DZIKIE ŻYCIE

Truskawkowy Król

Marta Lelek

Szukamy wsi Goślinowo. Ma tam być jedna z największych plantacji truskawek w kraju. Jedziemy na spotkanie z jej właścicielem. Jak żyje i mieszka właściciel? Jak król? Mieliśmy się przekonać, że faktycznie, jak król, tyle że w szczególnym tego słowa znaczeniu.


Jedziemy, jak informują przydrożne tablice, starym piastowskim szlakiem. Zbliżając się do Gniezna mijamyImage zadrzewione jary, niewielkie wzgórza i skarpy pomiędzy polami, no i oczka wodne otoczone stojącymi w wodzie wierzbami. Dużo wody, dużo wilgoci, zalane łąki. Pnie drzew przydrożnych i gałęzie krzewów zielone od pokrywających je mchów.
Wreszcie jest Goślinowo i jest szyld z truskawką. Trafiliśmy do pana Ryszarda Majewskiego - Truskawkowego Króla. Nie ujrzeliśmy jednak rezydencji z podjazdem dla samochodów i z fontanną na osi. Żona pana Ryszarda zaprosiła nas do wnętrza starego, tradycyjnego dla tych terenów domu, przed którym pośród bezlistnych jeszcze o tej porze roku krzewów bieliły się łany przebiśniegów. Przy wejściu, oraz w środku: na szafach, parapetach okien pełno  przeróżnych sadzonek roślin. Za domem kilka szklarni, a dalej  już tylko pola - pewnie truskawkowe.

Ryszard Majewski to ogrodnik, przyrodnik, botanik. Świetny botanik. Rośliny to jego pasja.Image Oprócz truskawek i roślin ogrodowych hoduje i rozmnaża rośliny chronione i ginące. Dostarcza je do licznych ogrodów botanicznych w kraju oraz sam wysadza w miejscach, w których kiedyś rosły, w ich naturalnych siedliskach. Najwięcej na terenach, które wykupuje  od lat - tak powstają jego prywatne rezerwaty przyrody.
Ryszard Majewski, pochodzący z ziemiańskiej, podwarszawskiej rodziny, dziś rolnik spod Gniezna, przewodniczący Solidarności Rolników Indywidualnych Wielkopolski zakłada prywatne rezerwaty przyrody. Jak sam mówi - nie dba o splendor. Za zarobione na truskawkach pieniądze kupuje "nieużytki": jary, mokradła, chaszcze, skarpy i doły. Większość tych terenów miała być podzielona i sprzedana na działki, doły byłyby zasypane, skarpy wyrównane, krzaki usunięte. Miały tam wyrosnąć typowe dla urbanistycznego chaosu ni to miejskiej, ni wiejskiej Polski weekendowe domy. Udało się do tego nie dopuścić. Udało się  uratować nieużytki: torfowiska, stawy i oczka wodne, bagna, naturalną, dziką łąkę, mnóstwo drzew.

Leje deszcz i wieje wiatr. Dopiero co stopniał śnieg, roślinność jeszcze na dobre uśpiona, nie mówiąc o zwierzętach. Pan Ryszard z zapałem jednak bierze nas na swe włości. Z pasją pokazuje i opowiada: - Młode sosny, samosiejki, oto naturalna sukcesja. Na "nieużytki" wchodzi las, taki jaki powinien tu być. A to mama samosiejek: stara, piękna sosna przy drodze, obsiewająca dzielnie otaczające ją łąki. Przechodzimy przez niewielki wzgórek i odkrywamy mokradło ukryte w gęstych krzewach. - To bagno wysokie - chwali się pan Ryszard - tu rośnie chroniona, owadożerna rosiczka.

Wędrujemy tak jeszcze długo. Oglądamy posadzone przez pana Ryszarda dziewięćsiły, miejsca, gdzie Image niebawem z ziemi wyjrzą - chyba najbardziej ukochane przez gospodarza - storczyki. Wśród krzaków przemykają sarny, a na zrytej ziemi widać ślady po żerujących dzikach. Wszędzie dużo wody. W stawach kiełkujące grzybienie. Nad naszymi głowami kołuje myszołów. Pan Ryszard wspomina, że pojawiły się tutaj nawet łosie - zostały jednak wystrzelane przez myśliwych. Oczami wyobraźni widzimy te miejsca pełną wiosną, latem i wreszcie jesienią. Wyobrażamy sobie jaki tu już niedługo będzie panował rwetes, jakie będzie wspólne granie i śpiewanie, kiedy pojawią się żaby, ropuchy, traszki, ptaki wodne i miliony owadów. Pomimo uśpionej jeszcze przyrody, łąki zachwycają wieloma odcieniami beżu w postaci suchych ziół, na leszczynie wiszą krwistoczerwone bazie, stojące w wodzie krzewy zielenią się pokrywającymi konary glonami. Dochodzimy do pradoliny rzeki Wełna. Niestety, meandrującą, zarośniętą i tętniącą życiem rzekę inżynierowie zamienili w smutny, prosty rów. Tylko gdzieniegdzie pozwolono jej zakręcić, pozostały też ślady dawnego koryta. Prostowanie i betonowanie rzek i strumieni jest w ostatnich latach ulubionym sposobem wydawania pieniędzy we wszystkich niemal gminach w Polsce. Pan Ryszard pociesza: Kilka lat minie i życie wróci, powrócą stare kształty, wyrosną nowe krzaki, wrócą ptaki. Przyrody nie da się powstrzymać.

DoImage tej pory udało się panu Majewskiemu nabyć około 60 ha ziemi, w różnych, niezależnych od siebie kawałkach. To jeszcze nie koniec. Przydałoby się te poszczególne miejsca jakoś ze sobą połączyć, stworzyć korytarze ekologiczne, tak by zagwarantować zachodzenie większych procesów, wymiany genetycznej poszczególnych gatunków, swobodę poruszania się zwierząt. Byłoby idealnie, gdyby te tereny udało się  pozostawić nieogrodzone. Pan Ryszard pozwala wypasać na nich krowy, pozwala je zwiedzać, jeździć na rowerze. Ale chodząc razem po tych terenach odkrywamy ze smutkiem nowe wysypiska śmieci. Wyrzucony telewizor, opony, mnóstwo przeróżnych odpadów i opakowań. Wielu z okolicznych mieszkańców nie rozumie i nie akceptuje czegoś takiego, jak gromadzenie terenów po to, by je po prostu zachować, a nawet przywrócić do jeszcze większej różnorodności życia. Swoją dezaprobatę manifestują czasami poprzez wysypywanie śmieci. Mijamy ślady po ściętych i usuniętych konarach. - Cóż, jeśli to z nędzy, to nie mam żalu... - macha ręką pan Ryszard. Ma bogate plany. W okolicznych lasach są miejsca, którym należy się też ochrona, trzeba utworzyć leśne rezerwaty. Pierwsze rozmowy z leśnikami już były, ale to nie wszystko. Jednym z ostatnich pomysłów pana Ryszarda jest akcja sadzenia "Dębów Trzeciego Tysiąclecia". Najpierw w skali lokalnej, potem ogólnopolskiej. Władze pomysł kupiły.

Już dzisiaj u Ryszarda Majewskiego można zakupić sadzonkę, wyhodowaną z nasion dębów rosnących w Lesie Królewskim i posadzić ją w określonym miejscu. Miejsce, sadzonka oraz sadzący drzewo i zarazem jego opiekun będą wpisane do specjalnej księgi - rejestru całej akcji. Księga jest przechowywana w archiwum urzędu wojewódzkiego dla potomnych, którzy będą mogli odszukać, zidentyfikować i pielęgnować drzewo posadzone przez swojego przodka.

Udziałem w akcji będzie można uhonorować wiele osób publicznych: urzędników, polityków, oraz gości regionu. Zapis w rejestrze to nie tylko upust małej, ludzkiej próżności, to także dokument mający chronić posadzone dęby na przyszłość.
Na pytanie: skąd te pomysły i po co to wszystko, pan Ryszard nie znajduje żadnej szczególnej odpowiedzi. -To chyba zrozumiałe, po prostu, jeżeli nie uratujemy tego, co się da, to już niedługo nic nie pozostanie, tylko domy i działki pod domy... To nasza powinność, taka sama jak przestrzeganie Dziesięciorga Przykazań. Szkoda tylko, że mało kto tę powinność rozumie.

Kiedy patrzyliśmy jak pan Ryszard zataczał ręką krąg pokazując, co jeszcze zamierza kupić i uratować, jak  z namaszczeniem wskazywał posadzone na swoim naturalnym siedlisku dziewięćsiły i skrzypy zimozielone rosnące na jednym z mokradeł, pomyśleliśmy sobie, że żyje jak król. Truskawkowy Król.

Marta Lelek

Czerwiec 2000 (6/72 2000) Nakład wyczerpany