Ten kraj jest najpiękniejszy. Rozmowa z prof. Januszem Janeckim
W jednym ze swoich esejów napisał Pan: „Naturalna przyroda broni się przed zachłannością człowieka swoim pięknem” oraz „Jak długo więc człowiek będzie zdolny do doznawania przeżyć estetycznych związanych z przyrodą, tak długo ma ona szansę przetrwania. Istnienie zaś pięknej przyrody stwarza szansę kształtowania ludzkiej wrażliwości”. Czy dziś, kiedy polskiej przyrody musimy bronić w Brukseli, weszliśmy już epokę ludzi niewrażliwych?
Janusz Janecki: Wydaje mi się, że nie. Sądzę, że ten proces uwrażliwiania człowieka postępuje. Odnoszę takie wrażenie, ponieważ postępuje proces kształcenia społeczeństwa. Mamy coraz więcej ludzi z wyższym wykształceniem, a poza tym istnieje ciągłe upowszechnianie wiedzy na ten temat. Kiedyś w ogóle słowo ekologia było bardzo trudne do wytłumaczenia, szczególnie na wsi, a teraz nie ma z tym już takiego wielkiego problemu. Chociaż ludzie interpretują to określenie rozmaicie. Najbardziej bolesne jest to, że niełatwa wiedza ekologiczna u części członków naszego społeczeństwa sprawia wrażenie czegoś niesprecyzowanego, groźnego. Najbardziej kontrowersyjne jest wtedy, kiedy mówi się o tzw. wojujących ekologach, postrzeganych wręcz jako anarchiści.
Co tu dużo mówić, nawet w problemie związanym z Rospudą społeczeństwo podzieliło się na młodych i starszych – ci pierwsi byli albo mniej agresywni, albo wręcz za zachowaniem tego fragmentu naszej przyrody. Na tej podstawie wierzę, że w przyszłość możemy patrzeć optymistycznie, zwłaszcza, że ludzie żyjący z daleka od centrów miast i centrów akademickich, zaczynają sobie zdawać sprawę z tego, że zachowanie fragmentów naturalnej przyrody, kształcącej wrażliwość ludzką, wcześniej czy później zwyczajnie się opłaci. Można więc optymistycznie patrzeć w przyszłość, i wierzyć, że to, co zostało, nie będzie już bardziej dewastowane. Osobiście zawsze będę za ochroną dzikiej, naturalnej czy też nawet seminaturalnej przyrody. Wiedza ekologiczna zdobi, a niewiedza anarchizuje.
Był Pan współautorem dokumentacji i wielkim entuzjastą powstania Turnickiego Parku Narodowego. Mimo wielu sprzyjających okoliczności (państwowa własność lasów) wieloletnia kampania nie doprowadziła jednak do jego powstania. Dlaczego?
Nie było właściwego zrozumienia na miejscu, wśród gmin, na terenie których miał powstać park. I tam też zdarzyła się taka sytuacja, że młodzi ludzie byli za utworzeniem Turnickiego PN, bo bardziej i szerzej patrzyli w przyszłość. Natomiast starsi postrzegali to inaczej – że będą ograniczenia, że nie będzie można niczego zrywać, wycinać, strzelać do odpowiedniej zwierzyny itd. Pracownicy gmin mówili do mnie wyraźnie: „Panie Profesorze, bardzo Pana lubimy i szanujemy, ale tu parku nigdy nie będzie”. A z kolei nawet niektórzy leśnicy mówili: „Nie przekreślamy sprawy, to wszystko jest do zrobienia” – taką nadzieję podtrzymywano w nas bardzo długo.
Swego czasu projekt tego parku wykonali studenci SGGW, opracowali piękną dokumentację krajobrazową, którą – w kilku różnych wersjach – prezentowaliśmy. Oglądali ją pracownicy Ministerstwa Środowiska, pan dyrektor Wróbel, pani Symonides z PROP, i wszyscy byli zachwyceni zwłaszcza krajobrazami przyszłego parku – to napawało optymizmem. To jedyny park narodowy w paśmie pogórzy, naprawdę wysokiej jakości, zwłaszcza, że jego istotna część była przed II wojną własnością Polskiej Akademii Umiejętności. A jeżeli chcemy nawet sięgnąć do kontrowersyjnej literatury, to autor “Dziewięciu lat w bunkrze”, który był w UPA, opisywał te tereny z zachwytem.
Jest to więc problem o wielkim znaczeniu i tutaj, w tej walce o park, dostaliśmy od “Dzikiego Życia” ogromną pomoc. Pracownicy tego czasopisma przyjaznego przyrodzie i nam, jeździli i stawali w obronie tych drzew. Szkoda, że jak dotąd ze skutkiem negatywnym.
Ja byłem i jestem zachwycony obszarem przeznaczonym pod utworzenie Turnickiego Parku Narodowego. Jest rzeczka Turnica, był pewnie tur. No i są buczyny, jedliny, są na tamtym terenie ogromne przestrzenie otwarte, choćby te koło Kalwarii Pacławskiej, a w pobliżu wododziału mórz. Jedne rzeki płyną na południe w kierunku Morza Czarnego, drugie na północ w kierunku Morza Bałtyckiego. To jedyne takie miejsce, jego wyeksponowanie przyniosłoby bardzo interesujące rezultaty, również wymierne korzyści dla tamtejszych mieszkańców.
Pamiętam że kiedy przyjeżdżaliśmy tam ze studentami albo słuchaczami studiów podyplomowych z SGGW, mieszkaliśmy we wsi Wojtkówka. Lokalni mieszkańcy pomagali nam w kwestii wyżywienia i oglądania tych przestrzeni, które przyjechaliśmy badać. Kobiety gotowały nam posiłki, mężczyźni obwozili za niewielkie pieniądze po wszystkich otaczających terenach. To świadczy niezbicie o tym, że ludzie mieliby korzyści, podobnie jak w Białowieży, z istnienia parku narodowego. Takiego parku narodowego, tak przygotowanego pod względem turystycznym, nigdzie byśmy nie mieli. Wspaniałe zróżnicowanie terenu, poza tym na terenach bodajże dawnego lotniska po raz pierwszy w życiu, pewnie i ostatni na terenie Polski, widziałem stado jeleni, około 100 sztuk. Takiego zjawiska pewnie już nie zobaczę. Krajobraz i wartości przyrodnicze są ogromne: rysie, żbiki, wilki. Gdy sprawdziliśmy skalą porostową, okazało się, że to chyba najlepsze środowisko przyrodnicze w Polsce. Tam można oddychać naprawdę czystym powietrzem. Mam nadzieję, że ono się jeszcze długo utrzyma.
Myśli Pan, że park jednak powstanie?
Mam nadzieję, że ten park jeszcze powstanie. Jest kompletna dokumentacja, wykonana prawie za darmo, zresztą w znacznej części na podstawie materiałów wykonanych i zebranych przez studentów. Studenci byli zachwyceni tym miejscem, wykonali mnóstwo badań podstawowych, które posłużyły do wykonania dokumentacji projektowej. Dziś, patrząc przez pryzmat sprawy Rospudy, widać jak wielką popularnością może cieszyć się miejsce cenne przyrodniczo. I to z punktu widzenia psychologicznego było doskonałym rozwiązaniem. Bo przecież przyrody nie chronimy dla tzw. żabek czy roślinek, jak się mówi o Rospudzie. Chronimy ją dla ludzi, żeby z tych zachowanych wartości umiejętnie korzystać. Dzisiaj już wiadomo, że jeśli ludzie przyjeżdżają nad Rospudę, to nocują i żywią się głównie u mieszkańców tamtejszych okolic.
W przypadku sprawy projektowanego Turnickiego PN w zdecydowanej większości mieliśmy wśród leśników przyjaciół i zwolenników ochrony przyrody. Dziś jednak wiemy, że przeważyły interesy doraźne: myślistwo, możliwość prywatyzowania terenu.
Jednak w wielu przypadkach (jak w Puszczy Białowieskiej) leśnicy są przeciw, choć nie zawsze...
Oczywiście, ale wszędzie można znaleźć absolutnych zwolenników i absolutnych przeciwników jakiejś idei. Jednak w znacznej części nasze parki narodowe i krajobrazowe złożone są z obszarów leśnych. Wcale nie jestem zresztą pewien, czy sama idea jest prawidłowa. Nazwa „park krajobrazowy” jest trochę myląca, jeśli przez 2-3 godziny człowiek idzie litym lasem. Krajobraz to musi być zmienność. Analiza krajobrazu otwartego jest bardzo trudna, a w połączeniu z obszarami leśnymi jeszcze trudniejsza. I dlatego jest tak, że większość chronionych obiektów wielkoobszarowych to w znacznej mierze tereny leśne.
Kiedyś, gdy walczyliśmy o utworzenie Strzeleckiego Parku Krajobrazowego, lubelski leśnik powiedział mi: „Panie, ten obszar 20 lat wcześniej to się nadawał na park narodowy”. To była szczera prawda. Dziś jest on parkiem krajobrazowym, ale w międzyczasie działania gospodarcze spowodowały tam ogromną trzebież. Właśnie na tamtym terenie wraz ze studentami przytwierdziliśmy niegdyś na trzech sosnach tabliczki „Pomnik przyrody prawem chroniony” (oczywiście po uzgodnieniu z konserwatorem przyrody). Tamte sosny były tak wielkie, że w życiu na terenie Polski takich olbrzymów już nie widziałem. I proszę sobie wyobrazić, że one rosły na terenie bagiennym. Tych sosen był tam cały oddział leśny, powiedziałbym nawet, że były ich setki. Na tym terenie znalazłem też sosnę dachówkowatą Pinus sylvestris annulata, kryzowatą – różnie się ją nazywa, która miała te kryzy dookoła (bo zwykle są tylko od strony słonecznej), od korony aż do samej ziemi. To była rewelacja – niestety, jak przywiozłem studentów z Wydziału Rolniczego z SGGW, aby im pokazać taki fenomen – już jej nie było...
Włodzimierz Puchalski napisał kiedyś we wstępie książki „Bezkrwawe łowy”: „Przyroda nasza ma w sobie tyle piękna, że kto raz ją poznał, do końca życia pozostaje pod jej urokiem”. Które regiony i fragmenty Polski urzekły Pana najbardziej?
Wszystkie. W swoim już dość długim życiu dobrze poznałem Polskę, a także szereg krajów sąsiednich. Dlatego jestem głęboko przekonany, że Polska jest w Europie wyjątkowym krajem, gdzie co 10-15 km krajobraz zmienia się w sposób radykalny. Nie ma takich rozległych przestrzeni jak na Węgrzech (puszta) czy na Ukrainie (dawne stepy) – sprawiają one jednakowe wrażenie nużącej jednostajności. A Polska jest zachwycająca tą zmiennością i ona jest niepowtarzalna. Szkoda, że jeszcze nie wszyscy mieszkańcy naszego kraju zdają sobie z tego sprawę. Tą zmiennością barw, zapachów, nawet dźwięków, jesteśmy najoryginalniejsi.
Kieruje Profesor w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Katedrą Kształtowania Krajobrazu. Być może Polacy nie dostrzegają wartości tego krajobrazu, ale ludzie z Zachodu przyjeżdżają i zachwycają się tymi naszymi wstęgami pól na Roztoczu lub Ziemi Świętokrzyskiej, otwartymi przestrzeniami, dolinami wielkich, nieuregulowanych rzek. Czy ten krajobraz trzeba jeszcze kształtować, czy może wystarczy go chronić?
To kształtowanie właśnie jest ochroną. Mówimy cały czas o krajobrazie otwartym. Włączamy się bowiem bardzo mocno w działania, aby ten krajobraz nie został zniekształcony, np. przez współczesną zabudowę wsi. Taka wieś staje się obca krajobrazowi – nie jest w niego wrośnięta. Dlatego kształtowanie polega m.in. na wyciszaniu akustycznym i wizualnym tych wsi. Współczesne czerwone dachy czy przeraźliwie białe ściany trzeba przesłaniać zielenią, wprowadzić je w ten krajobraz. Kiedyś polska wieś, powiedzmy z okresu Chełmońskiego, była w ten krajobraz bardziej wrośnięta, swoiście zjednoczona z nim.
Z Pana esejów o przyrodzie przebija duch – jak mawiamy w Pracowni – bioregionalny. Ale rodzi się też pewien problem, bo wydaje się, że w epoce, kiedy świat staje się taką globalną wioską, kiedy panuje, w moim odczuciu, źle pojęty kosmopolityzm, nie ma szacunku do swoich korzeni. Bywa, że młodzi ludzie wyjeżdżając za granicę, zwykle „za chlebem”, a wracają zachłyśnięci szerokim światem i często wstydzą się, że pochodzą z jakiejś wioski na Podlasiu czy Lubelszczyźnie. Jak sprawić, aby byli dumni ze swojej małej ojczyzny, a co za tym idzie, zechcieli ją lepiej poznawać?
Wracałem kiedyś z Przemyśla, gdzie często bywałem, bo tam powstawał chociażby projekt Turnickiego Parku Narodowego, i w pewnej chwili, jadąc w kierunku Bełżca, zatrzymałem się przy przydrożnym świerku srebrzystym. To była zapewne odmiana costeriana, która charakteryzuje się tym, że ma bardziej poziome okółki gałęzi. Podczas fotografowania drzewa spotkałem młodych mieszkańców pobliskiej miejscowości, którzy nawet nie wiedzieli, że jest to tak unikatowy egzemplarz, ale kiedy im o tym powiedziałem, zaraz zdecydowali, że muszą to przekazać innym. Ludziom trzeba niekiedy zwrócić uwagę na to, co wokół nich jest ciekawe, oryginalne i cenne. I to jest zadanie architektów krajobrazu, przyrodników, regionalistów – w sposób prosty uczyć wartości własnej ojczyzny.
Wszyscy ludzie, których kształcimy na kierunku ochrona środowiska czy innych związanych z przyrodą, powinni przestrzegać zasady przedstawionej przez Jana Pawła II, który mówił kiedyś, że zasób wiedzy predestynuje nas nie tylko do wykonywania dobrego zawodu, ale jednocześnie daje nam odpowiedzialność i obowiązek w kwestii rozpowszechniania tej wiedzy i zaznajamiania z nią innych. To jest działanie społeczne, to jest obowiązek człowieka z wyższym wykształceniem, aby promieniował tą swoją wiedzą.
Podobne cele stawiają sobie organizacje pozarządowe. Wiem, że to bardzo trudne, ale gdyby Pan pokusił się o próbę ich oceny, oceny ich roli...
Gdyby ich nie było, byłoby źle. Stwierdzono w drugiej połowie XIX wieku, że demokracja charakteryzuje się wielością organizacji, które mogą wpływać na rządzących. Wiemy, że w okresie socjalizmu starano się takich aktywnych ludzi zgromadzić w paru organizacjach łatwych do kontrolowania. Im więcej organizacji społecznych i im więcej autorytetów, tym większa demokracja w danym kraju czy regionie.
Kiedyś w ramach wspólnego działania zgromadziliśmy przedstawicieli wielu organizacji. Przedstawicielem jednej z nich był dość oryginalny człowiek, który miał taką wielką grzywę przez środek głowy, drapieżny wyraz twarzy i ubranie uszyte z kawałeczków barwnych materiałów – był niezwykle kolorowy. Od razu większość z obecnych nastawiła się do niego negatywnie. Natomiast kiedy ten człowiek zaczął mówić, byłem zachwycony. Mówił najrozsądniej i miał najlepiej przygotowane swoje sentencje. Promieniował głęboką wiedzą przyrodniczą. W związku z tym nigdy nie myślę w sposób lekceważący o ludziach, którzy tak czy inaczej wyglądają. Swoją wartością mogą przerastać zdecydowanie tych, którzy są w nienagannym garniturze i starannie dobranym krawacie.
Jednak konflikty, takie jak Rospuda i inne, pokazują dążenie części środowisk politycznych, mediów, urzędników, do pokazania ekologów jako jedynie takich właśnie dziwaków, „oszołomów”...
Jest to bolesne, bo nawet dość światli ludzie, którzy wydawałoby się, że powinni wiedzieć więcej na te tematy, również powtarzają, że „ekologów kupiono”, że walczą „o żabki” itd. To jest krzywdzące uproszczenie. To prawda, że przyrodnicy często kierują się wrażeniem, ale przecież to Jan Paweł II napisał w swym koronnym dziele filozoficznym, że właśnie trendy wrażeniowe są pozbawione podstaw materialnych. Ważne jest przede wszystkim to, żeby ci, którzy żyją na tym terenie, mogli w przyszłości mieć lżej, bo będą mieli co pokazać, często za wymienne dobra materialne. Bo ten kraj będzie wartościowy. Przecież już w tej chwili wiemy, że dwa slogany są nienaruszalne (i wiedzą o nich nawet ci, którzy powielają te żenujące stereotypy): że ostatnim naturalnym lasem Europy jest Puszcza Białowieska oraz że ostatnim bagnem Europy są Bagna Biebrzańskie, do których należy przecież Rospuda.
Drążąc jeszcze kwestie kształtowania postaw. Mówi się, że przykład idzie z góry. Tymczasem ten jest dziś taki dość dywersyjny: nie tak dawno wiceminister edukacji wystosował pismo do kuratorów, aby nie wpuszczać ekologów do szkół, również Minister Środowiska opowiada z pozycji profesora, że Rospudę stworzył człowiek. W tej sytuacji dla kogoś kształtującego postawy prospołeczne, proekologiczne będzie to pewna trudność, bo po prostu okazuje się, że brak jest autorytetów.
To istotny problem. Zresztą ekolog ekologowi nierówny, tak jak partia Zieloni 2004 i Polski Klub Ekologiczny to dwie zupełnie różne organizacje. Kiedy uczestniczyłem w Szczycie Ziemi w 1992 r. w Rio de Janeiro, miałem możność przyjrzeć się wszystkim głównym organizacjom ekologicznym, zwykle młodzieżowym, z całego praktycznie świata. Nie mogę powiedzieć, bym spotkał choćby jedną zdecydowanie negatywną.
Natomiast nie można mówić o przyrodzie bez angażowania się. Człowiek, jeżeli raz zaczął działać i zobaczył efekty, przyczynił się do utworzenia choćby jednego rezerwatu przyrody, jest godny, by mógł popularyzować swój przekaz również w szkołach, zwłaszcza, że zwykle czyni to bezpłatnie.
Dziękuję za rozmowę.
Lublin, 08.03.2007 r.
Janusz Janecki (ur. 1937) – dr hab. inż., profesor SGGW w Warszawie i Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Studiował na SGGW w Warszawie, gdzie uzyskał kolejno stopnie: magistra inżyniera – 1961, doktora – 1973, docenta – 1983 i profesora nadzwyczajnego – 1995. Od 1995 r. pracuje w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II – kieruje Katedrą Kształtowania Krajobrazu. Wykłada również w Wyższej Szkole Humanistycznej w Pułtusku. Autor ok. 150 prac naukowych z zakresu ochrony przyrody, kształtowania krajobrazu i geobotaniki, m.in. podręcznika “Fizjonomia polskiej szaty roślinnej”. Jest także autorem lub współautorem ponad 100 dokumentacji obiektów przyrodniczych i krajobrazowych, m.in. Turnickiego Parku Narodowego, rezerwatu przyrody “Siedliszcze”, Strzeleckiego i Mazowieckiego Parku Krajobrazowego. Profesor jest również estetą i eseistą – swój sposób patrzenia na przyrodę wyraził w posiadającym dwa wydania tomiku esejów pt. “Liście”. Znany również z działalności społecznej – przez 10 lat był prezesem Zarządu Głównego Ligi Ochrony Przyrody (1985-95), od 1975 r. jest członkiem Wojewódzkiej Komisji Ochrony Przyrody w Warszawie. W 2003 r. został nagrodzony Medalem Mazowieckiej Niezapominajki “Za pracę społeczną, inicjatywę, wrażliwość na sprawy przyrody, opracowanie koncepcji Parku Krajobrazowego im. J. Chełmońskiego”.