DZIKIE ŻYCIE

Korzystna perspektywa podróżowania

Jacek 木人Adamus

W poniższym artykule poddaję krytyce popularny sposób myślenia o podróżach, zauważając, że często wyrażamy się w sposób sugerujący potrzebę walki i dominacji nad przyrodą. Zamiast tego proponuję perspektywę partnerstwa i jedności z naturą, co przynosi głębsze i bardziej satysfakcjonujące doświadczenia podróżnicze. Wskazuję także na potrzebę zmiany języka i myślenia o podróżach, aby bardziej docenić piękno i znaczenie wspólnych doświadczeń z naturą.

Mam wrażenie, że często popełniamy kardynalny błąd w sposobie myślenia o podróżach. Nagminnie słyszy się, że ktoś „planuje zaatakować górę”, „pokonał dystans”, „zdobył szczyt”, „ujarzmił morze” itp. W frazach tych przejawia się obsesja dominacji nad przyrodą, którą stawia się w opozycji do nas samych. Oto ja, dumny człowiek oparłem się sile natury i pokonałem ją dzięki swej wytrwałości. Tymczasem natura jaka była, taka będzie bez względu na nasze wyimaginowane sukcesy i porażki. Nie musi niczego manifestować ani nam, ani sobie i w tym właśnie tkwi jej nienaruszalna siła. W przeciwieństwie do nas – istot, które próbują udowadniać światu, a niejednokrotnie samym sobie, własną wartość.

Wcale nie trzeba dalekich wypraw, żeby docenić piękno natury i zrozumieć nasze w niej miejsce. Uważna obecność w najbliższym lesie jest w stanie nas tego nauczyć. Fot. Jacek Adamus
Wcale nie trzeba dalekich wypraw, żeby docenić piękno natury i zrozumieć nasze w niej miejsce. Uważna obecność w najbliższym lesie jest w stanie nas tego nauczyć. Fot. Jacek Adamus

Osobiście preferuję przepuszczać plany i wspomnienia z wypraw przez pryzmat jedności i partnerstwa. Zamiast walczyć z górą, już u jej stóp witam się z nią i szczerze się cieszę na wspólną przygodę. Mając ją za partnera lub partnerkę, każdy etap wspinaczki może okazać się równie satysfakcjonujący. Kiedy zostaję dopuszczony na szczyt, nie mam w zwyczaju napawać się swoim zwycięstwem nad naturą; chyba że co najwyżej własną. Po dotarciu na czubek góry Fuji, po kilku godzinach naprawdę ciężkiej przeprawy nocą przez deszcz i śnieg, podziwiając w końcu znad krawędzi krateru wschód słońca, aż wyłem ze szczęścia. To było wspaniałe osiągnięcie, niezapomniane przeżycie, którego mogłem doświadczyć nie tylko dzięki własnej determinacji, ale i hojności przyrody. To z nią dzieliłem swój sukces i jej byłem wdzięczny.

Po prostu być

Nie trzeba jednak heroicznych gestów, żeby przeżyć podobne chwile uniesienia. Przy okazji wizyty w miejscu, w którym natura zachwyca mnie swoim pięknem lub tajemniczością, niezmiennie ulegam jej majestatowi i z radością pozwalam się jej wchłonąć. Na przykład w czasie podróży po niekończących się mongolskich stepach, pewnego ranka wszedłem na jedno ze wzgórz, z których rozpościerał się widok na leżącą po jego drugiej stronie dolinę i otaczające ją uśpione zielone garby. Usiadłem na kamieniu i w ciszy przyglądałem się hipnotyzującemu pejzażowi. Czas przestał istnieć, parokrotnie straciłem poczucie własnej cielesności i stawałem się częścią krajobrazu. Dookoła w trawach tętniło życie wielu owadów. Wystarczyło skupić wzrok na porośniętej grubymi źdźbłami traw ziemi, żeby dostrzec między innymi kolonie mrówek i zastępy koników polnych, które, niczym biblijne Morze Czerwone, rozstępowały się przed każdym postawionym przeze mnie krokiem. Po podniesieniu głowy łatwo było jednak nabrać przeświadczenia, że wokół jestem jedyną żyjącą istotą. Cisza i iluzoryczna statyczność krajobrazu mówiły mi, że nic się tu nigdy nie wydarzyło i miejsce to pozostanie nienaruszone już na zawsze. Ale wspinające się po moich nogach insekty wyraźnie przypominały mi, że to nieprawda. To miejsce emanowało życiową energią mocniej niż centrum Szanghaju. A ja byłem jedynie gościem, któremu dano z uśmiechem i przejęciem obserwować ten cichy cud natury.

Japońska parada. Żeby zrozumieć odwiedzany kraj, trzeba poznać jego kulturę i przede wszystkim – ludzi. To w rozmowach kryją się największe odkrycia. Fot. Jacek Adamus
Japońska parada. Żeby zrozumieć odwiedzany kraj, trzeba poznać jego kulturę i przede wszystkim – ludzi. To w rozmowach kryją się największe odkrycia. Fot. Jacek Adamus

Opisane powyżej nastawienie dotyczyć może też podróży w miejsca, które z naturą mają niewiele wspólnego. Dużo łatwiej powiedzieć, że przeszedłem spektakularny chiński Wąwóz Skaczącego Tygrysa niż że zwiedziłem Tokio. O ile wąwozowi łatwo wyznaczyć granice i główną trasę, o tyle nie potrafiłbym jednoznacznie wskazać położenia serca metropolii, konkretnego miejsca na mapie, które stanowi o jej wyjątkowości. Skłaniam się ku tezie, że jest to niemożliwe i dlatego w przypadku wypraw do miast (a właściwie po miastach), podobnie jak w przypadku wizyt w parkach narodowych, za odpowiednie nastawienie uznaję próbę wczucia się w klimat danego miejsca. Lubię dostroić się do jego wibracji i dać się jej ponieść, niczym fali. Po raz kolejny okazuje się wtedy, że od celu ważniejsza jest sama droga, a wspomniane przed chwilą kartograficzne rozterki przestają mieć jakiekolwiek znaczenie.

Tego typu doświadczenia znajdują swoje miejsce tak głęboko w sercu podróżnika, że mają moc nieporównywalnie większą od jakiejkolwiek materialnej pamiątki czy podziwu osób trzecich.

Zwalcz… swoje ego

Przywołane powyżej przeżycia przekonały mnie o popełnianym przez nas błędzie poznawczym, o którym wspomniałem na samym początku. O odcinaniu się przez podróżników i podróżniczki od natury i traktowaniu jej jako konkurenta zamiast partnera. Sam niejednokrotnie opowiadałem o tym, jak musiałem walczyć z żywiołem, teraz jednak coraz częściej zauważam, że potrzeba tej walki była efektem mojej arogancji. Na przykład podczas wyjazdu na Sri Lankę zignorowałem ostrzeżenia o panujących na południu wyspy silnych prądach, które miały wciągać w otchłań Oceanu Indyjskiego nieroztropnych plażowiczów. Przekonany o własnej sile stanąłem wraz z żoną naprzeciw fal, które chwilę później bez najmniejszego problemu bezlitośnie nas spacyfikowały. Byliśmy dla nich niczym innym, jak tylko niewartymi uwagi dwoma ziarenkami piasku. Oszołomiony uderzeniem zacząłem swój żałosny taniec w wodnym młynie niczym szmaciana lalka. Wyrzucony po kilkunastu sekundach na brzeg, ledwo co łapiąc oddech, zacząłem nerwowo szukać wzrokiem żony. Serce podeszło mi do gardła, nie potrafiłem wstać i utrzymać równowagi. Po trwającej całą wieczność chwili w końcu zobaczyłem ją, ledwo wynurzającą się o własnych siłach spośród spienionych fal. Nie przypominała Afrodyty, a w jej powrocie na plażę nie było niczego szlachetnego ani romantycznego. Początkowy strach przed siłą oceanu z czasem przerodził się w szacunek i towarzyszy nam do teraz.

Pasmo górskie w okolicy miasteczka Ella na Sri Lance zachwyca swoim majestatem i prowokuje do zadumy nad kruchością własnego istnienia. Fot. Jacek Adamus
Pasmo górskie w okolicy miasteczka Ella na Sri Lance zachwyca swoim majestatem i prowokuje do zadumy nad kruchością własnego istnienia. Fot. Jacek Adamus

W tamtym momencie dotarło do mnie, że człowiek tak naprawdę nigdy nie rywalizuje z naturą, bo czy można nazwać walczącymi dzieci okładające drobnymi piąstkami jednego z Tytanów? Czerpiemy przyjemność z udowadniania sobie, że jesteśmy silniejsi, ponad coś lub kogoś. W rzeczywistości nigdy nie pokonamy natury, ponieważ jej siła wykracza daleko ponad nasze możliwości zrozumienia. Mimo to wciąż sztucznie staramy się udowadniać sobie naszą potęgę. Nawet jeśli robimy to poprzez nieświadome powtarzanie fraz typu „pokonałem tę górę”, popełniamy wielki błąd na temat naszego miejsca w przyrodzie i sensu podróżowania.

Efekt ogólnego widoku

W trakcie każdej wyprawy chyba najbardziej cieszy mnie poczucie poszerzenia świadomości na temat tego, jak wygląda świat poza dostępnym na co dzień horyzontem. Każdy krok prowadzi ku przekonaniu, że szeroko pojęta natura, również ta ludzka, nie uznaje granic. Choć jej powierzchowność potrafi być bardzo różnorodna, jej puls jest w jakiś sposób wspólny pod każdą szerokością geograficzną. Bardzo wyraźnie poczułem to zarówno podczas niemalże rocznego pobytu w Chinach, jak i w trakcie dwumiesięcznej tułaczki autostopem po Japonii. Codzienne spotkania z nowymi towarzyszami i ich osobistymi historiami okazały się bezcennymi lekcjami życia, a noclegi w namiocie na plażach, parkingach, poboczach i w parkach dla bezdomnych były nawet bardziej zachwycające niż te w domach przypadkowo spotkanych autochtonów. Inny świat, a jednak bardzo swojski.

Podróż po mongolskich stepach zostawia w człowieku ślad na resztę życia. Fot. Jacek Adamus
Podróż po mongolskich stepach zostawia w człowieku ślad na resztę życia. Fot. Jacek Adamus

Marzę o dwóch związanych z podróżami doświadczeniach. Pierwsze to wspólna kąpiel na otwartej przestrzeni z wielorybami. Oko w oko – dosłownie i w przenośni. Jak wykazała nauka, emocjonalność tych stworzeń jest dalece bardziej rozwinięta niż naszego gatunku, co czyni je w moich oczach pewnego rodzaju wyższym bytem. Czuję, że spotkanie z nimi jest mi pisane i stanie się głębokim przeżyciem. Na myśl o takim doświadczeniu przechodzą mnie dreszcze na całym ciele.

Co do możliwości spełnienia drugiego marzenia mam uzasadnione obawy – chciałbym wybrać się w podróż na orbitę okołoziemską. Nie w celu podbój kosmosu, ale po to żeby na własnej skórze doświadczyć fenomenu the overview effect, czyli „efektu ogólnego widoku”, pod którego działaniem pozostają do końca życia wyniesieni na orbitę astronauci.

Polega on na zmianie kognitywnej, która zachodzi w umyśle osoby wystawionej na widok planety Ziemi z zewnątrz. Zachwyceni jej pięknem kosmiczni eksploratorzy zgodnie wyznają, że pojawiło się w nich poczucie głębokiej jedności i więzi z planetą, o której nie potrafią już myśleć inaczej, jak tylko z najwyższą czułością. Otwarcie przyznają, że celem ich ekspedycji były nowe gwiazdy i planety, a najważniejszym odkryciem okazał się nowy rodzaj samoświadomości. Według nich Ziemia, z jej liniami wyraźnie oddzielającymi kontynenty od oceanów, siatkami nocnych świateł, błyskami piorunów i otulającą ją cienką powłoką atmosfery wygląda jak żywy, oddychający i niezwykle delikatny organizm. Organizm, o który należy szczególnie dbać i którego częścią jest każda żyjąca istota, tworząca z resztą nierozerwalną jedność (słowo to powtarza się w relacjach astronautów niczym refren).

Potęga natury może manifestować się w wielu postaciach. W tym przypadku doświadczyliśmy jej za sprawą morskich fal w Tangalle (Sri Lanka). Fot. Jacek Adamus
Potęga natury może manifestować się w wielu postaciach. W tym przypadku doświadczyliśmy jej za sprawą morskich fal w Tangalle (Sri Lanka). Fot. Jacek Adamus

Również więc i z tego punktu widzenia walka oraz pragnienie dominacji nad naturą nie ma żadnych racjonalnych podstaw.

Zapytana przeze mnie o wspomniany efekt astronautka Nicole Scott stwierdziła z pełnym przekonaniem, że każdy członek misji kosmicznej na widok Ziemi już w pierwszych sekundach doświadcza potężnego uczucia łączności z planetą. Dzięki spojrzeniu z zewnątrz widzi jak na dłoni zależność każdego elementu planety od reszty. Na koniec dodała, że jest przekonana o tym, że aby doświadczyć tego efektu nie trzeba wyprawiać się w przestrzeń kosmiczną. „Wystarczy zmienić swoje nastawienie, pozwolić sobie na otwarcie się na doświadczenia, ludzi i obrazy, których wcześniej z jakiegoś powodu do siebie nie dopuszczaliśmy. Wszystko zależy od perspektywy” – zakończyła z uśmiechem. Bardzo mnie to poruszyło i właśnie w tym duchu staram się na co dzień prowadzić kąpiele leśne.

Korzystna perspektywa

W czasie wędrówki zdecydowanie więcej satysfakcji i korzyści przynosi świadomość bycia częścią krajobrazu niż myśl o pokonywaniu kolejnego etapu tułaczki czy zdobyciu nowego szczytu. Walka, o której często mówimy w kontekście podróży owszem toczy się, jednak w nas samych; nigdy nie wychodzi poza naszą jednostkę. Mierzymy się z własną fizycznością, a nie Naturą per se, której w rzeczywistości jesteśmy nieodłączną częścią. Spojrzenie na cele naszych wypraw z większego niż dotychczas dystansu pozwala skupić się na samym doświadczaniu przygody i głębszym jej przeżyciu. To z kolei przynosi umysłowi korzystne i długofalowe efekty.

Warto to sobie uświadomić i uważnie wsłuchać się w to, w jaki sposób myślimy i mówimy o podróżach. Nie jest przecież tajemnicą, że dobór słów determinuje to, jak o danej rzeczy myślimy i odwrotnie. Zapewniam, że dużo cenniejszym wspomnieniem jest spotkanie z górą niż urojona z nią walka. A i w razie konieczności przerwania wędrówki do obranego celu, można zawrócić ze szczerą przyjemnością. Bo choć szkoda, że spotkanie trwało tak krótko, to mimo wszystko zawsze dobrze spotkać się z przyjacielem, choćby na chwilę.

Jacek 木人Adamus

Jacek 木人Adamus – z zamiłowania podróżnik, z wykształcenia japonista i edukator przyrodniczo-leśny. Założyciel projektu Mokudo Leśne Kąpiele w ramach którego jako przewodnik i lasoterapeuta wspólnie z Lasem udostępnia swoje zasoby osobom, które poszukują szeroko rozumianego odpoczynku fizycznego i psychicznego.