DZIKIE ŻYCIE

Czy topienie Marzanny jest dla dzieci? Kilka słów o świętowaniu początku wiosny

Monika Stasiak

Rytuały dla Ziemi

...po wsiach niektórych bałwany, Marzanę i Ziewonią, na żerdzi wetknąwszy, albo (jako starzy udawali) na sanki włożywszy, frasowliwym i żałobnym śpiewaniem po wsi nosić i w kałużę albo rzeki jawnie rzucić zwyczaj był w niedziele czwartej wielkiego postu.1

Marcin Kromer

Tak o wiosennym obrzędzie topienia Marzanny pisał w połowie XVI wieku historyk, Marcin Kromer w dziele „O pochodzeniu i czynach Polaków ksiąg trzydzieści”. Opis Kromera nie jest dla współczesnego odbiorcy szczególnie odkrywczy, bo „jawnego rzucania” słomianej postaci do wody większość z nas doświadczyła w dzieciństwie w ramach zorganizowanych szkolnych spacerów. Niemal pięćset lat po dziele Kromera, grupy dzieci zmierzające z udekorowaną bibułą słomianą kukłą do najbliższego cieku, budzą sentymentalne uśmiechy rodziców, a sporadycznie przyciągają uwagę złaknionych ciekawostek mediów.

Życie potrzebuje śmierci tak samo, jak wiosna potrzebuje zimy. Fot. Archiwum Moniki Stasiak
Życie potrzebuje śmierci tak samo, jak wiosna potrzebuje zimy. Fot. Archiwum Moniki Stasiak

Tym, co różni dzisiejsze pochody od tych znanych z przekazów historycznych jest przypisanie ich do domeny dziecięcej, potraktowanej jak zabawę, luźno nawiązującą do niezbyt zrozumiałej tradycji. O tym, że kilkaset lat temu topienie Marzanny nie było traktowane jak rozrywka dla najmłodszych, świadczy kolejny, pochodzący tym razem z XV wieku materiał, jakim są statuty biskupa Andrzeja Łaskarza. W dokumencie mającym poprawić jakość pracy podległych mu duchownych, przełożony upomina ich: „Zabrońcie również, aby w niedzielę Laetare, czyli w Białą Niedzielę, zachowywali zabobonny zwyczaj, nosząc pewną kukłę, którą nazywają śmiercią, którą rzucają potem do błota – ponieważ tego rodzaju postępowanie nie jest wolne od zabobonu”2.

Co takiego było w niewinnym w swej formule zwyczaju, że aż interweniowali w jego sprawie dostojnicy kościelni? Co możemy zaczerpnąć z dawnych obrzędów początku wiosny, aby celebrować ten czas dzisiaj? I po co nam właściwie obchodzenie czegoś, co i tak się wydarzy, niezależnie od wszystkich odczynionych praktyk? O tym między innymi będzie ten tekst.

Rytuały roczne są ściśle związane z obserwacją przyrody. Fot. Archiwum Moniki Stasiak
Rytuały roczne są ściśle związane z obserwacją przyrody. Fot. Archiwum Moniki Stasiak

Zacznę od końca, czyli od pytania: „po co nam świętowanie w rytmie rocznym”?

Wizja świata naszych przodków i przodkiń różniła się zasadniczo od naszej. Tam, gdzie dziś na różne pytania dotyczące przyrody, rytmu pór roku i zjawisk przyrodniczych odpowiedzi dostarcza nauka, jeszcze sto lat temu wyjaśnień upatrywano w ingerencji boskiej albo magicznej. Na przykład stojące na rozstajach dróg, w pobliżu wód czy pól figurki świętych pełniły w myśl tego sposobu rozumienia nie tylko funkcję estetyczną. One miały w sposób faktyczny wpływać na rzeczywistość: chronić przed powodziami, złymi duchami albo wpływać na obfitość plonów. Znane są historie, kiedy świętego niewywiązującego się należycie ze swych obowiązków, zdejmowano z cokołu i okładano kijami, żeby się poprawił. W tym świecie również obrzędy cyklu rocznego (jak Marzanna, chodzenie z gaikiem czy kolędowanie) miały wspomóc wegetację, przynieść obfitość i urodzaj.

Czy to oznacza, że działania chłopów i chłopek pozbawione były racjonalności, a ich zdolność obserwacji natury na tyle niska, że nie potrafili opisać prawidłowości pojawiających się w przyrodzie w rytmie rocznym? Wręcz przeciwnie. Od umiejętności obserwowania przyrody i zachodzących w niej zmian zależało przecież ich przetrwanie. Mimo to, a może właśnie dlatego, widząc potęgę otaczających ich sił natury i rozumiejąc własną kruchość wobec ich potęgi, decydowali się szukać wsparcia swej ciężkiej pracy w tym, co niewysłowione, nadprzyrodzone, co przekraczało kondycję ludzką.

Dziś większość z nas swoje przetrwanie scedowała na innych. Nie musimy orać ziemi, zbierać w lesie jagód i grzybów, zastanawiać się, co zjemy na przednówku. Żywność jest dostępna cały rok. Sklepowe półki uginają się od towarów ze wszystkich krańców świata. Wytwarzanie jedzenia oddzieliło się od jego konsumpcji tak dalece, że widząc finalny produkt, czasem z trudem wyobrażamy sobie składniki, które były jego podstawą.

Obchodzenie świąt rocznych samo w sobie nie zmieni systemu produkcji żywności ani innych problemów trapiących naszą cywilizację. Może jednak pomóc nam uświadomić sobie rytmy, w których działa przyroda, a o których w świecie nieustającego światła, ciepła i obfitości zapominamy.

Po pierwsze, aby je świętować musimy wyjść z domu: do lasu, nad rzekę, do parku albo choćby do ogródków działkowych. A kiedy wychodzimy, zaczynamy obserwować tak jak czynili to ci, którzy żyli na długo przed nami. Czujemy zapach wezbranej ciepłem ziemi. Widzimy rozwijające się na drzewach pąki. Słyszymy jak niebo nad naszymi głowami wypełnia się śpiewem powracających ptaków. Widzimy również to, o czym czasem wolelibyśmy zapomnieć – że tam, gdzie jeszcze 10 lat temu o tej samej porze roku śnieg dopiero zaczynał się topić, dziś nie ma go już od tygodni. Że ziemia pod stopami zamiast wilgocią, szeleści zasuszoną ściółką. Obserwacja może więc wywoływać ból, ale będzie to ból wynikający z bliskiej relacji z żywym światem.

Wykorzystanie słomy czy konopi do stworzenia Marzanny wiązało się z odnowieniem życia i wegetacji. Fot. Archiwum Moniki Stasiak
Wykorzystanie słomy czy konopi do stworzenia Marzanny wiązało się z odnowieniem życia i wegetacji. Fot. Archiwum Moniki Stasiak

Po drugie, obrzędy cyklu rocznego stanowią wyraz tej relacji, są jej emanacją na poziomie działań. Tak jak nasza miłość do drugiej osoby wyraża się nie tylko w racjonalnym zaspokajaniu jej potrzeb, ale też w drobnych gestach czułości, we wspólnym spędzaniu czasu albo celebrowaniu ważnych dla nas chwil, tak głęboka więź z przyrodą jest czymś więcej niż wymianą handlową. Jest także otwarciem się na miłość, wdzięczność i zaufanie, jakie wiąże się z naszą współzależnością w sieci życia. Jest uznaniem podmiotowego a nie przedmiotowego charakteru innych tworzących ją istot.

Po trzecie zaś, jak wskazuje Robin Wall Kimmerer, rytuały dla Ziemi mogą mieć też swój wymiar sprawczy. Autorka „Pieśni Ziemi”, profesora biologii, wywodząca się z narodu Potawatomi, tak pisała o tej sprawczości w odniesieniu do rdzennych ceremonii powitania powracających łososi: „Celebracje miłości i wdzięczności służyły nie tylko wyrażeniu wewnętrznych emocji, ale pomagały w przepływie ryb w górę rzeki, ofiarowując im bezpieczeństwo w krytycznym momencie. [...] Podczas ceremonii skupiamy uwagę, a uwaga staje się intencją. Jeśli człowiek wstanie i wyzna coś przed całą społecznością, pociąga go to do odpowiedzialności. Ceremonie przekraczają granice jednostki i rezonują poza sferę ludzką. Akty szacunku mają pragmatyczną moc. To ceremonie, które przyczyniają się do rozwoju życia”3.

Obrzędy, jakie znamy z tradycji słowiańskiej, także nie były aktami czysto symbolicznymi, ale angażowały praktyczne działania4. Na przykład na Rusi aż do 25 marca nie wolno było orać czy wbijać w ziemię kołków, uznając, że do tego czasu pozostaje ona brzemienna. Podobny sprawczy wymiar miały działania związane z Marzanną. Choć dziś kojarzymy ją jako proste uosobienie niechcianej zimy, wypędzanej, aby mogła powrócić wiosna – pierwotnie Marzanna niosła ze sobą o wiele więcej znaczeń. Jako bogini zimy i mrozów, była też panią śmierci i zaświatów. Jej imię znane też m.in. w formach: Mara, Morana czy Muriena niosło w sobie ten sam rdzeń, co mór, pomór, ale także mróz, marznięcie oraz marzenie (sfera marzeń sennych była blisko związana z obcowaniem z zaświatami), ale także morze. To ostatnie, do którego spływała utopiona Marzanna było zresztą utożsamiane z miejscem, gdzie udają się duchy przodków. „Za morzem” oznaczało w myśl tego rozumienia tyle, co „w zaświatach”.

Marzanna miała też jednak swoje drugie oblicze. Była nie tylko surową panią śmierci, ale i dawczynią życia. Jej atrybutami były kłosy zbóż, złote jabłko lub złoty klucz, służący do otwarcia ziemi na wiosnę. Jej postać zrobiona była ze słomy lub z konopi z ubiegłorocznych zbiorów, które poprzez ogień i wodę (a czasem także rozrzucenie po polu) były rytualnie odnawiane, by móc w postaci nowych roślin pojawić się na powierzchni ziemi. Na jej ubiór składały się korale, wstążki, wianek będące w tamtych czasach nie atrybutami śmierci, ale panny młodej. Bogini ziemi i wody zaślubiała zatem boga nieba i ognia, by życie mogło powrócić, wykiełkować i wydać plony.

Marzanna płynęła rzeką do morza, które utożsamiano z zaświatami. Fot. Archiwum Moniki Stasiak
Marzanna płynęła rzeką do morza, które utożsamiano z zaświatami. Fot. Archiwum Moniki Stasiak

Nic dziwnego, że tak potężna bogini, pani życia i śmierci zarazem, budziła niepokój kościelnych hierarchów. Obrzędów związanych z topieniem Marzanny nie dało się wprawdzie do końca wykorzenić, ale powiodło się zredukowanie ich do roli dziecięcej zabawy związanej z żegnaniem zimy i powitaniem wiosny. Marzanna nie była pod tym względem wyjątkowa. Podobny los spotkał postaci związane z rodzimymi mitologiami również na innych obszarach. W kręgu kultury celtyckiej Tuatha de Danann – boscy przodkowie i bohaterowie kulturowi zostali w ten sposób sprowadzeni do roli fairies – małych kwiatowych wróżek ze strefy dziecięcego folkloru.

Czy warto to zmieniać? Czy jest w obrzędzie pożegnania Marzanny, w pieśniach o złotym kluczu otwierającym ziemię, w odtwarzaniu zaślubin nieba i ziemi coś aktualnego dla nas również dzisiaj?

Chciałoby się zapytać: a czy jest coś, co przestało być aktualne? Nasilające się w związku ze zmianami klimatu ekstrema pogodowe i będące ich efektem susze, obumieranie upraw, ich zniszczenia przez nagłe burze – powoli stają się również naszym udziałem. To, co kilkanaście lat temu wydawało się oczywistością – że jedzenie jest dostępne zawsze i zewsząd – może w ciągu najbliższych lat przestać być pewnikiem.

Czy w świecie delegowania dostarczenia podstawowych potrzeb na innych, wciąż zachowaliśmy naszą zdolność do dawania życia? Do pieczenia chlebów, uprawiania ogrodu, czerpania z jadalnych zasobów łąk i lasów? Nie w taki sposób jak dotychczas – z pomocą intensywnego rolnictwa, które wyjaławia ziemię i czyni ją martwą, ale z uwagą i mądrością tak, by zostało coś jeszcze na przyszłość dla nas i innych gatunków.

Równonoc wiosenna albo jak kto woli Jare Święto (w tradycji słowiańskiej) czy Alban Eilir (w celtyckiej) to czas świętowania powrotu życia, ale też przyjęcia na siebie odpowiedzialności za te jego przejawy, które są naszym udziałem. Nie w sensie czynienia sobie ziemi poddaną, tylko raczej pokornego przyjęcia swojej współzależności z innymi formami istnienia i ciągłego szukania codziennych praktyk, które będą życie wspierać, a nie je niszczyć.

Świętowanie to wyraz gotowości by tę odpowiedzialność na siebie wziąć i przestać udawać, że ona nas nie dotyczy. Czy będziemy celebrować, idąc z Marzanną do wody, wysiewając pierwsze warzywa, czy zobowiązując się wziąć w opiekę swój kawałek lasu – nie ma znaczenia. Liczy się intencja i gotowość, by rytuał nie był tylko symbolem, lecz zaczątkiem sukcesywnie podejmowanej praktyki.

Monika Stasiak

Przypisy:
1. Marcin Kromer, De origine et rebus gestis Polonorum libri XXX, 1555 r., cyt. za: G. Niedzielski, Marzanna - Cerera czy Hekate, docplayer.pl/9799873-Marzanna-cerera-czy-hekate.html.
2. Statuty Andrzeja Łaskarza (ok. 1420 r.), cyt. za: G. Niedzielski, Marzanna…
3. R.W. Kimmerer, Pieśń Ziemi, Kraków 2020.
4. Opis symboliki i znaczeń dotyczących Marzanny na podstawie: G. Niedzielski, Marzanna…