DZIKIE ŻYCIE Wywiad 10.01.2025

Czas zakończyć hobby polegające na pozbawianiu życia dzikich zwierząt. Rozmowa z Zenonem Kruczyńskim

lowiectwo-wywiad-z-kruczynskim

Sarny, borsuki, jelenie, bażanty, kuropatwy… to dobro wspólne, przyrodniczo cenny majątek skarbu państwa, nas wszystkich. Myśliwi swoimi argumentami chcą przekonać nas, że zabijają zwierzęta dla „dobra przyrody”. Co 4 zwierzę, do którego posłali kulę jest najpierw ranne, trzeba je dobijać. Wystrzeliwują w środowisko 640 ton ołowiu rocznie, szafują życiem postronnych osób. Tylko między 2020 a 2023 r. zranili 17 osób a 7 zabili. Czas z tym skończyć, przekonuje Zenon Kruczyński. Za zgodą redakcji tygodnika Polityka, publikujemy pełną wersją wywiadu, który pierwotnie ukazał się w nr. 2, 08.01-14.01.2025 r. 

Agnieszka Sowa: Podobno postuluje Pan likwidację myślistwa? To tak na serio?

Zenon Kruczyński: Czuję się zażenowany i zawstydzony tym, że jako ludzkość tolerujemy pośród nas istnienie hobby polegające na pozbawianiu życia dzikich zwierząt – naszych najbliższych sąsiadów na Ziemi. Parę tygodni temu nad ranem obudziło mnie uparte ujadanie dwóch psów w lesie, niedaleko domu. Gdy się rozwidniło, poszedłem tam. Znalazłem łanię postrzeloną w brzuch, nie żyła już. Psy już wyjadły jej tył. Mniej więcej co czwarte zwierzę do którego myśliwy posłał kulę jest najpierw ranne, trzeba je dobijać strzałem w kark albo w za ucho. Nie wszystkie się uda wytropić. To od tych nieodnalezionych zwierząt pochodzą białe kości pospolicie znajdowane w lesie. Gdy zdarzy się, że postronna osoba natknie się na myśliwskie zabijanie, natychmiast i bez żadnych wątpliwości wie jedno: tak postępować absolutnie nie powinniśmy. Kilka krajów wprowadziło całkowity zakaz hobbystycznych polowań: Kenia, Botswana, Kostaryka, Kolumbia. Nie poluje się w kantonie genewskim w Szwajcarii, a w Holandii kilka lat temu został złożony projekt całkowitego zakazu polowań. Na tle Europy myśliwi w Polsce stanowią relatywnie niewielką grupę, poluje  jedna osoba na 284 niepolujące. Omalże cała niepolująca reszta ludzi ma wyraźnie negatywne nastawienie do tego skrwawionego po łokcie hobby. To bardzo wyraźnie wychodzi w badaniach. I tego trendu myśliwi nie odwrócą, bo nie da się żyć wbrew ludziom. Myślę, że takie pożegnanie się z łowiectwem wpisuje się w zmianę kulturową, i choć zmiany kulturowe dzieją się na końcu, najwolniej – są one nieuchronne. Niektórzy myśliwi już to przeczuwają. Więc nie będzie miał za bardzo kto stanąć w obronie tego hobby.

Obronią ich polujący politycy.

Odkąd pamiętam Polski Związek Łowiecki był za pan brat z każdą władzą, bo myśliwi są w każdej partii. Mają powiedzenie: „Ministrowie się zmieniają – myśliwi i leśnicy zostają”. Tu warto wspomnieć, że większość funkcyjnych leśników to myśliwi. Tych ostatnich jest w strukturach politycznych oraz administrowania krajem wystarczająco wielu, żeby tworzyć niewidzialną siatkę wsparcia dla swojego zamiłowania na każdym poziomie administracyjnym i politycznym.  Nie jesteśmy w stanie tego przeniknąć, dopóki ustawa lobbystyczna nie spowoduje, żeby osoby te obejmując funkcję w strukturach państwa miały obowiązek ujawniać swoje najbliższe sercu hobby. Ci ludzie na różnych stołkach mają wpływ na politykę państwa i jest tu wyraźny konflikt interesów. Myśliwi nie muszą odkrywać tego, że pracując jako urzędnicy i politycy w strukturach zarządzania krajem są w stanie działać niejawnie na rzecz swojej grupy społecznej. W państwie prawa takie zjawisko jest aberracją.

Więc nie dziwi Pana, że myśliwi mają teraz wspierać system obronności państwa? 

To można tylko wymyślić, jak się jest myśliwym – wicepremierem, przewodniczącym PSL i ministrem obrony, i ma się swojego wiceministra, pana Wziątka, również zapalonego myśliwego. Można wtedy wespół wspierać innych kolegów po lufie. Więc w czerwcu wicepremier Kosiniak-Kamysz podpisał z Polskim Związkiem Łowieckim porozumienie o współpracy w zakresie obronności kraju. Zakładające udział myśliwych w systemie ochrony ludności i obrony cywilnej, poszukiwanie osób zaginionych, pierwszą pomoc przy zdarzeniach masowych, utrzymanie porządku publicznego, pomoc w ewakuacji... To jest śmieszno-straszny pomysł w zderzeniu z realiami pola walki, ze współczesnymi środkami rozpoznania, zwiadu elektronicznego i bezpośredniego, stadach dronów, kamerach termowizyjnych, przy aż tak rozbudowanym zwiadzie satelitarnym dającym informację natychmiastową i szczegółową. A tu RP wysyła myśliwych w obronie kraju. Ludzi niezbyt sprawnych w porównaniu z profesjonalnymi żołnierzami, po szkoleniach które są raczej propagandą niż czymś innym. Jaki zawodowy dowódca chciałby mieć takich ludzi? Adam Wajrak kiedyś lapidarnie to ujął, że myśliwi będą skuteczni w obronie kraju wtedy, kiedy im Ruscy przyjdą wyżerać kukurydzę pod ambonami. Więc wicepremier Kosiniak się zorientował, że naraził się na śmieszność i razem ze swoim kolegą z PSL-u, którego wcześniej przeforsował na łowczego krajowego, panem Grzeszczakiem, wymyślili program Ulisses do poszukiwania osób zaginionych. Żeby nie było, że to fikcja, odbyły się nawet manewry ULISSES 2024, „ćwiczenia poszukiwawczo ratownicze z udziałem OSP, WOT i policji”. Były niby mundury, dziarskie meldunki oraz męskie uściski dłoni przed kamerami. Niemiła woń stęchłego PRL-u i hipokryzji wiała na kilometr.

Do czego to myśliwym potrzebne?

Usiłują odwrócić trend, poprawić wizerunek, uczynić mniej wyraźnym to, o co im naprawdę chodzi. Zdają sobie sprawę z rosnącego ostracyzmu społecznego, z tego, że nieopatrzne ujawnienie w towarzystwie, że jest się myśliwym stało się ryzykowne. Kilka lat temu na konferencji w Rogowie ówczesna rzeczniczka prasowa PZŁ pokazała badania opinii społecznej na temat postrzegania myślistwa w Polsce. W pewnym momencie wstrzymała prezentację i pokazała strzałką liczbę 10% i powiedziała, że tylko tyle osób jasno popiera myślistwo. Zwróciła się do zgromadzonych myśliwych i leśników mniej więcej w te słowa: „Musimy coś z tym zrobić, to jest nasze najważniejsze zadanie”. Lecz czy można „coś z tym zrobić?” Wbrew ludziom?

Współpraca z MON tak, ale już z Ministerstwem Środowiska, które sprawuje nadzór nad Polskim Związkiem Łowieckim, stosunki są chłodniejsze.

Myśliwi mają na pieńku z wiceministrem Dorożałą, odpowiedzialnym za lasy i łowiectwo. Nie kryje swojego stosunku do polowań. Więc PZŁ chce się wyzwolić spod kontroli Ministerstwa Środowiska. W imieniu myśliwych Polskie Stronnictwo Ludowe złożyło poselski projekt zmian w ustawie Prawo Łowieckie. Według tych propozycji najwyższe władze PZŁ i łowczy krajowy mieliby być wybierani przez myśliwych, a nie mianowani przez ministra środowiska, minister mógłby jedynie zlecać kontrolę rocznego sprawozdania i skarżyć niektóre uchwały do sądu administracyjnego.

Chcą samorządności. Chyba w stowarzyszeniu tak być powinno?

 Oczywiście. Tylko, że Polski Związek Łowiecki nie jest takim zwykłym stowarzyszeniem jak np. Polski Związek Wędkarski czy Związek Działkowców albo Związek Kynologiczny. PZŁ to taki dziwny twór, stowarzyszenie prywatnych  osób połączonych wspólnym, wielce specyficznym hobby, a jednocześnie niemal agenda rządowa, która w imieniu państwa zarządza niebywale cennym majątkiem skarbu państwa – i nie chodzi tu pieniądze. Jest to dobro wspólne, przyrodniczo cenny majątek nas wszystkich: sarny, borsuki, jelenie, bażanty, kuropatwy… Wszystkie zwierzęta żyjące swobodnie w lasach i na polach. Gdy je spotykamy na spacerze zachwycamy się i czujemy się obdarowani.

Ale przecież myśliwi prowadzą w imieniu państwa gospodarkę łowiecką?

Składając ten projekt pokazali jasno, gdzie mają to całe puste gadanie o tak zwanej „gospodarce łowieckiej” i dali jasny komunikat, że myśliwym naprawdę chodzi o to, żeby mogli robić to, co robią, bez przeszkód. Żeby im nikt postronny nawet nie wspominał o humanizmie, człowieczeństwie, poranionych zwierzętach, o wszechkryzysie środowiska… I nie stawiał niewygodnych pytań. Ta cała „gospodarka łowiecka” to jest około 300 mln zł obrotu rocznie. Setki przedsiębiorstw w Polsce mają wyższe obroty niż ta cała szumnie nazywana „gospodarka państwa”. Szkody łowieckie w 2023 roku to było 3,04 zł/osobę rocznie i choć ogólnie to kwota niewielka jak na cały kraj, jest to obszar wielkiej niesprawiedliwości wobec rolników. Na poziomie kraju należy utworzyć fundusz odszkodowawczy, są na to pomysły, szacowanie szkód przenieść na poziom gmin (kiedyś już tak było), a kołom łowieckim gmina wystawiałaby dwa razy do roku fakturę. Spożycie dziczyzny to około 80 gramów mięsa rocznie na osobę. W Polsce są 23 parki narodowe, myśliwi zabijają zwierzęta w 12-tu z nich pod pretekstem „regulacji pogłowia”. Parki narodowe to 1% powierzchni kraju. Jak można mówić o uzasadnionej regulacji pogłowia zwierząt zabijając je na 1/100 powierzchni, na których występują? Co dzieje się w PN w których nie ma polowań? Wspomnijmy tu też o tym tragicznym. Tylko pomiędzy 2020 a 2023 rokiem myśliwi zranili 17 osób a 7 zabili. I mówią, że „w porównaniu z wypadkami drogowymi to niewiele”. Jak tak można?! To jest jedyne hobby, które szafuje życiem postronnych osób. I zdrowiem, bo wstrzeliwują w gleby i wody około 640 ton ołowiu rocznie. Tymczasem cały przemysł RP emituje rocznie około 508 ton tego silnie neurotoksycznego metalu ciężkiego. Duże stawy rybne mają dna usiane śrutem ołowianym, którym myśliwi strzelają do ptaków. I ludzie potem jedzą świąteczne karpie z tych stawów jako „zdrowe pożywienie”. Jako społeczeństwo godzimy się na to wszystko tolerując zjawisko hobbystycznego myślistwa. Na poziomie kraju warto zastanowić się nad rozwiązaniem przynoszącym realne zyski. Wiele państw mocno stawia na turystykę przyrodniczą. Polska jeszcze ma trochę atrakcyjnych zasobów przyrodniczych. Współcześnie na świecie jest to dobro coraz rzadsze i coraz cenniejsze. Po co zabijać ptaki?! Można postawić na bird watching, który tylko w Stanach Zjednoczonych przynosi 32 miliardy (!) dolarów rocznie. Turystyka przyrodnicza rozwija się na świecie sześć razy szybciej, niż inne gałęzie turystyki.

Myśliwi argumentują, że chronią przyrodę. To jest nawet w ustawie zapisane.

I tu widać jak na dłoni tę przewrotną pułapkę, którą myśliwi sami sobie wykopali. Jak można twierdzić, że jako myśliwi aby „chronić przyrodę” idą do lasu z bronią o sporej sile rażenia, na dodatek jeszcze z termowizjerem, noktowizorem, z dronami? Przecież to się kupy nie trzyma! A zdrowy rozsądek aż się gotuje. Myśliwi to nie są wolontariusze pracujący dla dobra kraju, jak usiłują się przedstawiać. W kole łowieckim umawiają się na składki członkowskie i na tzw. „strzałowe”, czyli „zwrot kosztów polowania”. Ta ostatnia kwota jest wypłacana każdemu myśliwemu za martwe zwierzę odstawione do skupu. Zależnie od koła łowieckiego jest to kwota zazwyczaj rzędu 20-40% wartości tuszy. I tak za łanię myśliwy może otrzymać ok. 220 zł, za sarnę ok.120 zł, za przeciętnego dzika podobnie. Trochę aktywniejszy myśliwy zabija kilkanaście dużych zwierząt rocznie. I w ten sposób zbiera się całkiem wymierna kwota, która może pokryć koszty polowań i składek członkowskich do PZŁ. Pozostała kwota idzie na odszkodowania łowieckie i potrzeby koła. Myśliwi mają konkretne dochody z mięsa dzikich zwierząt którym handlują.

Ale dokarmiają dzikie zwierzęta.

I to jak! Rok w rok od 100 do 120 tys. ton karmy. Prawie cała ta karma trafia na nęciska. To całoroczne miejsca dokarmiania, obficie zaopatrywane w jedzenie. Nęciska są pod ambonami, żeby łatwiej było  strzelać. Takie zapraszanie na kolację, żeby poczęstować ołowianą kulą. To jest rozwiązanie które zdegenerowało łowiectwo. Podobnie jak zaawansowana technologicznie broń i optyka w zetknięciu z którą dzikie zwierzęta są nago bezbronne. Moralnie  łowiectwo pogrzebało też to, że myśliwi dali się użyć do genocydu w stosunku do dzików. „Walcząc z ASF” strzelają do loch ciężarnych, karmiących, warchlaków, dali się skusić za całkiem spore pieniądze. Za samicę 650 zł, za każdego innego dzika 300 zł. Na zabijanie tych dzików państwo wydało już prawie 600 milionów na wypłaty dla myśliwych. A zabijanie ciężarnych i karmiących matek było zawsze sprzeczne z kodeksem etycznym myśliwych, którego myśliwi starali się kiedyś przestrzegać, bo to pozwalało im się czuć „etycznymi myśliwymi”. „Ta ranna sarna została dobita etycznie, bo strzałem w nasadę karku”. „Tamten ranny rogacz został dobity nieetycznie, bo myśliwskim nożem”. Między innymi na tym polegały zasady etyki myśliwskiej. Teraz ten specyficzny „kodeks etyczny” został rzucony w błoto.

Jest jeszcze jeden negatywny aspekt masywnego dokarmiania, który podnoszą naukowcy. Wraz z nadmiarem pożywienia wzrasta plenność zwierząt, lochy zamiast jednego często mają dwa  mioty w roku i rodzą więcej warchlaków. Z tej góry pożywienia na nęciskach, gdyby zużyć ją w hodowli zamkniętej, można wyhodować 250 tys. (!) świń o wadze 100-115 kg. Więc „trzeba regulować pogłowie”, czyli jest na co polować,  co zabijać. I o to chodzi. Nie mówiąc już o tym, że nęciska i paśniki walnie się przyczyniają do roznoszenia ASF – to jest tak jakby w szpitalu zakaźnym podczas pandemii wszyscy jedli ze wspólnej miski. Dokarmianie jest naprawdę szkodliwym procederem, naukowcy wiedzą ile to sieje zła w przyrodzie.

Myśliwi utrzymują, że bez regulacji populacji poszczególnych gatunków, którą oni przeprowadzają, czekałaby nas jakaś katastrofa. Argumentują  to tym, że człowiek już tak mocno zaingerował w dziką przyrodę, że teraz, bez tej ingerencji i regulacji, zmieniona przez człowieka przyroda nie będzie w stanie przetrwać. Że to dzięki myśliwym są utrzymywane i zagospodarowywane biotopy, które umożliwiają egzystencję dzikim zwierzętom, i że dzięki łowiectwu są zachowane wszystkie rodzime gatunki dzikich zwierząt.

Na obszarach Polski żyje 560 gatunków kręgowców. Myśliwi zabijają 30 z nich. Kto, czy też co, „reguluje populacje” 530 gatunków zwierząt? Zobaczmy, jak się ma przyroda gdzie człowiek nie wchodzi  z karabinem i w grubych butach? Myśliwi swoimi argumentami chcą przekonać nas, że zabijają zwierzęta dla „dobra przyrody” – jak to stawia na głowie ustawa Prawo łowieckie. Zabiję cię dziku, sarno czy jarząbku, żeby cię chronić. Ja tego paradoksu nie kupuję. Tak jak nie wierzę w myśliwską narrację, że łowiectwo to przede wszystkim ciężka harówa w lesie, ochrona przyrody, gospodarka łowiecka, dokarmianie zwierząt, a ten strzał, to na samym końcu, to tylko 1% łowiectwa, a te pozostałe 99% to ich ciężka praca na rzecz zwierząt i społeczeństwa. Gdyby z myślistwa odjąć ten lekceważony, marginalizowany, taki niby „mało ważny” 1% – znika całe myślistwo. Lecz gdyby zrezygnować z 99% „harówy dla dobra zwierząt” – myślistwo dalej trwa. Bo w łowiectwie chodzi o zabijanie zwierząt – to jest ten dreszcz, ta skrajna emocja. W szarym życiu codziennym takie natężenie przeżyć jest niedostępne. Właśnie po to jedzie się z karabinem do lasu.

Myśliwi sami chcą wierzyć w tworzone przez siebie argumenty. Nie są w stanie i nie chcą zobaczyć, co naprawdę robią. Gdyby człowiek wyraźnie widział, co naprawdę robi – wielu rzeczy nie byłby w stanie robić.

Koronny argument w obronie łowiectwa: człowiek przecież od zawsze polował.  

Był taki okres w historii ludzkości nazwany epoką łowiecko-zbieracką, która trwała około 40 tys. lat i zaczęła się kończyć mniej więcej 10 tys. lat temu, kiedy stopniowo zaczęliśmy przechodzić na osiadły, rolniczy tryb życia. Grupy łowiecko-zbierackie istnieją do dzisiaj, nieliczne oczywiście, ale można je spotkać w Amazonii czy też w środkowej Afryce i zobaczyć w jaki sposób ci ludzie żyją. Gdyby ten myśliwy, który mówi, że ludzie od zawsze polowali, więc teraz on też poluje, żył w takiej grupie, to rozumiałbym tego człowieka. Natomiast współcześnie mamy kompletnie inną sytuację, przede wszystkim dlatego, że pożywienia jest pod dostatkiem, a nawet z nadmiarem. Mięso pozyskane przez myśliwych nie gra żadnej roli żywieniowej, zatem współczesne polowanie jest czymś kompletnie innym niż to życiodajne wtedy łowiectwo, do którego ów myśliwy się odwołuje. Można sobie wyobrazić mężczyznę z dzidą, z kamieniem, z łukiem, który używa wszystkich swoich umiejętności, zmysłów, całej swojej zręczności i siły fizycznej żeby podejść zwierzę i je zabić. Jak wygląda tu porównanie z myśliwym, który siedzi na ambonie, z precyzyjną bronią zaopatrzoną w noktowizor, tuż obok obficie zaopatrzonego całorocznego nęciska, ubrany w ciepłe puchówki? Do zadania śmierci wystarczy siła potrzebna do zgięcia palca wskazującego na spuście.

Jednak później, gdy już ludzkość prowadziła osiadły tryb życia, także polowano.

Już wtedy polowano dla rozrywki, dla hobby, które przetrwało do dziś.  Ta rozrywka od początku zarezerwowana była dla wybranych, ponieważ właścicielami polskich lasów była arystokracja i ziemiaństwo i prawa do polowań na duże zwierzęta należały do nich. Ci ludzie utrzymywali służby leśne, które przygotowywały polowania oraz odpowiedni wikt i opierunek dla panów. Polowania w Puszczy Białowieskiej gdzie polowali królowie, odbywały się w ten sposób, że stawiano tzw. wygrodzenia łowieckie, wielokilometrowej długości płoty, które się zwężały, trochę jak lej. Przed sezonem polowań do tych wygrodzeń nęcono pokarmem zwierzynę. Ich wylot wychodził na zbudowany specjalnie podest, swego rodzaju amfiteatr, na którym był wyszynk, panie i panowie sobie siedzieli i strzelali do tego, co tam wyganiano z tych lejów. Nawet na ambonie nie musieli siedzieć. W Polsce dalej jest tak, że poluje głównie miasto, lekarze, prawnicy, prezesi firm i spółek, politycy, wysocy urzędnicy, przedsiębiorcy… Jednym słowem, gdyby odnieść się do przeszłości, pewnego rodzaju współczesna arystokracja – sądzę, że możliwość polowania może dać taką namiastkę. Ale czy jest ona prawdziwa?

Więc jeszcze mamy jakąś niesprawiedliwość społeczną w tym procederze?

Polowanie stwarza pozory bycia wybranym, dopuszczonym do dóbr specjalnych. I rzeczywiście tak jest, myśliwi są dopuszczeni do eksploatacji coraz rzadszego dobra, jakim jest przyroda dzika. Konstytucyjnie, lecz nader teoretycznie, jest ona własnością nas wszystkich. Z tych dóbr rzadkich korzysta tylko ta niezbyt wielka grupa ludzi, którzy przyjeżdżają głównie z miast i zabijają zwierzęta będące tak zwanym „dobrem wspólnym”. Dopóki zwierzę chodzi sobie i coś tam skubie, to jako własność  skarbu państwa jest naszym dobrem wspólnym. Lecz w momencie gdy myśliwy strzeli, zwierzę upadnie, krew i życie z niego wyleci – staje się natychmiast własnością koła łowieckiego. To najszybsza prywatyzacja. Myśliwi uważają, że jest to w porządku. Potem słyszę, jak w publicznej telewizji myśliwa – posłanka Urszula Pasławska z PSL opowiada, że ona stara się żywić siebie i swoje dzieci odpowiedzialnie: dziczyzną. Bo czy kupowanie mięsa w dyskoncie jest odpowiedzialnym żywieniem? Ona uważa, że nie. Ta osoba stoi na czele sejmowej komisji ochrony środowiska (sic!). Nie zdaje sobie sprawy z tego, że gdyby wszyscy ludzie chcieli „żywić swoje dzieci i siebie odpowiedzialnie” i poszli do lasu zabijać, to zwierząt dzikich, przy obecnym spożyciu mięsa w Polsce (ponad 70 kg rocznie na osobę)  wystarczyłoby na tydzień, bo byśmy wybili je do zera. I posłanka Pasławska, podobnie jak inni myśliwi, nie widzą tego, że są skrajnie uprzywilejowani.

Jak można w taki sposób traktować dobro wspólne, jakim jest przyroda i zwierzęta? Na ziemi obecnie spośród wszystkich zwierząt zaledwie 4% to są zwierzęta dzikie. To jest coraz bardziej dobro rzadkie. Widząc co się dzieje z nasza Planetą, klimatem, środowiskiem, bioróżnorodnością, pojawia się już tu i ówdzie świadomość, że nie da się brać bez końca… Trzeba coś dać od siebie. Niby czym takim mógłbym/mogłabym podzielić się ze wszystkimi istotami i  Ziemią? Może żyć trochę skromniej i bardziej powściągliwie? Życiem wystarczająco dobrym? Nie szastać śmiercią i krwawym hobby, tylko ująć to w jakieś ramy, które będą odpowiadały temu, że świat musi się humanizować, wszyscy i wszystko potrzebuje troski i troskliwości… Inaczej po prostu wszyscy odejdziemy. Razem ze zwierzętami i z myśliwymi.

Rozmawiała Agnieszka Sowa. Wywiad w skróconej wersji ukazał się w Polityce nr 2, 08.01-14.01.2025 r.

Dziękujemy redakcji Polityki za zgodę na przedruk rozmowy.

Zenon Kruczyński
Zenon Kruczyński

Zenon Kruczyński. Od wielu lat członek Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Autor książek „Farba znaczy krew”, „Ilustrowany samouczek antymyśliwski”, „Uczeń zen i sarna” (wyd. 02.2025 r.), współautor „Łowiectwo zielonym okiem”, „Śmierć zwierzęcia. Współczesne zootanatologie”, „O jeden las za daleko. Demokracja, kapitalizm i nieposłuszeństwo ekologiczne w Polsce”, „Etyczne potępienie myślistwa” oraz „Etyka i ekologia” .  Publicysta i aktywista, zaangażowany na rzecz zmiany relacji ludzi wobec środowiska i zwierząt.  Inicjator kampanii „Ratuj drzewa”,  „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych” oraz powstania koalicji „Niech Żyją!” Autor projektu „Wgląd w relację pomiędzy ludźmi a zwierzętami”. Nauczyciel mindfulness mbsr/mbct.