Liczę na optymistyczny scenariusz transformacji. Rozmowa z Marcinem Popkiewiczem
Ponad 5 lat temu udzieliłeś wywiadu „Dzikiemu Życiu”. Było to tuż przed startem rządu Beaty Szydło, jeszcze przed rządami Donalda Trumpa i przed początkiem aktywności Grety Thunberg. Co od tego czasu zmieniło się w Polsce i USA w sprawach energetycznych? Optymistycznie, poproszę.
Marcin Popkiewicz: Trzeba podkreślić, że z działaniami zwlekaliśmy zbyt długo, by uniknąć poważnych problemów. Rok 2020 był bardzo ciepłym, na równi z rekordowo gorącym 2016. Każdy z ostatnich 7 lat należał do 7 najcieplejszych w historii pomiarów, globalna temperatura wzrosła już o 1,2 st. Celsjusza względem końca XIX wieku. Już teraz widać, że cokolwiek byśmy nie zrobili i tak będą poważne problemy.
Ale zachodzą też zmiany na lepsze. Przypomnijmy, Donald Trump nie był zwolennikiem ochrony klimatu, od razu wypisał USA z Porozumienia Paryskiego, szeroko wspierał i lobbował za paliwami kopalnymi. Z drugiej strony jego ostra polityka „wkurzyła” część społeczeństwa amerykańskiego i zmobilizowała, aby mocniej zwrócić się w stronę działań proklimatycznych. Pewną analogię w Polsce można odnaleźć w działaniach ministra środowiska Jana Szyszki – jego polityka doprowadziła do oporu społecznego, przyspieszyła wyedukowanie społeczeństwa w zakresie spraw klimatycznych i środowiskowych (warto dodać, że nie po jego myśli).
W mojej ocenie nie doszłoby do Amerykańskiego Zielonego Ładu gdyby nie polityka Trumpa. Jeśli w 2017 r. zwyciężyłaby Hillary Clinton to w sprawach klimatu najpewniej prowadziłaby „politykę ciepłej wody w kranie” i transformacja byłaby zbyt wolna. Na wskutek działań Trumpa (choć oczywiście nie było to jego celem) w USA o wiele szybciej pojawiła się koncepcja dekarbonizacji i neutralności klimatycznej do 2050 r. Administracja Joe Bidena uczyniła z polityki ochrony klimatu jeden z głównych elementów swojego programu. Teraz w USA jesteśmy świadkami prawdziwie dobrej zmiany. Stany Zjednoczone będą teraz zdecydowanie zmieniać kierunek w zakresie ochrony klimatu, administracja Bidena już powróciła do Porozumienia Paryskiego; Japonia i Korea Południowa ogłosiły neutralność klimatyczną do 2050 r., Chiny, największy emitent świata, zadeklarowały wyzerowanie emisji CO2 do 2060 roku. Największe gospodarki świata przyjęły kierunek, że cel neutralności klimatycznej i związaną z tym transformację należy zrealizować, co jest też jasnym sygnałem dla przemysłu i sektora finansowego.
Przez ostatnie 5 lat radykalnie poprawiły się parametry ekonomiczne transformacji. Kiedyś stawianie na odnawialne źródła energii (OZE), poprawianie efektywności energetycznej czy realizowanie transportu bez ropy było bardzo kosztowne. Obecnie ceny tych rozwiązań szybko spadają, zmienia się nastawienie sektora finansowego, pieniądze płyną na OZE, a w węgiel już nikt nie chce inwestować ani go ubezpieczać. Teraz łatwiej jest prowadzić transformację niż kilka lat temu, a biznes, nawet nastawieni na zysk kapitaliści, coraz częściej zauważa, że warto w tym kierunku inwestować.
Czy mamy szansę na szybką zmianę podejścia do ochrony klimatu w Polsce?
Świat szybko się zmienia, globalne trendy Unii Europejskiej są jednoznaczne, a z prawami fizyki trudno dyskutować. Węgiel jest „wygryzany” ekonomicznie przez bezemisyjne technologie.
W Polsce węgiel jest drogi, kopiemy go z przetrzebionych złóż na głębokości kilometra, z uskokami geologicznymi, zagrożonych wybuchem metanu i próbujemy konkurować z odkrywkami w Kazachstanie, Mozambiku czy Australii. Coraz bardziej widać, że bronienie węgla nie ma sensu – polski węgiel jest dwukrotnie droższy niż z importu. To nie są też przyszłościowe miejsca pracy, a nasze górnictwo, gdyby nie dotacje, już dawno przestałoby istnieć. Sektor górniczy zatrudnia dzisiaj 80 tys. ludzi, czyli mniej niż w sektorze fitness. Wydobycie węgla pikuje, jak, nie przymierzając, kilof wrzucony do szybu. W Polsce nie powstanie już żadna elektrownia węglowa, ostatnim pomysłem była Ostrołęka C, na którą wydano miliard złotych – pomysł został porzucony.
Nie możemy też pominąć faktu, że jesteśmy w Unii Europejskiej, która z wielu względów przyjęła kurs na odchodzenie od paliw kopalnych. Społeczeństwa państw europejskich oczekują od rządzących ochrony klimatu, co pokazały wybory do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. UE przyjęła cel zeroemisyjności na 2050 rok, wyznaczyła też coraz ambitniejsze cele krótkoterminowe.
Polityka unijna akcentuje zasadę, że zanieczyszczający płaci, sprzyja zatem źródłom zeroemisyjnym, odnawialnym. W nowej perspektywie finansowej UE trzydzieści kilka procent budżetu musi iść na cele zeroemisyjności, efektywności energetycznej, a w budżecie pocovidowym jest to nawet 37%. Pieniędzy na inwestowanie w węgiel i gaz ziemny nie będzie.
Postęp techniczny, ekonomia, polityka i nastawienie społeczne sprzyjają transformacji.
Czy wśród polskich polityków widać zmiany w patrzeniu na sprawy klimatyczne?
To nie jest tak, że politycy chcą jakoś szczególnie zajmować się ochroną klimatu, ale do niektórych dociera, że to jest ważna sprawa. Tak jest w przypadku Michała Kurtyki czy Ireneusza Zyski z PiS. Widać, że odchodzi stare pokolenie, które uczyło się jak działa świat (i system energetyczny) jeszcze w czasach Edwarda Gierka. Nowe pokolenie lepiej czuje aktualne trendy.
Teraz, gdy w USA zaczyna działać administracja Bidena, politycznie nie będziemy mieli wyboru, będziemy musieli dostosowywać się do trendów światowych. Po drugiej stronie zostają kraje naftowe np. Rosja, Arabia Saudyjska, które chciałyby utrzymać naszą zależność od importu ropy, gazu ziemnego czy węgla. Z punktu widzenia prawicowego nie działanie na korzyść Rosji, uniezależnienie się energetyczne i poprawa bilansu handlowego mają dalekosiężny sens.
Masz kontakt z politykami, niejeden z nich czytał Twoje książki. Jak oceniasz ich wiedzę o zmianach klimatu i zagrożeniach wynikających z ocieplenia klimatu?
U niektórych polityków to zrozumienie jest na dobrym poziomie, jak np. u Szymona Hołowni, który w swojej książce o zwierzętach cały rozdział poświęcił temu zagadnieniu. Andrzej Rozenek z Lewicy, Michał Kurtyka czy Ireneusz Zyska z prawicy są ludźmi, którzy też rozumieją, o co chodzi.
Co roku publikujemy konkurs na „Klimatyczną bzdurę roku”, i zauważyliśmy, że z roku na rok mamy coraz mniej kandydatów – kiedyś takich bzdur było kilkadziesiąt, teraz jest kilka rocznie, choć niektóre kandydatury są dość „konkretne”. W tym roku wśród nich mamy np. byłego ministra środowiska Michała Wosia oraz sędziego Sądu Najwyższego. Ale liczę, że przy obecnych trendach zaniku negacjonistów klimatycznych za 2-3 lata konkurs trzeba będzie zamknąć. To będzie wspaniały moment, na który zresztą w „Nauce o Klimacie” pracowaliśmy latami [śmiech].
Jaką perspektywę myślenia o sprawach klimatycznych widać wśród ludzi władzy i biznesu? Czy nie dominuje tam jedynie czysta kalkulacja, że coś opłaca lub nie opłaca?
Mamy ludzi, którzy bronią obecnego status quo i za taką postawą zwykle stoją interesy korporacyjne. To jest skrajne podejście. Przykładem są „eksperci” PGE, swoją drogą zbiorowi zwycięzcy konkursu na Klimatyczną Bzdurę Roku 2020, którzy jako oficjalne stanowisko firmy zaserwowali kolekcję omszałych mitów klimatycznych. Wszyscy z nich to ludzie związani z górnictwem i ewidentne jest, że te kompletne farmazony plotą w imię swoich interesów.
Są ludzie pośrodku, którzy dopasowują się do regulacji, czyli „jak będzie wymagane prawem i trzeba będzie się dostosować”, to to zrobią. Dla nich wciąż najbardziej liczy się bilans kwartalny, ale jeśli zmieni się „pole gry” to są gotowi do zmian i podążą też z prądem zmieniających się trendów, bo mogą na nich skorzystać. A w międzynarodowych firmach czują presję swoich zarządów, które forsują politykę niskoemisyjną, nie wnikając na ile jest to PR, na ile świadomość proaktywnego dostosowywania się do megatrendów i polityk unijnych, takich jak rosnące koszty uprawnień do emisji czy za chwilę podawanie śladu węglowego produktów, a na ile kwestie odpowiedzialności.
Bo są i tacy, zarówno firmy, jak i ludzie, którzy faktycznie mają świadomość wagi sytuacji i działają aktywnie. Ważny jest u nich aspekt ludzki: znam członków zarządu dużych korporacji czy dyrektora wydziału miejskiego, którzy mówią, że mają syna/córkę działających w Młodzieżowym Strajku Klimatycznym czy Extinction Rebellion i słyszą od nich: „Tato, za mało robisz, by chronić klimat”. Czują presję nawet ze strony swoich dzieci.
Sięgam do Twoich książek, pierwsza z nich „Świat na rozdrożu” wydana została w 2012 r., druga „Rewolucja energetyczna. Ale po co?” w 2015 r. Czy sprawdziły się scenariusze, które tam przewidywałeś?
Pisałem w nich o aspektach energetycznych, ekonomicznych, gospodarczych, zasobowych, środowiskowych, politycznych. Gdy pracowałem nad „Rewolucją energetyczną. Ale po co?” treści dotyczące kwestii energetycznych, w tym wizja systemu energetycznego, były hmm… uznawane za „niekonwencjonalne”. Teraz jednak, gdy spojrzę na to co znajduje się w europejskim Zielonym Ładzie, stwierdzam że w zasadzie opisałem to w tej książce i czuję się wręcz w mainstreamie.
W perwersyjnym wyścigu między wyczerpywaniem paliw kopalnych a zagrożeniem zmianą klimatu, w rezultacie rewolucji łupkowej ta druga „wysforowała się do przodu” i wygląda na to, że gdybyśmy dalej trzymali się gospodarki zasilanej spalaniem paliw kopalnych, to doprowadzilibyśmy do katastrofalnej destabilizacji klimatu zanim by się one wyczerpały.
Tempo wzrostu ilości spalanych paliw kopalnych i emisji spowolniło, ale wciąż jest bardzo duże, a przecież – co trzeba podkreślić – musimy je wyzerować. Przekraczamy punkty krytyczne np. topnienia lądolodu Grenlandii, o czym mówią zeszłoroczne badania. Generalnie, im więcej wiemy o klimacie, tym sytuacja wygląda gorzej niż wcześniej myśleliśmy. Ale świat się budzi. Gdy pisałem „Świat na rozdrożu” nie wyobrażałem sobie np. podpisania Porozumienia Paryskiego. Jako pozytywne należy ocenić wprowadzanie powszechnych opłat od emisji czy planowanie w wielu krajach podatków węglowych i dywidendy węglowej. Ale wciąż idziemy kursem na zderzenie z prawami fizyki.
Pewne znaczenie ma też pandemia, która wytrąciła nas ze status quo i otworzyła społeczeństwa i decydentów na zmiany, głos nauki. Ludzie zobaczyli, że nasze funkcjonowanie może ulec zmianie, możemy wyjść z koleiny, w którą wpadliśmy, jeżeli tylko zdecydujemy się na zmianę.
Są koncepcje mówiące, że atom jest dla Polski sensownym rozwiązaniem. Czy warto iść w tym kierunku? Może warto inwestować w inne rozwiązania?
Generalnie w przyszłym systemie elektroenergetycznym do produkcji prądu trzeba podejść systemowo. Prąd produkują zarówno wiatr, jak i słońce, i atom; wszystkie też mają profil produkcji nie pasujący do zapotrzebowania. Widać już, że przyszłość energetyczna świata będzie zelektryfikowana, silniki elektryczne i samochody elektryczne są trzykrotnie efektywniejsze od spalinowych, pompy ciepła są trzykrotnie efektywniejsze od kotłów gazowych i pięciokrotnie efektywniejsze od węglowych. Do tego potrzebne będzie magazynowanie energii.
Dyskusja wokół atomu niepotrzebnie jest spolaryzowana, dominują postawy – albo jesteś za atomem, albo przeciw atomowi, a jak się nie zgadzasz z moimi poglądami to jesteś wrogiem. Atom na świecie może mieć pewną rolę w dekarbonizacji. W analizach IPCC, pokazujących jak świat może wyglądać w 2050 r. w energetyce i ochronie klimatu, atom ma przewidziane kilka procent w globalnym miksie energetycznym. Należy dodać, że jest to atom, który już istnieje. W tym miksie dominuje OZE, głównie wiatr i słońce.
Energetyka jądrowa jest jednym z kilku bezemisyjnych źródeł energii, które mogą zasilać naszą cywilizację. Jak każde wielkoskalowe źródło energii atom ma swoje plusy i minusy, podobnie jak wiatraki, biomasa, energetyka wodna czy słoneczna. I mogą to być plusy i minusy rozpatrywane w różnych aspektach, z różnymi wagami. Tak jak ja na to patrzę – krytycznie, ważne jest to jak szybko i jak duże redukcje emisji będziemy mieć po zainwestowaniu określonych środków. I w tym zestawieniu atom nie wypada najlepiej, bo większe redukcje emisji możemy mieć z efektywności energetycznej czy z inwestycji w OZE.
W aspekcie gospodarczym atom też wygląda słabo, nie mamy własnych kompetencji, musimy go kupić od kogoś, co oznacza że zapłacimy wielkie pieniądze Amerykanom, Francuzom, Japończykom, Koreańczykom czy Chińczykom. Mniejsza część pieniędzy zostanie w Polsce, a do tego będą to pieniądze o małej wartości innowacyjnej: polskie firmy będą lać beton, kłaść kable i dowozić pizzę na budowę. Jeśli pieniądze wydamy na atom to nie wydamy ich na budownictwo zeroenergetyczne czy inne rozwiązania, które moglibyśmy zrealizować w programach infrastrukturalnych. Warto dodać, że w taksonomii unijnej są olbrzymie środki na transformację energetyczną, ale nie ma ich na atom.
Wchodzenie teraz w energetykę atomową nie jest najlepszym momentem dla Polski: oferta ewentualnego zakupu projektu jest nieatrakcyjna, poza tym dany towar może okazać się trzykrotnie droższy i w trzykrotnie dłuższym czasie możliwy do pozyskania niż się umówimy – bo takie są realia budowy nowych elektrowni jądrowych w Unii Europejskiej.
Co do sytuacji na świecie, jeżeli uznamy że energetyka atomowa ma odegrać jakąś ważną rolę w transformacji energetycznej, to nie może to być zrobione w oparciu o elektrownie jądrowe w obecnym wydaniu. Jeśli już, to będą to reaktory nowego typu, a nie te, które są obecnie dostępne na rynku.
Nie skreślam atomu, ale nie będzie on pierwszym wyborem w sytuacji, jeśli chcemy aby zainwestowana kwota dała jak największe redukcje emisji. Dlatego inwestowałbym w efektywność energetyczną oraz OZE. Całościowo ważny będzie wiatr i słońce, jakąś rolę odegra biogaz, dodatkiem powinien być wodór – w ten sposób da się zrealizować miks energetyczny, który zapewni 80-90% potrzeb. Problemem jest dopięcie tych 10-20%, głównie w zimie, gdy wiatr nie wieje i słońce nie świeci– i tu może być miejsce dla atomu, ale równie pomocne mogą być zarządzanie popytem, wymiana energii między różnymi krajami oraz nowe generacje baterii.
Resumując, nie wykluczam, że Polska mogłaby wejść w atom, żeby dopiąć te ostatnie kilkanaście procent miksu energetycznego, trudnego dla wiatru i słońca, ale nie teraz. Teraz powinniśmy zainwestować przede wszystkim w efektywność, szczególnie w budynkach i transporcie, zmniejszając tu zużycie energii do mniej więcej ¼ obecnego – wtedy trzeba będzie mniej źródeł energii – niezależnie czy będą to biogazownie, reaktory jądrowe, turbiny wiatrowe, panele słoneczne czy cokolwiek innego. A za kilkanaście lat, kiedy zoptymalizujemy zużycie energii i pobudujemy źródła OZE (dające przy umiarkowanym udziale w miksie energetycznym dużo wyższe redukcje emisji niż atom) zobaczymy, jakie są opcje na domknięcie tych ostatnich kilkunastu procent – czy atomem (wtedy już nie „mastodontami”, ale reaktorami nowej generacji – mniejszymi, bardziej elastycznymi w systemie energetycznym, schodzącymi seryjnie z taśmy, łatwymi i szybkimi w instalacji, z mniejszym zapotrzebowaniem na wodę do chłodzenia), czy wodorem, bateriami, magazynami ciepła, supergridem lub importem energii (dziś też nie mamy w Polsce autarkii energetycznej – importujemy ropę i gaz ziemny z Rosji lub Bliskiego Wschodu – w przyszłości możemy importować metan, metanol lub amoniak wytworzone z energii słonecznej na Bliskim Wschodzie, Teksasie czy Australii). Wiele wskazuje na to, że w miarę jak technologie OZE i „okoliczne” (jak baterie czy wodór) tanieją, będzie to lepsza, tańsza i szybsza droga dekarbonizacji niż atom.
Dodam na koniec, że IPCC w globalnym miksie energetycznym w połowie stulecia widzi dominujący udział OZE i kilkuprocentowy udział atomu. Do 2100 r. prognozy IPCC pokazują udział atomu od zera do kilkunastu procent. Atom jeśli będzie, to nie będzie podstawą, ale drobnym elementem miksu energetycznego.
Na ile Covid-19 zmienił sytuację klimatyczną na świecie?
W ostatnim roku emisje zmalały, ludzie mniej latali samolotami i podróżowali samochodami. Są różne szacunki, ale prawdopodobnie emisje CO2 spadły o 5-7%. Warto jednak przypomnieć, że CO2 kumuluje się z środowisku, dlatego jeżeli dziennie emitujemy 100 milionów ton, to jeśli spadek jest kilku procentowy to nadal emitujemy około 95 mln ton. Minimalny spadek emisji nie przełoży się na rozwiązanie problemu, CO2 cały czas w atmosferze – a precyzyjniej – w środowisku rozumianym jako szybki cykl węglowy atmosfera-oceany-ekosystemy lądowe, przybywa. Zmniejszenie emisji nie wystarczy, potrzebujemy ich całkowitego wyzerowania.
Co w takim razie zmienił Covid19?
Z perspektywy praw fizyki i cyklu węglowego zmiana jest mało istotna. O wiele bardziej istotna jest zmiana z punktu widzenia dynamiki społeczno-politycznej. Koronakryzys to nie tylko ponad dwa miliony zmarłych na świecie, ale także kryzys w gospodarce i problemy społeczne. Aby ochronić klimat, trzeba przebudować sektory gospodarki ze szczególnym naciskiem na kwestie energetyczne. Jeśli pakiety pocovidowe stymulacyjne zostaną przeznaczone dla koncernów motoryzacyjnych czy linii lotniczych to nadal będą wspierać wysokoemisyjne status quo i destrukcyjnie wpływać na klimat. Jednak jeżeli pieniądze wesprą bezemisyjne miejsca pracy np. do realizacji termomodernizacji budynków, kopenhagizacji transportu miejskiego czy gospodarki cyrkularnej, to będzie to dobra zmiana.
Natomiast długoterminowo zobaczymy jak koronakryzys wpłynie na procesy społeczne, decyzyjne i polityczne. Na pewno wytrząsnął nas z destrukcyjnego status quo, w związku z tym UE podniosła ceny emisji, doszło do zmiany administracji w USA – gdyby nie Covid19 najpewniej nadal rządziłby Trump, a to dla klimatu byłaby katastrofa. Koronawirus zmusił nas do działania i słuchania głosu nauki. Warto przypomnieć, że liczne raporty naukowe, w tym publikowane w 2019 r., niedługo przed wybuchem pandemii, ostrzegały gdzie i jak może wybuchnąć i rozprzestrzenić się pandemia. Nie słuchaliśmy ludzi nauki, odkładaliśmy te ostrzeżenia, a potem byliśmy nieprzygotowani. I płacimy cenę dużo wyższą niż koszt proaktywnego działania.
Czego spodziewasz się za 5 lat, jakie zmiany mogą stać się faktem?
Są różne scenariusze ścieżki, od bardzo paskudnych do mocno optymistycznych. Zacznę od tego, co wydaje mi się najbardziej prawdopodobnym scenariuszem – społeczność międzynarodowa będzie się coraz bardziej mobilizowała, ale zarazem na wielu polach wciąż będzie wiele działań utrzymujących status quo.
Transformacja energetyczna będzie coraz intensywniejsza, a polityka ochrony środowiska wyrazistsza. Na świecie już teraz głośne są oczekiwania aby chronić 30% terenów.
Polska nie będzie liderem, chyba że zajdą znaczące zmiany w świecie polityki. Negatywnym przykładem w Polsce jest to co dzieje się z lasami, nastawionymi na zysk, a nie ochronę środowiska. Będziemy więc najpewniej w ogonie transformacji, i to pod wieloma względami – transformacji energetycznej, ochrony przyrody, podejścia do plastiku, polityki rolnej czy ochrony gleb.
Jest całkiem możliwe, że po koronakryzysie dojdzie do tąpnięć gospodarczych, a w konsekwencji pojawi się więcej problemów środowiskowych. Należy liczyć się z tym, że narastające nierówności i kryzysy środowiskowe staną się katalizatorem destabilizacji i migracji dziesiątek milionów ludzi, a to stanie się poważnym wyzwaniem. Ale będą działy się też dobre rzeczy, bo coraz łatwiej i ekonomiczniej będzie można wdrażać rozwiązania mniej szkodliwe dla środowiska.
Należy planować gospodarkę idącą w stronę steady state czy postwzrostu. Coraz bardziej słyszalny jest głos części ekonomistów, mówiących, że nieustanny wzrost konsumpcji materialnej nie jest możliwy i zamiast poprawiać nasz dobrobyt, tak naprawdę podkopuje to dobrobyt ludzi i szanse na lepszą przyszłość.
Jaki może być optymistyczny scenariusz na 5 lat?
Może on wyglądać następująco: transformacja energetyczna i zasobowa nabiera tempa, paliwa kopalne stają się nieefektywnym ekonomicznie źródłem energii, upowszechnia się zasada „zanieczyszczający płaci”, co w konsekwencji wzmacnia dekarbonizację systemu (który w ciągu 20 lat dekarbonizuje się w pełni), przechodzimy na zasoby odnawialne. Mieszkamy w domach, których nie trzeba ogrzewać, mamy Kopenhagę w wersji plus, jest więcej rowerów, mniej samochodów, więcej się ruszamy, jesteśmy zdrowsi, nie mamy smogu i hałasu. Realizujemy gospodarkę cyrkularną, stosowana jest odpowiedzialność producenta, nie wprowadzamy na rynek rzeczy nie nadających się do recyklingu, kończymy z radykalnie narastającymi nierównościami na świecie, likwidujemy raje podatkowe, bogacze zostają opodatkowani od majątku, stosujemy metody partycypacji społecznej na wzór paneli obywatelskich, ludzie mają poczucie współdecydowania. Transformacja społeczna może doprowadzić do „złotego wieku” w historii ludzkości, wreszcie przestaniemy zabijać się o zasoby. Wizja 2050 tak mniej więcej mogłaby wyglądać. Powiedziałbym, że to wizja cokolwiek utopijna, ale… potrzebujemy utopijnych wizji, aby nas kierowały w stronę lepszych rozwiązań.
Umawiamy się na 2026 rok na kolejną rozmowę, zobaczymy jak faktycznie wtedy świat będzie wyglądał.
Życie jest procesem. Nie znamy takiej sytuacji, że świat się nie zmienia, on zmieniał się zawsze, ale kiedyś o wiele wolniej, a dzisiaj dzieje się to o wiele szybciej.
Dziękuję za rozmowę.
Marcin Popkiewicz – fizyk, pisarz, menedżer, tłumacz, wykładowca i trener. Autor kilkuset artykułów dotyczących zmian klimatycznych, zasobów i energii, książek „Świat na rozdrożu” (2012), „Rewolucja energetyczna. Ale po co?” (2015), współautor książki „Nauka o klimacie” (2018). Redaktor portali Ziemia na Rozdrożu (ziemianarozdrozu.pl) oraz Nauka o Klimacie (naukaoklimacie.pl).