DZIKIE ŻYCIE Wywiad

Jarstwo w Polsce ma już długą tradycję. Rozmowa z Łukaszem Smagą

Grzegorz Bożek

W poprzednim wydaniu „Dzikiego Życia” opublikowaliśmy Twój ostatni odcinek z cyklu o jarstwie w Polsce do roku 1939. Jak w tamtym czasie wyglądała możliwość realizacji takiej diety, czy była ona mniej czy bardziej powszechna niż współcześnie?

Łukasz Smaga: Zagadnienie jarstwa było wówczas bardziej złożone niż obecnie. O świadomym jarstwie można bowiem mówić jedynie w kontekście wyższych warstw społecznych i stylu życia na terenie miast. Wieś z przyczyn ekonomicznych praktykowała przymusowe jarstwo. Mięso na wiejskich stołach pojawiało się okazjonalnie, od święta, a zabijanie zwierząt nie było opłacalne, bowiem wykorzystywano je do pracy albo pozyskiwano dzięki nim mleko lub jaja.


Łukasz Smaga
Łukasz Smaga

Aktualnie pożywienie mięsne jest dostępne dla każdego, a nawet bywa tańsze niż roślinne. W miastach przed wojną funkcjonowały jadłodajnie jarskie, jednak nie było to zjawisko powszechne. Na pewno znacznie rzadsze niż obecnie. Teoretycy jarstwa, jak Konstanty Moes-Oskragiełło, Józef Drzewiecki, Janisław Jastrzębowski lub Rajmund Jankowski byli bądź wyśmiewani, bądź traktowano ich jako ekscentryków. Dopiero następcy Oskragiełły przebili się do świadomości społecznej i to za sprawą stosowania jarstwa jako skutecznej metody leczniczej. Dużą renomą cieszył się przed I wojną światową i w okresie dwudziestolecia międzywojennego przede wszystkim kosowski zakład leczniczy doktora Apolinarego Tarnawskiego. Posłużyły też temu osiągnięcia oraz popularność Stanisława Breyera i Oskara Wojnowskiego. To wszystko wiązało się jednak z tym, że ozdrowieńcy zwykle nie przechodzili na stałą dietę jarską, lecz wracali do swoich przyzwyczajeń, ewentualnie je modyfikując.

Jak na tle ówczesnej europejskiej myśli dotyczącej diety jarskiej prezentowała się „polska szkoła” jarstwa? Czy byliśmy innowacyjni?

Trzeba mieć świadomość, że kiedy Oskragiełło wydał swoją pierwszą książkę na temat jarstwa w 1884 r., to ruch jarski na ziemiach niemieckich, we Francji i w Anglii był już w stadium znacznego zaawansowania. Nieprzypadkowo wspomniana książka była przekładem niemieckiego dzieła autorstwa Alfreda von Seefelda pt. „Jarosz i jarstwo”.

Nasi krzewiciele jarstwa czerpali pełnymi garściami z myśli francuskiej, angielskiej, a przede wszystkim niemieckiej. Co jednak ciekawe, znacznie lepszy był odbiór obszernej przedmowy autorstwa Oskragiełły i argumentów podnoszonych przez niego, niż tłumaczenie głównego opracowania. Poza tym, dzięki tłumaczeniu książki „Przyrodzone pokarmy człowieka i wpływ ich na dolę ludzką” na język rosyjski, Oskragiełło stał się jednym z głównych teoretyków rosyjskiego ruchu jarskiego, a wznowienia tego dzieła cyklicznie pojawiają się do chwili obecnej. Paradoksalnie jest on bardziej znany w Rosji niż… w Polsce. Ciepło o nim wypowiadał się nawet Lew Tołstoj, choć jego zastrzeżenia budziło to, że Oskragiełło mniej się zajmował aspektem humanitarnym, a bardziej zdrowotnym i naukowym. Z kolei Jastrzębowski był wysoko ceniony w Niemczech, podczas gdy jego wybitne i niezwykle obszerne dzieło „Precz z mięsożerstwem” w naszym kraju zostało ledwo zauważone.

Charakterystyczne dla polskiego ruchu jarskiego było to, że źródło takiej diety odnajdywano w tradycji słowiańskiej. O ile zatem na zachodzie jarstwo wiązało się z przemianą i tworzeniem nowej postawy życiowej, to u nas było głoszone jako powrót do słowiańskiego stylu życia, praktykowanego przez przodków.

Jesteś autorem książki „Janina Maszewska-Knappe. Ikona międzywojennego ruchu ochrony zwierząt”. Czy postać Maszewskiej-Knappe jest jakoś współcześnie kojarzona w ruchu zajmującym się ochroną zwierząt?

Niestety nie. Odnoszę wrażenie, że organizacje i osoby zajmujące się obecnie ochroną zwierząt koncentrują się na bieżącej działalności mającej na celu poprawę losu zwierząt. To bardzo dobrze, ale jednocześnie brakuje zainteresowania tradycjami rodzimego ruchu ochrony zwierząt. Do dzisiaj pokutuje na przykład błędne przeświadczenie, że Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami (TOnZ) było drugą na świecie, po angielskim Towarzystwie, organizacją zajmującą się ochroną zwierząt (powielane nawet przez TOnZ). Tymczasem nie było drugą, albowiem nie dość, że nie przysługiwała mu autonomia, to utworzono je jedynie jako warszawski oddział Petersburskiego Towarzystwa.

Z drugiej strony mamy rozwijający się obszar badawczy zwany „animal studies”, który koncentruje się na anglosaskiej idei praw zwierząt (Tom Regan, Peter Singer, Gary L. Francione i inni), nie zaś na polskiej myśli na temat statusu moralnego i prawnego zwierząt. Nie ma więc miejsca na Janinę Maszewską-Knappe, ale mam nadzieję, że to się zmieni i zostanie w końcu zauważona.

Co dzisiaj można wskazać obrońcom zwierząt z myśli i praktyki Maszewskiej-Knappe jako godne do naśladowania?

Wydaje mi się, że należałoby zastanowić się nad jakąś formą koncentracji działań organizacji zajmujących się ochroną zwierząt. Obecnie mamy kilka większych organizacji wiodących i kilkadziesiąt mniejszych. Ich skuteczność jest różna, niemniej ograniczona. Maszewska-Knappe uważała, że ochroną zwierząt powinna zajmować się jedna duża krajowa organizacja, gdyż tylko wówczas będzie skutecznie oddziaływała na władze i wpływała na poprawę losu zwierząt. Dlatego dążyła do zjednoczenia przedwojennych organizacji, do czego w końcu doszło.

Maszewska-Knappe aktywnie działała na arenie międzynarodowej, docierała do najwyższych urzędników państwowych i do hierarchów kościelnych. Występowała w radiu, jeździła po całym kraju wygłaszając odczyty dla lekarzy, władz lokalnych, policjantów, robotników, uczniów i dzieci. Jej wyjątkowa aktywność i skuteczne docieranie do jak najszerszego grona odbiorców są niewątpliwie godne do naśladowania.

Czym przedwojenny ruch obrony zwierząt różnił się od obecnego? A co jest wspólnego?

Różnice wynikały po pierwsze ze statusu prawnego ówczesnych organizacji, których umocowanie do działania wynikało z ówczesnej ustawy o ochronie zwierząt. Organizacje zastępowały obecną inspekcję weterynaryjną, a jej inspektorzy na podstawie posiadanych legitymacji przeprowadzali stałe i doraźne kontrole, mając prawo „pieczętowania” zwierząt (polegającego na zakazie wykorzystywania zwierzęcia do pracy do czasu wyzdrowienia), decydowania o ich uśpieniu, a także kierowania spraw do Policji i sądu. Po drugie, członkami honorowymi przedwojennych organizacji byli najwyżsi urzędnicy państwowi i przedstawiciele hierarchii kościelnej, zaś rzeczywistymi niżsi urzędnicy, lekarze weterynarii, policjanci, nauczyciele, wykładowcy akademiccy itd. Dzięki temu dotarcie do decydentów było łatwiejsze niż teraz.

Szokujące może być obecnie, że przedwojenne organizacje czynnie angażowały się w sprawę uboju humanitarnego, wyposażając nawet rzeźnie w aparaty do ogłuszania zwierząt.

Wspólne pozostaje dążenie do poprawy losu zwierząt, z tym że należy pamiętać, że przed wojną zwierzęta były zdecydowanie częściej wykorzystywane do pracy niż dzisiaj, a bezdomne psy były po prostu uśmiercane, co nikogo specjalnie nie dziwiło. Nie chodziło o to, żeby ograniczać eksploatację zwierząt, lecz o zapewnienie im humanitarnego traktowania przez człowieka w ramach wykorzystywania, które samo w sobie nie było kwestionowane.


„Czy wolno nam zjadać zwierzęta” Janina Maszewska-Knappe – okładka
„Czy wolno nam zjadać zwierzęta” Janina Maszewska-Knappe – okładka

Trzy lata temu napisałeś książkę o Konstantym Moesie-Oskragielle, ważnej postaci polskiego jarstwa. Z jakim odbiorem spotkała się ta książka wśród czytelników?

Z pozytywnym, aczkolwiek niewielkim. Podobnie jak książka o Maszewskiej-Knappe, a także opublikowana pomiędzy nimi broszura „Rzecznik Ochrony Zwierząt”, zostały przeze mnie wydane własnym sumptem. Wysyłam je do bibliotek i do niektórych organizacji, ale nie przeprowadzałem żadnej akcji promocyjnej, ani nie zabiegałem o to. Z tego co zarejestrowałem, ukazała się pozytywna recenzja w miesięczniku „Wege”, a ponadto udzieliłem obszernego wywiadu na temat Oskragiełły dla magazynu „Hipoalergiczni” (nr 19/2019). Jedynie broszura „Rzecznik Ochrony Zwierząt” stała się bardziej znana, za sprawą akcji Otwartych Klatek i działań posłanki Katarzyny Piekarskiej, lobbujących za utworzeniem instytucji rzecznika. Każda z tych pozycji jest natomiast dostępna u mnie bezpłatnie, aż do wyczerpania nakładów.

Wracając do Oskragiełły, bardziej popularny niż książka okazał się artykuł na jego temat z Miesięcznika Dzikie Życie, który na portalu Wirtualna Polska na dłuższy czas zagościł w dziale „kuchnia”.

Na ile to co pisał Oskragiełło jest dzisiaj aktualne?

To Oskragiełło pierwszy po polsku napisał, że człowiek ze swej natury jest istotą żywiącą się zbożami i owocami. Jego tzw. „czyste jarstwo” nie jest niczym innym, jak weganizmem, który w ostatnich latach stał się bardzo popularny i modny. Warto też podkreślić, że był człowiekiem niezwykle oczytanym, a jego imponująca, zawierająca kilka tysięcy pozycji biblioteka nie była tylko ozdobą domu. W jego odpowiedziach na zarzuty wobec jarstwa akcentowana jest niewiedza oponentów. Nie obrażał się na nich, tylko wytrwale, ale i czasem ostro, tłumaczył swoją postawę, umiejętnie posługując się różnymi argumentami z naukowego punktu widzenia, demaskując słabe przygotowanie teoretyczne krytyków. Dzięki temu unikał popadania w czułostkowość.

Obecnie trudno jednak kwestionować destrukcyjny wpływ mięsa na zdrowie człowieka, posługując się argumentami, którymi Oskragiełło bronił jarstwa 130 lat temu.

Czy masz może w planie zagłębić się w trudny czas II wojny światowej i pierwszych lat powojennych pod kątem jarskiego żywienia? To mogą być pasjonujące zagadnienia.

Tak, pracuję nad tym. Czas II wojny światowej jest faktycznie bardzo trudny, bo głowy ludziom zaprzątały inne, oczywiste sprawy. Z drugiej strony mamy tu znów do czynienia z przymusowym jarstwem, a częściej nawet głodem. Jeżeli natomiast chodzi o okres PRL, to chciałbym niejako w formie aneksu do dotychczasowego 10-odcinkowego cyklu, który ukazywał się w „Dzikim Życiu”, poruszyć zagadnienie jarstwa w tym czasie.

Co w najbliższych planach? Nad czym pracujesz?

Pracuję nad obszernym opracowaniem na temat ochrony zwierząt w Polsce do roku 1999. Ma być ono wieloaspektowe i poruszać kwestie z dziedziny prawa, etyki, kultury itd. Aktualna wersja robocza przekracza już 1000 stron i mam nadzieję, że będzie gotowa w połowie 2021 r. Pozostanie wówczas poszukiwanie wydawnictwa, które zdecyduje się na profesjonalne wydanie takiej książki.

Życzymy powodzenia i czekamy na publikację.

Łukasz Smaga – prawnik, autor książek „Ochrona humanitarna zwierząt” (Białystok 2010), „Konstanty Moes-Oskragiełło. Ojciec polskiego jarstwa” (Kraków 2017) i „Janina Maszewska-Knappe. Ikona międzywojennego ruchu ochrony zwierząt” (Kraków 2020), prowadzi bloga „Ochrona humanitarna zwierząt” ochronahumanitarnazwierzat.home.blog.