Drzewo
To trochę dziwne i niesamowite, że całe drzewo mieści się w okrągłej kuleczce, którą z łatwością uniesie wiewiórka czy polna mysz. Moje życie rozpoczęło się wysoko w chmurach, skąd mogłem zobaczyć jak wielki jest mój dom. Las, nad którym leciałem ciągnął się aż po horyzont. Zieleń pode mną falowała głaskana delikatnymi podmuchami wiatru. Nagle chmury przeszyła błyskawica i ptak niosący mnie w dziobie zniżył lot szukając schronienia przed deszczem i nagłymi porywami wiatru. Wleciał w ciężkie od liści gałęzie, które zamknęły się za nim jak dach chroniąc przed budzącą się burzą. Sójka, o lazurowych jak ciepłe morze piórach, usiadła miękko na poduszce z mchu. Wypadłem z jej dzioba, którym po chwili zrobiła niewielki dołek, na tyle jednak duży, że zmieściłem się w nim cały. Przykryła mnie ziemią i liśćmi, a potem odleciała do swoich spraw. Nie było w tym niczego zaskakującego dla bacznego obserwatora lasu i zwyczajów tych zwierząt.
Sójki znane są z sadzenia drzew. Ten wielki czyn robią zupełnie przy okazji, nie szczycąc się tym. Prawdę mówiąc robią to z zapominalstwa. Ich prawdziwym celem jest robienie zapasów na zimę, jednak wiele ze schowanych orzechów zostaje w ziemi na zawsze, bo sójki o nich zwyczajnie zapominają. Tak właśnie stało się ze mną.
Ptak, który na zawsze zmienił mój los odleciał, przemieniając mnie z orzecha w drzewo. Zostałem sam i zasłuchałem się w szumy, skrzypnięcia, szelesty, z których składa się piękna muzyka lasu. Muzyka ta przywoływała mnie i nie pozwalała zasnąć. Tego dnia spadł ulewny deszcz. Byłem spragniony, więc piłem wodę łapczywie czując jak wypełnia mnie i zamienia się w życiodajny sok. Poczułem się bezpiecznie, a świadomość przynależności do tego lasu rosła we mnie i zamieniła się w dwa liścienie. Zatęskniłem za słońcem. Z całych sił wyciągnąłem się w stronę ciepła i gdy moje liście dotknął pierwszy promień, poczułem rozpierającą mnie energię i szczęście. Słońce i deszcz karmiły mnie. Gleba, w której rosłem dawała mi silne oparcie i tyle odżywczych składników, ile potrzebowałem, żeby rosnąć. Wyciągałem swe gałęzie do nieba, a korzenie w głąb ziemi. Czułem się niezłomny, nawet trochę butny i pyszny, co nie jest przecież niczym specjalnym w młodym wieku. Aż pewnego dnia nadszedł cień i moje życie zawisło na włosku.
***
Las rósł wokół mnie, jednak ja już nie mogłem. Korony drzew toną w słońcu, lecz na dno lasu docierają tylko nieliczne promyki. W pierwszych latach mojego życia miałem szczęście, bo inne drzewa nie zasłaniały nieba i miałem go wystarczająco dużo dla siebie. Jednak pewnego dnia gałęzie sąsiadującej sosny przysłoniły słońce, które przestało mnie opromieniać. Był to dla mnie czas smutku i strachu o przyszłość. Walczyłem ile sił i piąłem się najwyżej jak umiałem, ale bez energii gwiazdy, nie mogłem wiele zdziałać.
Las to złożony świat, w którym wszystko ma swoją kolej i miejsce, a jedno niepozorne zdarzenie może wywrócić życie licznych istnień do góry nogami, czy raczej korzeniami. Dawno temu przez świat pędził maleńki zarodnik grzyba, który został wystrzelony z grzybni daleko stąd. Pędzony wiatrem mknął przez nieznane, by osiąść wreszcie na korze sosny. Pech chciał, że kora była skaleczona przez szukającego pokarmu jelenia. Przez otwarte wrota zarodnik wkroczył do wewnętrznego świata drzewa i zaczął rosnąć zamieniając się w sieć strzępek. Stało się to jeszcze przed moim zamieszkaniem w lesie, więc nie miałem o niczym pojęcia do chwili, gdy sosna zaczęła chwiać się i skrzypieć, a jej igły zżółkły. Pewnego dnia wiatr zadął mocniej, docierając do poszycia lasu. Wypełniony grzybnią spróchniały pień ustąpił sile wiatru i upadł. Ziemia zatrzęsła się i wszystkie ptaki umilkły. Las zastygł na kilka sekund, lecz już po minucie życie toczyło się dalej, a ja stałem skąpany w słońcu. Natura znów była dla mnie szczodra. Sosna, chociaż sama już nie rosła, zamieniła się w dom tysięcy owadów, a niektóre z nich wyglądały jak żywe klejnoty. Zrozumiałem, że każdy ma miejsce na tym świecie i że teraz nadszedł mój czas. Rosłem i stawałem się coraz silniejszy, a las był dla mnie hojny. Moje liście były pokarmem gąsienic, które jadły by mieć siłę do zmienienia się w piękne motyle. Przez moje korzenie prowadziły tunele dzikich królików, które gilgotały mnie swoimi długimi uszami. Wreszcie pewnego dnia stałem się domem i zobaczyłem cud narodzin maleńkich ptaszków, których matka uwiła gniazdo na mojej gałęzi. Jeden z nich stał się moim przyjacielem.
- Cześć, jestem Cocco – powiedział cieniutkim głosikiem ptaszek.
Zwierzę ledwie kilka dni temu wykluło się z jajka. Dobrze jeszcze pamiętałem bladozielony owal z szaro-brązowymi kreskami i czarnymi plamkami.
- Kim jesteś? – zaświergotał.
Milczałem zdziwiony. Od początku mojego istnienia pierwszy raz ktoś zwrócił się do mnie widząc, że jestem, czuję i myślę.
- Nazwę cię Nux – zaśpiewał ptaszek niezrażony moim milczeniem. Na czubku głowy miał pisklęcy pióropusz z białego puchu, który z biegiem czasu nabiera u grubodziobów rdzawo-brązowego koloru.
Dotąd byłem rosnącym na leśnej polanie drzewem. Od tej chwili stałem się Nuxem, drzewem, które zobaczono.
***
Cocco był pierwszym, który mnie dostrzegł, a ja zachowałem w pamięci każde ważne zdarzenie z jego życia. Widziałem jego pierwszy lot. Najpierw zawisł na krawędzi swego gniazda, a potem runął w dół, by po chwili wzbić się i unieść siłą swych skrzydeł. Wyleciał w niebo i powrócił na gałąź. W dziobie trzymał owada, jego pierwszą zdobycz i bilet do samodzielności, bo kto potrafi się wykarmić, ten przetrwa. Dumni rodzice wiwatowali, a ja otoczyłem ich koroną liści i gałęzi ciesząc się wraz z nimi. Staliśmy się rodziną.
W dzień wylotu Cocco z gniazda las nawiedził niechciany gość. Nagle niebo poczerniało i zwarte korony drzew rozcapierzyły gałęzie potrząsając liśćmi. Powietrze zmieniło zapach. Czuć w nim było zioła oraz kwiaty z odległych łąk i sosnową żywicę z gałązek łamanych przez wichurę. Rodzina grubodziobów skuliła się na dnie gniazda i ze strachu wtuliła się w siebie. Zamknąłem gniazdo w swych drewnianych dłoniach, lecz nawet ja nie mogłem ochronić ich przed potęgą rozszalałego wiatru. Orkan uderzył w bukowy las, oddalony zaledwie o kilka rzędów drzew od polany, która była naszym domem. Bukowe pnie dotknęły ziemi, czemu towarzyszył huk i mieszkańcy lasu byli pewni, że świat kończy się na ich oczach. Jednak wszystko co ma swój początek, ma także swój kres. Odejście orkanu było równie gwałtowne jak jego przybycie. W lesie zapanowała nienaturalna cisza. Otworzyłem dłonie, żeby oddać wolność ptakom, które ukryłem przed niszczycielską siłą. Cocco, dotąd pewny siebie, siedział złamany jak pnie buków. Wiedziałem, że to strach podciął mu skrzydła. Pokazałem mu złamaną gałąź, która uległa burzy jednej z wcześniejszych wiosen. Rana zasklepiła się, a ze złamanego miejsca odchodziły dwie mocne gałęzie. Ptak zrozumiał, co chciałem mu powiedzieć.
Jeśli nie pozwolisz, żeby cię pokonano, odbudujesz się i staniesz się jeszcze silniejszy.
Cocco stanął na krawędzi gniazda i otworzył swe skrzydła.
- Przez kolejne 100 lat, a może więcej, będą odwiedzali Cię moi potomkowie. A co roku najmniejsze pisklę w gnieździe otrzyma moje imię, byś pamiętał o grubodziobie Cocco, który dzięki Tobie pokonał swój strach i wzleciał w niebo, by dać początek swojemu rodowi – zaśpiewał, po czym odleciał w dorosłość.
***
Łatwo zatracić poczucie czasu w lesie. Zapatrzyłem się w spektakl pór roku. Najpierw na scenę weszła skąpana w kwieciu i brzęcząca owadami wiosna, za nią słodkie oraz lepkie od soku jagód lato, później jesień spowita w głębokie zielenie mchów i paproci poprzetykane złotem opadłych liści. Wreszcie przyszła zima, która kocha sen, dlatego rozkłada wszędzie puchowe pierzyny śniegu. Po zimie przyszedł człowiek. Pierwszy człowiek, którego spotkałem, lecz nie ostatni. Przechadzał się wśród powalonych przez orkan drzew. Wiosenne słońce ogrzewało odsłoniętą ziemię budząc nasiona i kłącza, z których wyrastały paprocie oraz fiołki. Polana tonęła w fioletach, żółciach i bielach drobnych kwiatów. Człowiek odwrócił się, po czym spojrzał na mnie. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Podszedł szybko przeskakując pnie powalonych buków. Przystanął przy mnie i pogładził mój pień.
- Orzech włoski w środku lasu? Co tu robisz, przyjacielu? – powiedział do mnie, a ja zaszumiałem w odpowiedzi młodymi listkami – Chyba się zgubiłeś, podobnie jak ja, lecz duch lasu i matka natura chcieli, abyśmy się spotkali. Zastanawiałem się, czy to dobre miejsce do zamieszkania. Teraz widzę, że ten las jest łaskawy dla przybyszów. Zostanę tutaj z tobą i odtąd będziemy sąsiadami.
Człowiek wrócił z koniem, mocarnym zwierzęciem, które pomogło mu wyciągać z ziemi korzenie powalonych buków. Po kilku dniach ciężkiej pracy buki zniknęły, a w ich miejscu zaczął rosnąć dom. Lubiłem patrzeć na pracę mężczyzny. W swych działaniach nie różnił się od innych stworzeń. Człowiek zmieniał otaczający go świat, lecz żył w zgodzie z naturą. Brał tyle ile potrzebował i ani ździebka więcej.
Ku memu zaskoczeniu kolejnej jesieni obrodziłem zielonymi owocami, które w swym środku skrywały twardą łupinę. Człowiek zebrał część orzechów, a część zostawił dla zwierząt. Siadywał na spróchniałym pniu sosny i przyglądał się wiewiórkom zbierającym zapasy na zimę.
Pewnego dnia u schyłku jesieni zobaczyłem na niebie ptaka o niebieskich piórach i rozpoznałem go z moich najwcześniejszych dni. Sójka zniżyła lot i wylądowała na miękkim mchu. Podbiegła do mojego pnia, chwyciła orzech leżący na ziemi i odleciała. Kilka chwil później zagrzmiało i na las spadł ulewny deszcz. Kto wie, czy to nie początek nowej historii o zasadzonym przez zapominalskiego ptaka orzechu rosnącym w środku lasu. Jak wiadomo historia lubi zataczać krąg.
***
Jan, bo takie imię nosił pierwszy człowiek, którego zobaczyłem, miał żonę Annę, kobietę o zielonych oczach i piegowatej twarzy, którą chroniła przed słońcem słomkowym kapeluszem. Anna zajmowała się ogrodem. Zamieniała maleńkie nasionka w chrupiące sałaty i rzodkiewki. Po tyczkach wspinały się fasole i groszki, a krzaki pomidorów uginały się pod ciężarem soczystych owoców. Doczekali się trójki dzieci o kręconych, czarnych włosach po ojcu i jasnej skórze po matce.
Najmłodsza z tej trójki była Janka. Ona także mnie zobaczyła i mówiła do mnie, jakbym mógł ją słyszeć, a ja opowiadałem jej o świecie widzianym oczami drzewa. O słońcu, które daje energię oraz wodzie, tętniącej w każdym żywym stworzeniu i o tym, że wszyscy jesteśmy jednym, a jedno jest nami wszystkimi. Dzieci Jana i Anny uwielbiały siadać na pniu sosny i rysować drzewa, ale tylko Janka rysowała drzewa takie, jakimi były naprawdę. Pozostałe dzieci rysowały pień i koronę, czyli to co widziały oczami. Janka rysowała także korzenie i całe bogactwo życia, które w nich mieszkało. Doceniała najmniejsze stworzenia, takie jak mrówki żyjące w milionowych koloniach i codziennie sprzątające las lub dżdżownice, które drążyły tunele i nawoziły glebę zjadając resztki ze stołów innych istot. Dzięki nim ziemia z roku na rok była żyźniejsza zamieniając się w czarne złoto lasu. Janka odgadywała bezbłędnie gatunki zwierząt po tropach, jakie zostawiały na śniegu i obserwowała godzinami ptaki, dzięki czemu wiedziała, gdzie szukać ich piór, które potem wklejała do albumu. Znałem jej prawdziwe wnętrze i wiedziałem, że gdy zastyga niczym skała, w jej głowie myśli przeskakiwały od jednej do drugiej, łącząc się w obserwacje i scalając we wnioski. Janka wyrosła na Janinę i wyjechała z lasu, wracała jednak – coraz doroślejsza każdego roku. Pewnego lata wróciła ze swym dzieckiem na ręku, które po babci odziedziczyło rude włosy, a po matce wrażliwość na piękno przyrody.
***
Na twarzy Janiny, podobnie jak na mojej korze, pojawiały się rysy, które ludzie nazywają zmarszczkami. Jej córka, Helenka, pokochała las i spędzała każde wakacje u dziadków. Na parapecie dziecięcego pokoju ustawiała zwierzątka, które robiła z łupin orzechów, patyków, żołędzi i strąków akacji. Ze znalezionych kawałków kory budowała malutkie drzewa, jako kleju używając sosnowej żywicy. Dziewczynka rosła i stawała się samodzielna, a jej dni zaczęły wypełniać wyprawy w nieznane, z których wracała z notatnikami pełnymi rysunków leśnych żyjątek. Często wychodziła o świcie i przybywała z powrotem w porze kolacji, w plecaku niosąc prowiant na cały dzień. Kąpała się w leśnych jeziorkach i poznała wszystkie gatunki żab oraz słodkowodnych ślimaków. Jej zwyczajem było zabieranie wszędzie lornetki. Wdrapywała się na wzniesienia i obserwowała godzinami zachowania zwierząt. Z jednej z wypraw przyniosła w rękach malutkiego, rannego dzika znalezionego na środku ścieżki. Jan i Anna pomogli jej opatrzyć ranę pasiastego zwierzęcia i odtąd w leśnej zagrodzie zamieszkał Ryjek. Zwierzę rosło jak na drożdżach, lecz nigdy nie przestało zachowywać się jak mały, poczciwy warchlaczek, który biegał po zagrodzie węsząc za smakołykami. Dziki szukają pokarmu w nocy. Pogrążony w ciemnościach las rozbrzmiewał trzaskaniem łupin, gdy karmiłem go orzechami.
Jan, dziadek dziewczynki, zawiesił na jednej z moich gałęzi huśtawkę, na której bujała się rozmyślając o tym, co widziała i co chciałaby jeszcze odkryć. Czasami, gdy w zamyśleniu zapominała się rozhuśtać, delikatnie przesuwałem gałąź na boki wprawiając huśtawkę w ruch. Wówczas nasze myśli spotykały się i rozmawialiśmy we wspólnym języku miłości do lasu. Człowiek czuje otaczający go świat inaczej niż drzewo, które żyje we wspólnocie istot, jaką jest las. Człowiek żyje w oddzieleniu od innych stworzeń, drzewo splata korzeniami fundament świata, a plątaniną gałęzi tworzy jego sklepienie i już od najmniejszej siewki wie, że wszystkie istoty scalone są w krąg życia.
Pewnego dnia Helenka wdrapała się po pniu i usiadła otoczona koroną liści.
- Jesteś jednym z tysięcy drzew w tym lesie, a jednocześnie jesteś jedyny w swoim rodzaju – powiedziała do mnie po długiej chwili zadumy.
- Jesteś jedną z wielu dziewczynek, a jednocześnie jesteś wyjątkowa – odpowiedziałem – bo rozumiesz, że jesteśmy równi w oczach natury.
***
Wkrótce podwórko przed domem zapełniło się chorymi zwierzętami. Był wśród nich kulejący jelonek, dzika gęś ze złamanym skrzydłem i niezliczona gromada malutkich leśnych stworzonek, które otoczone opieką dziewczynki szybko stawały na nogi i wracały w dzicz. Helenka dorosła i została Heleną. Wieść o lecznicy dla zwierząt poniosła się daleko poza las i dotarła do ludzi, którzy także kochali przedstawicieli braci mniejszej. Na podwórku zaczęli pojawiać się goście z dalekich stron. Przywozili chore zwierzęta domowe i gospodarskie, a niektórzy z nich przybywali wiedzeni zwykłą ciekawością. Jednak pewnego dnia Helena przyszła się pożegnać.
- Jest tak wiele potrzebujących zwierząt, a tak niewielu ludzi potrafiących im pomóc. – Dziewczyna oparła czoło o pień i westchnęła ciężko. – Dlatego właśnie muszę wyjechać. Słyszałam o lekarzu zwierząt, który posiadł ogromną wiedzę. Napisałam do niego list i zgodził się mnie uczyć. Lecz nie martw się. Jeśli tylko będziesz mnie potrzebował, przybędę.
Lata mijały a las rósł i zmieniał się, chociaż wydawał się być taki sam. Każda istota dbała o powierzony jej fragment koła życia. Jan i Anna doczekali się dziesięciu wnucząt, które przyjeżdżały w odwiedziny i pomagały w domowych pracach. Żadne jednak z ich potomków nie widziało lasu jak Janina i Helena. Dar ten był rzadki w świecie ludzi. Pewnego dnia Piotr, jeden z najstarszych wnuków, przyprowadził człowieka w czarnym płaszczu, który bacznie rozglądał się po okolicy, mierzył ziemię i drzewa, a potem zapisywał w notesie ciągi liczb.
- To zapowiedź naszego końca – pierwszy odezwał się Dąb, który miał już 400 lat i był jednym z najstarszych. – Słyszałem o tym człowieku od wiewiórek, które uciekły ze znikającego lasu.
- Te same wieści dotarły od moich sióstr – kiście czerwonych korali zatrzęsły się, gdy Jarzębina zabrała głos. – Wysłały drozdy z wiadomością, które nie miały dokąd wracać i zamieszkały z nami. Nie było już drzew będących ich domem.
- Grubodzioby, które przylatują, by karmić się bukowymi orzeszkami mówiły, że widziały jak wielką bukową knieję na północy powalono w zaledwie kilka dni. – Na dno lasu opadł głos Buka górującego wzrostem nad innymi. Wszystkie drzewa zajęte swoimi sprawami ucichły, a strach wpełzał do ich serc.
- Gdzie są te grubodzioby Buku? – odważył się przerwać ciszę Nux. – Czy był wśród nich ten, którego nazywają Cocco?
- Tu jestem. – Na gałęzi orzecha przysiadł mały brązowy ptaszek z potężnym dziobem, którym z łatwością przecinał twarde bukowe orzeszki. - Jestem potomkiem tego, którego pokochałeś i jak każdy najmniejszy ptak w gnieździe noszę jego imię.
- Witaj Cocco – zaszumiałem. – Cieszę się, że widzę cię w dobrym zdrowiu. Muszę prosić cię o wielką przysługę. Nad naszym lasem zawisł cień. Drzewa mają korzenie głęboko w ziemi, na jaką padło nasiono, z którego wyrosły. Pijemy wodę z podziemnych strumieni i oplatamy korzeniami skały, z których powstał świat. Nie możemy uciec, nawet gdy wiemy, że zbliża się zagrożenie. Dlatego proszę cię, żebyś znalazł Helenę. Ona jest naszą nadzieją.
Grubodziób skinął łebkiem i nie oglądając się za siebie wzbił się w niebo.
***
Człowiek jest jak drzewo. Posiada korzeń, który pije ze strumienia wspomnień i rodzinnych historii. Im silniejszy korzeń, tym potężniejsze drzewo. Jednak czasami drzewa, podobnie jak ludzie, zmuszone są wyrastać na nieprzyjaznych skałach, gdzie smagane wiatrem walczą o przetrwanie. Ich korzenie nieustępliwie rozdrabniają skałę, tworząc rok po roku warunki do dobrego życia dla siebie i nadchodzących pokoleń. Taki los spotkał samotną sosnę wiszącą nad skrajem urwiska, na której przysiadł Cocco w drodze do Heleny. Ptak leciał od wielu godzin. Jego skrzydła omdlewały ze zmęczenia.
- Usiądź wędrowcze na mojej gałęzi i posil się moimi nasionami – powiedziała sosna, która była szczodra mimo korzeni wiszących wprost nad przepaścią.
- Nie mogę przystanąć w moich poszukiwaniach. Moi bliscy są w niebezpieczeństwie i jeśli nie znajdę ratunku, cały las wkrótce przestanie istnieć.
- Twoja misja jest więc bardzo ważna – zaszumiała sosna. – Jak mogę ci pomóc?
- Muszę odnaleźć Helenę, przyjaciółkę Nuxa, drzewa z południowych lasów.
- Słyszałam o drzewie, które zaprzyjaźniło się z dzieckiem. – Sosna zamyśliła się i dodała po dłuższej chwili. – Urwisko, które daje mi oparcie, jest także domem jaskółek. Moje korzenie oplatają obsypującą się ziemię, w której te ptaki mają gniazda i przytrzymują ją, żeby nie runęła do rzeki płynącej pod klifem. Jaskółki znane są z szybkości i zwinności. Z łatwością znajdą Helenę. Poproszę je o pomoc, jeśli tego sobie życzysz.
Cocco skinął główką, a w jego sercu zakiełkowała nadzieja.
Wkrótce cztery jaskółki wystrzeliły w niebo. Każda z nich poszybowała w innym kierunku świata. Jeszcze przed zachodem słońca jaskółka, która poleciała za zachód, usiadła na parapecie okna Heleny.
***
Tuż po świcie las wypełnił dźwięk nieznany dotąd jego mieszkańcom. Po chwili wielki metalowy pojazd wtoczył się na podwórko siedliska zbudowanego przez Jana i Annę. Powietrze wypełnił duszący zapach spalin. Nie wróżące niczego dobrego metaliczne stukoty i uderzenia wystraszyły zwierzynę. Ptaki wzbiły się w niebo i odleciały z furkotem ze swych gniazd. Króliki i leśne myszy schowały się głęboko w swoich norkach. Tylko drzewa stały na swoich miejscach nie mogąc uciec.
Człowiek w czarnym płaszczu wyskoczył z szoferki auta i pewnym siebie krokiem podszedł do domu. Z drugiej strony kabiny pojazdu wysiadł Piotr, najstarszy z wnuków Jana. Chwilę wahał się rozglądając po okolicy. Pomyślał, że las jest nawet ładny. Lubił biegać po nim w czasie wakacji u dziadków, ale świat się zmienił i kto nie nadąża za zmianami ten zostaje w tyle. Człowiek w czarnym płaszczu obiecał mu sporo pieniędzy, jeśli dziadkowie zgodzą się sprzedać ziemię. Mężczyzna chce tu coś zbudować, osiedle lub fabrykę. Oczywiście będzie musiał wyciąć wcześniej las. Coś za coś – westchnął Piotr i podszedł do drzwi. – On też miał swoje plany. Marzyło mu się wygodne życie. Jeszcze chwila i pieniądze znajdą się w jego kieszeni. Wystarczy podpis na umowie sprzedaży.
Nagle drzwi otworzyły się, ale nie wyszedł przez nie starszy mężczyzna, a piegowata dziewczyna z zielonymi oczami i płomiennymi włosami, w których odbijały się promienie wschodzącego słońca.
- Niepotrzebnie pan przyjeżdżał – zwróciła się do mężczyzny w czarnym płaszczu. – Las nie jest na sprzedaż.
- Niemożliwe! – krzyknął Piotr patrząc nerwowo na swojego pracodawcę, który mrużył oczy mierząc wzrokiem dziewczynę. – Dziadkowie zgodzili się na sprzedaż. Nie masz prawa wypowiadać się w ich imieniu. Gdzie oni są?
- Tutaj jesteśmy Piotrze. – Jan i Anna wyszli z domu. Kobieta wspierała się na ramieniu swojego męża, który szedł zgarbiony wiekiem, lecz jego oczy, podobnie jak myśli, były jasne i klarowne.
- Las rośnie w tym miejscu od setek lat i będzie rósł drugie tyle, a miejmy nadzieję, że dłużej – powiedział Jan pokazując na zieloną ścianę roślin. – Te łagodne kolosy dają nam czyste powietrze, cień, karmią nas. Każde drzewo to dom wielu zwierząt. Żadne pieniądze nie są warte skarbu, na który patrzycie.
Sędziwy Jan spojrzał na wnuka i dodał. – Oszukałeś mnie Piotrze. Powiedziałeś, że las jest bezpieczny i że gałązka nie spadnie z żadnego z drzew. Kłamałeś, wiedząc, że ten człowiek chce wyciąć las do gołej ziemi.
Jan odwrócił się do przybysza w czerni. – Jeśli jeszcze pan nie zrozumiał, las nie jest na sprzedaż. To moje ostatnie słowo.
Człowiek w czarnym płaszczu skinął sztywno głową dotykając brzegu swojego kapelusza, po czym odwrócił się na pięcie i wsiadł do pojazdu. Z rury wydechowej wydostawał się kłąb gryzącego w oczy gęstego dymu.
- Jak ja teraz wrócę do miasta? – Piotr rwał włosy z głowy i miotał nienawistne spojrzenia nie mogąc się pogodzić ze stratą pieniędzy.
- W komórce jest twój rower. Uwielbiałeś na nim jeździć, gdy byłeś dzieckiem – powiedziała z niekłamaną czułością babcia Anna.
Wkrótce Piotr odjechał na swoim rowerku, a jego kolana sterczały na boki, gdy pedałował zawzięcie pokonując kolejny wystający korzeń. Helena odprowadzała go wzrokiem i mogłaby przysiąc, że widziała jak korzenie wyciągają się do góry i plączą, czyniąc ścieżkę prawie nieprzejezdną.
***
Jak już się domyślasz, jaskółce udało się odnaleźć Helenę, która gdy tylko zobaczyła ptaka na swoim parapecie, od razu zrozumiała, że sprawa jest poważna. Ten gatunek żyje wyłącznie na urwiskach zawieszonych nad wodą, daleko na południe od miejsca, w którym teraz się znajdowała się jaskółka.
- Dzielny ptaszku – szepnęła do jaskółki dziewczyna – dlaczego zawędrowałaś tak daleko od domu? Czy przysłał cię mój przyjaciel Nux?
Jaskółka zerwała się do lotu przelatując tuż nad głową Heleny i zatoczyła kilka kręgów wokół sufitowej lampy, a potem wyfrunęła przez otwarte okno i poszybowała na południe. Helena patrzyła w stronę ptaka znikającego za horyzontem, po czym ściągnęła z szafy swój podróżny plecak i wrzuciła do niego kilka najpotrzebniejszych rzeczy, a potem wybiegła z domu mając nadzieję, że złapie najbliższy pociąg, który zabierze ją do Nuxa.
***
Tej jesieni Nux zaowocował bardzo szczodrze. Zwierzęta z całego lasu podchodziły pod drzewo i zabierały orzechy do swoich zimowych spiżarni. Na strychu domu Jana i Anny także suszyły się orzechy włoskie, a obok nich orzechy laskowe, a także jadalne kasztany, które Jan zasadził w swoim ogrodzie. Piwniczka pod domem także była gotowa na srogą zimę, która nadeszła w połowie listopada i trzymała do pierwszych dni marca. Zima nakryła las grubą pierzyną śniegu i nikt, kto nie musiał, nie wychylał nosa poza ciepłe schronienie. Las tonął w ciszy, przerywanej od czasu do czasu trzaśnięciem złamanej gałązki, gdy leśną dróżką przebiegał łoś szukając pokrytych lodową glazurą ostatnich tego roku traw. Majestatyczny zwierz potrącał gałęzie i zrzucał na swoją głowę spadające z drzew czapy śniegu. Nocami jasne światło księżyca odbijało się od bieli zimowej pokrywy oświetlając las jak w dzień. Z komina domu sączył się dym. Co wieczór w oknie na poddaszu siadywała Helena. Nux widział jej głowę pochyloną nad kartką papieru. Gdy nadeszła wiosna, Helena usiadła pod pniem Orzecha.
- Przeczytam ci historię o pewnym szczególnym drzewie – powiedziała wygładzając kartki. – Napisałam ją dla mojego przyjaciela – dodała z uśmiechem, a po chwili z jej ust popłynęła opowieść.
To trochę dziwne i niesamowite, że całe drzewo mieści się w okrągłej kuleczce, którą z łatwością uniesie wiewiórka czy polna mysz.
Aldona Radomska-Paluchowska
Aldona Radomska-Paluchowska – autorka książek dla dzieci. Tworzy interdyscyplinarne programy edukacyjne dla szkół. W swojej pracy czerpie z Janusza Korczaka i Jespera Juula. Miłośniczka dzikich placów zabaw i ogrodów uprawianych przez dzieci.
Konsultacja merytoryczna: Kacper Foremnik