Harwester z napisem „Najwyżej dorżnie się więcej”

„Gdybym sam miał podsumować okres rządów najpierw PiS, a potem ziobrystów w Lasach Państwowych oraz wystawić im za to pomnik, to pniaków byłoby miliony, obok nich stałby zaparkowany harwester z napisem »Najwyżej dorżnie się więcej«, a w kabinie operatora stałyby worki z pieniędzmi i plakaty wyborcze” – pisze w książce „Ołtarz i siekiera” Aleksander Gurgul, dziennikarz śledczy, z którym rozmawiamy o finansach Lasów Państwowych, o uwikłaniach w partyjną politykę i o ochronie przyrody.
Alan Weiss: Dlaczego napisałeś tę książkę?
Aleksander Gurgul: Lasami interesowałem się chyba od zawsze. Jako dzieciak chodziłem po kniejach w Beskidzie Wyspowym i zastanawiałem się, dlaczego gdzieś stoi ambona myśliwska, albo po co dokarmia się dzikie zwierzęta. No i przede wszystkim, dlaczego ktoś postanowił wyciąć wszystkie drzewa w lesie i potem posadzić nowe? To wszystko brzmi dziś naiwnie, ale jak się jest dzieckiem, to przecież człowiek nie zna tych wszystkich mechanizmów, także politycznych, które za tym stoją. Zawodowo zacząłem interesować się lasami pracując jeszcze w lokalnym oddziale „Wyborczej” w Krakowie. Dziwiło mnie np., że jakimś lasem nie zarządza miejski zarząd zieleni tylko nadleśnictwo… Myślenice i to właśnie tamtejsze, oddalone od miasta o 30 kilometrów nadleśniczego trzeba pytać, dlaczego gdzieś w Krakowie wycięto drzewa. Potem przyszła pandemia Covid-19 i Jan Kosiorowski, ówczesny regionalny dyrektor Lasów Państwowych w Krakowie postanowił zamknąć lasy. Zrobiłem z nim wywiad, kiedy wybuchła sprawa lasów w Kleszczowskich Wąwozach (dziś już na szczęście chronionych rezerwatem). Po wywiadzie zaczęli pisać do mnie leśnicy, wskazując że za budową kaplicy w Puszczy Niepołomickiej, na którą fundacja założona m.in. przez Kosiorowskiego dysponuje olbrzymimi pieniędzmi od podległych mu nadleśnictw. Po kolejnych tekstach pisali kolejni leśnicy z różnych części Polski, którzy odsłaniali kulisy działania tej największej bodaj w europie drzewnej korporacji. Bo tak trzeba nazwać Lasy Państwowe. Leśnicy to dziś urzędnicy z wypasionym socjalem fundowanym z wycinki drzew. Pracują w klimatyzowanych biurowcach, zbudowanych za miliony na terenie, na którym wcześniej wycięto kawałek lasu. Mają laptopy, tablety, telefony komórkowe i niezłe bryki służbowe.
Czyli to już nie dobry gospodarz doglądający lasu i spędzający większość czasu wśród drzew?
Część leśników mówiła mi, że tyle czasu poświęcają na wypełnienie tabelek w Excelu i dokumentów przy przetargach, że nie mają już czasu, żeby pójść do lasu. A tak właśnie by chcieli być postrzegani w społeczeństwie - jako przyjaciele lasu. Ale w ostatnich latach ten wizerunek runął, m.in. za sprawą ludzi Zbigniewa Ziobry, którzy trzęśli sakiewką Lasów Państwowych wyciskając z niej miliony na wydarzenia quasi polityczne ubrane dla niepoznaki w leśny płaszczyk.
Czytając Twoją książkę, można odnieść wrażenie, że Fundusz Leśny to istny skarbiec bez dna Lasów Państwowych. Skąd pochodzą te pieniądze?
Zrzucają się do niego nadleśnictwa z całej Polski. Oficjalnie Fundusz ma służyć temu, by pomóc kolegom i koleżankom z tych nadleśnictw, które dotknął jakiś żywioł: powódź, burza, huragan, pożar etc. W ramach koleżeńskiej solidarności leśnicy dorzucają do kasy tych, których taka klęska dotknęła, żeby te nadleśnictwa po prostu nie zbankrutowały. Wszak „hodowla” lasu, jak mówią sami leśnicy to proces wieloletni, a huragan potrafi powalić te “uprawy” (kolejne ich ulubione słowo) w kilka godzin, z czym zresztą mieliśmy do czynienia np. w sierpniu 2017 r. na Kujawach i Pomorzu. Choć wtedy zapadła decyzja, że te olbrzymie połacie drzew trzeba po prostu sprzedać. Ruszyła budowa tartaków, przedsiębiorcy ściągnęli harwestery, kupując używane za granicą na raty. Ten drewniany boom trwa w zasadzie do dziś.
Co to są te deficytowe nadleśnictwa?
Dziś takimi deficytowymi nadleśnictwami są głównie nadleśnictwa górskie i te w Puszczy Białowieskiej, gdzie wycinka drzew jest wręcz nieopłacalna albo przynosi bardzo niewielkie zyski (podobnie jest np. na Międzyodrzu - tam nie opłaca się ciąć w ciągle zalewanym terenie - i dzięki temu doczekamy się być może niebawem parku narodowego). Ale leśnicy i chroniące ich związki zawodowe nie chcą oddać tych terenów, bo mają ciepłe posadki, na których zarabiają krocie. Dziś pracownik Lasów Państwowych średnio zarabia około 11 tys. zł brutto.
A może stoi za tym wspaniałomyślność i solidarność leśników?
Rozmawiałem i z takimi leśnikami, którzy mają dosyć tej kreatywnej buchalterii i dopłacania do ludzi po drugiej stronie kraju, którzy głównie zajmują się “przerzucaniem papierów” albo raz w roku zrobią przetarg na ścieżkę rowerową etc. Woleliby, żeby pieniądze z drzew wyciętych w ich regionie zostały wydane lokalnie, np. na drogi etc.
W „Ołtarzu i siekierze” wiele wątków dotyczy jednak finansowania kwestii niezwiązanych zupełnie z gospodarką leśną, jak choćby kuriozalnych darów dla klasztoru na Jasnej Górze pod postacią poroży łosia z wymalowaną na nich ostatnią wieczerzą czy złotą (ale skromną) monstrancją – a to tylko czubek góry wydatków pozaleśnych, finansowanych z wycinki naszych wspólnych lasów.
Wszystkie drogie gadżety, które wymieniasz są czymś w rodzaju kulturowo usprawiedliwionego transferu pieniędzy z Lasów Państwowych do kleru. Wisienką na czubku tego tortu jest ksiądz Tomasz Duszkiewicz. Na swojego kapelana RDLP w Białymstoku w latach 2017-2020 wydała ponad 581 tys. zł, z czego sama jego pensja wyniosła 476 tys. zł, a pozostałe pieniądze poszły na delegację, studia i inne dodatki czy odprawę. A to tylko jeden strumień pieniędzy, który wypływał za czasów rządów PiS i Suwerennej Polski. Do tego dochodzą różne koncerty, pikniki i kolędowania. Miliony złotych poszły na imprezy, na których brylowali politycy tych partii, często w okresie kampanijnym.
No proszę, czyżby to ten sam ks. Duszkiewicz, któremu dowiedziono nielegalne posiadanie trofeów zwierząt chronionych: rysia, wilka i puszczyka?
Ten sam. Z książki czytelniczki i czytelnicy dowiedzą się, gdzie zdeponował potem te „trofea”, bo sam mi to powiedział. A samo spotkanie z nim? Co to była za przygoda w Czerlonce w samym sercu Puszczy Białowieskiej!

Bardzo symboliczną opisaną przez Ciebie historią jest też ta związana z magazynem RDPL Łódź z kilkoma tysiącami pluszowych czarnych bocianów, które były rozdawane na festynach leśników. Związane to było z aferą zdewastowania siedlisk niepluszowych, lecz żywych czarnych bocianów przez gospodarkę leśną. Czy komukolwiek w Lasach Państwowych zależy na realnej ochronie przyrody?
Są tacy leśnicy, którym przyroda leży na sercu – bez wątpienia. Ale to nie oni rządzą w Lasach Państwowych. Siedzą na dole drabinki, nie wychylają się za bardzo, żeby nie podpaść przełożonym. Co się dzieje z kimś, kto poważniej zabierze się za ochronę przyrody? Takim człowiekiem jest np. Mariusz Urban, strażnik leśny, który w lasach nadleśnictwa Kłodawa (woj. lubuskie) zgłosił wycinkę pod gniazdem bielika. Niedługo później w LP już nie pracował. Oficjalnie pożegnano się z nim z zupełnie innych powodów (nadleśniczy w sądzie przywołał, że Mariusz nazwał go m.in. „jełopem”), ale kiedy spojrzeć na chronologię wydarzeń...
Mariusz uważa, że takich ptasich gniazd, wokół których powinny powstać strefy ochronne, ale jakimś dziwnym trafem nie powstają, w Polsce jest całe mnóstwo. W Lasach Państwowych priorytet ma robienie pieniędzy na wycinaniu drzew. Ochrona przyrody to zielony PR, którym otulono leśników, żeby społeczeństwo nie patrzyło na nich tylko i wyłącznie jak na producentów desek, którzy wysyłają harwestery do Puszczy Białowieskiej. A i mimo to zrujnowali ten społeczny kapitał w ostatnich latach koncertowo.
Opisujesz bardzo brutalne działania Straży Leśnej podczas protestów w Puszczy Białowieskiej pod wodzą m.in. Maciejunasa? Skąd wzięła się taka agresja leśników?
Złożyło się na to kilka czynników, ale tym, który moim zdaniem miał decydujące znaczenie, była nagonka na przyrodników, którzy tej Puszczy bronili. Ekolodzy byli nazywani „zielonymi nazistami”, odczłowieczani przez urzędników wysokiego szczebla, w tym dyrektora generalnego Lasów Państwowych i ministra, a z ambony dokładali się do tego księża. Tę ambonę (także medialną) dostarczał im Tadeusz Rydzyk, który dobrze żył z Janem Szyszką i za rządów prawicy czerpał spore korzyści np. na reklamach, które Lasy Państwowe sypały do jego mediów (podobnie jak do innych prawicowych tygodników, m.in. „Do Rzeczy”, „Sieci” czy „Gazety Polskiej”). Leśnicy z Podlasia jeździli do ks. Rydzyka na urodziny Radia Maryja i nawet pobierali na to delegacje. Ten hejt – nie bójmy się tego słowa użyć – uwolnił u części strażników leśnych demony. Ale podkreślmy, że nie wszyscy strażnicy byli brutalni. Mariusz, którego wspominałem wcześniej, też tam jeździł i mówił mi, że od początku uważał te pacyfikacje ekologów za przegraną sprawę. Po ich stronie stała wiedza naukowa, po stronie leśników demagogiczni politycy ze swoją katolicką ideologią spod znaku „Czyńcie sobie ziemię poddaną”. Dlatego Mariusz postanowił trzymać się z boku, nawet nie przyznał się, że potrafi się wspinać na drzewa metodą alpinistyczną, żeby go szefostwo nie zagoniło do ściągania aktywistów.
Jaki jest los antybohaterów Twojej książki po wyborach październikowych w 2023 r. takich, jak choćby wspomnianego Maciejunasa, ale także wielu innych, którzy dopuścili się niegospodarności majątkiem Skarbu Państwa czy dewastacją przyrodniczą?
Maciejunas dostał ciepłą posadkę w miejskiej spółce w Szczecinku, w dodatku od ludzi, którym politycznie bliżej do Koalicji Obywatelskiej niż do PiS-u. Mnie też to dziwi – od razu uprzedzę kolejne pytanie. Inni są ścigani przez specjalny zespół prokuratorski powołany właśnie do rozliczenia tego, co działo się w Lasach. Były dyrektor generalny przedstawiany jest już w mediach jako Józef K., bo usłyszał zarzuty. Niebawem mamy się dowiedzieć, jakie zarzuty usłyszy poseł Dariusz Matecki, który w LP pracował najpierw w Warszawie, a potem w Szczecinie. Śledczy uważają, że był fikcyjnie zatrudniony, przesłuchani pracownicy LP to potwierdzają zeznając, że bardzo rzadko go widywali w pracy. Inni? Brat Daniela Obajtka, który rządził w trójmiejskich Lasach też usłyszał zarzuty za to, w jaki sposób tanio chciał wykupić mieszkanie należące do LP. Myślę, że jeszcze sporo przed nami. Śledczy mają dużo pracy. Nad książką pracowałem 4 lata, teraz oni muszą się przez to wszystko przekopać.
A czy proceder oddawania niemal za bezcen leśniczówek położonych często w bardzo atrakcyjnych lokalizacjach, to było charakterystyczne tylko dla rządów Zjednoczonej Prawicy?
Nie, to w Lasach Państwowych działo się zawsze, co wykazała m.in. Najwyższa Izba Kontroli. Wśród rekomendacji prezesa Mariana Banasia można było przeczytać, że ministerstwo powinno szybko coś zrobić, aby wyeliminować mechanizm pozwalający pracownikom (albo byłym pracownikom) LP na przejmowanie majątku Skarbu Państwa. NIK wskazywała, że obecne przepisy pozwalają leśnikom na nadużycie praw pracowniczych. I dalej: „stanowić to może przejaw nadmiernego uprzywilejowania pracowników i byłych pracowników LP względem pozostałych obywateli, którzy potrzeby mieszkaniowe muszą realizować własnym staraniem” – pisała NIK.
Czy Lasy Państwowe w wydaniu obecnym chcą realnych zmian choćby ustawy o lasach?
Lasy Państwowe są łupem politycznym i to widać także po zmianie władzy w Polsce. Przecież Witold Koss i Jerzy Fijas, a więc dyrektor generalny i jego zastępca to ludzie związani z Platformą Obywatelską. Podobnie Jan Dzięcielski, dyrektor regionalny we Wrocławiu. Z kolei dyrektorzy regionalni w Łodzi i Krakowie (Jacek Chudy i Piotr Kempf) mają albo mieli w przeszłości związki z PSL-em.
Czyli zmieniły się tylko barwy polityczne?
Nie zgodzę się na stawianie znaku równości pomiędzy tym, co było za czasów ludzi Szyszki czy Ziobry i obecnie. To byłby niesprawiedliwy symetryzm. Owszem, upolitycznienia LP nie zlikwidowano. Ale leśnicy wreszcie usiedli do rozmów z NGO-sami, społeczeństwem obywatelskim i branżą drzewną w Ogólnopolskiej Naradzie o Lasach. To niestety jest ciągłe godzenie wody z ogniem i sam proces tych rozmów wymaga korekty, ma liczne mankamenty etc., ale przynajmniej coś się ruszyło. Wcześniej leśnicy żyli w oblężonej twierdzy, z której nie wychodzili, chyba że z pałką przytroczoną do paska. Dziś nikt przecież nie pałuje ekologów, tylko się z nimi spiera merytorycznie.
Koss zarządził, że nadleśniczowie mają obowiązek publikować wszystkie wydatki na stronach internetowych i w biuletynie informacji publicznej. Tego wcześniej przecież nie było, dlatego kasa mogła wylewać się z lasów na politykę i kościół.
Nie przypominam sobie, żeby leśnicy karnie stawiali się na piknikach Rafała Trzaskowskiego w kampanii. A gdyby rządziła prawica? Zielone mundury widzielibyśmy pewnie na większości wydarzeń jej kandydata.
Wreszcie kolejna sprawa: za rządów PiS i Suw-Pola powstało bardzo niewiele rezerwatów (o ile jakieś w ogóle), a o parkach narodowych nawet nie było mowy. Teraz jesteśmy na najlepszej drodze do tego, żeby powstał nowy Park Narodowy Doliny Dolnej Odry. A z okazji stulecia Lasów Państwowych powstało ponad 100 rezerwatów. Możemy krytykować, że terenów chronionych jest nadal za mało, powstają zbyt wolno; ale jednak powstają.
To jak w tym kontekście ocenisz wypowiedź obecnej rzeczniczki LP, Anny Choszcz-Senderowskiej, która, co raczej nie jest przypadkowe, akurat na kanale „Zero”, zasugerowała, że ruchy społeczne krytykują wycinki dla korzyści finansowych?
Proponuję, żeby pani Choszcz-Sendrowska najpierw pochwaliła się społeczeństwu, a więc pośrednio swojemu pracodawcy, ile sama zarabia w Lasach Państwowych na wyrębie polskich lasów.
Poruszasz też temat wyroku TSUE opublikowany w marcu 2023 r. m.in. ws. niemożliwości zaskarżania PULi. Dlaczego Twoim zdaniem, po niemal dwóch latach rządów Koalicji 15 Października, wyrok ten nie został wciąż wdrożony?
O to musimy zapytać wiceministra Mikołaja Dorożałę, a wręcz powinniśmy od niego wymagać tego, by doprowadził tę sprawę do szczęśliwego finału najszybciej jak to możliwe. Przede wszystkim dlatego, że jeśli w Polsce dojdzie kiedyś znów do zmiany władzy i przejmą ją np. PiS i Konfederacja, to sytuacja dla lasów (i przyrody) zrobi się dwojako niebezpieczna. Po pierwsze wrócą stare metody „rozmów” z ekologami. Po drugie przypomnę, że Sławomir Mentzen w kampanii otwarcie mówił o prywatyzacji lasów. Z taką potencjalną polityczną perspektywą społeczeństwo (suweren!) musi mieć narzędzia do tego, by obronić lasy przed politykami, którzy nie zawahają się, aby dorżnąć i spieniężyć więcej drzew, które – przypomnę na koniec – należą do nas wszystkich jako majątek Skarbu Państwa.

Aleksander Gurgul od 11 lat pracuje w „Gazecie Wyborczej”, w której w 2021 r. założył dział Klimat i Środowisko (pracuje w nim do dziś). Jego książka pt. „Ołtarz i Siekiera” (wyd. Agora) – reportaże i śledztwa w Lasach Państwowych – miała premierę 12 marca 2025 r. W 2022 r. debiutował zbiorem reportaży pt. „Podhale. Wszystko na sprzedaż” (wyd. Czarne), który znalazł się w dziesiątce finalistów do tytułu książki reporterskiej roku Grand Press.