DZIKIE ŻYCIE

Zabić algę!

Jan Marcin Węsławski

Widziane z morza

W mediach, ale co gorsza też wśród osób decydujących o tym, co dzieje się z naszym środowiskiem naturalnym, pod koniec lata przeszła dyskusja pod hasłem „Zabić złotą algę”. Chodzi oczywiście o mikroplanktonowy, jednokomórkowy organizm o nazwie gatunkowej Prymnesium parvum, który był jednym z winowajców masowego śnięcia ryb w czasie katastrofy na Odrze w 2022 r.

To coś co wygląda jak nic to obraz mikroskopowy kolonii bardzo pospolitego gatunku sinic z rodzaju Microcystis. Są w wielu zbiornikach wodnych słodkich i słonych, w pewnych warunkach mogą tworzyć toksyczne zakwity z wydzielaniem trującej dla ssaków mikrocystyny. Czy to oznacza, że gatunek jest czemuś winny i należy go na wszelki wypadek zabić? Fot. Józef Wiktor, archiwum IOPAN
To coś co wygląda jak nic to obraz mikroskopowy kolonii bardzo pospolitego gatunku sinic z rodzaju Microcystis. Są w wielu zbiornikach wodnych słodkich i słonych, w pewnych warunkach mogą tworzyć toksyczne zakwity z wydzielaniem trującej dla ssaków mikrocystyny. Czy to oznacza, że gatunek jest czemuś winny i należy go na wszelki wypadek zabić? Fot. Józef Wiktor, archiwum IOPAN

Porównując tę przyczynę śmierci ryb do raportów medycznych mogło by się okazać, że ogromna większość zgonów ludzi w szpitalach jest spowodowana zapaleniem płuc, które rozwija się najczęściej w ostatnim etapie umierania na zupełnie inne schorzenia. Sposób poradzenia sobie z problemem zaproponowany przez „inżynierów środowiska” to lanie stężonej wody utlenionej w miejscu, gdzie stwierdzono wysokie zagęszczenia Prymnesium. Ten środek powoduje rzeczywiście śmierć mikroglonu (i wszystkich innych podobnych organizmów) i – jak piszą autorzy pomysłu – „prawdopodobnie ma niewielkie negatywne oddziaływanie na ryby i bezkręgowce”. Dodatkową zabezpieczeniem ma być stosowanie środka punktowo, jego szybkie rozcieńczanie i rozkład do niegroźnych składników. To prawdopodobnie prawda, ale wynika z niej kilka innych wniosków, których nie biorą pod uwagę inżynierowie. Po pierwsze, nawet jeżeli środek działa, to po zabiciu komórki glonu opadają na dno zbiornika i podlegają rozkładowi przez grzyby i bakterie, co wiąże się z ubytkiem tlenu. Po drugie, punktowe stosowanie środka dla mikroglonu w wodzie, szczególnie płynącej, nie ma żadnego sensu, bo kilka metrów dalej gatunek odrodzi się ze zdwojoną siłą. Dla bardziej zaawansowanych warto przypomnieć, że toksyny mogące zabijać ryby (i inne organizmy) mogą być wytwarzane nie przez jedną złotą algę, ale przez kilkadziesiąt gatunków mikroglonów występujących w naszych wodach – wszystko zależy od warunków, w których się znajdą. Wysoka temperatura, zasolenie, inne niż zwykłe składniki chemiczne wody – mogą wywołać stres i produkcję toksyn, które są zwykle albo reakcją obronną, albo efektem śmierci jednokomórkowca.

Walka z objawami zamiast z przyczyną (karygodnym niszczeniem wód przez zrzuty kopalniane) jest stratą energii i funduszy. Niestety przykładów inżynierskiego myślenia o środowisku jest wciąż dużo – charakteryzuje się ono podaniem prostych rozwiązań objawu, bez oglądania się na złożoność zjawisk i ich konsekwencje.

Inne przykłady to budowa zapór na rzekach, żeby zwiększyć nominalnie objętość zatrzymanej wody (nic to nie pomaga na deficyt wody w glebie i w środowisku, potęgując kaskadę negatywnych skutków), usuwanie zanieczyszczeń plastikowych z wód oceanu przez filtrację (usuwa się równo z nimi żywe organizmy), a następnie spalanie (przesuwamy problem plastiku z morza do atmosfery, gdzie trudniej sobie z nim poradzić). Do moich ulubionych idiotyzmów należały projekty rozwiązania problemu zanieczyszczeń Zatoki Puckiej przez zamianę jej w polder rolniczy oraz zasypanie związkami miedzi jezior przymorskich, aby zlikwidować wszystkie mikroorganizmy i uzyskanie pięknej błękitnej wody do kąpieli. W tym kontekście wykopanie dziury w Mierzei Wiślanej to niewinne wywalenie w nicość kilku miliardów złotych, bez poważnych konsekwencji dla środowiska.

Prof. Jan Marcin Węsławski