Bioróżnorodność – ok, ale po co nam przyrodnicy
Widziane z morza
W 2022 r., prawdopodobnie z inspiracji Dekady Oceanu ONZ, Unia Europejska wydała rekordową ilość pieniędzy na granty związane z badaniem morskiej różnorodności. Choć wiele razy wykazano, że nie mamy pojęcia o poziomie bioróżnorodności morskiej, i wciąż więcej gatunków pozostaje do odkrycia niż ich znamy, znowu podstawowe badania z zakresu biologii są odsunięte na dalszy plan.
Komisja Europejska chce dowiedzieć się jakie znaczenie ma morska bioróżnorodność dla lokalnych społeczności – szczególnie dla tzw. stakeholders, co na język polski tłumaczy się „interesariuszy”. Interesariuszem jest w tym wypadku każdy, kto uważa że korzysta z morza – od rybaka, przez mieszkańca wybrzeża do turysty. To wynika z przekonania, że dla polityka czy decydenta nie ma znaczenia informacja uzyskana od naukowca, ale ważniejsza jest opinia wyborców. Co więcej uważa się, że ludzie nie kierują się racjonalnym rozumowaniem, ale emocjami, dlatego poznanie tych emocji jest kluczowe dla relacji decydenci – społeczeństwo. Emocje są różnie motywowane. Duże znaczenie przywiązuje się do „tradycyjnej wiedzy ekologicznej” i szacunku dla tradycji. Pytać „interesariuszy” o wartość Przyrody to tak, jakby pytać mieszkańców wsi czy ważniejsze jest muzeum sztuki nowoczesnej czy też zaciek na tynku stodoły przypominający do złudzenia twarz płaczącej Matki Boskiej.
Ponieważ wspomniane programy badawcze są jednak prowadzone przez przyrodników (hasło i główny temat konkursu było dla nich) to zaprojektowali oni badania społeczne patrząc na to jak to robią koledzy z socjologii. Podstawą takich badań są ankiety. Wtedy mamy do czynienia z wysypem najróżniejszego rodzaju kwestionariuszy, bo każdy z projektów „bioróżnorodności” musi odpytać odpowiednią liczbę i kategorię użytkowników Przyrody. Mniejsza o rodzaj zadawanych pytań. Często takich jak to w rodzaju: „czy niepokoi cię spadek różnorodności o 10, 20 czy 30%?”, wszak ważniejsze jest to co powtarzał serialowy doktor House: „wszyscy kłamią”. Zwykle starają się odgadnąć jaka jest „właściwa” odpowiedź albo chcą się pokazać z lepszej strony. Nie wiadomo jaką wartość mają deklaracje ankietowanych ludzi, a z własnego doświadczenia w czasie badań ekosystemu plaż wiem, że ludzie leżący w największym tłoku, ręcznik przy ręczniku na plaży we Władysławowie, odpowiadali, że ich ideałem jest pusta, dzika plaża – choć ta znajdowała się w zasięgu ich wzroku kilometr dalej.
Zamiast tego co ludzie o sobie opowiadają, warto byłoby sprawdzić co naprawdę robią, czyli potraktować człowieka nie jako „interesariusza” tylko dużego ssaka w ekosystemie, który powoduje jego zaburzenia. Takie zwierzę trzeba obserwować a nie z nim rozmawiać. Od obserwacji praktycznego działania typu śmiecenie w lesie, po działanie pośrednie typu wydawanie przepisów godzących w dobrostan Przyrody. Każdy z odpytywanych urzędników oficjalnie zajmujących się ochroną środowiska powie, że robi wszystko co w jego mocy by je chronić – wycinki są konieczne bo las trzeba urządzać, a betonowanie brzegu zabezpiecza wydmy przed falami. Ogrodnik, który wylewa roundap wokół krótko przyciętego trawnika, oczywiście powie, że chce zachować wszystkie stworzenia, tylko niekoniecznie w swoim ogrodzie. Wszystko w trosce o Naturę.
Wykazanie tych rozbieżności między deklaracjami a praktyką dałoby nam ważniejszą wiedzę o tym co naprawdę społeczeństwa europejskie robią z bioróżnorodnością a nie tylko co o niej myślą.
Prof. Jan Marcin Węsławski