DZIKIE ŻYCIE

Ochrona przyrody w czasach chaosu – część 1

Andrzej Jermaczek

Tekst ten jest zaadaptowaną na potrzeby druku, nieco zmienioną i skróconą wersją cyklu felietonów publikowanych na profilu autora na Facebooku. Druga część ukaże się w kolejnym numerze „Dzikiego Życia”.

Nowy, nie całkiem wspaniały, świat

W roku 1992 ukazała się książka „Koniec historii i ostatni człowiek” Francisa Fukuyamy, amerykańskiego politologa i filozofa japońskiego pochodzenia. Jej główna teza dotyczyła liberalnej demokracji i związanego z nią wolnego rynku, które, zdaniem autora są ostateczną, najlepszą formą ustrojową jaką kiedykolwiek wymyśliliśmy. Liberalna demokracja miała być swoistym „końcem historii”, przez wyczerpanie się nowych projektów ustrojowych. Wystarczyło ją tylko ulepszać, a osiągnęlibyśmy zapowiadany w „Biblii” raj.

W tym czasie w Polsce, po upadku komunizmu i rozpadzie Związku Radzieckiego „byliśmy wreszcie we własnym domu”, więc optymizm i wiara w świetlaną przyszłość sięgały zenitu. Optymizm ten dotyczył także ochrony przyrody, co przekładało się na konkretne działania. Jak grzyby po deszczu powstawały parki narodowe – w ciągu 12 lat, od 1989 do 2001 r., powstało ich 9! Z podobną dynamiką tworzono rezerwaty przyrody – w latach 90. ubiegłego wieku ponad 30 rocznie! Zdecydowanie zreformowano, dostosowując do współczesnych realiów, prawo ochrony przyrody i ochrony środowiska. Tysiące ludzi zaangażowało się w działalność coraz liczniejszych i prężniejszych organizacji społecznych.

Wygląda na to, że „lepsze czasy” już były, nastał czas chaosu, który, jak wszystkich dziedzin życia, dotyczy także ochrony przyrody. Fot. Andrzej Jermaczek
Wygląda na to, że „lepsze czasy” już były, nastał czas chaosu, który, jak wszystkich dziedzin życia, dotyczy także ochrony przyrody. Fot. Andrzej Jermaczek

Kiedy 1 maja 2004 r., weszliśmy do Unii Europejskiej, wydawało się, że z ochroną przyrody będzie już tylko lepiej – zaczęliśmy planować i wdrażać sieć Natura 2000, która miała zabezpieczyć najcenniejsze walory przyrodnicze na ponad 20% powierzchni kraju. Unijne prawo miało już tylko przypieczętować skuteczność ochrony przyrody i stopniowo usuwać wszystkie zagrożenia.

Jednak kolejne lata pokazały, że optymizm poprzedniego dziesięciolecia odpłynął w siną dal, a jego miejsce zaczęła zajmować niechęć, a w końcu wrogość do wszystkiego co dotychczas rozwijano. Po roku 2001 nie powstał już żaden park narodowy, a liczba tworzonych rezerwatów spadła wkrótce do kilku rocznie. Sieć Natura 2000 zaczęła być postrzegana przez rządzących jako jeden z opresyjnych instrumentów wrogiej Unii, co bardzo szybko podchwyciły różne środowiska szukające politycznych i ekonomicznych korzyści.

Kluczowym punktem zwrotnym było objęcie stanowiska Ministra Środowiska przez Jana Szyszkę. Po raz pierwszy w historii pokazał on, że formalnie odpowiadając za ochronę przyrody, można publicznie demonstrować wobec niej wrogość, dyskredytować i zwalczać zajmujących się nią uczonych i organizacje społeczne oraz lekceważyć obowiązujące prawo.

Arogancja władzy wywołała wzrost radykalizmu społecznego, a miejsce współpracy i wzajemnego zaufania szybko zajęły fanatyzm i bezwzględna walka o swoją rację. Wzrastająca polaryzacja społeczeństwa i radykalizowanie się postaw doprowadziły do sytuacji, w której jakakolwiek rzeczowa, oparta na naukowych podstawach dyskusja, przestała być możliwa. Ocenie zaczęło podlegać nie to, co się pisze lub mówi, ale fakt bycia po którejś stronie barykady.

Na to wszystko nałożyły się kryzys ekonomiczny, klimatyczny i społeczny, pandemia Covid 19, migracje uchodźców, wreszcie wojna w Ukrainie. Świat, który miał już zmierzać w kierunku biblijnego raju, znalazł się nagle na krawędzi chaosu. Przestano cenić dotychczasowe autorytety. Przestała nim być nauka, bo nie dostarcza prostych odpowiedzi, a czasem mnoży wątpliwości. Dostarczają ich za to różnego rodzaju szarlatani i kaznodzieje, łatwo szermujący słowem na potrzeby ludzi złaknionych proroctw i prostych rozwiązań, jak zawsze w trudnych czasach.

Szybko okazało się, że w obliczu „wyższych konieczności” ochrona przyrody znaczy niewiele. Budowane za setki milionów przejścia dla zwierząt nad autostradami w związku z pomorem świń z dnia na dzień zostały zadrutowane. Z dnia na dzień zbudowano kilkaset kilometrów płotów mających ograniczać migracje dzików, zresztą zupełnie nieskutecznych, a wkrótce, w ramach „przeciwdziałania” kryzysowi uchodźczemu na granicy z Białorusią, w najcenniejszych przyrodniczo obszarach kraju, powstała bariera znacznie skuteczniejsza. W imię „wyższych racji”, lekceważąc opinię nauki i wymogi ochrony przyrody, przekopano Mierzeję Wiślaną, podjęto wielkoskalowe wycinki świerka w Puszczy Białowieskiej.

Epidemia Covid 19 wystarczyła, żeby ograniczanie używania w sklepach „foliówek” przestało być ważne, kryzys energetyczny sprawił, że można już palić wszystkim we wszystkim. Czy przy kolejnej epidemii, np. pomoru drobiu, nie zajdzie „konieczność” wystrzelania wszystkich bocianów, bo mogą „roznosić zarazki”? A jak się zaostrzy kryzys energetyczny, czy nie wytniemy lasów w parkach narodowych i rezerwatach? Jak przekonaliśmy się już wielokrotnie, prawo można dziś zmienić w ciągu jednej nocy.

Symbolicznym ukoronowaniem obecnego stanu ochrony środowiska i przyrody była katastrofa na Odrze, początkowo przez rządowe służby nie zauważona, potem zlekceważona, na końcu przypisana „czynnikom naturalnym”, wyparta i zapomniana.

Wygląda na to, że „lepsze czasy już były”, nastał czas chaosu, który, jak wszystkich dziedzin życia, dotyczy także ochrony przyrody. Czy tak jest rzeczywiście? A jeśli tak, to jak sobie z nim radzić i się przed nim bronić? Jak skutecznie działać i chronić przyrodę mimo wszystko? Jak radzić sobie w wszechogarniającym chaosem, brakiem perspektyw w ochronie przyrody i własnym zniechęceniem? Z jednej strony w sferze indywidualnych wyborów, z drugiej w sferze strategii i taktyki niezbędnych do skutecznego działania?

Przyrody nie chroni się na Facebooku

W roku 2022 w wydawnictwie Znak ukazała się niewielka książka Tomasza Stawiszyńskiego, filozofa i eseisty, pt. „Reguły na czas chaosu”. Autor prezentuje w niej jedenaście reguł do indywidualnego stosowania, ułatwiających przetrwanie w trudnych czasach. Nie jest to poradnik ekstremalnego survivalu, reguły dotyczą przede wszystkim naszej równowagi psychicznej, widzenia świata i stosunku do innych. Zalecenia to między innymi: nie uleganie apokaliptycznym nastrojom, ograniczenie używania mediów społecznościowych, a także powszechnego w nich zjawiska „oburzania się”, nie uleganie powszechnej polaryzacji nastrojów, kierowanie się racjonalnością i rozumem, a nie emocjami, nie szukanie pewności, a także… czytanie książek. Posiłkując się zawartymi w książce rozważaniami i wskazówkami, ale także wybiegając poza nie, można spróbować nakreślić reguły jakimi należałoby się kierować chcąc, mimo trudnych czasów, skutecznie chronić przyrodę.

Znaczna część reguł wskazywanych przez Stawiszyńskiego jako remedia na czas chaosu dotyczy naszego stosunku do mediów społecznościowych i szeroko pojętej rzeczywistości wirtualnej. Może więc na początek warto sobie uświadomić, co wbrew pozorom wcale nie jest łatwe, że przyrody nie chroni się lajkując, udostępniając czy komentując, a nawet pisząc posty na Facebooku. Nawet milion polubień pod tym lub innym tekstem niczego nie zmieni w przyrodzie. Zmiana nastąpi dopiero wtedy, kiedy przeczytany tekst zmusi kogoś do zrobienia czegoś konkretnego w realnej rzeczywistości. Nawet jeśli będzie to „tylko” dosypanie słonecznika do karmnika, wyczyszczenie skrzynki dla ptaków, pogadanie przy wódce z sąsiadem, żeby nie wycinał tego starego wiązu czy napisanie „donosu” na nielegalny zrzut ścieków.

Powszechne uzależnienie od rzeczywistości wirtualnej to już temat nudny, ale zajmując się ochroną przyrody warto mieć tego świadomość. Problemem nie jest to, że używamy mediów społecznościowych, że wyrażamy w nich opinie i czyjeś opinie komentujemy. Jest nim to, że coraz częściej na tym się kończy. Moralne wzmożenie, święte oburzenie i towarzyszący im wysoki poziom emocji, skutecznie zastępują potrzebę działań w świecie realnym. Satysfakcja z dokopania „im” i uzyskania poparcia „swoich” jest natychmiastowa, a rezerwat, którego dokumentację opracujemy, może powstać za 10 lat albo nigdy. Procesy planowania przestrzennego gminy i ochrona przyrody zawsze przegrywają ze skandalami w „wielkim świecie” i fotkami znajomych pod palmą, dopóki ktoś nie zacznie zabudowywać nam widoku z okna. Tyle, że wtedy zawsze jest już za późno.

Media społecznościowe to także doskonałe narzędzie manipulacji. To oczywiście banał, ale dotyczy to przecież także naszego, przyrodniczego podwórka. Na pewno każdy natknął się na krążące po sieci filmiki z liczącymi dobrze pod setkę watahami wilków. Każdy kto się im przyjrzał bliżej, dostrzegł, że to wilki i lasy z „dalekich krajów”, nie nasze, ale większość skupi się na wiejącej z ekranu grozie, przyjmując jako oczywistość, że to u nas, za miedzą. I na to właśnie liczy ktoś, kto to upowszechnia.

Dostępność profesjonalnych programów tworzących teksty i grafiki doprowadzić ma do tego, że za kilka lat (nie kilkanaście, za kilka!) 90% treści w przestrzeni wirtualnej będzie tworzona przez „sztuczną inteligencję”. Filmiki, teksty i zdjęcia udające rzeczywistość, zasypią wkrótce media, także te powiązane z ochroną przyrody i wobec niej wrogie. Nie będzie już sensu brodzić po bagnach, żeby robić zdjęcia ptaków, bo w Midjourney, nie wstając z fotela, wygenerujemy znacznie lepsze, które zyskają w mediach większy poklask. Pogłębiające się zanikanie różnic między rzeczywistością a wirtualną fikcją, bardzo szybko prowadzi do ostatecznego zaniku umiejętności odróżniania rzetelnej informacji od fikcji, a co gorsza kłamstw.

Dla najmłodszych rzeczywistość realna już stała się wtórna w stosunku do wirtualnej. Symptomatyczna jest zamieszczona w „Tygodniku Powszechnym” relacja tatrzańskiego przyrodnika i przewodnika, Jana Krzeptowskiego-Sabały, o młodym człowieku, który na szkolnej wycieczce po raz pierwszy zobaczył Tatry. Swój zachwyt wyraził – „Kurczę, tu jest jak w Minecrafcie!”.

Doskonałym przykładem tematu zastępczego kreowanego przez media społecznościowe są tzw. „gównoburze” na temat „wolnych kotów” i ich prawa do włóczenia się po polach i sadach, wybuchające w internecie z regularną częstotliwością, przynajmniej raz na kilka miesięcy. W ochronie przyrody jest co najmniej dwie setki tematów ważniejszych, ale żaden z nich nie ma tak spolaryzowanych i zażartych fanów, więc w mediach społecznościowych praktycznie nie istnieją. Tymczasem temat kotów, od kilku lat angażuje tysięczne rzesze zwolenników i przeciwników gotowych na wszystko, tyle że te ogólnonarodowe wzmożenia ani na odrobinę nie zbliżyły problemu do jakiegokolwiek rozwiązania.

Co więc począć? Oczywiście nieustannie pamiętać, że prawdziwe życie, choć nie tak kolorowe i emocjonujące, toczy się w świecie realnym. I tylko w nim istnieje prawdziwa przyroda, prawdziwe jej zagrożenia i możliwości ich ograniczania. Więc, żeby choć trochę opanować wszechogarniający nas chaos, po prostu najlepiej ograniczyć swoją aktywność w mediach społecznościowych. Nie da się zrezygnować z ich używania, bo to przecież dobre narzędzia komunikacji, ale trzeba zachować proporcje między aktywnością w sieci a aktywizmem w świecie realnym. A w mediach – sprawdzać wiarygodność informacji, które lajkujemy i udostępniamy, oprzeć się pokusie oceniania i komentowania wszystkiego i na każdy temat i przeświadczenia, że w ten właśnie sposób ratujemy świat. A przede wszystkim ograniczyć swoją ekspresję i moralne uniesienia.

Nieortodoksi różnych narracji – łączcie się!!

Szukanie kompromisów i dialog z myślącymi inaczej to dziś pomysł brawurowy i przepis na medialne samobójstwo. Każdy kto w warunkach powszechnej wojny, a taką przecież dziś prowadzimy także w ochronie przyrody, szuka porozumienia z wrogiem, to zdrajca świętych ideałów, sprzedawczyk i targowiczanin. Alternatywą jest jednak brnięcie coraz głębszymi koleinami jedynie słusznych, bo „naszych” przekonań i bezwzględnej walki z „nimi”, czyli praktycznie z każdym kto nie z nami – z „deskorobami”, „cynglarzami”, „urzędasami” czy, dla odmiany, „zielonymi oszołomami” i „ekoterrorystami”.

Zarówno w przestrzeni wirtualnej, jak w realnej, w niemal każdej sprawie, więc także w ochronie przyrody, króluje dziś polaryzacja – podział na „nas” i „ich”. Prowadzi to do współistnienia równoległych opowieści o tym, „czym” i „jaki jest świat” (las, drzewo, ptak, przyroda i jej ochrona), opowieści, pomiędzy którymi nie ma już punktów stycznych, nie zachodzi żadna interakcja. Jeśli przypadkiem te izolowane bańki, wspaniale funkcjonujące dzięki afirmacji własnych poglądów i samoadoracji, się zetkną, uruchamiają się mechanizmy obronne służące zachowaniu spoistości grupy i zwalczaniu herezji – święte oburzenie i moralne wzmożenie. Dając skuteczny odpór wrogim siłom ciemności, przynoszą one jednostkom ewidentne, choć chwilowe korzyści psychiczne, tyle że całkowicie rujnują przestrzeń publiczną i społeczne zaufanie.

Większość różnic jakie dziś wydają się wiecznotrwałe, płotów nie do przeskoczenia, to tylko różnice w rozbuchanych narracjach. Fot. Andrzej Jermaczek
Większość różnic jakie dziś wydają się wiecznotrwałe, płotów nie do przeskoczenia, to tylko różnice w rozbuchanych narracjach. Fot. Andrzej Jermaczek

Znam wielu leśników, którzy przez długie lata aktywnie zajmowali się poznawaniem i ochroną przyrody – postrzegani jako przyrodnicy, narażali się własnemu pracodawcy czy środowisku. W ostatnich latach do ostracyzmu we własnej grupie, doszło powszechne potępienie jako „zabójców drzew” w środowisku „ekologów”. Bo dziś nie da się już stać pomiędzy (lub raczej ponad) – leśnik – przyrodnik nie mieści się we współczesnej, skrajnie spolaryzowanej przestrzeni, musi wybierać. Albo wypada z każdej z baniek.

Podobnie jest z myśliwymi – można nosić kapelusik z piórkiem i równocześnie skutecznie chronić mokradła, aktywnie przeciwdziałać szkodliwym inwestycjom i przedsięwzięciom. Tyle, że w pewnych środowiskach z myślistwem nie warto się obnosić.

To działa także w drugą stronę – każdy, kto krytykuje politykę Lasów Państwowych, komu nie podoba się strzelanie do kaczek, podejmuje starania o utworzenie parku narodowego czy po prostu konsekwentnie pilnuje przestrzegania obowiązującego prawa, jakkolwiek rozsądnie mówiłby lub pisał, z automatu staje się wartym tylko zhejtowania ekoterrorystą.

Przez prawie 30 lat Klub Przyrodników organizował sesje naukowe dotyczące różnych aspektów ochrony przyrody. Wymieniano na nich poglądy, dyskutowano o trudnych problemach, czasem emocjonalnie. Ale to nie przeszkadzało spotykać się na jednej sali przyrodnikom z organizacji społecznych, pracownikom administracji ochrony przyrody i Lasów Państwowych, czasem wysokich szczebli. Potem Lasy Państwowe zaczęły organizować własne, alternatywne sesje w Rogowie. I bardzo szybko powstały dwie równoległe grupy, w których zapanowała samoadoracja – nikt już nikogo nie krytykował, a dyskusje była wyłącznie „konstruktywne”.

W latach 90. wprowadzono w Polsce system certyfikacji FSC (Forest Stewardship Council). Zapewnia on, że lasy są zarządzane zgodnie z wymaganiami środowiskowymi, społecznymi i ekonomicznymi – równoważąc potrzeby ludzi i przyrody. Krajowe zasady certyfikacji wypracowano wówczas w trybie dyskusji i negocjacji różnych środowisk w ciągu kilku zaledwie spotkań, a system sprawnie funkcjonował przez kilkanaście lat. Aż do chwili, kiedy miejsce współpracy i zaufania zajęła wszechogarniająca walka. Przewrócono stolik, a dziś na jego powtórnie ustawienie szanse wydają się coraz mniejsze.

Dialog to komunikacja dwustronna dwóch lub więcej osób, zakładająca wymianę informacji, pojawiające się pytania oraz zainteresowanie obydwu stron pozyskaniem informacji lub wspólnym rozwiązaniem problemu. Wiem, warunkiem dialogu są dwie chętne do tego strony. I choćby odrobina wzajemnego zaufania. Wiem też, że wiele spraw ma charakter zerojedynkowy – albo się strzela do kaczek, albo nie. Nie nawołuję też do głaskania psa, który właśnie wgryzł się nam w łydkę. Może jednak czasem warto, zanim programowo każdemu napotkanemu psu przyłożymy pałką, spojrzeć czy czasem ten akurat nie macha ogonem?

Przyrody nie ochronią fanatycy dla których jedynym spełnieniem i satysfakcją jest opluwanie przeciwnika. Od zawsze postęp w jej ochronie tworzyli pracowici, nie szukający rozgłosu pragmatycy, szukający i potrafiący znaleźć wspólny język z wyznawcami innych prawd i narracji. Radykałowie byli, są i będą we wszystkich środowiskach. Ich wyraziste przekazy są potrzebne, ale chodzi o to, żeby nie zawładnęły światem i naszymi emocjami, żeby obok idealistycznych fantasmagorii wokół których kopie się wieczne okopy i buduje niezdobyte twierdze ortodoksji, istniał świat realny i oparta na odrobinie współpracy i wzajemnego zaufania ochrona przyrody. Wiele różnic jakie dziś wydają się wiecznotrwałe, płotów nie do przeskoczenia, to tylko różnice w rozbuchanych narracjach. Może obok tematów budzących skrajne emocje dałoby się znaleźć takie, które mogą posłużyć do komunikacji z szarymi, milczącymi członkami wrogich plemion? Tymi, którzy stanowią nieangażującą się w medialne spory większość. Myślę, że coraz więcej ludzi po obu stronach różnych barykad jest zmęczona i jak na zbawienie czeka na kogoś, kto zacznie poszukiwać kompromisów. Nawet w sprawach tak zaognionych i zapętlonych jak ochrona Puszczy Białowieskiej. Nieortodoksi różnych narracji – łączcie się! To Wy jesteście przyszłością ochrony przyrody!

Świadomość nieświadomości

Podstawą wszelkiej działalności, także w ochronie przyrody, szczególnie w czasach chaosu, powinna być wiedza i wynikająca z niej racjonalność, logiczna analiza faktów, weryfikowanie hipotez i wyciąganie wniosków. Do tego trzeba zawsze dążyć, to fakt nie budzący, przynajmniej moich, wątpliwości. Wiedza naukowa, także dotycząca funkcjonowania przyrody i jej ochrony, jest w książkach i artykułach naukowych – recenzowanych przez specjalistów publikacjach. Jeśli do nich sięgniemy, szanse na to, że nasz ogląd świata będzie bliższy prawdy obiektywnej, rosną. Jednak nie zastanawia Was czasem, dlaczego, skoro wszyscy uczyliśmy się w szkołach, podstawowych i średnich, a część nawet na studiach o tym, że należy przyrodę chronić i jak to robić, idzie to tak opornie?

Nauka dostarcza wiedzy, ale jak z niej skorzystamy, to już zupełnie inna sprawa. Nauki przyrodnicze opisują obieg wody w przyrodzie, odkrywają co jedzą wrotki, są w stanie odpowiedzieć, ile roztoczy żyje na suchym liściu buka. W ograniczonym stopniu pomogą prognozować pogodę na jutro i skutki różnych naszych działań i zaniechań, a także wskazać, że np. rozsądniej jest spalać mniej kopalin, mieć więcej rezerwatów czy zostawiać w lasach więcej drewna do naturalnego rozkładu. Mogą nawet pokazać sposoby, jak to najlepiej zrobić. Ale ostatecznie o tym czym będziemy palić i czy w przyszłości w ogóle będą jakieś rezerwaty, zdecydują ludzie, z ich wyobrażeniami, emocjami, wierzeniami, przesądami i całym bagażem, jaki za sobą ciągniemy z bliższej i dalszej przeszłości.

Niezależnie od naszych chęci, większością tego co robimy, zarówno prowadząc samochód jak i chroniąc przyrodę, kieruje nasza nieświadomość. Fot. Andrzej Jermaczek
Niezależnie od naszych chęci, większością tego co robimy, zarówno prowadząc samochód jak i chroniąc przyrodę, kieruje nasza nieświadomość. Fot. Andrzej Jermaczek

Świat w którym wyewoluowaliśmy, w którym także kształtował się nasz umysł, różnił się zasadniczo od naszego pod względem realiów życia i systemu wartości. Przez długie tysiąclecia najważniejsze było to, żeby w ogóle przeżyć i nie chodzić głodnym. A jak to się już udało, to szybko przekazać swoje geny. Żeby odnieść taki sukces trzeba było posiadać cechy, które dziś stoją w sprzeczności z funkcjonowaniem we współczesnym społeczeństwie demokratycznym. Ideał takiego społeczeństwa, bazuje przecież na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu, a to jest sprzeczne z naszą „naturą” – nikt kto próbował być posłuszny takim nakazom przed kilku tysiącami lat – nie przetrwał. Sprzeczna jest z nią także ochrona przyrody. Poszanowanie przyrody przez ludy pierwotne to w dużej mierze legendy – one po prostu nie miały możliwości technicznych, żeby ją skutecznie zniszczyć. Ta przeszłość, choć najczęściej nieuświadamiana, tkwi nadal w nas i nie da się jej, nawet za pieniądze, ot tak wykasować. Nie wiedzą tego lub raczej nie chcą wiedzieć rewolucjoniści wierzący, że w ciągu kilku pokoleń można wychować „człowieka radzieckiego”, że wystarczy klasnąć, i kobiety z radością wsiądą na traktory, mężczyźni będą przewijać bobasy, a wszyscy z ochotą odstąpimy przyrodzie połowę planety.

To wszystko nie oznacza oczywiście, że z dążenia do realizacji współczesnych idei należy zrezygnować, tylko trzeba mieć świadomość, że ich wdrożenie wymaga nieporównywanie więcej niż się nam wydaje, przede wszystkim czasu, ale także trudu, uwagi i refleksji oraz odporności na niepowodzenia. Bo nawet jeśli spotkani na ulicy ludzie świadomie i z przekonaniem odpowiedzą nam, że przyrodę należy chronić, zupełnie nie wiemy, czy tak uważa także głębsza, niedostępna poznaniu, część ich psychiki. A to ona w znacznej mierze zadecyduje o tym co zrobią w konkretnej sytuacji, co poprą i na kogo zagłosują, bo to przecież jest główny czynnik sprawczy w społeczeństwie demokratycznym do jakiego przecież dążymy.

Współcześnie uważa się, że, nawet jeśli deklarujemy światopogląd naukowy i staramy się kierować racjonalnością, większości decyzji jakie podejmujemy nie opieramy na świadomej, logicznej analizie sytuacji, lecz na wypływającej z mroków naszej jaźni intuicji. Najczęściej nie mamy czasu, albo po prostu nam się nie chce, analizować wszystkich za i przeciw, sprawdzać w źródłach co mówi na zadany temat nauka. Wierzymy naszej intuicji, a ona opiera się na nieświadomości, która jest niczym innym jak sumą doświadczeń (także tych logicznych) zdobytych przez nas w ciągu życia, ale także, w dużym stopniu, doświadczeń tysięcy pokoleń przed nami. Te doświadczenia to wyobrażenia, które są nieakceptowane przez świadomość i między innymi z tego względu nie mogą zostać uświadomione, ale to one w znacznej mierze decydują o tym co robimy.

Wygląda więc na to, że nie wystarczy, aby przekaz o konieczności skutecznej ochrony przyrody czy klimatu, dotarł do świadomości decydentów czy szerokich kręgów społeczeństwa. Żeby chronić przyrodę skutecznie i powszechnie, przekaz ten musiałby zadomowić się na dobre w głębszych pokładach naszej psychiki, stać się odruchem automatycznym, jak naciśnięcie hamulca w samochodzie w reakcji na znak drogowy. Przez pierwsze kilka tysięcy kilometrów po kursie prawa jazdy prowadzenie samochodu wymaga zaangażowania świadomości, ale później suma doświadczeń zebranych w naszej psychice pozwala robić to nieświadomie. Wydaje się, że nasze działania będą skuteczne i trwałe dopiero wówczas, kiedy nie tylko świadomość, ale także sumy niekoniecznie uświadomionych doświadczeń wyniesionych przez ludzi z dzieciństwa, domu rodzinnego, szkoły i późniejszego życia, zaowocują w ich umysłach kategorycznym imperatywem ochrony przyrody. Prowadzi do tego długa droga, dłuższa niż się nam wydaje. Zajmując się ochroną przyrody, musimy jednak o tym pamiętać. Choćby po to, żeby, idealizując rzeczywistość, nie tracić czasu i energii na stawianie sobie celów nieosiągalnych i nie przeceniać społeczności, które chcemy do ochrony przyrody przekonywać.

Chrońmy więc przyrodę w jak największym stopniu bazując na naszej świadomości i najnowszych zdobyczach nauki. I do nich się odwołujmy apelując do innych. Jednak uwzględniajmy w tym wszystkim, jak najbardziej świadomie, wiedzę, że niezależnie od naszych chęci, większością tego co robimy, także my przyrodnicy, kieruje nasza nieświadomość. Nie wiemy i z definicji nie możemy wiedzieć, jak wpływa na nasze postępowanie, jedyne co możemy, to być świadomi jej istnienia. W umysłach innych i nas samych.

Część druga ukażę się w kolejnym wydaniu „Dzikiego Życia”.

Andrzej Jermaczek