Chcemy
Infracienkie
Słuchając wizualnie sztuki z nurtu art deaf – obecnych w niej rytmów, kontrastów, symboli krzyczących ust, skrępowanych dłoni, przewiercanych czaszek dla potrzeb wszczepianych implantów, nietrudno uzmysłowić sobie, że w całej naszej zachodnioeuropejskiej kulturze i jej filozoficznych narracjach coś przeoczono. Wprowadzając w 1880 r. zakaz używania języków migowych jednak się pomylono, a po jego odwołaniu długo milczano i niekoniecznie błąd naprawiono. Nadal jesteśmy w procesie zmian, w niektórych krajach bardzo powolnych. Moim zdaniem jest to nie tylko głęboko etyczny, ale i głęboko ekologiczny problem hierarchizacji zmysłów, narzucania jednego wspólnego wzorca, mimo wiedzy, że może być on krzywdzący.
Wsłuchując się oczami w świat Głuchych, zrozumiałam, że to niezwykle ważny rozdział w zrozumieniu ekosystemu, w którym żyję. Nasłuchiwanie, podsłuchiwanie, odsłuchiwanie, wsłuchiwanie się, słuchanie. Perspektywa języków migowych uczy szerszego rozumienia tych praktyk nie tylko za pomocą narządu słuchu. Uczy innego spojrzenia na wizualność i sieć połączeń w doświadczanym przez zmysły świecie. Ruch, czas, dynamika, ekspresja, kąt widzenia, fale dźwięku, światła, wibracji, synergia między barwą i tonacją. Melodyka słów wypowiadanych w różnych językach fonicznych i poetyka migania. Spotykanie się w punktach, w których się rozumiemy, ale nie mamy na to znaku to najbardziej fenomenalny moment „słyszenia się”, bez możliwości postawienia znacznika, swoiste kairos.
Z tej perspektywy przyglądam się naszej relacji z przyrodą, krajobrazem, wsłuchiwaniem się w jego różnorodność. Cieszy mnie to, że za sprawą artystów również miejskie przestrzenie zaczynają gadać, zyskują podmiotowość i stają się „usłyszane”.
„Chcemy Rzeki” to jeden z tych interdyscyplinarnych projektów, w których odbija się społeczno-kulturowa zmiana. Prowadzone badania naukowe, zmiana wizerunku w tkance miasta i świadomości mieszkańców, budowanie pozytywnej narracji, krajobraz dźwiękowy rzeki, która chce przestać być ściekiem. W moim dzieciństwie wydawało się nieprawdopodobne, bo Rawa – wówczas ciemnobrązowa, niemal gęsta, śmierdząca, nie kojarzyła się nawet z rzeką. Wpisana w industrialny krajobraz jako ściek, budziła tylko dziwne odczucia, ciekawość, jaka mogła być wtedy, gdy była czysta i czy mogłaby taką się stać, gdy dorośniemy. Nikt się o nią nie upominał. Jej zanieczyszczenie zostało uoczywistnione, ona sama wykluczona z kategorii „wody”, zaakceptowana jako ściek, konieczna część krajobrazu, „nie-woda”, do której nie wolno podchodzić, a w upalne dni trzeba zamykać okna, by nie czuć. Z jej wizerunkiem nie wiązało się nic z kategorii rzek – żadna zieleń, kamienie, ryby, glony. Raczej szczury, ryby-mutanty, brąz i rdzawe dopływy. Tylko krążące nad nią rybitwy wprowadzały w atmosferę przestrzeni żywej, w której zmiany mogłyby być jeszcze możliwe.
Wspólnie z synem śledzimy jej nurt w odkrytych i zakrytych miejscach, włącznie z fragmentem „sztucznej Rawy” otoczonej palmami na rynku w Katowicach, rozmawiamy o historii zmian, przemyśle, regulowaniu koryt rzecznych i dla porównania – o bliskiej nam Wapieniczance, po której często chodzimy na bosaka. Doświadczanie ich obu to spotkanie przeciwieństw – wody i nie-wody, rzeki i nie-rzeki, przyrody i przemysłu, obraz antropocenu.
Manifest „Chcemy Rzeki” wywołuje mój uśmiech, poczucie sprawczości i kontynuacji postaw proekologicznych kolejnych pokoleń. Naukowcy, artyści, społecznicy, aktywiści, młodzież, mieszkańcy mówią jednym głosem o konieczności zmian miejskiego sensorium.
W tym punkcie widzę zbieżność z myśleniem o prawie człowieka do naturalnej komunikacji, naturalnego poruszania się w języku, oczyszczenia z wykluczających społecznie wzorców, okaleczających regulacji, stereotypów i akceptacji „uoczywistnień”, które są wbrew naturze. W tym nowym, uzdrowionym sensorium, jest miejsce dla wszystkich zmysłów, i form komunikacji, podmiotowości ryb, dzieci, ludzi i ich różnorodnych form doświadczania świata. Bo mają głos.
*
us.edu.pl/chcemy-rzeki-swieto-rawy
Dagmara Stanosz