Nie nasze zmartwienie?
Widziane z morza
Klimatyczni negacjoniści są właściwie w odwrocie – będą istnieć jeszcze długo tak samo jak płaskoziemcy czy antyszczepionkowcy, jako izolowane dziwadła, bo świadomość zmiany klimatu spowodowana przez rozwój cywilizacji ugruntowała się już na poziomie społeczeństwa i organów państwowych. Zjawiska takie jak susza, huraganowe wiatry czy nienormalnie ciepłe lata są powszechnie obserwowane, komentowane i najczęściej mają bezpośredni wpływ na nasze codzienne życie.
Co innego ze zjawiskami zachodzącymi w wielkiej skali, ale bardzo wolno – np. zakwaszenie oceanu czy jego „odgazowanie” na skutek podgrzania wody – ich tempo jest bardzo powolne a konsekwencje trudne do prognozowania.
Jednym z takich zjawisk, które znikły z horyzontu naszej codziennej uwagi (szczególnie w Polsce) jest wzrost poziomu morza. To zjawisko ma trzy podstawowe cechy – jest bardzo związane z ociepleniem klimatu (topnieją masywy lodowe i zwiększa się objętość ogrzanej wody), jest dość powolne (kilka mm rocznie) i jest nieuchronne. Topnienie masywów lodowych Antarktyki i Arktyki już się rozpoczęło i nie widać żadnego mechanizmu, który mógłby ten proces zatrzymać. Ilość wody, która będzie uwolniona spowoduje podniesienie globalnego poziomu mórz co najmniej o kilkanaście metrów, ale nie wiemy jak długo to potrwa.
![Ujście rzeki Redy do Zatoki Gdańskiej – unikalny dla Polski obszar urozmaiconego brzegu morskiego z mozaiką siedlisk i bogactwem gatunków lądowych, słodkowodnych i morskich. Dla turystyki cenniejsze są płaskie piaszczyste plaże, ale przyrodniczo to nuda. Podniesienie poziomu morza, spowoduje ogromne zmiany w zagospodarowaniu brzegów morskich, ale jeżeli nie będziemy z tym walczyć tam gdzie nie jest to konieczne, Przyroda może skorzystać. Fot. Jan Marcin Węsławski](/uploads/media/1240x/03/3428-2020-06-01-Ujscie-Redy-Fot.Jan-Marcin-Weslawski-622.webp?v=1-0)
Od wielu lat trwają na ten temat debaty naukowców, przygotowywane są modele symulujące tempo zmiany poziomu oceanu, tworzy się mapy pokazujące miejsca, które będą kolejno zalewane. Ta wiedza jest dostępna i generalnie znana, ale poza kilkoma wyjątkami, kraje nadmorskie nie przykładają do tego zjawiska nadmiernej uwagi. Ostatnio w naukowej prasie ukazało się kilka analiz kosztów podniesienia poziomu morza – zarówno kosztów reakcji na te zmiany, jak i braku reakcji. Widać, że w skali Europy można wskazać miejsca, które warto bronić (system tam, ochrony brzegów) i miejsca, gdzie straty będą tak niskie, że nie warto wydawać gigantycznych pieniędzy na ich obronę. Wyliczenia dotyczą głównie spodziewanych strat w infrastrukturze (miasta, porty) i kosztów przesiedlenia mieszkańców wybrzeża. W oczywisty sposób kraje położone najniżej poniosą największe straty (koszty). W Europie to Holandia, Belgia, Anglia i część Niemiec, a są takie, gdzie straty będą stosunkowo mniejsze (Skandynawia, Hiszpania). Podobną analizę dla Polski w 1993 r. sporządził zespół badaczy pod kierunkiem prof. Ryszarda Zajdlera, ale, poza zainteresowaniem naukowców i uznaniem dla nowoczesnej jak na tamte lata metodyki obliczania „dóbr i usług ekosystemowych”, praca nie została poważniej potraktowana przez administrację państwową odpowiedzialną za brzegi morskie. Ponieważ nasi sąsiedzi – od Niemców po Finlandię – mają rozbudowane plany reakcji lub świadomego braku reakcji na podniesienie poziomu morza, powstaje pytanie: dlaczego nas to nie obchodzi. Odpowiedź jest interesująca – „ten problem powstanie za wiele lat i to już nie nasze zmartwienie”. Przypomnę, że nie mówię o prawdopodobieństwie zderzenia z planetoidą ani wybuchu superwulkanu, które można oceniać z prawdopodobieństwem raz na kilka-kilkanaście tysięcy lat, ale o zjawisku, które już zachodzi i z pewnością będzie stanowiło narastający problem w skali kilku dziesięcioleci, a ostatecznie nie dalej niż za 100 lat. Ktoś może się oburzyć – po co planować na 50 czy sto lat? Ale są tradycyjne działy gospodarki, gdzie takie planowanie jest rutynową praktyką, np. leśnictwo – las dziś zasadzony, będzie przerobiony na deski za 50-80 lat, ale już dziś trzeba o niego zadbać. Ciekawe, że wzrastający poziom morza prawdopodobnie nie spowoduje większych problemów dla dzikiej przyrody. W przypadku Polski może być wręcz odwrotnie. W tej chwili mamy nudną, niemal prostą linię brzegową z eksponowanymi na fale plażami i minimalnym zróżnicowaniem siedlisk. Prognozowane zalanie nisko położonych terenów wzbogaci naszą Przyrodę m.in. o słone bagna – dziś w Polsce niewystępujące a bardzo ważne dla ptactwa wędrownego, szereg głębokich zatok, wysepek i urozmaiconą linię brzegową, która może być rajskim obszarem przyrodniczym.
Gdyby sprawa ograniczała się do planowanego wycofania ludzi z obszarów narażonych na zalanie i pozostawienia ich Przyrodzie nie byłoby źle. Dzisiejsza praktyka pokazuje jednak, że reakcja będzie spóźniona, nieprzygotowana i skoncentrowana na „walce z Przyrodą”, czyli bezsensownym betonowaniu brzegów bez rozeznania, gdzie to jest naprawdę potrzebne. Nadzieja w tym, że młodzi ludzie – dziś uczestniczący w strajku klimatycznym zrozumieją lepiej niż ich rodzice, że trzeba zrezygnować z ciągle rosnącej ekspansji i zachłanności wobec Natury.
Prof. Jan Marcin Węsławski