurkowanie. Stare samce morsów ważące nawet do 2 ton, przechodzą z diety małżowej na drapieżnictwo, polują na foki i są agresywne. Inuici tradycyjnie uważają je za bardzo niebezpieczne zwierzęta w wodzie. Fot. Jan Marcin Węsławski
Morsy na Spitsbergenie zwykle śpią godzinami na brzegu, można do nich blisko podejść, nie są w stanie pogonić intruza na lądzie jak zdarza się to uchatkom na Pacyfiku. Jednak w wodzie trzeba na nie uważać – szczególnie szybko rozwijająca się w Arktyce turystyka kajakowa i płetwonurkowanie. Stare samce morsów ważące nawet do 2 ton, przechodzą z diety małżowej na drapieżnictwo, polują na foki i są agresywne. Inuici tradycyjnie uważają je za bardzo niebezpieczne zwierzęta w wodzie. Fot. Jan Marcin Węsławski

Polowania na polarne niedźwiedzie w połowie XX w. były prowadzone tylko dla skór – bezsensowna moda na niedźwiedzią skórę przed kominkiem była okupiona setkami wielkich drapieżników zabijanych bez litości i bez sensu. Jedno z poruszających zdjęć w tej książce przedstawia młodego norweskiego trapera tulącego do siebie małego niedźwiadka, którego trzyma zakrwawionymi rękami i którymi przed chwilą oprawiał jego matkę. Żywe, młode niedźwiedzie były sprzedawane do ogrodów zoologicznych i kolekcji prywatnych. Krwawy, bezsensowny proceder, który nie ratował niczyjego życia ani nie wypełniał żadnego poważnego zapotrzebowania społecznego. Trudno było się w tym dopatrzyć nawet etosu walki człowieka z dziką naturą – traper rozstawiał samostrzały i po kilku dniach objeżdżał rejon polowania zbierając martwe niedźwiedzie. Równie odważne, co nasz biznesmen strzelający do uwiązanego żubra z fotela.

Druga część książki, opowiada o sytuacji po wprowadzeniu ochrony niedźwiedzi i rozwoju ruchu turystycznego na Spitsbergenie. Tu autor, posługując się dokumentami z biura Gubernatora Spitsbergenu opisuje szczegółowo kilka przypadków, kiedy to niedźwiedzie zabiły i poraniły kilkunastu ludzi na Spitsbergenie. Te opowieści są równie krwawe i okrutne jak pierwsza część książki. Niedźwiedzie najczęściej atakowały ludzi śpiących w namiotach i pożerały ich żywcem na oczach towarzyszy. Każdy przypadek był efektem lekceważenia zasad bezpieczeństwa – ludzie nie trzymali wart w obozach namiotowych lub nieostrożnie podchodzili do niedźwiedzi. Nie było przypadku polowania niedźwiedzia na turystę, gdzie zaczajony niedźwiedź wyskoczyłby nagle z ukrycia i zabił człowieka. Każda tragedia była wynikiem braku uważności lub świadomego lekceważenia Przyrody. Do listy ofiar dołączyli też ludzie kochający Przyrodę w sposób naiwny, wierzący że nic im z jej strony nie grozi.

Tytuł książki Birgera Amundsena jest bardzo trafny – bo „bez litości” odnosi się do obu stron relacji człowiek – Przyroda. Uwielbiam pływać małą łodzią wśród gór lodowych, ale doskonale wiem, że najmniejszy błąd – lekceważenie Natury – skończy się śmiercią. Tu trzeba zachować pełną świadomość, dystans i uważność. W żaden sposób nie wyklucza to zachwytu, podziwu i radości, które odczuwamy wobec obcowania z Dziką Przyrodą. Byłoby fatalnie, gdyby zakazać administracyjnie tego rodzaju ryzyka – bo oznaczałoby to dalszą izolację Człowieka od Przyrody. Warto więc pamiętać – wspaniałe przeżycia związane są z prostym przesłaniem – nie ma litości dla lekceważenia Dzikiego Życia.

Prof. Jan Marcin Węsławski