DZIKIE ŻYCIE

Rzeczywistość alternatywna

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

Wydaje się, że dobrze zdefiniowane zjawiska przyrodnicze nie powinny budzić wątpliwości, z czym mamy do czynienia. Są jednak terminy, o których można dyskutować bez końca. Na przykład na temat tego, co oznacza określenie „las naturalny” – czy oznacza ono: las „nigdy nie zmieniony”, las „niezmieniony od dawna”, las „współczesny, ale chroniony”? Takie nierozwiązywalne dyskusje toczyły się w sprawie Puszczy Białowieskiej, gdzie zdefiniowanie przedmiotu sporu było niezmiernie istotne.

Są też terminy na pozór proste – np. „dorzecze”. Każdy uczeń w szkole dowie się, lub sprawdzi w Wikipedii, że dorzecze to obszar, skąd rzeki spływają do jednego rzecznego ujścia. Niemal cała Polska podzielona jest na dwa wielkie dorzecza – Odry i Wisły, trzecie, mniejsze, to zestaw rzek wpadających bezpośrednio do Bałtyku i trzy miniaturowe obszary odprowadzające wody do naszych sąsiadów. Łatwe do narysowania i zmierzenia. To ważne, gdyż określa jakimi drogami mogą przemieszczać się zanieczyszczenia wód, i pozwala na modelowanie lub przewidywanie zjawisk w obszarze tych naczyń połączonych.

Dla zrozumienia jak działa ekosystem wokół nas, nie jest wszystko jedno skąd, dokąd i jaką drogą płyną rzeczne wody. Na zdjęciu ekipa z Instytutu Oceanologii PAN w czasie badań w ujściu Wisły. Fot. Jan Marcin Węsławski
Dla zrozumienia jak działa ekosystem wokół nas, nie jest wszystko jedno skąd, dokąd i jaką drogą płyną rzeczne wody. Na zdjęciu ekipa z Instytutu Oceanologii PAN w czasie badań w ujściu Wisły. Fot. Jan Marcin Węsławski

Tymczasem główny urząd zajmujący się rzekami w Polsce – Wody Polskie posługuje się dziwaczną mapą, na której do dorzecza Wisły doklejono cały sektor rzek bałtyckich, tytułując ten twór „dorzeczem Wisły”. Jest to administracyjne dziwactwo, bo okazuje się, że można „grać” informacją o naszych wodach w dowolny sposób. Na przykład ocena oddziaływania na środowisko planowanej elektrowni jądrowej nad morzem w okolicy Łeby, podaje, że zrzut ciepłych wód do Bałtyku jest zaniedbywalny, ponieważ z dorzecza Wisły spływa tak wielka objętość wód, że zrzut z elektrowni jest zaniedbywalny. W kontekście tej dziwnej mapki to prawda, ale „prawda alternatywna”. Prawda bezprzymiotnikowa jest taka, że niemal cała woda z dorzecza Wisły wpada do Zatoki Gdańskiej i zgodnie z kierunkiem prądów płynie na wschód w żaden sposób nie oddziałując na otwarte wybrzeże Bałtyku, gdzie wpadają bezpośrednio wody kilku małych rzek. Tu zaczyna się problem, ponieważ kiedy porównamy objętość ogrzanych wód z elektrowni z objętością wody wypływającej z kilku małych rzek otwartego wybrzeża, okazuje się, że ładunek przemysłowej ciepłej wody jest poważny. Nie chodzi mi o krytykowanie inwestycji atomowej elektrowni jako takiej, ale nie można się posługiwać manipulacją przy podawaniu informacji o stanie środowiska.

Gdyby ktoś chciał posługiwać się tą dziwaczną mapką w innych celach – np. sprawdzić skąd „importowane” do Bałtyku są antybiotyki rolnicze lub jak przebiega przemiana azotu i fosforu zanim dotrze do morza – uzyskamy kompletnie dowolne wnioski. Cała nadzieja, że wciąż możemy zignorować produkty urzędnicze i sprawdzić „prawdziwą prawdę”.

Opisana historia pokazuje, jak ważne jest sprawdzanie źródeł – kto jest dostawcą przekazywanej informacji o środowisku urzędnik czy naukowiec. Wreszcie czy ten naukowiec to – specjalista od wpuszczania rzek w rury czy przyrodnik.

Prof. Jan Marcin Węsławski