Uczciwa cena zamiast ekologicznej dyktatury
Okruchy ekozoficzne
Trudno nam sobie wyobrazić, że nadejdzie czas, gdy ekologicznie oświeceni politycy będą nas zmuszać do niejedzenia mięsa, rezygnacji z latania samolotami czy przesiadania się z samochodów do komunikacji publicznej. I jeszcze więcej! Bo przecież lista rzeczy do naprawienia w mikro i makro skali jest bardzo długa – jeśli ten świat ma przetrwać. Trudno nam to sobie wyobrazić, bo przecież chcemy być wolnymi ludźmi i sami decydować o tym, co jemy i jak żyjemy oraz jak robimy interesy, gdy jesteśmy grubymi biznesowymi rybami.
W końcu cały rozwój cywilizacji służy temu, żebyśmy mogli żyć bezpiecznie, wygodnie i dostatnio. Wymyśliliśmy świat, w którym możemy korzystać z różnych przyjemności i w którym półki uginają się od atrakcyjnych towarów. Na naszych talerzach może znaleźć się wszystko, co tylko nadaje się do jedzenia. Jeśli kogoś na to stać i tego chce, to dlaczego miałby rezygnować z mięsa, nabiału, egzotycznych produktów, czy czego tam jeszcze? Czy po to rozwijaliśmy się na potęgę, żeby teraz odmówić sobie słodkich owoców tego rozwoju?
To dlatego pomysły na odgórne ograniczanie konsumpcji zdają się rodem jak z zielonego koszmaru ekologicznej dyktatury. My, wolni ludzie, żyjemy w wolnym świecie i nic nikomu do naszych codziennych wyborów. Jeśli nas stać na ekstrawagancje, to wara od tego. Kto bogatemu zabroni!
Jednak gorzka prawda brzmi tak, że większości nas nie stać na to wszystko! Współczesny wolny rynek jest tylko z pozoru swobodną grą różnych czynników ostatecznie kształtujących to, ile coś kosztuje. Ceny ciągle jeszcze nie odzwierciedlają rzeczywistych kosztów produkcji, użytkowania i utylizacji jakiegoś dobra. Nazywamy to zjawisko eksternalizacją kosztów. Coś wydaje się tanie, choć faktycznie takie nie jest. Weźmy np. nasze narodowe dobro jakim jest schabowy. Wyprodukowanie czerwonego mięsa wiąże się z relatywnie dużymi emisjami gazów cieplarnianych. Porcja o masie 200 g kosztuje środowisko ponad 44 kg CO2. I dodatkowo 3 tys. litrów wody! Jakby tego było mało, produkcja mięsa w dużym stopniu odpowiada za wylesianie dziewiczych obszarów przyrody. I to nawet, gdy mięso pochodzi od zwierzęcia hodowanego w Polsce. Dzieje się tak dlatego, że nasze zwierzęta jedzą głównie paszę składająca się z soi i kukurydzy, a te importowane są przede wszystkim z Ameryki Południowej, gdzie wycina się lasy, by uprawiać rośliny na paszę.
Do tego wszystkiego przetworzone czerwone mięso zostało wpisane przez WHO w 2017 r. do grupy produktów o udokumentowanym działaniu rakotwórczym. Przykładami przetworzonego mięsa są przede wszystkim szynka, parówki, salami, inne wędliny czy bekon, tak bardzo popularne zarówno w Polsce, jak i w większości krajów Europy Zachodniej. Również przygotowywanie mięsa w wysokich temperaturach, kontakt z ogniem lub gorącą powierzchnią, np. grillowanie lub smażenie, powoduje wytwarzanie się rakotwórczych substancji chemicznych. Innymi słowy, jedzenie mięsa obciąża służbę zdrowia z powodu zwiększonego odsetka ludzi chorujących na raka, ale też na otyłość, cukrzycę typu II, udary i choroby serca. Rocznie na świecie umiera około 10 mln ludzi z powodu złych wyborów żywieniowych, w tym tych związanych z nadmiernym spożyciem mięsa.
Zmiany klimatu, wylesianie prowadzące do zaniku różnorodności biologicznej, obciążenie służby zdrowia – to wszystko wiąże się z ogromnymi kosztami. Nawet ułamek tych kosztów nie jest uwzględniony w cenie, jaką płacimy za porcję mięsa.
Podobnie jest również z innymi naszymi przyjemnościami, jak jazda samochodem, podróże samolotem czy kupowanie ubrań. „Codziennie niskie ceny” stały się mantrą powtarzaną przez producentów i konsumentów – co z tego, że będącą totalnym kłamstwem. Większość tego, co kupujemy i z czego korzystamy, faktycznie jest dużo droższe, a może nawet tak drogie, że wielu z nas nie byłoby na to stać.
Chodzi więc o to, by urealnić nasze konsumpcyjne rozpasanie. Skoro ktoś z własnego wyboru chce szkodzić sobie i planecie – niech za to zapłaci. Na razie jest tak, że wszyscy zrzucamy się na szkody powodowane przez osobę jedzącą mięso, płacąc odpowiednio wysokie podatki i składkę zdrowotną. Ta zrzutka musi być oczywiście tym większa, im większe są koszty środowiskowe i zdrowotne generowane przez tych, którzy nie chcą się miarkować w swoich wyborach konsumenckich. Nie ma to nic wspólnego ze sprawiedliwością i osobistą odpowiedzialnością za własne decyzje. Niech zatem płaci ten, kto przyczynia się do degradacji własnego zdrowia, klimatu i kondycji biosfery. Podobnie jest z innymi dobrami oraz usługami, których konsekwencje zdrowotne i środowiskowe są poważne. Sprawmy, by te koszty znalazły się na powrót w cenie produktów i usług i urealniły nasze wybory konsumenckie.
Na takich oto przesłankach powinniśmy budować system ekonomiczny. Istnieje bowiem tylko jedna ekonomia – ekonomia prawdy. Na dłuższą metę to ona zweryfikuje nasz świat. Póki co niech każdy płaci za siebie i w pełni doświadcza konsekwencji własnych wyborów.
Ryszard Kulik