Drogi zabójcami zwierząt
Tytuł tego artykułu został zaprojektowany tak, a nie inaczej jako chwytliwy. Nie ma tutaj czego kryć. Brak natomiast za tym rodzajem chwytliwości cienia nawet przesady. Tak naprawdę bowiem drogi są nie tyle zabójcami, co instrumentami zabijania. Bezpośrednim mechanizmem mordującym jest samochód, a podmiotem (w skrócie – mordercą) prowadzący samochód. Nie ma się o co obrażać, taka cywilizacja i taka karma kierowców. Mnie samemu jakoś nie jest to dane, gdyż nie udało mi się dorobić prawa jazdy. Nie oznacza to natomiast, że nie korzystam nigdy z tego środka lokomocji jakim jest samochód. Pomimo więc mojego sprzeciwu wobec eksploatacyjnego, masowego mordowania zwierząt przez tzw. człowieka cywilizowanego; zdarza się, że sam biorę pośredni udział w tym procesie. Żyjemy w świecie opętańczej techniki i pogoni za mirażami. Nie oszukujmy się, bierzemy w tym udział wszyscy. To cywilizacyjna pułapka, z której wydostać się fizycznie nie sposób. Można natomiast wyjść z niej mentalnie. Świadomość jest autentyczną siłą i właściwe jej wykorzystanie pozwala na co najmniej dwie rzeczy – 1. ograniczenie udziału w cywilizacyjnym szaleństwie, 2. aktywne uczestnictwo w wojnie człowieka z naturą po stronie natury.
Czasy, kiedy po polskich drogach przemykały jedynie od czasu do czasu Warszawy, przeplatane Syrenkami odeszły w niepamięć. Zakończyła się też era Fiatów 125p i maluchów. Dzisiaj po polskich drogach jeździ masa zachodnich samochodów wołających o nowe drogi. Polska w dziedzinie motoryzacji stała się znakomitym rynkiem zbytu dla mitycznego „Zachodu”, który u nas postrzegany wyłącznie w kategoriach heroicznych, sam dławi się swoimi samochodami, drogami, żywnością i wszystkim innym co służy zaspokojeniu konsumenckich zachcianek. Chcemy do „Wspólnej Europy”, musimy więc brać udział w jej szaleńczym tańcu. Zalewające nasz rynek samochody to tylko jeden z jego akordów. Po samochodach przyjdzie czas na jakiś inny materialny fantom, którym trzeba będzie zainteresować europejskich „uboższych braci”. Tymczasem rządzący naszym krajem oraz przedstawiciele społeczeństwa, czyli parlamentarzyści, postanowili ulżyć zmotoryzowanemu społeczeństwu i wybudować mu nowe drogi. Według zamierzeń oficjalnych, samych tylko autostrad i dróg ekspresowych ma powstać 6770 km (źródło: rozporządzenie RM z 23.01.1996 r. w sprawie ustalenia sieci autostrad i dróg ekspresowych, DzU 12/1996, poz. 63). Wierzę w otrzeźwienie, które musi kiedyś spłynąć na rodzaj ludzki. Nie wierzę więc tym samym w zalanie kraju betonem i asfaltem aż w takim wymiarze. Uczynił to już kiedyś najbardziej zmotoryzowany kraj świata, czyli USA Popatrzmy na ich osiągnięcia w dziedzinie samochodowej eksterminacji zwierząt, może przynajmniej jedno samochodowe sumienie zostanie poruszone?
W Stanach Zjednoczonych każdego dnia na drogę wyjeżdża 190 milionów pojazdów. Zabierają one przeciętnie milion istnień różnych gatunków zwierząt. Potrzebują na to właśnie tego jednego dnia. Tak naprawdę ginie jeszcze więcej zwierząt, gdyż podane liczby dotyczą tylko pojazdów poruszających się bezpośrednio na drodze. Nie obejmują natomiast szybkiej kolei oraz pojazdów poruszających się po poboczu drogi. Nie obejmują także tego, czego przeliczenie jest niemożliwe, czyli śmierci owadów. A tak w ogóle skoro już o zabijaniu zwierząt przez człowieka i składaniu ich na ołtarzu komfortu, tzw. rozwoju gospodarczego lub rozrywki, to rocznie w samych USA ginie ich:
- w laboratoriach badawczych – 100 mln
- tzw. myśliwi zabijają – 200 mln
- transport morduje – 400 mln
Powiedzieć można więc gorzko, że więcej zwierząt niźli transport zabijają tylko amerykańscy zjadacze mięsa. Jakby tego wszystkiego było mało, podane oficjalne liczby też nie są dokładne, bowiem ocenia się, że na każde zabite przez transport zwierzę policzone, przypada od trzech do czterech niepoliczonych. Niewiele to zmienia w ludzkich postawach, zważywszy na to, że cały ten współczesny świat z nabożeństwem traktujący naukę i wszelkie liczby oraz statystyki, nie jest przerażony tym co w jego mniemaniu pewne. Cóż więc dopiero mówić o danych szacunkowych. Przy nich trzeba uruchomić wyobraźnię, co jest dość trudne gdy naukę traktuje się z magicznym nabożeństwem.
We współczesnym świecie króluje skrajny antropocentryzm. W odniesieniu do świata natury jego wyrazem jest bezlitosna eksploatacja wszystkiego co istnieje. Samochód jednakże uderza też w eksploatatora. Według danych amerykańskiej The National Highway Traffic Safety Administration, każdego roku w wy padkach samochodowych na terenie USA ginie przeciętnie 47 tys. ludzi. Ciekawą obserwacją kulturową jest brak jakiejkolwiek wzmianki na temat zabitych zwierząt w ramach wymienionych wyżej danych. Ale to zrozumiałe – zwierzę jest rzeczą, znamy to z własnego podwórka. Samochód bez wątpienia też jest rzeczą. Znam jednak takich „zmotoryzowanych”, którzy gotowi temu przeczyć. Spotkałem już na swojej drodze takich, którzy upierali się przy istnieniu duszy ukochanego samochodu lub motocykla. No cóż, umysłowe aberracje mają to do siebie, że nie znają granic. Prawda natomiast jest taka jak bezpośrednie doświadczenie. Samochód należy do tego rodzaju cywilizacyjnych wynalazków, z których korzystanie niesie za sobą cenę śmierci. Wyobraźmy sobie jaki hałas by powstał gdyby Prezydent USA mordował rocznie około 50 tys. obywateli?
Śmierć kierowcy, pasażera lub pieszego w wypadku drogowym jest niewątpliwie dramatem. Przy tym nosi dość efektowny charakter. Choć nie każdy jest skłonny się do tego przyznać, tłum lubuje się w oglądaniu wypadków. Wypadek stanowi swego rodzaju wydarzenie w życiu każdej społeczności, pewien wyłom, który musi spotkać się z zainteresowaniem. Przynosi także natychmiastowy skutek do stwierdzenia od razu, na miejscu. Skutkiem tym jest śmierć lub poważne obrażenia. Samochód zna jednak także bardziej wyrafinowane metody zabijania, a wyrafinowane głównie dlatego, że trudno je ubrać w konkretne liczby i fakty. Samochód jest głównym źródłem smogu w atmosferze. Zabija więc też na raty, powoli, mało efektownie. Oddychają zaś tak ludzie, jak i zwierzęta. Oddychają rośliny. Wszystko to podlega powolnej, automobilowej eksterminacji. Umiera też gleba, która zamiast być źródłem życiodajnej wegetacji roślin, podlega erozji.
To nie wszystko. Samochód to także przymusowa emigracja i wygnanie, swoiste zwierzęce uchodźctwo. Drogi przecinają naturalne siedliska zwierząt. Można porównać to tylko do przepuszczenia odcinka autostrady przez pokój, w którym żyjesz. Zwierzęta uchodzą w poszukiwaniu nowych domostw, nie zawsze zresztą je znajdują. Co na to system? System chce dróg za wszelką cenę. Najlepiej autostrad. Przewiezie wtedy więcej, lepiej i szybciej. Mówi więc na to tak: W odnie sieniu do przejścia trasy przez Łagowski Park Krajobrazowy stwierdzono konflikt prawny. Stąd konieczna jest zmiana statusu formalno-prawnego terenu, który obecnie jest parkiem krajobrazowym, a będzie przecięty autostradą. To nie jest żart, to tylko opinia jednego z transportowych ekspertów. Autostrada skutecznie oczyszcza także z ludzi małe osiedla i prowincje. Życie staje się szybsze i „lepsze”, przenosi się więc do dużego miasta, do którego można wygodnie i szybko dotrzeć. Prowincja staje się tylko sypialnią i miejscem zaniku wszelkiej aktywności społecznej. Bywa też, że w celu odwiedzenia sąsiada przebyć trzeba kilkanaście kilometrów samochodem aż do najbliższego przesmyku na drugą stronę autostrady. Sąsiad tymczasem mieszka naprzeciwko. Cóż, cena rozwoju tak mówią technokraci.
No dobrze – tu znowu głos technokraty – wiemy że wy ekolodzy jesteście niepoważni, zacofani i destruktywni, ale w naszej dobroci pobudujemy wam zabezpieczenia dla zwierząt. I budują. Oczyszcza to niestety tylko ich sumienie, nie zatrzymuje zaś strumienia śmierci. Brak takich uniwersalnych zabezpieczeń, które jednocześnie chroniłyby należycie wszystkie gatunki zamieszkujące dany, zniszczony autostradą ekosystem. Ciekawą rzeczą jest przekazywanie strachu przed drogą w obrębie niektórych gatunków kolejnym pokoleniom. To okazuje się najpewniejszym zabezpieczeniem przed śmiercią w tej nierównej walce niewinnych zwierzaków z człowiekiem „zmotoryzowanym”. Istnieje też inna populacja zwierząt, których już drogi nie zabijają. Niestety, owo istnienie przybiera jedynie formę wspomnienia. Po prostu, są to te niezainteresowane już troskami świata materialnego. Jedna z amerykańskich drużyn zawodowej ligi hokejowej zwie się Florida Panthers. Pomijając celowość gry w hokeja na Florydzie, sama nazwa tej drużyny może mieć dzięki motoryzacji znaczenie tylko historyczne. Na przestrzeni lat 80. pantery owe padły ofiarą 9 wypadków drogowych, co stanowi połowę ich całej populacji. Od początku lat 70. do teraz, na Florydzie drogi zabiły 25% populacji (357) czarnych niedźwiedzi. Przyczyną śmierci 350 tys. amerykańskich jeleni rocznie też są kierowcy. Dodatkowo, 50 tys. tych nieszczęsnych zwierzaków bez prawa jazdy ulega wypadkom, po czym jest w stanie jeszcze czas jakiś przetrwać. W okolicach Nowego Jorku kierowcy nie mogą pochwalić się takimi osiągnięciami. W 1992 roku zdołali zabić jedynie 11 822 jelenie. Ale nie mają powodów do zmartwień. Według naukowców z Cornell University, na jeden przypadek zanotowanej śmierci jelenia na drodze przypadają cztery sytuacje niezarejestrowanej śmierci i jedno zranienie. Na tym wątpliwym polu chwały giną też czasami ludzie. W roku 1994 w stanie Michigan zanotowano 56 666 wypadków z udziałem jeleni, w których śmierć poniosło 5 osób. W skali całego najbardziej zmotoryzowanego kraju świata w kolizjach z jeleniami ginie rocznie 120 osób, a 8000 odnosi rany. Biorąc zaś pod uwagę nie tylko jelenie, ale wszystkie gatunki, które weszły w kolizję z rozpędzonymi, okutymi w metal ludźmi, ginie rocznie 150 osób, a rannych jest 10 000. Kto więc winien – jeleń, czy człowiek? Znam takich, którzy powiedzą, że jeleń. Nie żartuję, to smutny i przygnębiający tekst.
Burning Spear, żyjąca legenda Rasta, w jednej ze swych pieśni wzywa NIE ZABIJAJ LWA! Lew to symbol godności, niezależności i odwagi. Opamiętajmy się, nie zabijajmy go w sobie.
Jarosław Kotas
Wszystkie „konkretne” dane pochodzą z: Braunstein M.M., U.S. Roads Kill a Million a Day. Driving Animals to Their Grave. (w) SEEDlinks no.22, ss. 3–5