Ochrona przyrody – ok, ale po co nam socjologowie (i badania interdyscyplinarne)
Lektura „Dzikiego Życia” nie należy do łatwych i to nie ze względu na ginącą dziś formę dziennikarstwa stawiającą na przekaz zamiast clickbait, ale z powodu niewesołych wniosków płynących z większości publikowanych tekstów. Niemniej, nawet w takim czasopiśmie pojawiają się stałe kolumny o charakterze felietonu. Takim jest „Widziane z morza” prof. Jana Marcina Węsławskiego, które zwykle chętnie czytuję. Niestety, felieton zamieszczony w numerze lipcowo-sierpniowym („Bioróżnorodność – ok, ale po co nam przyrodnicy”) był dla mnie pewnym rozczarowaniem. Dyskusja z treściami zawartymi w felietonach wydawać się może zajęciem daremnym, dopóki nie uświadomimy sobie ich opiniotwórczego charakteru. Dlatego postanowiłem odnieść się do treści tego felietonu, nie w formie polemicznej, ile zachęcającej do współpracy interdyscyplinarnej.
Jako socjolog doświadczyłem konieczności wyjścia poza bańkę swojej dyscypliny, kiedy zainteresowałem się badawczo społecznymi aspektami transformacji energetycznej i to w dość ograniczonym ujęciu górnictwa węgla. Bardzo szybko okazało się, że w zagadnieniach poza swoją dyscypliną jestem laikiem i muszę bazować na ustaleniach innych dyscyplin ufając w rzetelność koleżanek i kolegów o odmiennych specjalizacjach. Musiałem więc zaufać m.in. ekonomistom w kwestii rynku węgla (zarówno krajowego, jak światowego), politologom w kwestii znaczenia politycznego głosów górników i ich rodzin dla sukcesu wyborczego partii politycznych, specjalistom od bezpieczeństwa w kwestii bezpieczeństwa energetycznego kraju, inżynierom w kwestii technik wydobywczych oraz geologom w kwestii rodzajów i zasobności złóż. Takie doświadczenie prowadzi do pewnej ostrożności w stawianiu wniosków i świadomości ograniczeń własnej perspektywy. Dlatego też nie mam zamiaru mówić, co i jak powinni przyrodnicy badać. Być może potraktowanie człowieka jako zwierzęcia w ekosystemie, w miejsce badań opartych na interakcji, jest dobrą drogą. Trudno też winić przyrodników za skierowanie do nich takiego, a nie innego tematu badawczego przez urzędników Komisji Europejskiej.
Tym co dla mnie, jako socjologa, było intrygujące we wspomnianym felietonie, to odrzucenie nie tylko metody badawczej zaczerpniętej z socjologii, ale również sensu podmiotowego traktowania interesariuszy.
Wykorzystanie badań ilościowych w realizowanych projektach pozostaje trudne do oceny bez znajomości celów i problematyki badawczej. Nie oznacza to jednak całkowitej bezzasadności badań (w tym również ilościowych) opartych na komunikowaniu z respondentami. Twierdzenie, że nasi rozmówcy zawsze są prawdomówni jest naiwne (zgodnie z zasadą dr House’a: wszyscy kłamią), ale równie nieuzasadnione byłoby założenie, że wszyscy kłamią cały czas. Dlatego instrumentarium poznawcze nauk społecznych może być tutaj pomocne, bo jest to typowy problem z którym się te nauki zmagają. Chodzi tu nie tylko o samą stronę techniczną badań: ilościowe techniki analizy, określenie trafności i rzetelności pomiarów czy przyjęte zasady budowania wskaźników. Chodzi o określone koncepcje, jak np. pojęcie postawy. Zgodnie z podręcznikowym ujęciem składa się ona z trzech komponentów: poznawczego, emocjonalnego i behawioralnego. O tym, że komponenty te mogą nie współgrać w doświadczeniu jednej osoby zaświadczy nie tylko każdy badacz w obszarze marketingu, ale też każdy z nas, czytelniczek i czytelników „Dzikiego Życia”, któremu, pomimo wiedzy o szkodliwości tych praktyk (komponent poznawczy) oraz zaangażowania w ochronę przyrody (komponent emocjonalny), zdarza się jeść mięso czy jeździć prywatnym samochodem (komponent behawioralny). Dlatego w pełni zgadzam się z konkluzją tekstu prof. Węsławskiego, iż „wykazanie tych rozbieżności między deklaracjami a praktyką dałoby nam ważniejszą wiedzę o tym co naprawdę społeczeństwa europejskie robią z bioróżnorodnością”.
Realizacja tego wymaga jednak w mojej ocenie poświęcenia uwagi właśnie różnym grupom interesariuszy i to wraz ze świadomością ich wewnętrznego zróżnicowania oraz prezentowania siebie i swoich interesów w korzystnym świetle. Przychodząc z nastawieniem eksperckim (besserwissera), bez poznania perspektyw interesariuszy nie sposób wypracować skutecznych i trwałych rozwiązań. Celem poznania powinno więc być zrozumienie sytuacji interesariuszy bez wartościowania, tzn. oceniania zawczasu. Nie wyklucza to świadomości szkodliwości określonych działań dla bioróżnorodności. Mówiąc obrazowo: badając młodych przestępców z gangu ulicznego nie dowiemy się wiele z obserwowania ich kryminalnych poczynań. Równie bezowocne będzie prowadzenie badań z perspektywy moralnej wyższości ludzi pochylających się nad tymi „wykolejonymi”. Poślą nas dokładnie tam, skąd przyszliśmy jeśli nie gdzieś znacznie dalej. Dopiero dobrze przygotowane badanie, zawieszające ocenę postępowania tych ludzi może pozwolić na wniknięcie i zrozumienie ich sytuacji życiowej, motywacji do podjęcia działalności przestępczej, czyli źródeł problemu. Podobnie rzecz ma się z badaniem interesariuszy.
W swojej praktyce dość często natrafiałem na wypowiedzi ekspertów mówiących społecznościom górniczym, dlaczego odejście od wydobycia węgla jest konieczne z powodów ekonomicznych czy środowiskowych (sam nie jestem tu bez winy), bez pochylenia się nad zasadniczym pytaniem: dlaczego górnicy mieliby nie chcieć dalszego wydobycia. Nie znam się na specyfice interesariuszy „korzystających z morza”, ale nie zdziwiłoby mnie analogiczne nastawienie. Dla społeczności wybrzeża, żyjących z turystyki i rybołówstwa, zmiany w tych obszarach będą kluczowe. Zrozumienie ich obaw jest pierwszym krokiem do zbudowania relacji opartych na zaufaniu w celu poszukiwania wspólnych rozwiązań. Jak pokazują badania społeczności żyjących w pobliżu parków narodowych, tylko takie rozwiązania mogą być trwałe w dłuższym horyzoncie. W przeciwnym razie wszelkie wdrażane zmiany będą przyjmowane z niechęcią jako narzucone z zewnątrz, a ograniczenia skrzętnie omijane.
Czy to oznacza, że przywołane badania zrobione przez socjologów byłyby lepsze? Nie. Socjologowie nie posiadają niezbędnej wiedzy na temat działań, które bezpośrednio przyczyniają się do zmniejszenia bioróżnorodności, nie posiadają tej specjalistycznej wiedzy przyrodników dotyczącej zagrożonych gatunków, funkcjonowania ekosystemów, gatunków zwornikowych, wpływu działań gospodarczych na zakłócenie tych ekosystemów (oraz zapewne wielu innych kwestii) bez czego nie byliby w stanie zadać właściwych pytań. W mojej ocenie, kluczem do sukcesu w takich przypadkach jest współpraca interdyscyplinarna oparta na równorzędnym poszanowaniu dyscyplin. Jeśli zgadzamy się w diagnozie, iż źródłem problemów środowiskowych jest działalność ludzi, to włączenie nauk społecznych i humanistycznych do prób rozwiązania tych problemów jest konieczne. Wydawać by się więc mogło, że przedstawicie nauk społecznych będą włączani do konsorcjów badawczych i traktowani po partnersku. Niestety nie zawsze tak jest. Sam doświadczyłem gniewnych zapytań kolegów przyrodników, dlaczego wypowiadam się na tematy polityki klimatycznej, jeśli nie mam żadnej ekspertyzy w zakresie badań klimatu. Owszem, nie mam. Ufam klimatologom, że rzetelnie wykonali swoje badania i na tej bazie uznaję pilność wdrożenia odpowiednich rozwiązań, a to obejmuje również przygotowanie odpowiednich polityk. To ostatnie zadanie jest jednak domeną nauk społecznych.
Wierzę, że współpraca interdyscyplinarna jest konieczna i możliwa. Obserwuję coraz więcej przykładów takich badań. Nie jestem jednak optymistą. Nawet jeśli uda się nam przygotować dobre raporty badawcze wskazujące konkretne rozwiązania, nic nie gwarantuje, iż nie staną się one „półkownikami” na regałach ministerstw czy innych instytucji politycznych. Przywołać mogę tu za Stanisławem Ossowskim stwierdzenie, że „politycy korzystają z nauk społecznych jak pijak z latarni – nie szukają tam światła, tylko oparcia”. Tyle, że współcześnie dotyczy to nie tylko nauk społecznych, a nauki w ogóle. Jeśli nie podejmiemy próby włączenia interesariuszy i wspólnot lokalnych do wypracowania rozwiązań i naciskania polityków w tym zakresie, ci ostatni będą rozgrywali społeczności dla swoich partykularnych interesów. Przykład Turowa jest tu chyba najbardziej dobitny.
Łukasz Trembaczowski
Łukasz Trembaczowski – dr, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Jego zainteresowania badawcze obejmują socjologię ekonomiczną, socjologię pracy i sprawiedliwą transformację. Koordynator naukowy Grupy Badawczej Sprawiedliwej Transformacji na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Współpracuje z Just Transition Research Collaborative. Współautor raportu „Propozycje rekomendacji dla obszaru sprawiedliwa transformacja” oraz „Rekomendacji strategicznych dla programowania sprawiedliwej transformacji w Polsce – poziomy krajowy i regionalny”.