DZIKIE ŻYCIE

Z duszy i z wiatru...

Marta Lelek

Czy, gdyby ktoś nas nagle zapytał o to skąd wiał wczoraj wiatr, czy niebo było gwieździste albo jak dawno była pełnia księżyca – potrafilibyśmy na te pytania odpowiedzieć? Z pewnością dobrze pamiętamy wieczorny program telewizyjny, a każde dziecko bez trudu określi ostatnią bajkę na dobranoc. Józef Broda, nauczyciel z Istebnej–Zaolzia uczy swoje dzieci, że jeżeli nie potrafią powiedzieć jakie zapachy niósł wczoraj wiatr, o czym szumiał i dokąd pędził, to znaczy, że straciły dzień, to znaczy, że chyba ich nie było…

A jak ich tego uczy? Ano nie każe powtarzać ani wpisywać do zeszytu, po prostu codziennie wieczorem wychodzi przed swój dom i dmie w długą, czterometrową trąbę o nazwie, którą chyba tylko on sam we wsi jeszcze pamięta. Głos instrumentu niesie się daleko po okolicy. To znak, że przed zaśnięciem trzeba jeszcze na chwilę wyjść z domu lub przynajmniej wyjrzeć przez otwarte okno i …powąchać, może pomoknąć, sprawdzić co dzieje się w kosmosie… i kiedy któregoś dnia usłyszy w szkole: panie Józefie, czemuście to wczoraj nie zagrali? będzie to znaczyło, że rytuał działa.

Zostaliśmy zaproszeni na sesję ekologiczną, którą zorganizowały i przeprowadziły wraz z nauczycielami dzieci ze szkoły podstawowej w Jaworzynce. Sesja zatytułowana była „eko-dom”. Ekodom, dom ekologiczny: jak wiele treści kryje się w tym określeniu! I bynajmniej nie chodziło o dom z własną oczyszczalnią ścieków, wiatrakiem i bateriami słonecznymi na dachu. Chodziło o wiele, wiele więcej: o nasze miejsce, począwszy od tego ulubionego przy stole, poprzez to wspólne ze zwierzętami, roślinami, ludźmi i krajobrazem – tj. regionem, a skończywszy… no cóż, to pojęcie nie ma końca, przecież domem jest zarówno cała Ziemia jak i cały kosmos. Pierwszą część sesji, której mieliśmy niewątpliwą przyjemność wysłuchać można nazwać artystyczną. Dzieci, posługując się fragmentami różnych utworów poetyckich, starych modlitw i pieśni, recytując je z wielkim przejęciem próbowały określić czym jest ów „eko-dom”, dom-miejsce, ostoja harmonii i bezpieczeństwa, nasza tożsamość. To zaskakujące, że rodzi się w Pracowni program bioregionalizmu, a właściwie krystalizuje, bo idea bioregionalizmu przewija się we wszystkich dotychczasowych działaniach Pracowni i oto, w tym samym czasie, dzieci w Jaworzynce robią sesję na ten właśnie temat. Ekodom to bioregionalizm. Równocześnie dochodzi do planowanego od dawna spotkania z legendarną przecież postacią jaką jest Józef Broda. Prawie nieznany we własnej gminie, a już zupełnie nie doceniany. Człowiek, który od lat prowadzi wspaniałe, niekonwencjonalne działania właśnie na rzecz zachowania, odtworzenia bioregionu. Nie sposób zlekceważyć takiego zbiegu wydarzeń. Na całym świecie rodzi się tęsknota za regionalną odmiennością, za czymś co wielu utraciło, a co jest poczuciem własnej tożsamości. Być może to reakcja na lansowany przez elity status tzw. „obywatela Świata”. Być obywatelem świata znaczy być wolnym, pozbawionym jakichkolwiek narodowych, regionalnych obciążeń, może i uprzedzeń, ale jakże samotnym, jakże bezimiennym, cudzoziemskim w każdym miejscu. A Józef Broda uczy swoje dzieci, które dziś znają już niewiele słów z prawdziwej góralskiej gwary: nie zapominajcie mowy waszych ojców! Żebyście się mieli czym pochwalić, gdziekolwiek was los nie zawiedzie, miejcie ze sobą bogactwo tylko wasze, nie do podrobienia i nie do powielenia. Kiedy 3 lata temu goszcząca u nas wraz ze swym mężem Arne Naessem Kit Fai opowiadała nam o swej pracy, która polega na… uczeniu chińskich dzieci, urodzonych na emigracji w Anglii czy Norwegii ich rodzimego chińskiego języka wywołało to w nas wielkie zdziwienie! Po co chińskim emigrantom chiński język? Kit Fai wyjaśniła, że chińskie dzieci w obcym kraju cierpią na głebokie zaburzenia psychiczne i emocjonalne spowodowane brakiem poczucia własnej tożsamości, której jednym z przejawów jest znajomość własnego języka. Tymczasem dzieci w Jaworzynce mówiły pięknie po polsku. Ubiorem nie różniły się pewnie od tych w Warszawie, na gazetce ściennej jedynie rysunki wieżowców wielkomiejskich zdawały się mieć regionalny charakter, wszystkie wysokie, z setkami okien, zwieńczone były… dwuspadowym, wiejskim dachem, z którego wystawał solidny, dymiący komin – to naprawdę piękne! To znaczy, że nie są znikąd. Pytamy o rodzime rośliny jadalne rosnące dziko, pada nieśmiałe słowo „szczow”! Wzbudza to śmiech u innych, a wstyd u autora wypowiedzi. Czemu wstydzimy się tego co nas identyfikuje, zamiast być z tego dumnym? Na szczęście pani Ewa, nauczycielka i pan Józef szybko sami przechodzą na miejscową, piękną gwarę ośmielając dzieci.

Kiedy słuchaliśmy praktycznych porad dotyczących ekologicznego gospodarstwa domowego (to w dydaktycznej części sesji), używania dezodorantów na kulkę, proszków bez fosforanów czy segregacji odpadów, stało się jasne, że nie cofniemy czasu, że nie wrócimy wszyscy do prostych chałup z niemalowanego niczym drewna; drewna, które oddycha i pachnie całe wieki. Jasne też, że nie zadowolimy się prostą odzieżą z miejscowej wełny, serkiem oscypkiem na śniadanie, a na deser suszonymi gruszkami – podczas gdy w pobliskim sklepiku można kupić pomarańcze i banany. Tym większe wyzwanie. Tym więcej wysiłku musimy włożyć w zachowanie, uratowanie naszego poczucia przynależności do tego, co nas identyfikuje.

Chcecie zobaczyć coś lepszego od Disneylandu? pyta uczniów Józef Broda. I prowadzi swoją gromadkę wysoko, pod szczyty gdzie nocny mróz pokrył wszystko; drzewa, trawy i skały kilkucentymetrową warstwą srebrzystego szronu. Nie wystarczy to zobaczyć – mówi, trzeba się na tym położyć, wytarzać, poczuć na gołych plecach i posłuchać jak chrzęści, a może i wyciągnąć prostą fujarkę, przyłożyć do ust i oddać wiatrowi? Jak brzmi w tym mrozie?

Józef Broda to nie atrakcja turystyczna, to nie góral gawędziarz, którego można zapytać o prognozę pogody. To nawet nie artysta ludowy choć godzien miana artysty. To chyba po prostu dusza tego miejsca, istebniańska dusza.

Marta Lelek

Styczeń 1995 (1/8 1995) Nakład wyczerpany