DZIKIE ŻYCIE

Gender i Dzika Przyroda

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Moim bardzo subiektywnym zdaniem, najwspanialszym zajęciem zawodowym jest terenowa obserwacja Przyrody – nieważne czy dotyczy geologii, glacjologii, klimatologii czy wszelkich odmian biologii. Jej esencją jest przebywanie w dzikiej naturze i odkrywanie świata. Kiedy dawno temu zrozumiałem, co chcę robić w życiu – schemat ideału był dość prosty: mężczyzna podróżujący do dzikich krajów, pokonujący wszelkie przeszkody i posługujący się super gadżetami. Ten model Przyrodnika powstał w Zachodniej Europie w połowie XIX w. i dla Anglika epoki wiktoriańskiej, gość w hełmie tropikalnym z siatką na motyle i strzelbą był symbolem nie tylko podboju, ale i opisania świata.

Na początku moich studiów (1974 r.) i w czasie pierwszych wypraw do Arktyki posługiwaliśmy się wciąż sprzętem wymyślonym 100 lat wcześniej przez wielkich odkrywców: butle Nansena, nansenowskie termometry odwracalne, siatki Nansena etc. Wszystko z epoki steampunk – ciężkie, mosiężne, nitowane, konopie, płótno i miedź z mosiądzem. To wymagało siły fizycznej, bo opuszczenie girlandy batometrów z windy na małej łodzi oznaczało kręcenie korbą przez godzinę i wyciąganie 100 kg ładunku na cienkiej stalowej lince. Selekcja naturalna była prosta – na studia wprawdzie szły kobiety, ale na wyprawach nie było dla nich miejsca albo odgrywały rolę „bazową”: opieka nad terenowym laboratorium, pilnowanie notatek i gospodarstwa. Męskie towarzystwo dominujące na takich ekspedycjach miało swój zgodny z duchem czasu schemat zachowań, np. bezwzględne płoszenie niedźwiedzi czy morsów, które mogły nam przeszkadzać w pracy. Bardzo lubiliśmy pirotechnikę i pływanie z maksymalnie dużym silnikiem na pełnych obrotach.


Ekologia morska na Spitsbergenie w latach 80., sześciowiosłowa, ciężka i zatapialna łódź, czasy przed elektroniką i kombinezonami izotermicznymi. Dobrze, że minęły. Fot. Jerzy Dąbrowski, archiwum IOPAN
Ekologia morska na Spitsbergenie w latach 80., sześciowiosłowa, ciężka i zatapialna łódź, czasy przed elektroniką i kombinezonami izotermicznymi. Dobrze, że minęły. Fot. Jerzy Dąbrowski, archiwum IOPAN

Rewolucja dokonała się dość nagle. Najpierw w sprzęcie – lekkie elektroniczne przyrządy pomiarowe, niewymagające siły fizycznej, wiele urządzeń pozwalających na pracę półautomatyczną czy bezobsługowych. Potem nastąpiła ważniejsza zmiana, w ekspedycjach zaczęły brać udział kobiety, na pełnych prawach, z własnymi programami naukowymi i co najbardziej zaskakujące wprowadziły inny etos. Np. to, że zamiast płoszyć niedźwiedzia należy pójść w inną stronę, żeby go nie stresować, że nie ma potrzeby zabijać więcej bezkręgowców niż niezbędnie wymagane do zrobienia pomiarów, że wiele zjawisk można udokumentować na kamerze wideo lub aparatem. W dodatku skończyły się wybuchy i wyścigi łodzi. Panie okazały się zresztą bardzo sprawne w dawniej zastrzeżonym dla mężczyzn gadżeciarstwie ekspedycyjnym. Doskonałe wyniki kobiet nurkujących naukowo i będących ekspertkami w technice nurkowej są tego najlepszym przykładem.

Ponieważ planowanie badań i biurokracja są zwykle lepiej ogarniane przez kobiety, to one stanowią teraz największą grupę zwycięskich szefów projektów, zwykle zresztą dobierają sobie do zespołu terenowego panów, żeby było komu nosić strzelbę czy wyciągać łódź na brzeg. Doskonale wychodzi zresztą uzupełnianie ról. Mój kolega z Danii biega w sezonie 40 km dziennie na nartach sprawdzając znakowane lisy na Grenlandii, a jego równie skuteczna naukowo partnerka prowadzi wielotygodniowe stacjonarne obserwacje nad behawiorem lisów w tym samym rejonie.

Dziś to co uznajemy za normalne – obowiązujące zasady zachowania w Przyrodzie – uważność, cisza, minimalizowanie swego śladu są oczywiście przestrzegane przez wszystkich przyzwoitych ludzi. Ale ten model zachowania niewątpliwie zawdzięczamy kobietom, które odesłały do historii hałaśliwych samców alfa dominujących dawniej na dzikich szlakach.

Prof. Jan Marcin Węsławski