Listy
Ponieważ „Gazeta Wyborcza” odmówiła opublikowania poniższego listu, uprzejmie proszę o zamieszczenie go na łamach Waszego pisma. Zbigniew Wierzbicki.
Znamienne opuszczenie…
„Gazeta Wyborcza” zamieściła 12.11.97 r. wypowiedzi w Sejmie panów posłów po expose premiera Buzka, opuszczając niekiedy mniej ważne – jej zdaniem – fragmenty, o czym lojalnie poinformowała czytelników. Otóż w wypowiedzi p. Tadeusza Syryjczyka wykreślono dwa bardzo ważne akapity: o degradacji przyrody w Polsce i konieczności jej ochrony,
Okazuje się, iż dla pp. Redaktorów GW nie jest ważna katastrofa ekologiczna w Polsce, barbarzyńskie wycinki lasów oraz drzew w miastach (tu „ukłon” w stronę p. Prezydenta Święcickiego), brak czystej pitnej wody itp. co jest, jak wiadomo, istotne dla zdrowia fizycznego i psychicznego społeczeństwa. Czyżby Gazeta za przykładem innych pism i polityków, pisała o tych sprawach tylko w okresie przed wyborami? Również GW, streszczając umowy koalicyjne między „Liderami Ekologicznymi” a Unią Wolności, pomijała stałe punkty mówiące o ochronie środowiska przyrodniczego i współpracy Ministerstwa OŚZNiL z organizacjami ekologicznymi. Czy nie świadczy to o braku troski ze strony Redakcji o publiczne zdrowie oraz braku… zmysłu państwowego?
Prof. dr hab. Zbigniew T. Wierzbicki
Prezes Towarzystwa Wolnej Wszechnicy Polskiej, Oddział w Warszawie
Sekcja „Zielonego Krzyża”
Warszawa, 25 listopada 1997 r.
Zniewoleni przez zakupy
W południe 29 listopada 1997 r. grupa kielecka Federacji Zielonych zorganizowała akcję uliczną w ramach Międzynarodowego Dnia Bez Zakupów (No Shop Day) na „newralgicznej” ulicy Sienkiewicza w Kielcach. Celem akcji było uświadomienie mieszkańcom Kielc zagrożeń związanych z nadmiernym wzrostem konsumpcji na świecie.
Zaprezentowano scenkę rodzajową pokazującą cierpienia człowieka przykutego do wózka z zakupami oraz uświadamiającą jak wielką drogę musiały przebyć niektóre produkty, aby trafić do domów i jakie ma to skutki dla naszego zdrowia i dla środowiska. Szczególnie silne wrażenie na przechodniach oraz lokalnej prasie wywarł maturzysta Bartek, który zrobił sobie „płaczący” makijaż i przykuł się do wózka używanego w supersamach. Pozostali uczestnicy robili sporo hałasu. Rozwiesili transparenty z napisami „Myśl globalnie – kupuj lokalnie” oraz „Mniej konsumuj lepiej wykorzystuj”. Rozdali także kilkaset ulotek. Jedno jest pewne: istniejąca od niespełna miesiąca grupa kieleckich „zielonych” narobiła trochę zamieszania w mieście. Wierzymy, że akcja wywołała chociaż krótką refleksję w zaprzątniętych andrzejkowo-mikołajkowymi zakupami umysłach.
Szymon Sobieraj
Nas też spisano odstrzał…
Szanowny Pan Jan Szyszko
Minister Ochrony Środowiska
Petycja domagająca się całkowitej, faktycznej ochrony wilka w Polsce
Fundacja Pomocy Wzajemnej „BARKA” powstała na bazie Wspólnoty, którą w 1989 roku założyło małżeństwo psychologów – Barbara i Tomasz Sadowscy wraz z dziećmi oraz grupa osób znajdujących się na ulicy po opuszczeniu zakładów psychiatrycznych, karnych, domów dziecka, wyrzuconych z własnych domów – często obciążonych chorobą alkoholową i różnymi kalectwami […] Dziś jest siedem domów dla 100 osób. […] My członkowie Wspólnoty „BARKA” jesteśmy ludźmi, których w pewnym momencie życia społeczeństwo spisało „na odstrzał”, a jednak kiedy znalazł się ktoś mądry i szlachetny – jak Basia i Tomek Sadowscy – i podał nam rękę okazało się, że potrafimy żyć z pożytkiem dla siebie i innych ludzi. W tej chwili stanowczo domagamy się ochrony wilka i innych ginących gatunków, ponieważ wierzymy, że i w tej sytuacji znajdzie się ktoś mądry i szlachetny, kto potrafi stworzyć takie warunki rozwoju wilka, aby nie niszcząc go zabezpieczyć interesy owiec i ludzi. My sami jesteśmy żywym przykładem, że takie rozwiązanie jest możliwe. Prosimy i żądamy: nie pozwólcie zabijać wilka!
W imieniu Wspólnoty podpisy członków obecnych na spotkaniu domów BARKI 7.12.1997 r. w Poznaniu.
Łowy w dolinie, czyli kpina z prawa…
Był 28 grudnia, około południa. Szukałam w Dolinie Wapienicy chwili poświątecznego wytchnienia. Gdy rozpędzona, czymś przerażona sarna niemal otarła się o mnie, zaczęłam przeczuwać, że dzieje się coś niedobrego. Po chwili ujrzałam trójkę wrzeszczących dzieciaków. Niewybrednie sklęłam ich w myślach, wciąż jeszcze mając nadzieję na spokojny spacer. Nic z tego. Przy „Trzech braciach” powitały mnie strzały. Padły bardzo blisko, przestraszyłam się. Oparta o drzewo chciałam stać się niewidzialna. Niestety bystre oczy myśliwego, który wynurzył się zza drzew od razu mnie wypatrzyły. „Nie boi się sama w lesie?”. „Nie”- tyle zdążyłam odpowiedzieć nieco skołowana świszczącymi kulami i obecnością mężczyzny ze sztucerem. Ten na szczęście bardzo się spieszył. Padł kolejny strzał, z innego kierunku, myśliwy nie był sam. Tracę ochotę na włóczęgę po lesie. Schodząc w dół ponownie spotykam hałaśliwą trójkę. „Widziała pani łowczych tam na górze? Zgubiliśmy się…”. Zaczynam podpytywać dzieciaki co tu robią. „Straszymy zwierzęta”. Dziewczynka jest najbardziej rozmowna. Są z Wapienicy. Ich praca polega na robieniu krzyku i stukaniu patykami o drzewa. Można nieźle zarobić, „siedem stówek na dzień”.
Kilka dni potem czytam w „Trybunie Śląskiej”, że nie tylko mnie oburza nagminne naruszanie prawa w Dolinie Wapienicy (obowiązuje tu zakaz polowań w soboty i niedziele). Również inni mieszkańcy Bielska-Białej skarżą się na nielegalne łowy. Decyzje Rady Miasta są bezkarnie ignorowane. Jak długo będziemy wyrażać na to milczącą zgodę?
Bielszczanka