Przetrwanie, czyli survival
Widziane z morza
W czasie świątecznych dni znalazłem czas na kilka rzeczy zwykle zaniedbywanych – przeczytałem dwie dokumentalne książki o ekspedycjach polarnych, obejrzałem kilkanaście odcinków seriali postapokaliptycznych i poczytałem w gazetach świąteczne rozważania o edukacji narodu w sprawach klimatu i poszanowania Przyrody.
Układając te wrażenia od najbardziej abstrakcyjnych (seriale fabularne) przez opinie edukatorów po zapis faktów historycznych ułożyłem sobie interesujący obraz.
Otóż większość fabularnych wersji świata po katastrofie zakłada zdziczenie ludzi, bezwzględną walkę o przetrwanie i mniej lub bardziej przekonująco pokazuje, jak mała grupa „naszych” bohaterów daje sobie radę z otoczeniem i innymi ludźmi. Ci „inni” są od razu dzieleni na tych, którzy są niebezpieczni (należy ich zabić) lub tacy, którzy budzą niejasne uczucia (czy są przydatni?). To samo dotyczy organizmów wokół bohaterów (albo zjadają nas albo my je zjadamy). Wobec krańcowego zagrożenia życia, nie ma miejsca na moralne dylematy i ostatecznie rozgrzeszamy naszych bohaterów – bo nie dało się inaczej postąpić.
Niektórzy edukatorzy dyskutujący o konieczności ochrony Przyrody tłumaczą z kolei, że dzieciom trzeba pokazywać, ile różnych pożytków mamy ze zwierząt – czytałem dłuższą kwestię jak wzbudzić miłe uczucia wobec niemiło wyglądającej dżdżownicy tłumacząc jak ważną rolę odgrywa ona dla naszych upraw. Kompulsywnie używane było określenie „pożyteczny”, doszło dodatkowo „niezbędny” – tu często przywoływany jest argument o niezbędności pszczół i dżungli amazońskiej. Dwie dokumentalne książki („Abandoned” Aldena Todd i „Labyrinth of Ice” Buddy Levy), które przeczytałem mają szczególną wartość, bo są oparte na dziennikach pisanych na miejscu zdarzeń przez kilku uczestników tragicznej ekspedycji amerykańskiej w czasie pierwszego Roku Polarnego 1883/1884. W kontekście tej historii ważne jest to, że po dwóch latach zimowania na najdalszej Północy Ziemi Ellesmera w Kanadzie, 26 ludzi, nie doczekawszy się statku z zaopatrzeniem, ruszyło na Południe po ratunek. Znaleźli się w świecie jak z filmu katastroficznego, zapadająca w październiku noc polarna, temperatury sięgające -50 °C, huraganowe wiatry, marsz po ruchomym morskim lodzie, wydzielanie skąpego pożywienia w mikroskopijnych ilościach i prawie 2000 km do najbliższej ludzkiej siedziby. Z początkowej liczby 26 ludzi, ratunku w następnym roku doczekało tylko sześciu – pozostali umarli z głodu i odmrożeń. Każdy kęs jedzenia mógł decydować o przetrwaniu, każdy dodatkowy wysiłek mógł oznaczać utratę resztek sił. Tymczasem, jak wynika z dokumentów, ta dość przypadkowa grupa wojskowych wykazała się humanitaryzmem i standardami moralnymi najwyższej próby. Opiekowali się do samego końca towarzyszami, którzy stracili przez odmrożenia kończyny i stanowili wyłącznie obciążenie dla pozostałych, nie porzucili nikogo „niepotrzebnego” żeby zyskać na jego porcjach żywności. Zaskakujące, że wielu z nich zanotowało w swoich zapiskach uwagi o pięknie nocy polarnej, spektaklach zorzy i pełni księżyca i krajobrazu, budzące zachwyt – choć każdego dnia to piękne środowisko próbowało ich zabić.
Ta prawdziwa historia jest dla mnie wzorem naszej relacji z Przyrodą. Nie powinniśmy robić czegoś tylko dlatego, że przynosi nam to korzyść, a wszystko co nam korzyści nie przynosi, mamy odrzucić. Nasz instynkt przetrwania nie oznacza, że w jego imię odrzucamy moralność wykształconą przez 10 tysięcy lat społecznej ewolucji. Moralni jesteśmy nie w zagrożeniu „kary Boskiej”, ale dlatego, że chcemy się uznawać za cywilizowanych ludzi. Nie są to szczytne hasła bez pokrycia – ludzie z ekspedycji porucznika Adolpusa W. Greely’ego urealnili je własnym życiem. Ochrona Przyrody traktowana jako decyzje samolubnego samotnika w czasie kataklizmu to nieporozumienie. Walczymy o swoje przetrwanie, ale uznajemy inne istnienia wokół nas za równoprawne. Nie niszczę niczego jeżeli nie muszę, a jeżeli muszę to głęboko zastanowię się nad tym, czy tak muszę zrobić. Funkcję amazońskiej dżungli z łatwością zastąpią mikroskopijne glony morskie – w tym sensie nie jest ona „niezbędna” do produkcji tlenu, a urzędnikowi z Podlasia kompletnie do niczego się nie przyda. W żadnym wypadku nie oznacza to, że nie powinniśmy jej bronić, właśnie dlatego że mamy się za cywilizowanych ludzi.
Prof. Jan Marcin Węsławski