Wspólnota
Okruchy ekozoficzne
Idą trudne czasy. Nie ma co do tego wątpliwości. Nasza cywilizacja może rozsypać się jak domek z kart pod naporem zmian klimatycznych i ich rozlicznych konsekwencji. A sieć życia, z której wypadają kolejne gatunki, może pociągnąć nas w niebyt jak przewracające się kostki domina. Perspektywa globalnej katastrofy i idącego za tym cierpienia oraz śmierci niezliczonych istot chyba jeszcze nigdy nie była tak realna.
Co z tym zrobić? Jak żyć, mając świadomość nieuchronnego końca? Jak radzić sobie z emocjami, które palą się niczym czerwone kontrolki na pulpicie naszego życia?
Boję się, złoszczę i smucę z tego powodu i jednocześnie wiem, że ponura perspektywa, którą mamy przed nami nie jest niczym szczególnym. Każdy z nas bowiem kiedyś umrze z tego lub innego powodu. Życie to piękna katastrofa! Jako ludzie od zarania borykamy się z tym egzystencjalnym problemem. Jak oswoić własną śmiertelność, tak by można było na co dzień zwyczajnie cieszyć się życiem, zanim nadejdzie nasz kres?
Nasi dalecy przodkowie odkryli sprawdzone sposoby opanowywania trwogi, a my – ich potomkowie – nosimy w sobie to dziedzictwo. Choć dzisiaj mamy coraz większą trudność w ich praktykowaniu.
Najważniejszym antidotum na nasze egzystencjalne lęki są relacje. I nie mam tu na myśli wyłącznie komórki rodzinnej, która może być rodzajem stowarzyszenia dwojga, trojga… przeciwko światu. Chodzi o grupę, wspólnotę. Lgniemy bowiem do innych ludzi, patrzymy na siebie, mówimy, słuchamy, dotykamy się, czujemy swój zapach, współpracujemy. Tworzymy więzi, które działają jak balsam w sytuacjach zagrożenia. Pomocna dłoń, czuły dotyk, wysłuchanie przez kogoś bliskiego i odczucie bycia przyjętym. Tam, gdzie są ludzie, tam są i emocje: radość, złość, lęk i smutek. Część z nich jest trudnym doświadczeniem, a odczucie, że inni też tak mają, sprawia, że otwarcie dzieląc się nimi, możemy poczuć się naprawdę blisko. A tam, gdzie jest bliskość, jest mniejsza trwoga. W bliskich relacjach możemy być przyjęci tacy, jacy jesteśmy. W końcu przyjaciel to ktoś taki, kto wie o nas wszystko, a mimo to nas lubi. Bez takich relacji trudno jest żyć w pełni. Ci, którzy ich nie mają, częściej chorują i szybciej umierają.
Od zarania snujemy też opowieści, które objaśniają świat i podtrzymują więzi z innymi ludźmi i przyrodą. To nieważne, że tak naprawdę są one fikcjami. Wierząc w nie kolektywnie, tym bardziej cementujemy relacje i redukujemy trwogę oraz lęk przed śmiercią.
To nasze ludzkie dziedzictwo jest obecnie coraz bardziej wypaczone. Bezpośredni kontakt z człowiekiem zastępujemy wirtualnymi ersatzami, a opowieści, w które wierzymy, są coraz bardziej oderwane od przyrody i skierowane przeciwko niej. Już nie patrzymy sobie w oczy jak kiedyś, nie dotykamy się, nie czujemy zapachu potu przy ciężkiej pracy i nie siedzimy w kręgu, śpiewając wspólnie pieśni. Samotnie spędzamy czas przed ekranem monitora otoczeni niezliczonymi ikonkami naszych wirtualnych znajomych. To jest imitacja życia, pod którą rośnie nieukojona trwoga wobec nieuchronności katastrofy.
Nie wiem, czy naprawimy świat tak, by uniknąć najgorszego. Coraz bardziej w to wątpię. Ale każdy z nas może świadomie odwołać się do zapomnianego dziedzictwa i zacząć praktykować to, co było treścią życia ludzi od zarania. Intencjonalna wspólnota jest grupą ludzi, którzy decydują się na życie w połączeniu. Nie tyle chodzi tutaj o mile spędzony czas, ile o wejście w proces, w którym stopniowo można ujawnić siebie w pełni, wyjść poza społeczne konwenanse i odłożyć swoją maskę na bok. Chodzi o to, by doświadczyć bliskości, wsparcia, usłyszeć siebie wzajemnie i poczuć prawdziwą ludzką wspólnotę, w której rozkwitnąć może własne człowieczeństwo. I jeszcze więcej: razem tworzyć nową opowieść o świecie i człowieku, którą następnie można urzeczywistnić w działaniu. Opowieść, w której ludzie oraz inne pozaludzkie istoty tworzą jeszcze większą wspólnotę. Opowieść, w której nasza planeta jest Matką, naszym jedynym Domem. Siedząc razem w kręgu, tańcząc i śpiewając, przygotowując posiłki, pracując w ogrodzie, rozwiązując konflikty – możemy poczuć, że życie ma sens, niezależnie od tego, jak się zakończy. Obecność innych, dzielenie z nimi wspólnych opowieści pozwalają lepiej radzić sobie na coraz bardziej wzburzonych wodach oceanu życia.
Idą trudne czasy. Może się wydawać, że uratują nas wyrafinowane technologie, jeszcze lepsze smartfony, samochody i elektrownie słoneczne. Prawdopodobnie jednak wrócimy do starych, sprawdzonych sposobów życia: mała grupa, bliskie relacje, wsparcie innych i opowieści, które są afirmacją życia. Takie życie jest możliwe już teraz. Już tutaj. Może odsunie choć trochę katastrofę środowiskową? A może – jak ona już nadejdzie, to będzie mniej bolało? Zróbmy to, tak czy owak!
Ryszard Kulik