Co ja mogę zrobić dla Bałtyku?
Widziane z morza
Latem dziennikarze szukają aktualnych wakacyjnych tematów, więc kilka razy proszono mnie o wypowiedzi na temat stanu środowiska Bałtyku, a rozmowy zawsze kończyły się tym samym pytaniem: „proszę powiedzieć, co każdy z nas może zrobić dla Bałtyku?” (w domyśle segregować śmieci, unikać plastiku i jeść ryby z certyfikatem Marine Stewardship Council ze zrównoważonych połowów). Oczywiście tak, ale to działania w rodzaju – jak będę mył ręce i nie mówił brzydkich wyrazów to w Polsce będzie lepiej. Niby racja, ale to nic ważnego nie zmieni. Ostatnio ukazało się szereg analiz wykazujących, że koncerny najbardziej szkodzące środowisku przerzucają moralną odpowiedzialność na obywatela: zbieraj i segreguj nasze butelki, pal nasz węgiel, który mniej dymi, dbaj o ogródek przed domem i o oczko wodne w nim.
Chciałbym krzyknąć (a nie lubię krzyczeć) – Ludzie! ogarnijcie się! wasze pozytywne działania nic nie zmienią dopóki nie zmieni się system gospodarczo-polityczny, który postawił na szybki zysk, masową produkcję jednorazowego plastiku, palenie węglem tak długo jak da się wyciągać pieniądze ze wspólnej kasy, fabryki żywego mięsa i futer, rżnięcie lasów bez opamiętania.
Jak ktoś ostatnio napisał „swoją plastikową butelkę wywal byle gdzie, ale nie kupuj następnej”, za to głosuj na ludzi, którzy wprowadzą systemowe zmiany w naszej relacji do Przyrody. Nie dlatego, że bez pszczół czy miodokwiatu krzyżowego zginiemy. Będziemy żyć, ale w kiepskim, brzydkim i ubogim świecie, gdzie tylko bogaci będą mieli dostęp do resztek przyrody, a dla nas pozostałych pozostanie „globalny slums”. Jedzenia nie zabraknie, ale jakość życia będzie nie do przyjęcia.
Bałtyk w tym wszystkim jest dobrym przykładem. To co można było zrobić na małą i średnią skalę zostało przez ostatnie 20 lat zrobione. Zredukowano zrzut zanieczyszczeń, postawiono nowe oczyszczalnie, istnieje niezła kontrola stanu środowiska. Teraz Bałtykowi najbardziej zagraża globalne ocieplenie i bezsensowna polityka opierająca się na przekonaniu, że morzem można zarządzać jak jeziorem. Kluczem do dobrego stanu Bałtyku są czyste, naturalne rzeki. Ich grodzenie uniemożliwianie naturalnej retencji i filtracji to kreowanie nowej, niemiłej dla człowieka (bo nie dla ekosystemu) zmiany – zatrzymane przez tamy związki krzemu nie zasilą populacji okrzemek, które były podstawą „dobrego” (z ludzkiego perspektywy) fitoplanktonu. Ekosystem zareaguje dalszym wzrostem sinic. Przyroda się dostosuje, ale zamiast sporadycznie, coraz częściej będziemy mieć zakwity sinic i zakaz kąpieli. Zamiast prowadzić walkę z fokami i morświnem lub wprowadzać nowe metody ich aktywnej ochrony, dajmy im święty spokój.
System Bałtyku zmienia się po raz czwarty od 12000 lat, ale tym razem za sprawą człowieka. W ciepłym, coraz mniej słonym, morzu pojawia się masa nowych gatunków tzw. „obcych” – przeciwko którym nie ma co walczyć, bo Przyroda sama wypełnia dostępne nowe miejsca. Zmniejsza się populacja gatunków zimnowodnych. Zapewne pozostaną reliktowe resztki dorsza – tak jak stało się z reliktami epoki lodowej, które do dziś przetrwały w kilku miejscach na Bałtyku (np. kiełż Monoporeia, ryba dennik czy foka obrączkowana).
Na te zjawiska nie mamy wpływu i nie ma po co z nimi walczyć. Trzeba natomiast dostosować się do zachodzącej (bo nie „nadchodzącej”) zmiany przez rozumne przygotowanie się do zmiany poziomu morza, poprawę jakości rzek (renaturalizację) i utrzymanie pod kontrolą emisji zanieczyszczeń, w tym tych z powietrza, które również w końcu lądują w morzu. Te działania muszą być podejmowane w skali państwowej w kooperacji regionalnej z innymi krajami bałtyckimi. Inni już je rozpoczęli, a my wciąż przejmujemy się czy Kowalski prawidłowo myje ręce.
Prof. Jan Marcin Węsławski