Polska traci ostatnie enklawy krajobrazu naturalnego. O profesorze Stefanie Kozłowskim w dziesiątą rocznicę śmierci
Pamiętnego dla Polaków, zwłaszcza z dawnych Kresów, dnia 17 września minęła kolejna, już 10 rocznica odejścia do Pana prof. Stefana Kozłowskiego. To właśnie w tym dniu 2007 roku zaskoczyła nas, jego uczniów, przyjaciół i znajomych, ta smutna wiadomość.
Stary subiekt Ignacy Rzecki z Prusowskiej „Lalki” mawiał: „Jestem już tak stary, że pragnę tylko jednego – pięknej śmierci”. Profesora Kozłowskiego, mimo jego bez mała 80-ciu lat, trudno było nazwać starym, bowiem biorąc pod uwagę jego niesłabnącą aktywność najtrafniej należałoby go określić mianem człowieka „młodego duchem”. I mimo, że jego śmierć była nagła, a wszak modlimy się: „Od nagłej i niespodziewanej śmierci zachowaj nas Panie”, to sądzę, że z całą pewnością można ją nazwać piękną. Bo choć śmierć jest zawsze tragiczna, to jednak odejście z tego świata po wygłoszeniu pięknego wykładu, może być chyba dla naukowca śmiercią piękną? Jak dla żołnierza śmierć za ojczyznę. A tak właśnie odszedł prof. Kozłowski – zmarł po wygłoszeniu wykładu podczas konferencji w Krynicy. Wykładu, w którym nawoływał przyrodników i budowniczych dróg, aby się dogadali dla dobra ojczyzny. Zachęcał przyrodników do ochrony naszej pięknej przyrody, zaś budowniczych do budowania pięknych dróg, które budować potrafią, ale z poszanowaniem tejże przyrody (działo się to na kanwie konfliktu w dolinie Rospudy). Nie dzielił na lepszy czy gorszy sort, nie wyzywał od „nazistów”, ale rzeczowo, konstruktywnie i z zapałem nawoływał do współpracy, co zresztą robił zawsze, od kiedy go pamiętam.
Wielki dorobek naukowy i społeczny
Ogrom dorobku i zakres zainteresowań naukowych i społecznych Profesora jest bardzo trudny do ogarnięcia. Zasiadał w licznych gremiach i towarzystwach naukowych, radach redakcyjnych periodyków naukowych i popularnych, był członkiem pozarządowych organizacji przyrodniczych. Sam tylko dorobek pisarski Profesora (skrupulatnie porachowany przez prof. Mariusza Kistowskiego) „składa się z około 500 publikacji naukowych, a wśród nich 45 książek, posiada wyraźnie utylitarny charakter. Uzupełnia go także ponad 100 ekspertyz poświęconych zagadnieniom geologicznym, sozologicznym i polityki ekologicznej”. Jednak bodaj czy nie najważniejszą dla nas dziś, w trudnych czasach konfliktów a może nawet i „kontrrewolucji ekologicznej” – używając słów prof. Ludwika Tomiałojcia, jest ostatnia praca Profesora Kozłowskiego, która ukazała się, pod patronatem ówczesnego Ministra Środowiska – prof. Macieja Nowickiego, już po jego śmierci – „Zrównoważony rozwój – program na jutro” (2008).
Wspominając Profesora warto przytoczyć dziś kilka znamiennych, niestety często „czarno-proroczych” cytatów z tej ważnej książeczki, bo choć wydana została dekadę temu to przez ten okres, niczym wino – nabrała mocy. Diagnozując stan polskiej ochrony środowiska i przyrody Profesor pisze: „Podniesienie średniego standardu życia powoduje napędzenie mechanizmu pogoni za dalszymi zyskami i wygodami, kształtując coraz bardziej typowe społeczeństwo konsumpcyjne. Konsumpcja staje się celem samym w sobie, a realizowana w sposób niezrównoważony – bez zwracania uwagi na jej skutki dla środowiska i reszty społeczeństwa, staje się przyczyną dalszego pogłębiania kryzysu społecznego – lokalnego i globalnego. Kryteria ilościowe zaczynają dominować nad jakościowymi, tak jakbyśmy – mimo zmiany ustroju – bardziej niż dawniej przyklaskiwali starej, dialektycznej zasadzie, iż ilość przechodzi w jakość”. I dalej: „W Polsce uznawanej kiedyś za prawie modelowe państwo w zakresie ochrony przyrody, od siedmiu lat nie utworzono żadnego parku narodowego i krajobrazowego [mimo, że Profesor pisał te słowa 10 lat temu, od tego czasu sytuacja nie zmieniła się ani trochę – przyp. K.W.], pomimo, iż istnieje wiele obszarów wskazanych do objęcia tymi formami ochrony. Ponadto istniejące już obszary chronione podlegają intensywnej presji inwestycyjnej (budowa dróg, obiektów mieszkalnych czy turystycznych), co skutkuje często utratą ich naturalnych walorów. Polska traci ostatnie enklawy krajobrazu naturalnego, a coraz trudniej znaleźć także krajobrazy seminaturalne, gdyż inwestorzy kierują się głównie kryterium maksymalizacji zysku.(…) Upolitycznienie obsady stanowisk, nie tylko na szczeblu centralnym i regionalnym, ale często także na powiatowym i gminnym sprawia, że problemami rozwoju środowiska i zagospodarowania przestrzennego nie zajmują się merytoryczni specjaliści, ale osoby z nadania partyjnego lub towarzyskiego”. Szukając przyczyn takiego stanu rzeczy Profesor pisze: „Kryzys polityki ekologicznej państwa ma szereg przyczyn polityczno-światopoglądowo-administracyjnych:
- brak woli politycznej w głównych partiach politycznych; co gorsza partie te (PiS i PO) usiłują wygrywać swe doraźne cele podsycając antyekologiczne nastroje społeczne (…); odwrócenie się polskiej prawicy od koncepcji ochrony przyrody jest dziś głównym źródłem narastających lokalnych konfliktów społecznych i zatargów z Komisją Europejską [podkreślenie K.W.];
- brak poparcia idei ochrony środowiska życia człowieka ze strony Kościoła Katolickiego; ruch ekologiczny jest lekceważony i oskarżany o lewicowość;
- słabość i niezborność upolitycznionego Ministerstwa Środowiska, które od szeregu lat nie jest w stanie opracować nowoczesnych cząstkowych strategii: ochrony przyrody, ochrony różnorodności biologicznej i gospodarki wodnej”.
I znowuż nie sposób nie znaleźć analogii z czasami obecnymi. Dokładnie wszystkie te zjawiska obserwujemy dziś, przy czym niestety ze znacznie większą intensywnością niż dekadę temu. Jako jedno z „lekarstw” na wspomniane problemy Profesor widzi edukację ekologiczną: „Edukacja ekologiczna, formalna i nieformalna, jest dziś szczególnie ważna wobec malejącego zainteresowania społecznego problematyką środowiska przyrodniczego. Coraz powszechniej spotyka się agresywne postawy antyekologiczne, bardzo często podsycane przez polityków różnych opcji. Na kreowaniu postaw antyekologicznych partie te usiłują zbić kapitał polityczny i przychylność wyborców [podkreślenie K.W.]. Tego typu działania są możliwe jedynie w słabo wykształconym społeczeństwie”. Trudno jest jednak prowadzić skuteczną edukację ekologiczną, kiedy z powszechnego dostępu (w księgarniach i punktach sprzedaży prasy) znikają czasopisma mające na celu ochronę przyrody, zaś pozostaje jedynie prasa leśna i łowiecka, lub nawet i ta mieniąca się „prasą przyrodniczą”, ale z ochroną przyrody w gruncie rzeczy niewiele mająca wspólnego. A jeszcze trudniej jest prowadzić edukację ekologiczną w obliczu zmasowanej akcji propagandowej popartej znacznymi funduszami i wspartej przez różne środowiska bardzo agresywne i głośne. Mimo to jednak wypada zgodzić się ze słowami dr. Michała Wilczyńskiego, który pisze: „Trzeba kolejny raz podjąć pracę u podstaw. Jesteśmy to winni społeczeństwu, naszym znakomitym nauczycielom – takim jak profesor Stefan Kozłowski”.
Obrońca przyrody
Profesora Stefana Kozłowskiego bez wahania można nazwać klasykiem rozwoju zrównoważonego a zwłaszcza jego „zielonej” formy – ekorozwoju. W czasach kiedy wielu dzisiejszych zajadłych krytyków tej idei być może jeszcze nawet nie studiowało, on jako Minister Ochrony Środowiska Zasobów Naturalnych i Leśnictwa podpisywał ważne dokumenty światowej rangi i pisał książki popularyzujące tę, jego zdaniem jedyną sensowną drogę rozwoju państw i całej ludzkości. Co więcej z całym zapałem wdrażał również tę ideę wprowadzając ją do Polityki Ekologicznej Państwa a także niosąc „pod strzechy” – do planów i programów na szczeblu gminnym. A o klasykach należy pamiętać, klasyków trzeba czytać, propagować i korzystać z ich myśli. Zwłaszcza dziś, kiedy własne wizje rozwoju zrównoważonego forsują ludzie bez przygotowania, kierunkowego wykształcenia ani nawet godnego uwagi dorobku naukowego czy innego w tym zakresie. A to z czego przede wszystkim „słynął” to ostry język nie przebierający w słowach i porównaniach, którym obrażają ludzi zajmujących się ochroną przyrody.
„Wielka, światowa polityka” nie przeszkadzała jednak nigdy Profesorowi zabiegać o ochronę cennych skrawków rodzimej dzikiej przyrody. Miał zawsze jasno skrystalizowany pogląd na jej ochronę. W jednym z wywiadów, jaki z nim przeprowadziłem powiedział, że dzika przyroda jest „naszym domem, w którym żyjemy, mieszkamy. Jeżeli ten dom zaczynamy bez wyobraźni zmieniać, to może się okazać, że w tym domu trudno żyć”. I o ten „dom” troszczył się już od wczesnych lat swej działalności naukowej i społecznej czyli od lat 70. XX wieku. A były to czasy, w których odwaga cywilna kosztowała o wiele więcej niż dziś. Wspominany dr Michał Wilczyński, współpracownik i przyjaciel Profesora w wydanej 2014 r. pracy „Okrągły Stół – ekologiczne przesłanie dla przyszłości. Pamięci prof. Stefana Kozłowskiego” tak wspomina zaangażowanie ochroniarskie Profesora: „Profesor Kozłowski, geolog, taternik, speleolog, żeglarz i narciarz, od lat 70. XX wieku otwarcie krytykował rabunkową gospodarkę zasobami surowców mineralnych i dewastację rozległych obszarów w okręgach górniczych. Szczególnie dotkliwe represje administracyjne dotknęły profesora za publiczną krytykę sztandarowej wówczas inwestycji, jaką była kopalnia węgla brunatnego w Bełchatowie. Mimo to nadal otwarcie krytykował inne podobne plany, jak np. budowę kopalni rud tytanu i wanadu na Suwalszczyźnie. Piszącemu te słowa, pracującemu wówczas nad dokumentowaniem tych złóż, zwracał uwagę na jaskrawe lekceważenie skutków środowiskowych, czego przykładem był projekt składowania odpadów flotacyjnych w malowniczej, polodowcowej dolinie Roweli pod Wiżajnami. To był początek dziesiątków lat moich relacji przyjacielsko-zawodowych z tym wybitnym specjalistą, otwartym na różne opinie, także wypowiadane przez młodych i niezbyt doświadczonych geologów i ekologów. Profesor Kozłowski był jednocześnie bardzo skromnym i zwyczajnym człowiekiem”. W podobnym duchu wspominał także Profesora zmarły niedawno, sędziwy prof. Zbigniew T. Wierzbicki: „Wdając się w dyskusje z obowiązującym paradygmatem industrializacji, mówiąc głośno o rzeczach, o których wtedy nawet nie myślano, narażaliśmy się na wytykanie palcami, a nasze poglądy były często dezawuowane, w skrajnych zaś przypadkach spotykały nas różnego rodzaju ataki i utrudnienia związane choćby z pracą zawodową. Było to szczególnie bolesne, gdy niezasłużona krytyka spotykała nas ze strony ówczesnych oficjalnych obrońców przyrody. Mój status wolnego strzelca zapewniał mi pewien komfort, ale niektórzy z nas, np. prof. Stefan Kozłowski, musieli toczyć niełatwe boje w miejscu swojego zatrudnienia”. Mimo to, Profesor nie odpuszczał protestując nadal przeciw różnym inicjatywom, które zdaniem technokratów miały lec u podstaw świetlanej przyszłości socjalistycznej ojczyzny, jak elektrownie atomowe w Żarnowcu i Korolewie czy fabryka tlenku glinu pod Kielcami.
I oto nastały czasy nowe „a jakby takie same” – jak mawiał filmowy proboszcz Antoni z Królowego Mostu. Bo władza w naszym kraju, nieważne jakiej „barwy partyjnej” zawsze nie lubi przyrody – tylko jedna mniej a druga bardziej. Profesor jednak, nie ważne jaką by owa władza była, stawał zawsze po stronie przyrody. Był jednym z sygnatariuszy listów w obronie Tatr, Puszczy Białowieskiej, Rospudy. Zwłaszcza w czasie tej ostatniej kampanii chodził zawsze z wpiętą w klapę marynarki zieloną wstążką nie bacząc na medialną i inną nagonkę, jaką zorganizowały w stosunku do obrońców tej unikalnej doliny środowiska rządowe włącznie z częścią tzw. „środowisk patriotycznych”. Prócz szeregu wystąpień była to jego manifestacja własnych poglądów. Te działania na gruncie społecznej ochrony przyrody oraz kontakt z założycielem Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, Januszem Korbelem w Radzie Ekologicznej przy Prezydencie Lechu Wałęsie, której to Rady Profesor był przewodniczącym, połączyły go na długi czas z Pracownią. Był członkiem stowarzyszenia i członkiem jej Rady Programowej, wspierał organizację w miarę swoich możliwości. Z całą pewnością jego zasługą jest to, że niektórzy jego studenci trafili w szeregi tej organizacji zainteresowani, a nawet zachwyceni lekturą „Dzikiego Życia”, które Profesor przynosił na wykłady, i do którego pisał on, jego pracownicy i studenci.
Mając to wszystko w pamięci nie mam żadnej wątpliwości, z kim w jednym szeregu stałby dziś, w czasie walki o Puszczę Białowieską, ochronę drzew czy łosi.
Krzysztof Wojciechowski