DZIKIE ŻYCIE

Brać sprawy w swoje ręce?

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Od dawna zajmuję się popularyzacją nauki i śledzę wszelkie nowości w tym zakresie. Od kilkunastu lat jestem pod wielkim wrażeniem koncepcji „nauki obywatelskiej” wymyślonej chyba w Anglii i dziś bardzo szeroko promowanej. Idea jest prosta. Zamiast zmuszać ludzi do słuchania uczonych wywodów trzeba ich namówić, żeby sami brali udział w badaniach, bo tylko w ten sposób można zbudować prawdziwe zrozumienie i zainteresowanie.

Ostatnie lat przyniosły oficjalne wsparcie ze strony agend Unii Europejskiej dla rozwijania tego rodzaju udziału obywatelskiego w gromadzeniu obserwacji o środowisku i organizmach. Jest wiele doskonałych przykładów wykorzystania potencjału zaangażowanych amatorów, głównie przez fakt tzw. „crowdsourcing”, czyli masowego jednoczesnego zbierania danych, których żaden naukowiec ani instytut badawczy nie byliby w stanie zebrać. Oczywiście najbardziej znane i uświęcone tradycją są anglosaskie obywatelskie obserwacje ornitologiczne tzw. „birding”, powoli przyjmujący się też w Polsce. Pomysłów na naukę obywatelską jest mnóstwo, ale jak każda piękna idea,  ta może zostać wypaczona i to na kilka sposobów. Parę lat temu w Belgii, gdzie po sukcesach klubów seniora w zaangażowaniu do patrolowania brzegów morskich (liczenie ptaków i fok, plastikowych odpadów, zgłaszanie nietypowych zjawisk), lokalne administracje rozważały obcięcie funduszy na obowiązkowy monitoring plaż, tłumacząc to tym, że skoro emeryci robią to za darmo, po co więc za to płacić? Inny, mniej zabawny aspekt posługiwania się szlachetnym hasłem nauki obywatelskiej pojawia się, kiedy „obywatele” – najczęściej konkretna grupa interesu – postanawia wyręczyć lub zastąpić profesjonalnych naukowców. Taki przykład pojawił się ostatnio w Polsce, kiedy grupa rybaków morskich zawiązała zespół do spraw oceny sytuacji środowiska Bałtyku. Dysponuje kutrem rybackim, kupiła za własne pieniądze sondę do pomiarów temperatury oraz zasolenia, z dumą prezentuje swe główne narzędzie – „podwodnego drona”, czyli mały podwodny pojazd z kamerą video zasilany przez kabel. W internetowym wywiadzie, rybacy oświadczyli, że „biorą sprawy w swoje ręce”, mają dość przemilczeń i niedoróbek ze strony naukowców, sami zbadają jaki jest stan naszego morza i dlaczego brakuje dorsza.


To satelitarny obraz produkcji pierwotnej w Bałtyku z końca stycznia 2021 roku, ciemny kolor oznacza minimalną fotosyntezę na większości obszaru. Chętnym do szybkiego wyciągania wniosków trzeba uświadomić, że jest to zima taka sama jak na lądzie, a koncentracja chlorofilu i produkcja pierwotna to nie jest coś czym odżywiają się ryby. Fot. strona internetowa IOPAN satbaltyk.iopan.gda.pl
To satelitarny obraz produkcji pierwotnej w Bałtyku z końca stycznia 2021 roku, ciemny kolor oznacza minimalną fotosyntezę na większości obszaru. Chętnym do szybkiego wyciągania wniosków trzeba uświadomić, że jest to zima taka sama jak na lądzie, a koncentracja chlorofilu i produkcja pierwotna to nie jest coś czym odżywiają się ryby. Fot. strona internetowa IOPAN satbaltyk.iopan.gda.pl

Ta akcja, pod szczytnym hasłem nauki obywatelskiej i zaangażowania społecznego, jest niestety odpowiednikiem sytuacji, kiedy grupa mieszkańców niezadowolona z poziomu dostępności lub jakości usług służby zdrowia, sama zajmie się analizą stanu zdrowia obywateli przy pomocy zestawu „małego lekarza”. To wartościowe gdy ludzie interesują się stanem swego zdrowia i środowiska, ale dawno minęły już te czasy gdy, jak w średniowieczu, zdolny kowal był też dentystą, golił brody, odbierał porody i podkuwał konie.

Pomoc dla nauki realizowana przez zaangażowanych obywateli jest bezcenna. Nowoczesne społeczeństwo obywatelskie powinno brać udział w powiększaniu wiedzy i angażować się w sprawy ochrony środowiska – to drugie zrobią znacznie lepiej niż naukowcy. Są jednak granice kompetencji. Jeden z zaangażowanych rybaków powiedział, że to co robią porównują z danymi naukowymi, obejrzeli zdjęcia satelitarne na stronie Instytutu Oceanologii PAN, i widać tam wyraźnie, że chlorofil (czyli fitoplankton) wymarł na Bałtyku i ryby nie mają co jeść. Rozmowa została zarejestrowana zimą, omawiane zdjęcia pochodzą z grudnia. Można to porównać do sytuacji, gdy leśnik-amator po obejrzeniu satelitarnych zdjęć bukowego lasu zrobionych w grudniu, podniósł alarm, że las wymarł, bo nie ma na nim liści.

Powtórzę jeszcze raz: ciekawość, zaangażowanie, aktywność to wspaniałe i ważne cechy, ale miejmy szacunek dla profesjonalistów. Z jakiegoś powodu uczą się swego fachu latami.

Prof. Jan Marcin Węsławski