„Małe ja”
Okruchy ekozoficzne
Na początku lutego wiceprezydent USA J.D. Vance, powiedział w wywiadzie dla Fox News, powołując się na „dawną chrześcijańską koncepcję”, że w pierwszej kolejności należy „kochać swoją rodzinę, potem swojego sąsiada, potem kochasz swoją społeczność, a potem swoich współobywateli we własnym kraju. Potem możesz zajmować się resztą świata. Wielu skrajnych lewicowców całkowicie to odwróciło. Wydaje się, że nienawidzą obywateli własnego kraju i bardziej troszczą się o ludzi poza swoimi granicami. To nie jest sposób na prowadzenie społeczeństwa”.

Słowa Vance’a rezonują w umysłach wielu ludzi, czego wyrazem jest dwukrotny wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA oraz obserwowany polityczny zwrot w prawo w wielu krajach na świecie. Co ciekawe, dla wielu ludzi tego rodzaju pogląd wydaje się stanowiskiem zdroworozsądkowym i naturalnym. Tym bardziej, że zyskuje swoje potwierdzenie w badaniach psychologicznych. Wskazują one na ludzkie preferencje w odniesieniu np. do pomagania innym. Gdy pali się dom, z oczywistych powodów najpierw ratujemy członków własnej rodziny, a dopiero później sąsiadów czy inne obce nam osoby. Naukowcy dowiedli też, że nasza skłonność do pomagania innym zależy od odległości, w jakiej ci inni znajdują się od nas. Dlatego w pierwszej kolejności ludzie pomagają swoim rodakom, a następnie innym narodom. Im dalej od własnego znajduje się jakiś kraj, tym gotowość do pomocy proporcjonalnie spada. Psychologowie opisali też uniwersalny schemat, którym posługujemy się w kategoryzowaniu ludzi. Najprościej ujmując sprawę mamy skłonność do dzielenia świata na „swoich” i „obcych”, co pociąga za sobą preferowanie „swoich” i deprecjonowanie „obcych”.
Warto też zauważyć, że w tych ludzkich rankingach i hierarchiach obiekty pozaludzkie lokowane są na samym końcu listy. To, co pozaludzkie, jest w najmniejszym stopniu podobne do nas, więc trudno się z tym identyfikować. Dlatego „ptaszki, motylki, żabki i drzewka” – cała dzika przyroda wydaje się najzwyczajniej „nieludzka”. I co za tym idzie, nie podlega ludzkim standardom troski i opieki.
Jednak co jest źródłem tych tendencyjnych hierarchii? Psychologia podpowiada, że jest nim spostrzegane podobieństwo zewnętrznego obiektu do nas, co ostatecznie prowadzi do identyfikacji z nim i umieszczenia go w obszarze własnego ja. Innymi słowy, nasze ja włącza w siebie różne obiekty świata zewnętrznego i czyni z nich niejako część siebie. To właśnie dlatego najbliższych nam osób doświadczamy jako części nas samych. I najbardziej o nie się troszczymy. Taką osobą może też stać się zwierzę. Dla wielu ludzi kot lub pies jest najważniejszą osobą na świecie, czasami dużo ważniejszą niż np. partner. To pokazuje zadziwiającą cechę naszego ja i naszej tożsamości. Otóż mają one zdolność obejmowania mniejszego lub większego zakresu świata zewnętrznego, w tym innych ludzi, istot pozaludzkich czy obiektów materialnych. Nasze ja jest rozciągłe i w trakcie rozwoju w naturalny sposób powiększa swój zakres, obejmując coraz większy obszar świata zewnętrznego. To uwewnętrznianie zewnętrznego jest naturalnym procesem rozwoju, gdyż nasza prawdziwa natura ostatecznie obejmuje wszystko, co istnieje. Na gruncie ekopsychologii nazywamy ten fenomen jaźnią ekologiczną. Z jej perspektywy nasze codzienne identyfikacje tworzące „małe ja” są zaledwie namiastką tego, czym w istocie jesteśmy. Arne Naess pisał, że zdecydowanie nie doceniamy samych siebie, identyfikując się wyłącznie z naszym „małym ja”. Aldo Leopold podkreślał, że jeśli chcemy chronić przyrodę, to musimy zacząć „myśleć jak góra”. A wietnamski mnich buddyjski Thich Nhat Hanh głosił, że wręcz mamy stać się górą.
Niemniej jednak my ludzie różnimy się między sobą tym, w jakim stopniu urzeczywistniamy jaźń ekologiczną lub innymi słowy, jak duży zakres świata obejmuje nasze „małe ja”. Prawdopodobnie J. D. Vance, jak również inni ludzie wyrażający skrajnie prawicowe (deprecjonujące „obcych”) poglądy posiadają naprawdę ciasne (wąskie) „małe ja”. Współczesna psychologia sugeruje, że to swoiste utknięcie w rozwoju na etapie „małego ja” ma swoje źródło w lęku, słabości i niepewności co do tego, kim się jest. Jeśli osobista tożsamość jest krucha i niepewna niczym nieopierzony pisklak, to nie zdoła otworzyć się na świat zewnętrzny. W takiej sytuacji człowiek raczej będzie obudowywać się murem, by chronić to, co słabe i mizerne.
Innymi słowy, kwestie związane z migrantami, ochroną przyrody, pomaganiem innym nie tyle są sprawą naszych poglądów, ile struktury charakteru. Nie przekonamy kogoś do swoich racji, bo te nie są w stanie być odebrane i przyjęte. Tu nie chodzi o poglądy i przekonywanie siebie nawzajem co do słuszności jakiejś racji. Na każdym etapie rozwoju świadomości świat wygląda inaczej i inne racje wydają się nam prawdziwe. W trakcie rozwoju zmienia się również prawda, w którą wierzymy. Co nam zatem pozostaje? Cóż, kierunkiem jest praca nad poszerzaniem, rozwojem naszej tożsamości, naszego „ja”. Jak to zrobić? To już temat na zupełnie inny felieton.
Ryszard Kulik