DZIKIE ŻYCIE

Co z tymi bobrami?

Krzysztof Mączkowski

Mam wrażenie, że książka Adama Robińskiego „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów” przeszła bez większego echa, a zasługuje na zainteresowanie i uwagę. Opowiada o zwierzętach przez człowieka niedocenianych, a wręcz traktowanych wrogo, choć tak naprawdę człowiekowi niezwykle pomocnych.

Zdolność bobrów do zatrzymywania wody w krajobrazie to niezwykły fenomen przyrody, tym bardziej pożyteczny w czasach wzrastającego deficytu wody. Jednak bobry mają cały czas złą prasę – po części wynikającą z „czarnej legendy” głoszonej przez myśliwych, a po części z powodu tego, że bóbr, jako zwierzę skryte, jest nieznany.

Okładka książki Adama Robińskiego
Okładka książki Adama Robińskiego

Kilka lat temu na własne uszy słyszałem narzekanie poważnych inżynierów, że „bobry niszczą wały przeciwpowodziowe” i tylko dlatego należy do nich strzelać, bo „zagrażają bezpieczeństwu publicznemu”. Odpowiedziałem im wówczas, że jeśli bobry kręcą się blisko wałów, to jest to najlepszy dowód na to, że wały zostały źle zbudowane, bo za blisko rzeki; wszak bobrów nie widać na terenach suchych, a tam, gdzie jest woda.

Nikt z nich nie chciał przyznać, że budowanie wałów w Polsce to często fikcja – techniczna, przestrzenna i finansowa. Nikt wtedy nie uznał, że dzięki bobrom wiemy, gdzie są źle zbudowane wały i gdzie należy je odsunąć od koryta, by stworzyć większą przestrzeń do swobodnego wylewania rzeki przy większych stanach wody.

Nie trzeba dodawać, że w sukurs inżynierom przyszli myśliwi, którzy nie wiedzieć dlaczego pojawili się na konferencji o sprawach gospodarowania wodą i zagrożeń powodziowych. Choć może wiadomo – po to właśnie, by poprzeć głosy za wybijaniem „szkodników”.

Na tamtej konferencji temat bobrów się co prawda skończył, ale – jak wiem – często wraca stawiając bobry jako głównego winowajcę wszystkich problemów z wodą. Rzadko kiedy są one uznawane za sprzymierzeńca w odtwarzaniu i ochronie zasobów wodnych.

Bobry cały czas nie mają dobrej prasy. A szkoda.

Adam Robiński nie stworzył monografii bobra, choć przekazał bardzo dużo informacji o jego etologii, ale piękną opowieść o bobrze wpisaną również w kulturę i geografię. Czasami to pretekst, by snuć opowieść o miejscach, ich historii i ludziach, których spotyka i z którymi rozmawia.

Już na samym początku, niezwykle fascynująco, wspomina o kanadyjskich badaniach osadnictwa bobrowego w tym kraju, wspominając o tym, że naukowcy doszli do wniosków, iż „jeszcze cztery tysiące lat temu bobry wciąż miały większy wpływ na kształtowanie przestrzeni niż ludzie, którzy chowali się w jaskiniach i wyrabiali kamienne narzędzia”.

Co ciekawe, niektóre bobrowe konstrukcje, tamy, kanały irygacyjne zostały przez niektórych archeologów błędnie odczytane jako efekt pracy człowieka!

Książka pokazuje bliskość bobra i człowieka, nawet jeśli ten drugi chciałby o niej zapomnieć lub ją zdewastować. Poszczególne rozdziały to opowieść o bobrach „koło nas”, w miastach, w lasach bliskich ludzkim osadom. A to w gdańskiej Oliwie, w podpoznańskiej Stobnicy i nad Wartą, na mazowieckim Całowaniu, mazurskiej Blankowej Strudze czy bieszczadzkiej Mszance.

Co tam, przecież wielu z nas, którzy lubią spacery w miejskich parkach, jest w stanie bobrowe żeremia w miejscach ludnych, popularnej turystyki rowerowej czy przy polach biwakowych. Zasada jest ta sama: bobry, nawet gdy są blisko, nie rzucają się w oczy. I może to powoduje, że mając niewielką w sumie przestrzeń są w stanie zadomowić się na dobre. I dopiero „nagłe” zalewanie pól wywołuje negatywne zainteresowanie bobrami.

Autor przywołuje z nieodległej przeszłości czas pandemii, kiedy to „podczas kwarantanny, kiedy byliśmy zamknięci w domach, bobry przebudowały nasze miasto” (co miało miejsce w Poznaniu). I nawet jeśli jest w tej wypowiedzi artystki i filozofki Agaty Kowalewskiej lekka przesada, to faktem jest, że – generalnie rzecz ujmując – podczas naszej pandemicznej nieobecności w wielu miejscach miast, zwierzęta zajęły na powrót całe połacie terenów i tak niezbyt często odwiedzanych w czasach przedpandemicznych. Od razu pojawia się pytanie o szanse koegzystencji ludzi ze zwierzętami. Na przykład z bobrami, o których do znudzenia można powtarzać, że pomagają nam w retencjonowaniu wody.

Choć  książka Adama Robińskiego mówi o Polsce, to wskazywane co pewien czas konteksty kanadyjskie, z miłymi memu sercu odwołaniami do tamtejszej tubylczej filozofii szacunku do człowieka, bardzo ją wzbogacają, uświadamiają nam, że istnieje pewnego rodzaju wspólnota ludzi wrażliwych, nawet jeśli dzielą ich setki kilometrów.

Bo „Pałace na wodzie” to opowieść o ludzkich losach związanych z wodą, o wartości wody; to wspomnienia i poszukiwania śladów bobrów na kartach starych książek i dokumentów i jak najbardziej współczesna rzeczywistość. To w końcu urocza opowieść o naszej wrażliwości. Robiński, już przy końcu, odwołuje się do wypowiedzi jednego ze swoich rozmówców, który podczas swoich wędrówek pytał ludzi o ich wspomnienia i przeżycia związane z rzeką. Bardzo często słyszał: „dawnej moczyło się w niej tyłki i łowiło ryby, ale dziś już nie, bo teraz to jest ściek”.

Czy jest szansa, że jako ludzkość staniemy się, i kiedy, bardziej wrażliwi na sprawy przyrody? I czy pomogą nam w tym bobry?

Krzysztof Mączkowski

Krzysztof Mączkowski – dyrektor Biegu Na Rzecz Ziemi i redaktor naczelny „Magazynu Wyspa Żółwia”. Publicysta i popularyzator kultur tubylczych Ameryki Północnej, edukator kulturowy i środowiskowy, badacz relacji kultury i natury. Redaktor naczelny portalu drzewofranciszka.pl. Zawodowo zainteresowany sprawami ochrony zasobów wodnych, ochrony bioróżnorodności i zarządzania środowiskiem.

Adam Robiński, Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów, Wydawnictwo Czarne, 2022