DZIKIE ŻYCIE

Listy

Bez działającej alternatywy zmian nie będzie…

[…] Razem z przyjaciółmi zdecydowaliśmy się w niedalekiej przyszłości żyć w alternatywnej wspólnocie („W obronie Ziemi” str. 114). W związku z tym proszę o kontakty, które mogą nam pomóc wcielić ten zamysł w życie. […] Chciałbym też zająć się popularyzowaniem takowych przedsięwzięć w „Dzikim Życiu”. Sami już planujemy coś konkretnego i szukamy chętnych. „Pracownia…” bez zaplecza w postaci chociaż jednej funkcjonującej takiej wspólnoty wisi w „społecznym powietrzu”. Do czego ma ludzi zachęcać? Do enigmatycznych, mglistych zmian na „ekologiczne” – lepsze? Bez działającej alternatywy zmian nie będzie, bo nie ma na co zmieniać. A bez radykalnych zmian w stylu życia większości społeczeństwa wasza (a poniekąd i moja) ekologiczna działalność to tylko zbiór pobożnych życzeń grupki zdesperowanych frustratów – tak w gruncie rzeczy przez resztę społeczeństwa jest odbierana.

Szkoda, że „Pracownia…” nie ma jakiejś struktury, części, która by wcielała w życie inne, ekologiczne rozwiązania społeczno-ekonomiczne. Wiem, że nie macie ludzi, środków, ale może właśnie dlatego, że nie proponujecie programu pozytywnego ale raczej negatywny, oparty na sprzeciwie. Wiem, że trzeba krzyczeć, bo dzieją się z przyrodą straszne rzeczy, ale co ci niszczący ją ludzie mogą robić innego, aby żyć, skoro nie widzą wokół siebie żadnych alternatyw? Z czegoś żyć muszą, mają dzieci, rodziny. Co, rzucę pracę – np. drwala – i co dalej, pod most, w imię ekologicznych ideałów? Bez pracy dla nich, bez mieszkań, bez sposobu na życie odmiennego od tego oferowanego przez kapitalistyczny system, wszystko co robimy jest utopią. Ekologia bez rozwiązań społecznych i ekonomicznych problemów jest tylko ślizganiem się po powierzchni rzeczy. Warto może zwrócić na nie więcej uwagi w „Dzikim Życiu”…

Darek

Od redakcji: Linia frontu walki człowieka zachodniej cywilizacji z przyrodą jest długa. Stając po stronie przyrody warto chyba dążyć do wygrania zarówno małych potyczek jak i wielkich bitew. Alternatywne wspólnoty i społeczności proponujące inny od powszechnego model społeczny trudno przecenić i łamy DŻ będą zawsze dla nich otwarte. Z drugiej strony jednak występowanie w obronie ostatnich miejsc dzikiej przyrody trudno chyba nazwać programem negatywnym. To tak jak byśmy programem negatywnym nazwali rolę antyciał zwalczających chorobę. W czasopiśmie „Las Polski” (nr 24/95) ukazała się recenzja książki „W obronie Ziemi”. Autor recenzji zarzuca nam brak osobistego przykładu (m.in. pisząc, że chodzimy w skórzanych butach, korzystamy ze środków lokomocji, zużywamy tony papieru i jemy mięso zwierząt). Pisze nawet, że pachnie to hipokryzją. Pomijając drobną nieścisłość, otóż nie jemy mięsa zwierząt i oszczędzamy papier oraz wiele innych rzeczy, uważamy, że korzystanie z cywilizacji nie może odbierać prawa do jej krytykowania. Są dwa, znane od dawna sposoby przeciwstawiania się niszczącym nas procesom: albo promowanie alternatywnych struktur, albo wchodzenie w już istniejące i niszczenie ich od środka wskazując na ich ograniczone możliwości. Oba sobie nie przeszkadzają, a zaniedbanie któregokolwiek może kosztować następne ofiary. Nieuchronne katastrofy ekologiczne będą znacznie bardziej bolesne niż traumatyczne doświadczenia, do których zmierzają spektakularne akcje w obronie przyrody. Mamy natomiast nadzieję, że nurt alternatywnych modeli życia społecznego będzie coraz silniej reprezentowany również na łamach naszego miesięcznika.

Nie mogę po prostu powiedzieć, że winę ponoszą rolnicy.

Droga redakcjo, Dziękuję za mądrą gazetę. Myślę, że jest bardzo potrzebna, lecz chciałoby się, żeby była powszechnie dostępna, bardziej kolorowa i dla całej rodziny, czego Wam z całego serca życzę.

I jeszcze jedna uwaga – piszcie trochę więcej o sprawach i problemach regionu, czyli naszego otoczenia. Przecież nie jesteśmy bez winy. A oto przykład: Od niedawna jestem szczęśliwą właścicielką działki rekreacyjno-budowlanej w Jaworzu Średnim, ale nie do końca szczęśliwą. Nabyłam na swoje szczęście i nieszczęście „kawałek” potoku o nazwie Rudawka, który pośrednio zasila rzekę Wisłę. Trzeba jasno powiedzieć, że głównie to zanieczyszcza! Mam z tym faktem tylko kłopoty, gdyż muszę swoim dzieciom zabraniać zbliżać się do niego, bo jest to jedynie cuchnący ściek. I muszę tłumaczyć im dlaczego nie pływają w nim ryby i nie mieszkają raki. Lecz do końca nie wiem jak to zrobić. Przecież nie mogę im tak po prostu powiedzieć, że winę za to ponoszą rolnicy, którzy przecież nas karmią. Lecz niestety, jest to smutna prawda. Pomijam fakt, że nabyłam wraz z ziemią stare wysypisko śmieci (nad potokiem), bo to dla mnie „drobiazg”, lecz jak poradzić sobie z cuchnącym i skażonym potokiem? Pomóżcie, proszę!

Może po ukazaniu się tego listu w waszej gazecie ktoś poczuje się do winy. Osobiście nie wierzę, że sami sprawcy, lecz może ci, którzy rządzą na tym terenie? Życzę im tego z całego serca – dla dobra nas wszystkich oraz matki Ziemi.

Z poważaniem – Wasza uważna czytelniczka

Janina Skrzypczak, Bielsko-Biała

Fakty i mity o Słowińskim Parku Narodowym – polemika ze stanowiskiem prof. Ewy Symonides

Szanowna Redakcjo, W „DŻ” XII 1995 – I 1996 ukazał się list pani Ewy Symonides, zawierający prywatną wersję i ocenę wydarzeń w Słowińskim Parku Narodowym. Wersja to mało oryginalna, bo w zasadzie tożsama z wypowiedziami dyrektora SPN Andrzeja Wróbla. Jedno co chwyta za serce to niekłamane, szczere współczucie i rozżalenie nad losem i krzywdą spotykającą dyrektora parku.

Pani profesor tak dalece lekceważy „magazyniera, konserwatora lub tzw. pracownika naukowego”, że zapomina, iż zwykła kultura osoby wykształconej nakazywałaby choćby powierzchowne zapoznanie się z ich racjami, faktami, dokumentami, zanim wyda się wyrok skazujący. Jednak nie! Łatwiej użyć określenia „pieniacz” i wytoczyć na przeciwko autorytet Rady Naukowej Parku.

Jako były pracownik Słowińskiego Parku Narodowego, w tym przez kilka lat przełożony pana Tadeusza Pietkuna, mam moralny obowiązek zaprotestować przeciwko szkalowaniu człowieka, któremu trudno byłoby zarzucić choćby najmniejszą nieuczciwość. […]

Jeśli chodzi o gorzkie rozczarowanie młodymi naukowcami […] jedno jest pewne: młodzi ludzie po studiach przyrodniczych przychodząc do pracy w parku narodowym są pełni zapału, mają jak sądzę nieprzeciętne dyplomy, a nadto świetne rekomendacje. Jak to się dzieje, że później marnują kilka lat życia umieszczeni w strukturach parku narodowego najwyższej formy ochrony przyrody?

Problem redukcji jeleni w Słowińskim PN od początku żywo mnie, jako pracownika owego parku, interesował. Kompleksowa ekspertyza wykonana przez zespół pod kierownictwem prof. Ryszarda Dzięciołowskiego istnieje już od 1990 roku, nie wiem więc dlaczego dyrektor Wróbel, a może i pani Symonides czekali na nią jeszcze w 1995 roku? Może po prostu pan A. Wróbel postanowił przystosować ekspertyzę do swoich strzeleckich poczynań, posługując się autorytetem profesora? Wątpliwości wokół redukcji istniały przez wszystkie lata i ja uznałem za zasadne zabrać merytoryczny głos w tej sprawie (artykuł w „Echach Leśnych” nr 5/1993). Osobiście zbierałem wyniki (również pan Tadeusz Pietkun) do opracowania wykonywanego przez zespół prof. Dzięciołowskiego, stąd nawet szczegóły eksperymentu są mi dość dobrze znane. I chociaż pani Symonides chętnie przechrzciła mnie na konserwatora bez „uprzednio określonych obowiązków”, nie pozbawiła tym samym wiedzy merytorycznej ani wyników mojej sześcioletniej pracy w parku narodowym. A z mojej wiedzy i praktyki zawodowej wynika m.in., że zwierzyna jest tylko jedną z przyczyn braku, bądź słabego odnawiania się sosny, w przypadku Słowińskiego Parku Narodowego zupełnie drugorzędną. […]

Problem redukcji zwierzyny w parkach narodowych jest zagadnieniem trudnym i dziwiłbym się, gdyby zapanowała tu zbiorowa jednomyślność. W przypadku Słowińskiego PN to nic ekspertyza profesora Dzięciołowskiego wywołała burzę, a fenomen Andrzeja Wróbla, który postawił – w owym czasie – siebie ponad ekspertyzą, ponad Radą Naukową Parku, ponad ustawą o ochronie przyrody… A gdzie dopiero w tej hierarchii umieścić szeregowego pracownika parku?

Redukcję zwierzyny w SPN pod wodzą Andrzeja Wróbla opisał Marcin Wilczyński („Trzecie oblicze redukcji”, Las Polski, nr 18/95).

Na hipokryzję zakrawa publiczny protest i głośne ostatnio obśmiewanie myśliwych w wykonaniu pani Symonides, przy równoczesnym zachwalaniu samowoli tzw. reduktorów w parkach narodowych. Gdy zabija myśliwy – to barbarzyńska rozrywka, gdy czyni to samo reduktor – to ciężka praca, a przy okazji dobrodziejstwo dla zwierząt. Chciałoby się zapytać – co na to jelenie? […] myśliwych obowiązuje rygorystyczny regulamin […] reduktorów obowiązuje wyłącznie regulamin dyrektora SPN, od którego „odstępstwa każdorazowo ustala dyrektor” SPN.

Tadeusz Chrzanowski, Toruń

Wszyscy, którzy myślą inaczej muszą być najgorsi?

Do Redakcji „Dzikiego Życia”

Czuję się w obowiązku odnieść się do niektórych kwestii zawartych w liście prof. Ewy Symonides, opublikowanym w „Dzikim Życiu” nr 12/1 (grudzień ‘95 / styczeń ‘96). […] Niestety, nie wszystko, co wydaje się prawdą jest tą prawdą w istocie. Odróżnienie prawdy od fałszu nie jest takie proste, kiedy pod nieprawdą podpisuje się tzw. autorytet. […]

W Słowińskim Parku Narodowym znalazły się osoby, które przeciwstawiały się nieprawidłowościom, nie zważając na konsekwencje i drogo za to zapłaciły. Są to właśnie te osoby, które raczyła wymienić w swym przewrotnym liście do redakcji „Dzikiego Życia” pani Ewa Symonides. Osoby te nie godziły się z niszczeniem przyrody, z cynizmem osób sprawujących władzę w zakresie ochrony przyrody i z niektórymi profesorami, którzy działania niszczące przyrodę starają się rozgrzeszać i przekonywująco tłumaczyć. […]

Oczywiście wszyscy, którzy myślą inaczej muszą być tymi najgorszymi: nierobami, złodziejami cudzych wyników badań, złodziejami drzew z lasu, a nawet osobami chorymi psychicznie […].

Nie jest prawdą, że nie posiadam dorobku naukowego. Nie jest prawdą, że to redukcja jeleni jest rutynowym zabiegiem w ramach ochrony czynnej (aby prominenci mogli sobie postrzelać w Parku wymyślono dziwaczny termin „redukcja”). Nie jest prawdą, że w Parku jest za dużo jeleni, a jeśli nawet byłoby za dużo, nie upoważnia to nikogo, nawet dyrektora Parku, do strzelania w rezerwatach ścisłych, w strefie ciszy, a szczególnie w pobliżu gniazda orła przedniego.

Zmniejszać pogłowie można poza Parkiem – jest to ta sama populacja jelenia. Nie jest prawdą, jak chce p. Symonides, że w SPN było aż 40 kontroli. Nie jest prawdą, że kontrole NIK, PIP, UKS niczego nie stwierdziły. Na przykład kontrola NIK potwierdziła […] że nie ma prawidłowego nadzoru ze strony Krajowego Zarządu Parków Narodowych i ministerstwa nad poczynaniami dyrektora (Dyrektorem Departamentu Ochrony Przyrody w ministerstwie jest ojciec dyrektora SPN). NIK potwierdziła, że A. Wróbel nieźle zarabia na strzelaniu do zwierzyny w Parku, że naruszył regulamin łowiecki itd.

To prawda, że – jak pisze E. Symonides – A. Wróbel nikogo nie zwolnił sam. Szykanami zmusił do tego, aby niewygodne mu osoby zwolniły się same […] Np spowodował, że moja żona nie dostała pracy jako nauczycielka w miejscowej szkole […] Można by jeszcze długo zaprzeczać i prostować, brak jednak sił, aby stale to robić….

mgr inż. Dariusz Filinger, były pracownik naukowy SPN, Bydgoszcz

Maj 1996 (5/24 1996) Nakład wyczerpany