DZIKIE ŻYCIE

Ksiądz Jan Zieja – w harmonii z całą żywą przyrodą ziemską

Dorota Giebułtowicz

Osobom nie związanym z Kościołem Katolickim ksiądz Jan Zieja (1897–1991) może kojarzyć się z działalnością w Komitecie Obrony Robotników (KOR). W ostatnim czasie został przypomniany w filmie „Zieja” (reż. Robert Gliński, 2020) oraz w świetnie napisanej, rzetelnej biografii autorstwa Jacka Moskwy „Niewygodny prorok” (Znak, 2020).

W środowisku Kościoła przetrwała o nim pamięć jako o ceniącym ubóstwo, charyzmatycznym kapłanie, którego wierność „Jezusowi ubogiemu” doprowadzała do konfliktów z hierarchią kościelną.


Ksiądz Jan Zieja z dr Wandą Błeńską, lekarką w Ugandzie, 8.06.1980. Wszystkie fotografie z archiwum prywatnego Jana Andrzeja Tomczyka
Ksiądz Jan Zieja z dr Wandą Błeńską, lekarką w Ugandzie, 8.06.1980. Wszystkie fotografie z archiwum prywatnego Jana Andrzeja Tomczyka

Pochodził z biednej chłopskiej rodziny zamieszkującej Opoczyńskie. Już jako młody ksiądz zasłynął ze szczególnej wrażliwości na problemy najuboższych warstw społeczeństwa. Gdy w latach 1923–1925 pracował jako prefekt szkół powszechnych w Radomiu zyskał uznanie miejscowej prasy Polskiej Partii Socjalistycznej za mocne akcenty społeczne w służbie kaznodziejskiej („Życie Radomskie”). Mało kto wie, że przed wyborami do Sejmu w 1928 r. Polska Partia Socjalistyczna zaproponowała mu kandydowanie na posła z ich listy – informację o tym zaczerpnęłam z życiorysu napisanego przez ks. Zieję, gdy starał się w latach 70. o emeryturę państwową. Sympatyzował ze Związkiem Młodzieży Wiejskiej „Wici” i uniwersytetami ludowymi Ignacego Solarza. Gdy z własnej inicjatywy wyjechał na Polesie – najuboższy rejon ówczesnej Polski – zaproponował swojemu biskupowi Zygmuntowi Łozińskiemu nowatorską inicjatywę: stworzenie w każdej parafii oddziału Caritasu, przy czym członkami mieli być automatycznie wszyscy parafianie. Każda placówka kościelna musiałaby się w ten sposób zaangażować w pomoc charytatywną. Biskup projekt poparł, część księży próbowała w tym duchu zorganizować pracę w parafiach, jednak sprzeciw przyszedł ze strony państwowych władz administracyjnych, które obawiały się wzmocnienia wpływów Kościoła.

Zaangażowanie społeczne ks. Ziei wynikało z wierności Ewangelii. Swoim życiem świadczył, że najlepszym przejawem miłości do niewidzialnego Boga jest miłość do drugiego człowieka.

Czytając jego książki czy wspomnienia o nim, zauważyłam że cechowała go również wielka wrażliwość na świat przyrody.

W 1998 r. Wydawnictwo „W drodze” opublikowało fragmenty listów ks. Jana Ziei do Haliny Tarasowej1 z Olsztyna. Korespondencja między nimi nawiązała się przypadkowo. Ks. Zieja odpowiedział na gazetowe ogłoszenie czytelniczki poszukującej „Drogowskazów” Daga Hammarskjölda, książki, której był tłumaczem. W listach księdza znalazłam kilka ciekawych myśli: „Dziękuję za nadesłane mi odpisy pięknych wypowiedzi. Wegetarianizm jest mi osobiście bardzo bliski. Gdybym sobie sam przyrządzał posiłki – używałbym tylko pokarmów bezmięsnych i bezrybnych. Ale że kuchnię prowadziła mi moja matula, a potem kto inny i tak jest do dziś dnia – stosuję się do zalecenia Chrystusowego: »A do któregokolwiek domu wejdziecie, jedzcie, co przed wami postawią«.


Ksiądz Jan Zieja w Tatrach (pierwszy z lewej), lipiec 1937 r. Fot. ze zbiorów Romana Kadzińskiego.
Ksiądz Jan Zieja w Tatrach (pierwszy z lewej), lipiec 1937 r. Fot. ze zbiorów Romana Kadzińskiego.

Uważam wegetarianizm za bardzo szlachetne hobby – ale nie mogę go uznać za powszechną zasadę, obowiązującą wszystkich ludzi. Najpierw – brak mu konsekwencji, bo nie tylko zwierzęta są żywe i zdolne do cierpienia; według dzisiejszych badań naukowych – żyją, czują, cieszą się i cierpią i komunikują się ze sobą także i rośliny.

Prawda naszego ludzkiego, zwierzęcego i roślinnego istnienia zawiera w sobie i ten proces wzajemnego wchłaniania się. Kres temu, przez Stwórcę postawiony, jest tylko ten: »Człowieku, nie zabijaj nigdy człowieka«. To wezwanie niesie w świat wiara chrześcijańska”. (26.02.1975 r.).

Zapewne słowo „hobby” nie spodobało się adresatce, bo w kolejnym liście ksiądz się tłumaczy: „Oczywiście słowo »hobby« nie pasuje do jarstwa adekwatnie. W liście do Pani użyłem słowa »bardzo szlachetne hobby« – bo tak i o mnie mówią, gdy z przekonaniem głoszę, że Boskie »nie zabijaj« – znaczy: »nie zabijaj nigdy nikogo«; więc nie wydawaj wyroków śmierci na nikogo; nie prowadź wojen ani najezdniczych, ani obronnych – NIE ZABIJAJ! Taki jest duch Ewangelii”. (29.04.1975 r.).

W innym liście czytamy: „Co zaś do naszego stosunku do »braci młodszych« – to myślę, że należy przyjąć pokornie całą prawdę o naszej egzystencji ludzkiej na ziemi, a więc w harmonii z całą żywą przyrodą ziemską. Za układ stosunków między wszystkimi »naszymi braćmi« odpowiada Stwórca nas wszystkich. Przecież nasze poczucie dobra i sprawiedliwości jest tylko dalekim echem jedynego, który JEST.

I w Jego ogromie są muszki i jaskółki, gąsienice i sikorki, bracia zajączki i bracia wilki, siostry antylopy i bracia lwy i tygrysy, siostry ryby i bracia rybacy” (23.03.1978 r.).


Ksiądz Jan Zieja ze współpracownicami. Brak daty i miejsca.
Ksiądz Jan Zieja ze współpracownicami. Brak daty i miejsca.

Na koniec chciałabym podzielić się osobistą refleksją. Kilka lat temu uczestniczyłam w sesji poświęconej księdzu Ziei, zorganizowanej przez Dom Spotkań z Historią w Warszawie. Po prelekcjach przyszedł czas na wspomnienia osób, które bliżej go znały. Zapamiętałam wypowiedź jednej z sióstr Urszulanek, które opiekowały się nim w ostatnich latach życia. Siostra opowiadała, jak któregoś letniego dnia wyszła na spacer z ks. Janem. Na ulicy Dobrej przeprowadzano rów pod nowe rurociągi, na poboczu leżało wykopane z korzeniami młode drzewko. Ks. Zieja zwrócił się do siostry: „To drzewko bardzo cierpi. Siostro, trzeba je podlać!”. Po spacerze siostra wróciła na ulicę z wiaderkiem wody. Ta króciutka historyjka jakoś zapadła mi w pamięć. Może dzięki niej jakiś czas później uratowałam dwa stare rododendrony, które sąsiad z domku jednorodzinnego wyrzucił do kontenera na śmieci, bo nie pasowały do jego nowej koncepcji ogrodu. Dziś kwitną pięknie na naszym podwórku. W ubiegłym roku codziennie schodziłam z drugiego piętra z bidonem wody, by podlać młodą topolę srebrzystą, którą posadzono w maju przed moim domem; miesiąc ten był wyjątkowo upalny, ale ogrodnicy z gminy nie zaplanowali podlewania nowych nasadzeń. Topola została uratowana w przeciwieństwie do innej, posadzonej po drugiej stronie placu, która niestety uschła.

Powie ktoś: „nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” i gdy tak często słyszymy o niszczeniu parków narodowych, wycinaniu wielu hektarów przyrodniczo cennych obszarów. Ale może właśnie od troski o pojedyncze drzewo, pojedynczą różę trzeba zaczynać edukację ekologiczną młodego pokolenia?

Dorota Giebułtowicz

Dorota Giebułtowicz – absolwentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2001-2020 sekretarz redakcji dwumiesięcznika „Bunt Młodych Duchem” o tematyce społecznej i historycznej. Autorka dwutomowego wyboru kazań ks. Jana Ziei: „W duchu i w prawdzie” (t. 1, WAW, 1997) i „W ubóstwie i w miłości” (t. 2, Lumen, 1997). Mieszka na Żoliborzu.