DZIKIE ŻYCIE Wywiad 21.11.2025

Kto spotyka w mieście dzika, czyli o zarządzaniu wielogatunkowymi miastami. Rozmowa z urbanistą, Robertem Skrzypczyńskim

Alan Weiss
dzik-miasto
W Barcelonie po wprowadzeniu systemowych i nieśmiercionośnych metod, liczba zgłoszeń ws. dzików spadła o ok. 70%.

Obecność dzików w miastach od lat wywołuje dyskusje, a czasem napięcia społeczne. Władze często decydują się na odstrzał. Czy jest to jednak jedyna, a przede wszystkim – efektywna metoda radzenia sobie w sytuacjach obecności dzikich zwierząt w aglomeracjach? Pytamy o to urbanistę, dr inż. Roberta Skrzypczyńskiego, założyciela Biura Urbanistyki Wielogatunkowej, które w sprawie dzików współpracuje z władzami miejskimi, by wypracować systemowe i nieśmiercionośne metody koegzystencji ludzi i dzikich zwierząt. 

Alan Weiss: Z jakimi sytuacjami konfliktowymi na linii człowiek-dzik mamy do czynienia w Polsce?

Robert Skrzypczyński: Zacząłbym od tego, że powinniśmy ostrożnie posługiwać się pojęciem „sytuacji konfliktowej”. Dziki nie są przecież zainteresowane wchodzeniem z nami w konflikty. Próbują jedynie realizować swoje potrzeby w konkretnym środowisku, w którym wcale im tego zresztą nie ułatwiamy. Stąd też w literaturze zwraca się uwagę na to, by termin „sytuacje konfliktowe” stosować z rozwagą.

W odniesieniu do obecności dzików w miastach sytuacje takie obejmują kilka rodzajów zdarzeń. Buchtowanie ściera się z poczuciem estetyki części mieszkańców oraz interesem zarządców terenów, którzy takie zbuchtowane tereny odtwarzają. Podobnie bałagan powstający w wyniku zdobywania pożywienia z koszy na śmieci.Występują też rzadkie, ale medialnie doniosłe zdarzenia, w których człowiek ucierpi na skutek spotkania z dzikiem. Częściej natomiast zdarza się, że ucierpi puszczony luźno pies. Wreszcie, choć realnie niebezpieczne dla człowieka sytuacje są naprawdę marginalne, to dla niektórych ludzi sama obecność dzików w mieście powoduje obawy lub sprzeciw. O ile nie jest to sytuacja konfliktowa jako taka, to również wymaga zaadresowania. Musimy pamiętać też o wypadkach komunikacyjnych, które dla samych dzików kończą się tragicznie.
Trzeba jednak oddzielić te sytuacje od konfliktu społecznego wokół tematu dzików w miastach. W ostatnich latach mamy bowiem do czynienia z widoczną polaryzacją. Niektórzy mieszkańcy domagają się radykalnych działań, inni bronią dziki przed niesprawiedliwym traktowaniem. Tylko że to jest konflikt „o dziki”, a nie z dzikami.

Jaka jest skala tego zjawiska? 

Jeśli mierzyć ją liczbą zgłoszeń do służb – dość znacząca. W Warszawie liczba zgłoszeń dotycząca dzików wzrosła w przeciągu kilku lat z kilkuset do ponad pięciu tysięcy w 2024 r. W innych miastach zgłoszeń jest nieco mniej, ale nadal sporo – w zeszłym roku było to nieco ponad 600 zgłoszeń we Wrocławiu czy ponad tysiąc w Gdyni. Moglibyśmy użyć tu kilku innych wskaźników, ale pokażą to samo zjawisko: dziki w miastach generują coraz więcej sytuacji uznawanych przez mieszkańców i niektóre instytucje za problemowe. W ślad za tym idzie wzmagają się też napięcia społeczne, które uwidaczniają się w debacie publicznej czy protestach. Trzeba jednak pamiętać, że większość zgłoszeń dotyczy po prostu zauważenia dzików, a nie wyrządzenia przez nie szkód. Dlatego sama liczba zgłoszeń nie pozwala na ocenę faktycznej skali sytuacji konfliktowych.

Co ma zrobić człowiek, który się boi – widzi te dziki pod swoim domem, pod furtką, ryją mu trawnik, wchodzą do ogródka, dziecko nie ma jak wyjść do szkoły, nie ma jak wyjść na spacer z psem?

Tu mogę tylko powtórzyć za specjalistami, że w ramach swoich własnych działań mieszkańcy mogą oczywiście wpływać na to, by nie prowokować niebezpiecznych sytuacji – poprzez wychodzenie z psem na smyczy, spokojne zachowanie, omijanie dzików w bezpiecznej odległości, zabezpieczenie ogrodzenia, niedokarmianie dzików. Nie należy jednak przerzucać odpowiedzialności w całości na mieszkańców. Za kształtowanie warunków koegzystencji człowieka ze zwierzętami wolnożyjącymi odpowiadają władze publiczne. Swoje obawy należy więc komunikować, aczkolwiek jednocześnie nie należy oczekiwać, że na ich podstawie władze podejmą dokładnie takie działania, jakich ktoś w danej sytuacji oczekuje. Muszą bowiem ważyć interesy i perspektywy wielu stron, a przy tym poruszać się w granicach prawa.

Jak to się ma do sytuacji w innych krajach europejskich?

Z kilkoma wyjątkami państw, w których nie ma dzików, sytuacja jest bardzo podobna. Dzików w miastach jest coraz więcej, generuje to napięcia, różne grupy mieszkańców spierają się o to, co należy robić, a władze miast próbują reagować, lawirując między sprzecznymi oczekiwaniami, przepisami prawnymi i rozproszonymi kompetencjami. I nie dotyczy to tylko Europy. Od Hong Kongu przez Rzym po Houston miasta próbują jakoś nad tym zjawiskiem zapanować, przy czym ich działania są praktycznie zawsze tylko doraźne. Nie ma bowiem jak dotąd żadnych standardów spójnego, systemowego regulowania koegzystencji człowieka ze zwierzętami wolnożyjącymi w miastach.

Jaka jest geneza tego zjawiska? 

Co do przyczyn częstszego pojawiania się dzików w miastach, to jest ich wiele. Znowu mogę powtórzyć za specjalistami: zmiany klimatu i wynikające z nich łagodniejsze zimy; wielkoobszarowe uprawy roślin atrakcyjnych dla dzików, np. kukurydzy, która dodatkowo wpływa na ich cykl rozrodczy; nietrafiona (mówiąc delikatnie) polityka kontroli wirusa afrykańskiego pomoru świń (ASF). Ale miasta są też dla dzików po prostu atrakcyjne: przez cały rok jest w nich dużo łatwo dostępnego pokarmu, nie ma w nich dużych drapieżników, a przy tym są co do zasady wolne od polowań.

A nie można po prostu odławiać dziki i wywozić do lasu?

Nie. Wynika to z unijnych regulacji dotyczących ASF, które w 2021 r. zabroniły relokacji dzików z uwagi na ryzyko rozprzestrzeniania tego wirusa. Dla miast, które wcześniej odławiały i wywoziły dziki do odległych lasów, była to ogromna zmiana, ponieważ straciły praktycznie jedyne narzędzie, które pozwalało im – nie bez wad, ale jednak – regulować tę sytuację. Niektóre władze samorządowe zwracają jednak uwagę na to, że przepisy te nie były tworzone z myślą o sytuacjach konfliktowych w miastach. Na ten moment nie widać jednak na horyzoncie możliwości zmian w tych regulacjach.

Jak  zatem wygląda dotychczasowa praktyka radzenia sobie z tym konfliktem w Polsce?

Po zakazie relokacji miasta przyjęły różne strategie. Niektóre uznały dziki za element miejskiego krajobrazu, a pojedyncze jak choćby Krynica Morska uczyniły z nich wręcz swoją wizytówkę. Inne obserwują sytuację i nawet jeśli sięgają po metody śmiercionośne, to robią to powściągliwie, a raczej starają się reagować, np. poprzez wyprowadzanie dzików z terenów takich jak szkoły czy place zabaw. Jeszcze inne dość szybko sięgnęły po metody śmiercionośne (odstrzał lub odłów z uśmierceniem), w tym stosowane w sposób budzący ogromne protesty, jak np. w Gdańsku, gdzie do dzików strzelano nawet na boisku szkolnym. Ostatnie z tych podejść jest jednak nieuzasadnione i sprzeczne z prawem, które dopuszcza metody śmiercionośne jedynie w konkretnie uzasadnionych przypadkach, a nie w sposób niejako automatyczny.

Dlaczego większość miast decyduje się na odstrzał? 

W mojej ocenie głównie w wyniku rosnącej presji ze strony tych mieszkańców, którzy domagają się radykalnych działań. Władze pod presją dochodzą do wniosku, że muszą „coś” zrobić, a jako że relokacja nie jest już możliwa, to sięgają po metody śmiercionośne. Innymi argumentami są koszty odtwarzania terenów zbuchtowanych przez dziki czy skutki wypadków komunikacyjnych, ale tu też zbyt często przechodzi się od tych problemów od razu do metod śmiercionośnych, nie szukając wcześniej innych sposobów.

Jakie są więc skutki masowego odstrzału dzików?

Negatywnych skutków jest sporo: od cierpienia zwierząt, przez wysokie koszty, zagrożenie dla mieszkańców, często negatywny wpływ na inne gatunki, w tym gatunki chronione. Są też mniej uchwytne, ale bardzo istotne konsekwencje w postaci wytwarzania i utrwalania normy kulturowej, w której jeśli coś nam się nie podoba, to po prostu to eksterminujemy. W kontekście wirusa ASF dodajmy, że skoro wiemy o znaczącej roli człowieka w jego przenoszeniu (np. na skażonej odzieży), to masowa skala polowań tylko zwiększa to ryzyko. Z tego powodu niedawno wojewoda pomorska czasowo zakazała polowań zbiorowych na dziki.

A czy metoda uśmiercania jest skuteczna?

Nie. Wiemy to z doświadczeń miast, które zaczęły wdrażać ją już wiele lat temu. Najlepszym przykładem jest Barcelona, która po latach stosowania metod śmiercionośnych stwierdziła, że to po prostu nie działa. W mieście cały czas pojawiały się nowe dziki. Ponadto ta strategia generowała te same problemy, co u nas: cierpienie zwierząt, protesty mieszkańców, wysokie koszty, zagrożenie dla osób trzecich. Dlatego miasto w końcu podeszło do tej kwestii w sposób systemowy, próbując zaadresować przyczyny sytuacji konfliktowych. Systemowo zapobiegać niż doraźnie reagować. Efekt komunikowany przez miasto jest bardzo obiecujący: spadek zgłoszeń o ok. 70% w przeciągu 3 lat. Jako Biuro Urbanistyki Wielogatunkowej będzie weryfikowali, czy trend ten się utrzyma w kolejnych latach, bo inne zmienne, np. warunki pogodowe w danych latach, mogą mieć wpływ na ostateczny wynik.

To jak wyglądają te alternatywne i nieśmiercionośne rozwiązania, które się sprawdziły?

By posłużyć się znów przykładem Barcelony: uszczelnienie systemu gospodarki odpadami, w tym zabezpieczanie koszy na śmieci na terenach, na których prawdopodobieństwo pojawiania się dzików było wysokie. Oczywiście zawsze potrzebna edukacja mieszkańców, tak by wyrobić odpowiedzialne postawy i zmniejszyć skalę zjawiska dokarmiania dzików; tu poza edukacją miasto zaczęło również wystawiać mandaty. Jednocześnie dzięki współpracy z naukowcami odkryto, że istotnym czynnikiem przyciągającym dziki do miasta jest zapach karmy, którą mieszkańcy rozkładali kotom wolnożyjącym. W odpowiedzi zaprojektowano i rozdano takie karmniki, do których kot może dostać się bez problemu – ale dzik już nie. Inne działania to przekształcenia wybranych terenów zieleni w taki sposób, by były dla dzików mniej atrakcyjne (a również z badań wiemy, jakie cechy terenu w danym krajobrazie najlepiej odpowiadają dzikom). To tylko kilka przykładów. Inne to np. odpowiednie projektowanie zieleni, a w wybranych punktach stosowanie uzupełniająco ogrodzeń czy repelentów. Jednocześnie potrzebne jest także uświadamianie, że sama obecność dzików w jakimś miejscu nie musi być traktowana jako bezpośrednie zagrożenie. Pracujemy obecnie jako Biuro Urbanistyki Wielogatunkowej nad opracowaniem szerokiego katalogu takich działań nieśmiercionośnych, które – wdrażane łącznie i długofalowo – mogą sprawić, że w pewnym stopniu uregulujemy naszą koegzystencję z dzikami. Muszę jednak podkreślić: metody te nie mają na celu, ani nie są w stanie sprawić, że dziki z miast zupełnie znikną.

Jaka jest szansa, że takie sposoby przyjmą się w Polsce?

W mojej ocenie wysoka. W kilku miastach obserwujemy podobną sytuację: wielu mieszkańców faktycznie ocenia, że zjawisko obecności dzików wymknęło się spod kontroli, ale jednocześnie nie chcą oni, by te dziki zabijać. Osoby domagające się eksterminacji to mniejszość. Abstrahując nawet od prawa – które wymaga, by po metody śmiercionośne sięgać wyłącznie w ostateczności i tylko w sytuacji nadzwyczajnego ryzyka – jest to wyraźny sygnał, że musimy szukać metod nieśmiercionośnych. Owszem, jest to podejście nowatorskie i wymaga eksperymentowania; istnieje też ryzyko, że nie uda się osiągnąć aż takiego efektu, jaki deklaruje Barcelona. Ale mamy szansę stworzyć nowe standardy, które zamiast tępej eksterminacji stworzą warunki do możliwie pokojowej koegzystencji. Jest to ważne także dlatego, że stosunek społeczeństwa do zwierząt się zmienia, a ich potrzeby oraz interesy stają się dla wielu ludzi etycznie istotne.

Skoro metody śmiercionośne nie są skuteczne, a do tego kosztowne, to miasta chyba nie mają innego wyjścia?

Tak. Jednocześnie na skutek coraz poważniejszej destabilizacji i degradacji środowiska będziemy coraz częściej stawać w obliczu takich wyzwań. W miastach poza dzikami są lisy, sarny, łosie, setki gatunków ptaków, które też cierpią i giną, bo nie uwzględniamy ich w systemie planowania i zarządzania miastem. Destabilizacja ekosystemów może skłonić także inne zwierzęta do synurbizacji, czyli  adaptacji do życia w mieście. Niektóre będą mniej problematyczne, inne bardziej, ale nie ulega wątpliwości, że planowanie i zarządzanie miastami musi zacząć uwzględniać fakt, że miasta są przestrzeniami wielogatunkowymi, a wynikającymi z tego nieuchronnymi napięciami trzeba świadomie zarządzać.

Zresztą robimy to od lat z konfliktami występującymi pomiędzy ludzkimi użytkownikami miast. Mamy do tego regulacje, instytucje, procedury. Po to w ogóle powstała urbanistyka: by świadomie kształtować koegzystencję ludzi na ograniczonych, gęsto zaludnionych obszarach. Podobnie może być w zakresie relacji człowieka ze zwierzętami – choć wymagałoby to poważnego podejścia do kwestii reprezentacji zwierząt w prawie, urbanistyce, polityce publicznej. Może nie stanie się to za rok, ale zdecydowanie widzę to na horyzoncie.

Jakie są Pana doświadczenia w promowaniu nieśmiercionośnych metod radzenia sobie z dzikami?
Pozytywne, do Biura Urbanistyki Wielogatunkowej spływają wstępne zapytania z kolejnych miast. Jednocześnie widzę, że perspektywa, którą prezentujemy, potrafi godzić ze sobą grupy, które w „konflikcie o dziki” stoją po przeciwnych stronach barykady. Mam nadzieję, że zapoczątkujemy merytoryczną debatę w tym obszarze. 

Czy są w Polsce miasta, które chcą wprowadzić nieśmiercionośne metody?

Tak, prace nad takimi metodami podjął kilka lat temu Poznań, który przyjął nawet specjalny program – choć nie wiem, na ile został on wdrożony. Jednocześnie widzimy szereg kierunków, o które można by taki program uzupełnić, rozwinąć. Pewne kroki poczyniły też Kraków i Warszawa, ale tam wedle mojej wiedzy prace nie wyszły poza formalne powołanie zespołów. Pierwszym miastem, które podeszło do tego tematu naprawdę poważnie, jest Gdynia. Gdyński Zespół ds. Dzikich Zwierząt spotyka się regularnie w szerokim składzie, zbiera rzetelną wiedzę i stopniowo wypracowuje wieloaspektowe rekomendacje. Prace te stworzą też podstawy do zaplanowania i przeprowadzenia w przyszłości badań naukowych nad skutecznością konkretnych kombinacji metod, bo tej wiedzy bardzo nam potrzeba. Mam nadzieję, że dzięki temu z czasem uda się wypracować standardy, które pomogą wszystkim miastom w odpowiedzialnym i opartym na wiedzy podejściu do skomplikowanego, ale też fascynującego zagadnienia, jakim jest miasto wielogatunkowe.

 

Dr inż. Robert Skrzypczyński – urbanista poszukujący modeli trwałego oraz sprawiedliwego rozwoju miast i regionów. W swojej pracy skupia się zwłaszcza na zagadnieniach dewzrostu oraz miast wielogatunkowych. W 2025 r. założył Biuro Urbanistyki Wielogatunkowej, którego misją jest włączanie potrzeb i interesów zwierząt do planowania i zarządzania miastami.

Robert-Skrzypczyński