DZIKIE ŻYCIE

Mała. Rzeka, której nie było

Daniel Petryczkiewicz

Nieco ponad dwa lata temu do Rozlewiska i nad Małą wjechała koparka w ramach prac utrzymaniowych prowadzonych na zlecenie Wód Polskich. Rozwalono tamy bobrowe, przekopano koryto, wykarczowano nadbrzeżną roślinność, z koryta wywleczono drzewa i konary. Ze zdziczałej w Rozlewisku rzeki zrobiono kanał odpływowy.

Kiedy stałem pod złamaną Starą Wierzbą na ziemi rozoranej na szerokość sześciu metrów od koryta, płakałem. Chodziłem wzdłuż brzegu wypatrując śladu bobrów i dalej płakałem. Potem szedłem na ulicę i z Kobietami krzyczałem „jebać PiS”, ale to też nie pomagało. Czarna woda płynęła dalej bez przeszkód przeoranym korytem.

Stary Dąb pochyla się nad Rozlewiskiem. To z niego pierwszy raz w życiu obserwowałem bobry. Styczeń 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz
Stary Dąb pochyla się nad Rozlewiskiem. To z niego pierwszy raz w życiu obserwowałem bobry. Styczeń 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Małej nikt nie znał. Nikt się za nią nie wstawił. Małej nikt nie opowiedział. Bez opowieści nie ma bytu. Postanowiłem, choć nie ma to pewnie żadnego sensu, że od tej chwili będę opowiadał Małą.

Zacząłem od przecinków. Na czerni rozkopanego koryta, nieudolnie postawiłem pierwsze znaki. Spłukała je wysoka woda. Postawiłem kolejne. Rozbił je wszechwładny homo sapiens z wód narodowych. Zrozumiałem, że aby postawić prawidłowo przecinki, trzeba zacząć budować złożone zdania. Chodziłem wzdłuż koryta, przyglądałem się starym zapiskom Castor fiber. Oglądałem rozrzucone na brzegach litery, połamane zdania, przeorane metafory bezładnie leżące w uschniętych nawłociach. Słuchałem szmeru rzeki aby wyłowić zapomniane słowa. Castor fiber tworzy swoje opowieści tam, gdzie dźwięk wody ma odpowiednią częstotliwość. Chodziłem więc przez cały listopad i grudzień z uchem przy korycie, z nosem w czarnej ziemi. Woda opadała. Zamiast szmeru rzeki, coraz głośniej słyszałem pędzące w pobliżu samochody. Czułem się jak Leo Marx spod Konstancina w utraconym raju.

Stara Wierzba przeglądająca się w wielkiej wodzie Małej. Nie byłoby to możliwe gdyby nie bobrze tamy. Luty 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz
Stara Wierzba przeglądająca się w wielkiej wodzie Małej. Nie byłoby to możliwe gdyby nie bobrze tamy. Luty 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Postanowiłem zasięgnąć rady doświadczonych pisarzy. Z Adamem Robińskim będziemy od tego czasu chodzić wzdłuż Małej jeszcze wiele razy, a rzeka stanie się czymś więcej niż bohaterką wspólnych wypraw – trafi do felietonu Adama w „Tygodniku Powszechnym”, a potem także do książki „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”– i to nie jako wzmianka, ale jako cały rozdział! Tymczasem wspólnie podglądaliśmy przepis na skuteczną interpunkcję w dobrej narracji. Na szczęście górny bieg Małej obfituje w piękne opowieści snute całkiem licznie przez Castor fiber. Na początku grudnia, zaopatrzony w solidny notatnik, zaostrzony ołówek oraz gumkę, postawiłem pierwsze przecinki, a potem nawet apostrof. Na wigilię opowieść popłynęła szeroko. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego prezentu. To był czas na postawienie kropki. Co prawda w słowie Mała nie ma „i”, ale to mi nie przeszkadzało. Kropka została postawiona. Rozlana opowieść pokryła się styczniowym lodem, a później śniegiem. W lutym „Magazyn Pismo” opublikował obszerny fotoreportaż o Małej i Rozlewisku mojego autorstwa. To było trochę jak pieczęć. Nie da się zaprzeczyć istnienia czegoś, o czym napisano w poważnych gazetach!

Czytanie Małej rozciągałem na całą jej 16,5 kilometrową długość. W zimie musiałem przerwać opowieść w połowie. Ugrzęzłem w bagnie synekdoch wpadając pod cienki lód pękających metafor a buty skute kilkumilimetrową warstwą lodu ciążyły jak wciąż nieprzeczytany Sebald. Na pocieszenie Mała pozwoliła mi na przeczytanie fragmentu z Rozlewiska do Konstancina, który czytałem stylem ślizgowym, biegnąć w biegówkach po świeżym śniegu, ledwo zdążając przed nocą. Odwilż pokazała moc interpunkcji. Jeden przecinek może zmienić zupełnie znaczenie zdania, ale dwa? Wywracają opowieść do góry nogami nadając jej kompletnie nową jakość. Wielka Łąka stała się Wielkim Jeziorem, a potem lodowiskiem w Central Parku, choć niebo drapały wierzby na skrajach Łąki, a nie wieżowce Manhattanu. Wezbrane wody otoczyły las i Rozlewisko swoimi ramionami, jak na zdjęciu z 1958 r. – pierwszym pokazującym ten teren z lotu ptaka. Woda schodziła powoli. Opowieść dojrzewała. Kolejne czytanie Małej było spontaniczne. Wyjechałem z domu z zamiarem przechadzki od źródła do pierwszej tamy. 6 godzin później brodziłem w korycie Małej w Konstancińskim Parku Zdrojowym. Stopy miałem obtarte od woderów, woda do picia skończyła mi się w połowie drogi, a bateria w telefonie jeszcze wcześniej. Opowieść niosła mnie wczesnowiosenną, świeżą narracją. Kolejny raz przeczytałem całość rzeki od końca. Znałem już jednak zakończenie więc było mi nieco łatwiej, a Adam Robiński upierał się, że ujście rzeki jest zawsze ewidentne, za to źródła tajemnicze. Poszliśmy więc w kwietniu pod prąd. To był idealny czas na wspólne czytanie. Kwiecień to taki moment równowagi na rzece – woda już nieco opadła po roztopach, owady nie zdążyły się wykluć a chaszcze urosnąć. Czytanie pod prąd opowieści sprawiało nam wiele radości. Słowa homo sapiens splatały się z interpunkcją Castor fiber. Błoto wybijało rytm. Zeszłoroczne turzyce szeleściły głośniej niżbyśmy chcieli. Woda wlewała się do butów, a nawłocie przypominały kto rządzi w czwartej przyrodzie.

Mała wpływająca przez Bramę Rozlewiska. Luty 2021 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz
Mała wpływająca przez Bramę Rozlewiska. Luty 2021 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Trzeci raz czytaliśmy Małą latem, we trójkę. Małgosia Lebda, poetka, ultramaratonka, która w 2021 roku w aktywistycznym akcie „Czytanie wody” przebiegła 1.113 km wzdłuż Wisły. Rafał Siderski, twórca wizualny, fotograf, partner Małgosi w „Czytaniu wody”. I ja. Bogatszy o dwa i pół doświadczenia czytelniczego, które na wiele się nie zdało, bo rzeka w środku buchającego życiem i roślinnością lata to dużo większa wyzwanie niż wczesna wiosna a nawet zima, ze swoim kruchym lodem i zamarzającymi stopami. Ruszyliśmy o świcie od źródła, żeby po dwóch godzinach odczytać niecały kilometr! Wiedzieliśmy już, że to nie my będziemy dyktować warunki ale Ona. I krajobraz. Nagle przestaliśmy być wszechwładnymi istotami, które samozwańczo rządzą Ziemią. Musieliśmy się stać jak sarny, jak bobry, jak trzciny, jak pływające trawy, jak powalone przez rzekę białe topole i czarne olchy. Organiczni od stóp do głów, mokrzy nawet od pasa w górę, z zielonymi tatuażami rzęsy wodnej na policzkach. Rzeka pozwalała być w sobie, rozczytywać się, zatracać w lekturze. A na koniec – po 11 godzinach wędrówki, dała nam lekcję stwarzania. Czoło rzeki wypełniało suche koryto przed nami, a ja czułem jak narracje – te małe i te duże zaplatają się w litery, które nabierają sensu. Tworzy się opowieść. I płynie. Patrzyliśmy sobie z Małgosią i Rafałem w wilgotne ze wzruszenia oczy i czuliśmy, że nie tylko czytaliśmy ale i zostaliśmy odczytani.

Dwa lata po pracach utrzymaniowych w Rozlewisku widać, jaką siłę samoodtwarzania ma przyroda, jeśli tylko pozostawi się ją w spokoju. Grudzień 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz
Dwa lata po pracach utrzymaniowych w Rozlewisku widać, jaką siłę samoodtwarzania ma przyroda, jeśli tylko pozostawi się ją w spokoju. Grudzień 2022 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Opowieść o Rozlewisku i Małej istnieje dzięki interpunkcji. Bez niej nie byłoby wiosny i rozbuchanej dżungli, nie byłoby kosaćców żółtych i polującej na ryby czapli szarej. Brakowało tylko skrybów, którzy mogliby przejąć opowieść, snuć ją do końca świata. Czyżby moje zasady interpunkcji im nie odpowiadały? Martwiłem sięcałe lato choć . mięta odurzała apalce drzew otwierały ścieżkę rozpoznając mnie na odległość. Nocą woda parowała. Niebo spadało na głowę z Perseidami. Tylko pokrzywy cały czas nieco obrażone nie dawały taryfy ulgowej.

Stara Wierzba znad Małej widziana z żabiej perspektywy. Grudzień 2021 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz
Stara Wierzba znad Małej widziana z żabiej perspektywy. Grudzień 2021 r. Fot. Daniel Petryczkiewicz

Nawłoć przekwitła. Mięta zakwitła jeszcze raz. Wywróciła się dzika wiśnia. Zieleń na liściach dębu zaczęła blaknąć, kiedy wchodząc do Rozlewiska rozpoznałem nie-ludzkie strofy. Moje litery rozlały się szeroko. Nie trzymał ich w ryzach żaden margines. Kropka była czarna i szczelnie trzymała koniec zdania. Nie było żadnych wątpliwości. Mogłem przekazać opowieść w prawowite ręce a raczej łapki uzbrojone w pławną błonę i sprawne pazury. Po rocznej przerwie Castor fiber podjął wątek przerwany przez uzbrojonego w koparkę homo brutalus. Teraz jestem już tylko prostym czytelnikiem. Patrzę na rozgałęziające się wątki, miękkie zakola zdań, meandry metafor, kaskady znaczeń. Mogę tylko czytać, choć nie wszystko rozumiem. Nie potrzebuję. Ja byłem tylko epizodem w tej odwiecznej opowieści.

Daniel Petryczkiewicz

Daniel Petryczkiewicz – rocznik 1976. Fotograf, bloger, aktywista, pasjonat rzeczy małych, dzikich i lokalnych. Absolwent pierwszego rocznika Szkoły Ekopoetyki Julii Fiedorczuk i Filipa Springera przy Instytucie Reportażu w Warszawie. Zakochany w lokalnej rzeczce Małej i jej Rozlewiskach, które odkrył na nowo i o które walczy od ponad 2 lat. Z Małą uczestniczy także w programie „Pamiętajmy o Mokradłach”. Współdziała i współpracuje z kolektywami: Siostry Rzeki, Alarm dla Klimatu, Stowarzyszenie Nasz Bóbr, Lasy i Obywatele, Jaki Będzie Las. Autor wystaw: Meandry 2015 oraz #NoBeautyInPlastic 2019 oraz Drzewa i Ludzie 2021. Laureat nagrody publiczności za projekt społeczny roku 2019 w plebiscycie portalu Ulica Ekologiczna. Inicjator spotkania twórczo-aktywistyczno-poetyckiego „Święto Wody” w Konstancinie-Jeziornej. Publikuje teksty i fotoreportaże o tematyce ekologicznej m.in. w Magazynie „Pismo”.