DZIKIE ŻYCIE

Samoptaki

Jacek Zachara

Całą noc spędziłem w pociągu. Jego rytm raz usypiał, raz budził. Przez ostatni tydzień czułem się jakiś nieswój. Nie potrafiłem się skupić na sprawach codziennych. Czegoś było mi brak. Protest na Górze Świętej Anny trwa już wiele tygodni. Zaczął się w zasadzie przypadkowo. Kilka osób wybrało się na rekonesans. Na wyznaczonym pod autostradę pasie prace posuwały się pełną parą. Przy pomocy ciężkiego sprzętu wyrywano drzewa z korzeniami. Pilarze wycinali co większe. Póżniej mielono je na pulpę. Straszny widok. Dwa tygodnie wcześniej była blokada budowy autostrady pod Zakrzowem. Niszczenie drzew nasiliło się zapewne po niej. Sezon lęgowy ptaków był w toku. Ze względu na doskonałą bazę pokarmową ptaki tłumnie zamieszkują dziuple, konary. Rośnie tu wiele krzewów i drzew różnych gatunków. Wycinka wkroczyła już w tym czasie na teren parku krajobrazowego. Zgodnie z dokonaną manipulacją już niby nie, bo pas pod autostradę o szerokości 500 metrów został wyłączony z parku. Wszystko jest zgodne z prawem, więc o co nam chodzi?

Kołyszącym pociągiem dojechałem do Jasiony. Nazwa piękna. Kojarzy mi się z Jasieniem, górą, która jest ważna w moim życiu. Pierwszy raz byłem na tej stacji przy okazji akcji w Zakrzowie, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że często będę z niej korzystał. Idę polną drogą. Promienie słońca ledwie się przedzierają przez posadzone rzędami drzewa owocowe. Jest ich dużo. Widać zawiązane już owoce. Najwięcej czereśni. Nad polami kołuje myszołów. Jest pięknie i sielsko. Strach pomyśleć jak będzie tu autostrada. We wsi wchodzę do sklepu. Rzucam się do stolika z gazetami. Szukam artykułów o Annie. Są w kilku gazetach. Po przeczytaniu jednego współczuję autorowi i sobie, że straciłem czas. Na szczęście jest kilka w miarę obiektywnych. Piszą w nich, że protest wciąż trwa. Odbyły się rozmowy w Urzędzie Wojewódzkim. Nic nowego nie wniosły. Trwa sytuacja patowa. Wojewoda na wszystko się zgadza pod warunkiem, że protestujący opuszczą plac przeznaczony pod autostradę. Kusi wizją wpływu na zmianę polityki transportowej z jednej strony, z drugiej uprzedza o interwencji służb specjalnych. Marchewka i kijek, jak mawia mój stryjek. Idę dalej przez wieś. Mówię przechodzącym ludziom „Dzień dobry”. Niechętnie odpowiadają, niektórzy patrzą spode łba. O co chodzi? Przechodzę koło cmentarza. Widzę starszego pana w kapeluszu. Trzyma za nogi kurę. Kura ocieka krwią. Główka co prawda odrąbana, ale jeszcze się trzyma. „Dzień dobry” mówię. „Dobry” odpowiada z tutejszym niemieckim akcentem. Wyczuwam w jego głosie dużo negatywnych emocji. Zwykle po czymś takim nie mam motywacji do dalszego kontaktu. Moja ciekawość jest jednak silniejsza. Podchodzę. Podaję rękę. Bez reakcji.

– Idziesz do tych na drzewach? – zapytuje z tym samym ładunkiem emocji. Tak – odpowiadam. – Do roboty byście się wzięli – rzuca wściekle. Główka kury dynda. Pytam wprost: Jest panu potrzebna autostrada? – Jasne, że tak. Autobahna musi być. Tutaj zaraz będę miał wjazd. Za kilka godzin jestem w Dortmundzie u syna. Za Hitlera już miała być.

Wiele razy słyszałem podobne zdania. Miejscowi często je powtarzają. Po długiej wymianie argumentów emocje z jego strony opadają. Być może moje doświadczenie terapeutyczne pomaga mi. Mówię mu o polityce transportowej. Zgadza się ze mną, że najpierw powinno się wybudować mosty, obwodnice, zmodernizować istniejące drogi, a dopiero później przyjrzeć się, czy autostrada jest potrzebna. Ze sklepu wraca żona gospodarza. Z wściekłością wyrywa mu kurę. Główka kury rozkołysała się; krew rozpryskuje się po chodniku. – Nie gadaj z Cyganem, poszczuj psem – krzyczy do męża. Widzę, że zawstydził się reakcji żony. Myślę, że złapałem z nim kontakt. Pytam „Nie żal panu tego lasu, tego krajobrazu?” Żal – odpowiada. Patrzy mi przez długą chwilę głęboko w oczy. Jest coś w jego oczach wspaniałego i dostojnego. Wstydzi się, ale w kącikach oczu pojawia się łza. Czuję, że między nami rozpadł się mur. – Czy autobahna może iść gdzieś indziej? – pyta. Tak – odpowiadam. To niech idzie.

Żegnamy się. Podaję mu rękę. Mocno ściska. Ja też. Patrzymy sobie długo w oczy. Nie otwieramy ust, ale wiele sobie mówimy. Jest mi lekko na duszy. Potem podchodzę na wzgórze. Znam go już. doskonale. Coś się we mnie zaczyna dziać. Im bliżej tym więcej. Mam w sobie taki ogromny ładunek emocji. Czuję niepokój. Czy jeszcze są? – myślę. Jestem coraz bliżej pagórka. Niepokój narasta. Są! Widzę cały ciąg domków na drzewach, Ogromny żółty transparent „Nie dla autostrady przez Górę Świętej Anny”. Wzruszyłem się. Radość zastąpiła niepokój. Zrozumiałem, że moje miejsce jest tu: W domu męczyłem się przez cały ubiegły tydzień, teraz odżyłem. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak wielkie znaczenie zaczyna mieć to miejsce w moim życiu. Z dnia na dzień coraz większe. Wchodzę do obozu, witam się. Mnóstwo nieznajomych, nowych ludzi. W kuchni półki z prawdziwego zdarzenia zapełnione żywnością. Od samego początku nie ma z nią problemów. Często zupełnie obcy ludzie przywożą warzywa, makaron, pasztety. Jedna z piekarni dostarcza codziennie świeży chleb. Groszki, fasolka, zupki, herbata, pasztety, makarony leżą ułożone równo na półce. Widać, że ktoś dba o porządek Przez ostatni tydzień dużo się zmieniło, powstają nowe domy na drzewach, stare są ulepszane. Grupa osób trenuje wchodzenie i zjeżdżanie z drzew. Trochę mnie niepokoi ich brawura. Wiele widziałem wypadków. Co prawda to nie wysoka skalna ścianka, ale czasem wystarczy kilka metrów. Zwracam im uwagę. Staram się z tym nie narzucać. Nie chcę być belfrem. Za pierwszym obozem, na otwartej przestrzeni pięknie kwitnie len austriacki. Wprost na trasie planowanej autostrady. Wojewódzki konserwator przyrody jeszcze nie tak dawno chwalił się, że przesadził go w inne miejsce. Kwitnące, modre kwiaty jednak nie kłamią. Przypominam sobie wizytę Głównego i Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w obozie. Ten ostatni sprawiał wrażenie jakby pomylił sobie funkcje. Cały czas mówił, że tutaj nie ma nic cennego. Nie spełnia definicji lasu, nie jest prawnie chronione. Drzewa to tylko samosiejki (w domyśle wstrętne – tylko je wyciąć). Pomyślałem sobie, idąc jego tokiem rozumowania, że ptaki, które w tak ogromnej ilości zamieszkują je, to „samoptaki”. Wzięły się nie wiadomo skąd. Wojewódzki konserwator autostrady (to jest bardziej adekwatna nazwa) straszył skutkami blokady. Szkoda, że nie straszy decydentów skutkami budowy. Ale z drugiej strony trudno się dziwić, w końcu to nie my mu płacimy. Idę pod górę na koniec parku. W starodrzewiu bukowym straszny widok. Pnie ściętych ogromnych buków. Liczę słoje. Na jednym 63. Kilka następnych ma więcej. Jest olbrzym – 132 słoje. Dwa, trzy lata młodszy od powstania styczniowego. 300 metrów bieżących wycięli. Dla nich tylko metry bieżące surowca się liczą. Dla nas piękny, stary las. Jeden z ostatnich na tych terenach. Inne wartości nami kierują. Żal i złość mnie ogarnia. Nie zdążyliśmy. Teraz jestem spokojniejszy. Na ogromnym buku powstał dom połączony linami z innymi. Na pewno nie będzie im łatwo ciąć. Ale czy nam się uda? Oni mają pieniądze, władzę, przy nas „tylko” prawda.

W Wysokiej mam spotkanie z chłopami. Przez ich pola, podwórka ma iść autostrada, Są zdecydowanie przeciw. Namawiam ich do powiedzenia tego przed kamerą. Po chwili przyjechała telewizja, Kręcą. Ludzie wspaniale mówią. Jeden z nich opowiadał, że gdy widział te wycięte buki przypomniał mu się film amerykański, gdzie wycinano ogromne sekwoje. Wtedy i teraz czuł to samo. Wielki żal i ból. Zaskoczył mnie. Więc nie tylko ziemia, pieniądze są dla nich ważne. Buki też. Jak niewiele jeszcze wiem o ludziach żegnamy się, Obiecali przywieźć trochę żywności, wody, Nie jesteśmy sami. Lepiej się czuję – nie występujemy tylko w imieniu przyrody, ale również pomagamy im, miejscowym.

Wieczorem siedzę na skarpie i patrzę przed siebie na pas autostrady. Nie ma śladów ściętych drzew, korzeni. Koparka ładuje ostatnie na maszynę, która je mieli. Wyrzuca z siebie pulpę drzewną. Tylko to zostaje. Pas jest oczyszczony. Nasz obóz i drzewa, które uratowaliśmy, są dla krzewicieli cywilizacji, niechętnym wozowi drabiniastemu, jak wrzód na dupie, Mam nadzieję, że jak spróbują go zniszczyć zaleje ich krew. Zła krew.

Już prawie nic nie widać, koparka kończy pracę. Operator pracował od świtu, Ciekawe co kieruje jego motywacją? Przejeżdża obok. Ten sam, poznaję, który najeżdżał kilka tygodni temu na blokujących ludzi. Psychopata, czy napuszczony przez swojego szefa – zastanowiłem się. W jednym i drugim przypadku bardzo mu współczuje.

Po wieczornym zebraniu kładę się w lesie. Przepraszam Panie Konserwatorze, w zespole samosiejek. Słyszę tylko samoptaki. I jest mi dobrze. Kiedyś, gdy jeździłem autostopem, spałem w Austrii na parkingu przy autostradzie. Już nie mam wątpliwości, gdzie wolę spać.

Jacek Zachara