Prof. Mariusz Czop, specjalista z zakresu gospodarki wodnej: Zatrzymywanie wody w przyrodzie pomoże i na powódź i na suszę
„O bezpieczeństwie decyduje poziom lokalny, najbliższy człowiekowi. Zabezpieczenia trzeba robić na poziomie gminy czy nawet pojedynczej miejscowości, one nie mogą być przygotowywane przez urzędników na mapach, bez wizji terenowej”– mówi hydrogeolog, prof. Mariusz Czop i przekonuje do pro przyrodniczych rozwiązań przeciwpowodziowych. Wskazuje także, że na obszarach górskich kluczowa jest ochrona lasów, które mają potencjał zatrzymywania opadów zanim trafią do potoków i przerodzą się w powódź.
Magdalena Gościniak: W 1997 r. mówiliśmy o Powodzi Tysiąclecia, potem w 2010 mieliśmy powódź stulecia, dziś mierzymy się z kolejną… Jakie rozwiązania należy wdrożyć, aby zabezpieczyć się przed wielką wodą i by niwelować jej skutki?
Mariusz Czop: Po pierwsze należy przygotować rzetelne i jak najbardziej szczegółowe programy zabezpieczeń, nawet na poziomie gminy, powiatu. One muszą być dokładne, bo te, które są robione przez Wody Polskie na dużych rzekach, są zbyt ogólne, tak że często niewiele z nich wynika. Każdy, kto się zna na gospodarce wodnej, wie dobrze, że o bezpieczeństwie decyduje poziom lokalny, najbliższy człowiekowi. Zabezpieczenia trzeba robić na poziomie gminy czy nawet pojedynczej miejscowości, one nie mogą być przygotowywane przez urzędników na mapach, bez wizji terenowej. To musi wynikać z głębokiej wiedzy o terenie i jego specyfice. Nie ma jakiegoś jednego cudownego rozwiązania, które możemy przyjmować z góry, ono powinno być elastyczne dostosowane do warunków terenowych.
Katarzyna Wiekiera: Jakie konkretnie lokalne rozwiązania mogą ochronić ludzi przed powodzią?
MCz: Chodzi mi o rozwiązania przeciwpowodziowe dostosowane do specyfiki zlewni. Dziś lobby hydrotechniczne ogłosiło wyimaginowane zwycięstwo koncepcji zbiorników. Miesza się kwestie przyjmowania nadmiaru wody i spłaszczania fali powodziowej z samą ochroną przeciwpowodziową w zlewni. Ważne jest bowiem odróżnienie ochrony przeciwpowodziowej terenów koryta rzeki i terenów zalewowych bezpośrednio w jej dolinie, a ochrony przeciwpowodziowej terenów górskich. Najczęściej tam nie ma możliwości budowy zbiorników bez dużych ingerencji w historyczne siedliska ludzkie, a więc bez wysiedleń. Często po prostu fizycznie nie ma terenu na taki zbiornik, bo dolina jest bardzo wąska. A budując taki zbiornik na terenach górskich, problem możemy zwielokrotnić, bo jeśli on pęknie, tak jak widzieliśmy w Stroniu Śląskim siła fali powodziowej zostaje zwielokrotniona.
KW: Jeśli nie duże zbiorniki, to co?
MCz: To nie jest tak, że jestem ortodoksyjnym przeciwnikiem dużych zbiorników, ale mamy też inne możliwości. Na terenach górskich bardzo dobrym rozwiązaniem jest rozproszona retencja. Wszyscy myślą o działaniach przeciwpowodziowych w dolinach rzek, do których woda już dotarła. A trzeba zrobić wszystko, by maksymalnie opóźnić spływ wody, złapać ją zanim ona dopłynie do koryta. Na Niżu Polskim faktycznie można rozważać poldery, odsuwać wały powodziowe od rzeki, by dać jej możliwość rozlania. W górach nie mamy takich możliwości, tu musimy postawić na lasy, które co do zasady chłoną opady bardzo dobrze, jak gąbka. Te retencyjne funkcje lasu należy wspomóc poprzez wdrożenie powszechnej, masowej retencja, budowanie przegród, naturalnych zbiorników np. z wykorzystaniem kłód czy kamiennych bloków, żeby tę wodę powodziową złapać i nie pozwolić by spłynęła do rzeki, bo gdy to się stanie, wyrządza tragiczne szkody. Bardzo wiele musi się zmienić w zarządzaniu lasami przez Lasy Państwowe, by tę retencję wprowadzić na odpowiedni poziom. Natomiast lobby hydrotechniczne musi zrozumieć, że regulowanie rzek, ich prostowanie i udrażnianie sprawi, że fala powodziowa ma idealne warunki, żeby rozpędzić się i przyśpieszyć. Budujemy tor zjazdowy dla wód a powinniśmy ją zatrzymywać, by ona nie spływała z niszczycielską siłą. Kumulując wodę tylko w kaskadowo ułożonych zbiornikach, jeśli one się przeleją lub coś zawiedzie generujemy jeszcze większe zagrożenie, bo skala zniszczeń jest wtedy ogromna.
MG: Do Lasów Państwowych jeszcze wrócimy. Zostańmy przy lobby hydrotechnicznym. Na czym polega spór między nimi a przyrodnikami?
MCz: Nie ma merytorycznego uzasadnia dla konfliktu, on jest sztucznie tworzony przez tych, którzy nie szanują środowiska. Nikt nie jest przeciwny skutecznym rozwiązaniom, byleby one były przemyślane i wdrażane z szacunkiem dla mieszkańców i przyrody. Widzę atak na ekologów i na ruchy, które zgłaszały uwagi krytyczne w stosunku do inwestycji w budowę zbiorników, ponieważ wykazywały ich nadmierną ingerencję w krajobraz, ludzkie siedliska i przyrodę. Przy czym co warto podkreślić nie były bezrefleksyjnie przeciwko tym zbiornikom, tylko proponowały zamienne rozwiązania w postaci rozproszonej retencji!
Słyszałem wypowiedzi kilku osób zwielokrotnione ostatnio w Internecie w tym najbardziej rezonujące wystąpienie p. Chociana, od dawna próbującego podważyć wiarygodność organizacji walczących o renaturyzację rzek i nawołującego do utrudnienia im uczestnictwa w procedurze oceny oddziaływania na środowisko. Te rzekome zarzuty są kuriozalne, powtarzane od lat i nigdy nie udowodnione. Trzeba jasno powiedzieć, że organizacje ekologiczne często jako jedyne stoją po stronie prawa, interesu pokrzywdzonych mieszkańców i ochrony przyrody. W Polsce w wadliwy sposób prowadzi się postępowania oceny oddziaływania inwestycji na środowisko, dostęp do informacji jest silnie ograniczony, dokumentacje nie zbierają rzetelnie wszystkich negatywnych oddziaływań. Nie są także prawidłowo prowadzone postępowania wywłaszczeniowe. W samym procesie budowy nie ma prawidłowego nadzoru, dochodzi do wielu szkód. Ludzie zostają sami z problemami w zniszczonym środowisku. Skutkiem tych nieprawidłowości za które odpowiadają inwestorzy, często państwowi jest duża nieufność społeczeństwa i protesty przeciwko inwestycjom. Tak jest na całym świecie i nie ma co tutaj demonizować naszego kraju, nie różnimy się niczym od krajów europejskich. Przez odbieranie praw obywatelom i organizacjom pozarządowym, ktoś nas chce wycofać z cywilizacji zachodniej na wschód, bo tam władza nie musi się przejmować zdaniem innych.
MG: Lobby hydrotechniczne twierdzi, że „musimy budować zbiorniki” ze względu na sukces zbiornika w Raciborzu, który pokazał swój potencjał wypłaszczania fali powodziowej.
MCz: Tak, pojawili się ludzie, którzy wykorzystując katastrofę próbują ją skapitalizować. Już się mówi o tym, że na odcinku pomiędzy Krakowem a Oświęcimiem wybudowanych zostanie jedenaście zbiorników, takich właśnie a'la Racibórz. Na Prądniku, od Ojcowa, gdzie jest park narodowy, do Krakowa ma być kaskada nawet pięciu zbiorników retencyjnych, które nie wiadomo przed czym mają chronić. Dosłownie kilka tygodni temu mieszkańcy gmin Koszyce i Szczurowa w województwie małopolskim dowiedzieli się o budowie ogromnego polderu, co podobno będzie wymagać wyburzenia 240 domów i fizycznej likwidacji trzech miejscowości. Czyli widać, że lobby hydrotechniczne ma naprawdę ogromny rozmach. Wszystko ma być sfinansowane z pożyczki z Banku Światowego, więc w interesie całego społeczeństwa jest aby te środki zostały wydane na rzeczywiście skuteczne działania. Na pewno nie możemy się godzić na popowodziowy szantaż i hurtową produkcję zbiorników bez rzetelnej wariantowej analizy i prawdziwych konsultacji społecznych. Trzeba zawsze wymagać stosowania nowoczesnych i elastycznych rozwiązań, nie można przenosić gigantomańskich pomysłów z poziomu centralnego. Bo inna sytuacja jak mówiłem jest w górach, a inna na nizinie.
Jest warte podkreślenia, że powódź zdarza się raz na kilkanaście – kilkadziesiąt lat, susza zaś zdarza się o wiele częściej. Musimy stosować rozwiązania, które zapobiegają im obu a poldery nie chronią przed suszą podobnie jak duże zbiorniki „mokre”. Latem z powodu upałów więcej wody odparowuje niż dopływa do takiego dużego zbiornika, więc zamiast zyskiwać możemy tracić wodę. Musimy też pamiętać o tym, że ludzie, którzy dziś nalegają na budowle hydrotechniczne chcą upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mówią o zbiornikach suchych, ale wiem, że ich interesują zbiorniki zaporowe, budowane na korytach rzek, by podnosić poziom wody i prowadzić do regulacji koryt rzek. Otwieranie takich zapór jest też efektowne, politycy to lubią. Rozproszonych systemów retencyjnych nie da się otworzyć z podobną pompą.
KW: Skąd w ogóle wzięło się promowanie dużych zbiorników jako uniwersalnego rozwiązania przeciwpowodziowego?
MCz: Są one historycznie powiązane z żeglugą śródlądową, jednym z najstarszych środków transportu który wymaga utrzymywania stałego, wysokiego poziomu wód. To zaś wymaga zapór i stopni wodnych. Wraz z rozwojem żeglugi pojawiały się coraz większe barki, które z kolei potrzebują prostych rzek. Rozwinęła się regulacja. Nawet gdy transport rzeczny przestał być konkurencyjny bo przecież pojawiła się kolej i samochody, które wożą szybciej nie tylko towar ale i pasażerów, nadal te rzeki prostowano a dla postawionych zapór zaczęto szukać nowych zastosowań. Zaczęto mówić, że te zapory chronią przed powodziami, ale te powodzie przecież zostały głównie spowodowane przez regulację rzek i zabudowę naturalnych terenów zalewowych.
KW: Jeśli prostowanie rzek i budowa zapór to relikty z czasów królowania żeglugi rzecznej, to czym jest nowoczesna ochrona przeciwpowodziowa, nowoczesna gospodarka wodna?
Mcz: Na masowym stosowaniu rozwiązań opartych o naturę, tzw. nature based solutions, czyli na naśladowaniu natury, w przypadku rzek na takim planowaniu przestrzeni, by się do zdarzeń powodziowych dostosować. Jednym z najbardziej skutecznych rozwiązań jest powolne wyprowadzanie zabudowy z terenów zalewowych. Podstawą powinno być pilnowanie prawidłowego zagospodarowanie przestrzeni przez samorządy lokalne. Kolejnym rozwiązaniem jest odsunięcie wałów od koryta, by stworzyć strefę zalewową, również ważną ze względu na rozwój bioróżnorodności. Kluczowa według mnie jest edukacja i uświadomienie ludziom i decydentom, że powinni zatrzymywać wodę jak najbliżej miejsca gdzie spadł opad. Wszyscy przyzwyczailiśmy się, żeby jak najszybciej wodę odprowadzić ze swojej posesji. Nie rozumiemy, że wprawdzie pozbywamy się problemu, ale generujemy gigantyczne zagrożenie dla innych. Deszcz nie jest niczyj. Jeżeli spada na moją działkę to jest moim obowiązkiem, by się nim zająć. Deszcz nie jest Pana Boga, Państwa czy wszystkich Polaków. Problemem jest brak zrozumienia, że to dobrze, że woda stoi zmagazynowana w rowie czy nawet na polach, bo silnie płynący nurt może zniszczyć czyjś dom poniżej miejsca, które zostało udrożnione.
MG: Powódź przyszła do Polski po okresie suszy. Związki między tymi zjawiskami wyjaśniają klimatolodzy ostrzegając, że to „nowa normalność”. Czy Polska sytuacja jest w jakiś sposób wyjątkowa od reszty Europy?
MCz: Podstawowym problemem naszego kraju są jedne z najmniejszych w całej Europie zasoby wodne. Wynoszą one 1600 metrów sześciennych na jednego mieszkańca rocznie. I to jest 4 - 5 razy mniej niż średnia europejska. Ludzie jednak nie traktują tej informacji poważnie z dwóch przyczyn. Po pierwsze dlatego, że woda w Polsce jest dość tania. Po drugie ludzie widzą, że ta woda płynie w kranie, nie ma problemów z jej dostawą. Nie widzą też tego olbrzymiego procesu, który jest konieczny, żeby wodę do kranu dostarczyć. Gdyby ludzie musieli sami tę wodę zdobywać, wydaje mi się, że cieszyłaby się większym szacunkiem. Niestety jak jakieś dobro jest ogólnodostępne, to jego wartość spada i jest traktowane jako coś oczywistego. Wydaje mi się, że ludzie traktują dostęp do wody w kranie jako coś, co im się należy. Kiedy występuje jakaś krótka przerwa w dostawie wody, to ludzie dzwonią z pretensjami, a przecież czasem przyczyna może być obiektywna, że akurat w tym momencie wody może nie być. Pomimo świadomości, że w Polsce jest mało wody, to w ślad za tą wiedzą nie idą adekwatne działania ludzi, żeby tę wodę i jej zużycie ograniczać lub wody nie zanieczyszczać bo to jest największy problem i dramat. W związku z ewidentną zmianą klimatu, zmniejszeniem ilości kluczowych opadów śniegu w zimie przeciwdziałanie skutkom suszy będzie najpoważniejszym wyzwaniem w przyszłości. Ale nie unikniemy też powodzi takich dużych jak ostatnia ale też małych lokalnych. Na te dwa ekstremalne zdarzenia musimy się lepiej przygotować.
MG: Musi zmienić się mentalność ludzi, ale musi się także zmienić prawo. Przyjęte w tym roku na poziomie całej Unii prawo o odbudowie przyrody, czyli Nature Restoration Law, w skrócie NRL może pomóc nam zadbać o zasoby wód poprzez proprzyrodnicze podejście, o którym Pan mówi. Co Pan myśli o tym prawie?
MCz: Jestem gorącym zwolennikiem NRLu i dziwię się, że istnieją ludzie, którzy są przeciwko temu prawu. Zapewne dlatego, że źle rozumieją ochronę przyrody, która naprawdę jest w interesie człowieka. Ludziom wydaje się, że potrafią egzystować w zdegradowanym środowisku, ale skutki tego są opłakane. Życie w czystym środowisku, w miarę możliwości jak najbardziej bioróżnorodnym i naturalnym jest dla nas, ludzi, korzystne. Czym zatem jest walka o odtwarzanie ekosystemów naturalnych? Jest walką o lepsze warunki życia dla ludzi o ich zdrowie.
MG: Polacy są bardzo przywiązani i dumni z polskiej przyrody, powszechna jest opinia, że nasze środowisko nie jest tak zdegradowane jak na Zachodzie. Może nie potrzebujemy NRL?
MCz: W Polsce nie wykorzystaliśmy swojej szansy transformacyjnej w latach 90. Byliśmy przecież krajem, który był dość zacofany technologicznie i nie trzeba było iść po śladach Zachodu, który najpierw zdegradował środowisko, a teraz próbuje je renaturalizować. Wystarczyło tylko troszkę mądrzej planować, na przykład miasta. Pamiętam jak Kraków jeszcze w latach dziewięćdziesiątych był zielony, miał dużo terenów rekreacyjnych, które później zostały – tak jak na Zachodzie – zabudowane. I teraz te betonowe pustynie wołają o zieleń. A przecież można to było lepiej zaprojektować i nie popełniać błędów Zachodu. W mojej ocenie cały czas jest szansa, żeby planować przestrzeń życia ludzi lepiej, by tak wpasować się w środowisko, żeby warunki życia człowieka były bardziej zbieżne z naturalnymi ekosystemami, bo w nich człowiek się czuje najlepiej. Nature Restoration Law daje na to olbrzymią szansę.
MG: NRL to więcej zieleni w miastach, bardziej pro przyrodnicza gospodarka leśna, ale też renaturyzacja rzek. Co to w ogóle znaczy „odbudować ekosystem rzeki”?
MCz: Rzeka składa się z koryta, gdzie płynie woda, ale też całej strefy przykorytowej brzegu i towarzyszącej jej doliny. Ekosystem rzeczny opiera się o całą zlewnię. Myślenie o rzece, że to jest tylko koryto, jest dużym błędem. Rzeki to jest jeden z najbogatszych ekosystemów lądowych. Tam, gdzie jest woda, jest ogromna bioróżnorodność. Doliny rzeczne to korytarze migracyjne zwierząt, miejsce dużego bogactwa roślinności. Doliny od zawsze były też atrakcyjnym miejscem do zagospodarowania i do osadnictwa ludzi, którzy rzeki starali się okiełznać. W czasach industrialnych pojawiała się regulacja. W przypadku NRL-u i odbudowy rzek wszystko będzie zależało od mądrości naszych władz. To jest szansa a niestety nie gwarancja. Obawiam się, że urzędnicy stworzą taką definicję ekosystemu rzecznego, który będzie – trochę śmiejąc się przez łzy – dotyczył na przykład koryta plus strefy kilku metrów wzdłuż niego. A każdy, kto jest przyrodnikiem, wie, że rzeka powinna mieć pas naturalnego zadrzewienia albo zakrzewienia wzdłuż siebie. I taki pas powinien mieć nawet do stu metrów szerokości, albo nawet więcej, żeby to w ogóle miało jakikolwiek sens. Zostały jeszcze takie miejsca, gdzie są takie pasy, nawet szersze, kiedy rzeka płynie przez kompleksy leśne. Wtedy taki ekosystem ma sens. W Polsce największy problem z rzekami to ich fatalna jakość, wiele z nich jest tak zanieczyszczonych ze stanowią zagrożenie dla korzystających z nich ludzi. Wdrażając NRL musimy się na poważnie zająć tą ważną kwestią.
KW: A w jaki sposób ochrona mokradeł, czyli także element prawa o odbudowie przyrody wspiera bezpieczeństwo ludzi?
MCz: Jeżeli chodzi o lasy górskie to mówimy raczej o rozproszonych systemach retencji, które nas chronią niż o bagniskach takich jak na nizinach. W naturalnych potokach pojawiają się przegrody z kłód, wokół nich rzeka zaczyna meandrować, tworzy się strefa podmokłości. W zlewniach górskich takie działania zwiększają „szorstkość” zlewni i osłabiają impet spływającej wody, który poza niszczeniem mienia może też erodować zbocza i wywoływać osuwiska. Te retencyjne miejsca i urządzenia łatwo wykonać ale chodzi o to, by były powszechne - i w górach i na nizinach - bo wtedy skutecznie wspomogą przeciwdziałanie skutkom powodzi. Sumaryczna pojemność retencyjna wielu takich powszechnie stosowanych systemów będzie po prostu większa niż jednego czy nawet kilku dużych zbiorników. Rozproszone systemy retencyjne to też więcej bioróżnorodności. To także rozwiązanie uniwersalne, które chroni i przed powodzią i przed suszą. Tu także boję się niestety, że ideały NRL przy wdrażaniu tego prawa zostaną wypaczone przez leśników. Widziałem mnóstwo przykładów chwalenia się przez Lasy Państwowe małą retencją które wyglądały jak typowe produkty hydrotechniczne takie mini zapory, wyprostowane koryta poroków i zbiorniki retencyjne, zrobione z kamienia. Hydrotechnika w lesie to absurd i tragedia. Po co oni to robią? Wystarczy nie wycinać lasu!
KW: Związek między wycinkami a zagrożeniem powodziowym jest dziś powszechnie dostrzegany a leśnicy krytykowani. Co zrobić, by Lasy Państwowe przestały „udrażniać cieki” w lasach i zmienili podejście?
Mcz: Leśnicy mówią, że chronią wodę, ale nie widzę specjalnych zasad prowadzenia gospodarki leśnej, by to robić. Od kilku lat próbuję te zasady poznać, jak dotychczas bezskutecznie. Może mi się to uda w związku z zaangażowaniem w prace nad powołaniem lasów społecznych. Jestem w kilku takich zespołach, między innymi w Bielsku Białej, gdzie kwestie ochrony przed powodzią i przed osuwiskami są bardzo ważne. Część środowiska leśników w ogóle nie zdaje sobie sprawy, jak ważne usługi ekosystemowe las spełnia. Dla nich te funkcje to mówiąc trochę żartem grzyby i jagody, nie widzą, że lasy zapewniają wodę pitną, oczyszczają powietrze, zabezpieczają przed powodziami i osuwiskami. Nawet jeśli o tym mówią, to nie biorą tego poważnie pod uwagę. Przecież dziś nawet nie bierze się pod uwagę kosztów pozyskania drewna, a na terenach górskich to działalność deficytowa. Po co deficytowo pozyskiwać drewno, ja tego nie rozumiem. A gdyby rzetelnie policzyć zyski z tytułu rozlicznych usług ekosystemowych okazałoby się, że jest to działanie na szkodę całego społeczeństwa.
MG: Jak w związku z tym brakiem działań na rzecz ochrony wód w lasach wygląda kwestia retencyjności lasów?
MCz: Lasy Państwowe kompletnie nie traktują kwestii zatrzymywania wody w lesie jako swojego obowiązku i nie interesuje ich to że woda w dużych ilościach spływa po stokach. Lasy Państwowe nie biorą dziś żadnej odpowiedzialności za wody opadowe i roztopowe. Wprawdzie nadleśnictwa górskie np. w Beskidzie Śląskim czy Żywieckim mogą mieć nawet 80-90% funkcji wodochronnej, ale ta czysto papierowa deklaracja nie wiąże się z żadnymi specjalnymi metodami prowadzenia gospodarki leśnej, żeby tą wodę realnie chronić. Lasy Państwowe nie robią bilansu wodnego zlewni górskich, więc nie wiedzą w ogóle jaka jest materialna wartość tej wody, a są to kwoty naprawdę niebagatelne. Widzimy przykłady w rejonie Bielska Białej, gdzie wycinki w zlewniach spowodowały większą destrukcję tej zlewni i samego potoku i większe szkody w środowisku niż w miejscach bez wycinek, gdzie las był wielopiętrowy i wielogatunkowy. Szczególnie destrukcyjne są roboty ziemne w lasach górskich - wjeżdżanie ciężkim sprzętem na stoki, ich oranie – w ten sposób tworzone są nowe drogi spływu wody. Nawet potoki są wykorzystywane przez maszyny leśne, są brutalnie rozjeżdżane! Mam wiele zgłoszeń od ludzi, że na stokach górskich prowadzone są roboty ziemne o ogromnej skali ingerencji w podłoże, które w przypadku realizacji w zwykłym terenie są zabronione, bo oznaczają niedozwoloną zmianę stosunków wodnych na gruncie. Przyspiesza to spływ wody, generuje zagrożenia powodziowe, zwiększa erozję i zagrożenia osuwiskowe a Lasy Państwowe starają się uzasadniać że przy dużych opadach... nic by i tak nie pomogło. W momencie kiedy gospodarka wkroczyła na zlewnie zaopatrujące wodę, zdarza się, że służby muszą okresowo zamykać ujęcia wód z powodu ich mętności. Pojawiały się też deficyty wodne. Konieczna jest radykalna zmiana gospodarki wodnej w lasach pod kątem ochrony przeciwpowodziowej i zapobieganiu suszy.
MG: A jak wypada porównanie retencyjności lasu i sztucznych zbiorników?
MCz: Las ma potencjał zatrzymywania ogromnych ilości wody ale też opóźnienia ich spływu. Nie ma lepszej gąbki na wodę niż las i teren pokryty naturalną roślinnością. Wielopiętrowy las naturalny jest najlepszą w tym względzie, dlatego w takim kierunku powinna być prowadzona gospodarka leśna na terenach górskich najsilniej narażonych na powodzie i osuwiska. Trawnik, pastwisko czy pole kukurydzy nie mają takich możliwości zatrzymania w związku z brakiem poszycia i ściółki, jaka jest w lesie.
MG: A lasy wokół miast?
MCz: Tak, te lasy również. Lasy wszędzie mogą być gąbką na wodę. W przypadku Bielska Białej oraz innych miast i miejscowości położonych w terenach górskich, w tym dotkniętych ostatnią powodzią w Kotlinie Kłodzkiej te zlewnie są w większości leśne.
KW: Co powinny w takim razie robić Lasy Państwowe, by zatrzymywać wodę w lesie? By las był jak gąbka?
MCz: Rozwiązaniem jak już powiedziałem są systemy oparte o naturę takie jak małe zapory z kłód i kamieni, utrzymywanie martwego drewna, nie udrażnianie potoków. Ale przede wszystkim maksymalne wszystkim maksymalne wyłączenie z wycinki lasów wodochronnych i glebochronnych na terenach górskich. Bo najlepszy dla ochrony przeciwpowodziowej jest naturalny las, który jest wielopiętrowy. Tereny górskie są miejscem gdzie funkcja wodna powinna być priorytetowa a nie pozyskiwanie drewna. Wycinanie drzew i ryzykowanie zasobami wodnymi, już nie mówię o zniszczonym mieniu przez powódź, nie jest warte tego, by pozyskiwać drewno. Tu potrzeba bilansu ekonomicznego, przecież wycinka drzew jest ekstremalnie droga, wymaga wykonywania dróg, robót ziemnych. Ktoś to musi unaocznić decydentom. Leśnicy się bronią przed tą prawdą a jednocześnie brakuje rzetelnych badań naukowych realizowanych przez niezależne zespoły naukowe. My niestety często musimy walczyć, żeby „oczywiste oczywistości” dawno stosowane w krajach rozwiniętych były przyjmowane w Polsce. Bo niestety pomimo faktu, że nie można powiedzieć aby Lasy Państwowe nie miały świadomości w kwestii wagi lasów dla gospodarki wodnej, ochrony przed suszą i powodzią oraz zabezpieczenia przed osuwiskami to rzeczywista praktyka pozostawia wiele do życzenia.
KW: Panie profesorze, od czego powinny zacząć leśnicy? Gdzie leży największy problem w braku odpowiedniej retencji?
MCz: Największy problem z ochroną wód w lasach polega na tym, że Lasy Państwowe nie mają obowiązku chronić małych cieków, jeśli ich oficjalnie nie ma na mapach Wód Polskich, a ich nie ma, bo tam są tylko duże cieki. Leśnicy nie mają obowiązku przedstawiania faktycznego stanu stosunków wodnych na danym obszarze, więc małe potoki, zbiorniki wodne, tereny podmokłe a nawet źródła nie są kompletnie chronione, można je bezkarnie niszczyć. A tam gdzie jest wycinka lub jak w przypadku rejonu olkuskiego znikają całe rzeki i powstają zapadliska nie ma wstępu nawet dla naukowców, więc nie można sprawdzić skali zniszczeń, bo odstrasza mandat 500 zł. W lesie leśnicy mogą wszystko, ale sytuacja wymaga zmiany, muszą wreszcie na poważnie zająć się wodą, nie mogą też wycinając drzewa bezrefleksyjnie degradować środowiska wodnego i generować problemów z suszą i powodziami oraz aktywizacją osuwisk. Bo to wszystko boleśnie dotyka duże grupy mieszkańców. No i przyrodę, która nie tylko nie ma głosu ale o jej interes upominają się naprawdę nieliczni. Życzę wszystkim, żeby ta katastrofalna powódź oraz ogromna aktywność społeczna została przekuta w takie zmiany gospodarki leśnej, żeby cały nasz kraj był lepiej zabezpieczony i przygotowany na wypadek powodzi i suszy i żebyśmy wspólnie mogli być z nich dumni.
Dr hab. inż. prof. AGH Mariusz Czop to specjalista z zakresu gospodarki wodnej, hydrogeologii i ochrony wód, pracownik Katedry Hydrogeologii i Geologii Inżynierskiej na Wydziale Geologii, Geofizyki i Ochrony Środowiska AGH w Krakowie. Autor około 150 publikacji na temat hydrogeologii, hydrogeologii górniczej i stosowanej, hydrogeochemii i ochrony wód podziemnych.