Pomilczeć
"Trzeba będzie wkrótce budować ściśle izolowane klasztory, do których ani fale radiowe, ani gazety nie będą miały dostępu, w których całkowita niewiedza o wszelkiej polityce będzie chroniona i pielęgnowana. W pogardzie będą tam szybkość, liczba, efekty masy, zaskoczenia, kontrastu, powtarzania, nowości i łatwowierności. Tam właśnie będzie się chodziło w pewne dni, aby popatrzeć przez kraty na nieliczne okazy ludzi wolnych”
Paul Valery
Czasy mamy takie, że coraz trudniej natrafić na kogoś małomównego, ceniącego ciszę i zastanawiającego się nad każdym wypowiadanym słowem. Choroba gadulstwa ogarnęła nas wszystkich. Dyskutujemy, spieramy się, wymieniamy informacjami. Dostęp do tych ostatnich oraz zdolność ich wykorzystania przekłada się na pozycję w hierarchii towarzyskiej i zawodowej. Jak najwięcej wiadomości i jak najwięcej rozmów. Rozmowy wzbogacają - tak twierdzi się powszechnie. Osobiście sądzę, mając na uwadze tematykę i sposób prowadzenia większości z nich, że dzieje się przeciwnie, a społeczeństwo nieustannej konwersacji jest społeczeństwem banału. Gdy słyszę nawoływania do dyskusji, otwarcia się na „innego” (to taki bożek naszej epoki) i wypracowania kompromisu (czyli dogadania się), to - za przeproszeniem - mam czasami ochotę, by przynajmniej co drugi zawodowy lub nałogowy dyskutant zamknął buzię.
Gatunek gadaczy zwykłych dzieli się na dwie grupy. Pierwsza składa się z ludzi w taki czy inny sposób skrzywdzonych przez istniejące realia. Zanik więzi społecznych, istniejące wzorce kulturowe, dominujące style życia - nie zaspokajają podstawowych potrzeb człowieczych, m.in. poczucia identyfikacji, oparcia w grupie, pewności i przewidywalności.
Wyzwalano człowieka z czego się da: z wiary, rodziny, utożsamienia z grupą etniczną, etosu własnego pokolenia i płci, tradycji. I w efekcie wolność okazała się samotnością, bezwładnym dryfowaniem po wrogim i obojętnym oceanie. Ekstremalnym przykładem obrazującym ów stan jest historia niejakiego Johna Scotta, który w ciągu kilkunastu lat pokrył mury budynków, wagony metra, autobusy i inne miejsca publiczne Filadelfii setkami napisów „Who is John Scott”, pragnąc w ten sposób zaakcentować swoją obecność w wielomilionowym mieście zamieszkałym przez zatomizowane masy obcych sobie ludzi.
Dawne rodzaje „zniewolenia” dawały ludziom znacznie więcej satysfakcji i spełnienia niż dzisiejsze formy „wolności”. Po prostu, jak trafnie zauważył Sławomir Magala w swoim eseju „Wirusowe zapalenie kultury”, „Im swobodniej jednak - tym mniej pewnie. Bywamy szczęśliwi - ale bez sakramentu ułatwiającego powtórzenie błogostanu według sprawdzonej recepty”. Dlatego też mamy do czynienia z - jak zwał go David Riesman - samotnym tłumem. Z osobami, które biorąc udział w tysiącach przeróżnych interakcji, pozostają samotne i niespełnione. Rozpaczliwie poszukując utraconego lub nawet nigdy nie doświadczonego poczucia bezpieczeństwa, rzucają się w wir rozmów z kim tylko się da.
Porozmawiaj ze mną - zdają się mówić setki ludzi napotykanych w każdym możliwym miejscu. Porozmawiaj, czyli daj choć namiastkę zainteresowania, uwagi, akceptacji, pozwól przez chwilę poczuć się bezpiecznie. Im więcej barier między ludźmi, im bardziej odizolowani są od siebie na skutek zdobyczy „wolności”, im płytsze i bardziej pobieżne są relacje między nimi, tym większy popyt na takie zachowania terapeutyczne, jakimi są rozmowy. Stale rośnie popularność wszelkiego rodzaju spotkań towarzyskich, dziwakiem jest ten, kto nie bywa w miejscach znanych i uczęszczanych, dzięki wynalazkom technicznym gadać można bez przerwy i niemal z każdym, niezależnie gdzie przebywa. „Ludzka rzecz pogadać” - głosi reklamowy slogan, w dobrym tonie jest uczestnictwo w kilku przynajmniej listach dyskusyjnych i odwiedzanie internetowego chat roomu. Popularne są łańcuchy dla wiecznie gadających, zwane telefonami komórkowymi. Owa potrzeba rozmawiania przybiera często formy groteskowe i niepokojące, jak wtedy, gdy przypadkowo poznana osoba po kilkunastu minutach konwersacji zwierza się z najbardziej intymnych szczegółów swego życia. Albo wtedy, gdy stale rośnie oglądalność ekshibicjonistycznych programów telewizyjnych, gdzie przed milionami anonimowych widzów dokonuje się publicznej spowiedzi.
Potoki słów zagłuszają łatwo dostrzegalną prawdę. Tę mianowicie, że autentycznych rozmów jest coraz mniej. Że papka słowna nie przekazuje niemal niczego. Że mamy coraz więcej problemów z wyrażeniem słowami własnych stanów emocjonalnych. Że mnóstwo ludzi nie ma nic do powiedzenia. Że zainfekował nas wirus, który nie pozwala przestać gadać i gadać bez sensu i celu.
Mamy także drugi rodzaj gadaczy, jeszcze bardziej natrętny i męczący. Jeszcze bardziej skłaniający do unikania ich w ramach higieny psychicznej, która - w przeciwieństwie do fizycznej - wciąż znajduje się w powijakach. Są to miłośnicy „dialogu”, „kompromisu” i „tolerancji”. Co i rusz słyszymy ich wezwania do krucjat przeciwko tym, którzy nie mają ochoty tak miło, z każdym i bez przerwy gaworzyć. Receptą na wszelkie zło ma być właśnie dialog, dzięki któremu wypracujemy kompromis, pozwalający w efekcie rozszerzyć zakres tolerancji. Część z tych, którzy narzekają na niemożność porozumienia się lub brak umiejętności spokojnej dyskusji między różniącymi się stronami, robi to oczywiście ze szczerego serca. Przyświeca im szczególnie rozpowszechnione w naszej epoce naiwne przekonanie, że można zaprowadzić powszechną szczęśliwość i permanentne dobro. Znikną wszelkie demony: nietolerancja, brak otwartości, izolacja w getcie „samych swoich”. Ach, jakie piękne i miłe będzie wtedy życie - aż strach sobie wyobrażać, gdy mamy w pamięci realne skutki wprowadzania w życie wszystkich dotychczasowych pomysłów Nowego Człowieka i Wspaniałego Świata.
Jednak spora część tego rodzaju miłośników dyskutowania ma zupełnie inne cele. Wystarczy odrobina realizmu, by dostrzec, że bardzo często „dialog”, „kompromis” i „tolerancja” są sloganami mającymi zamaskować chęć dominacji jednej ze stron. „Dialog” jest wtedy przyzwoleniem na sączenie jadu, „kompromis” bezwarunkową zgodą na serwowaną nam propagandę, a „tolerancja” - brakiem sprzeciwu wobec dominacji indoktrynujących.
Dlatego, wbrew istniejącej modzie, jestem przeciwnikiem nieustannych konwersacji. Jestem przeciwko rozmawianiu z każdym i o wszystkim. Przeciwko poddawaniu pod dyskusję wszystkiego, co tylko komu przyjdzie do głowy. Przeciwko takiej tolerancji, która oznacza pobłażliwość dla banału, głupoty i fałszu. Przeciwko uznawaniu, że tak naprawdę to każdy ma rację, a prawd na ten sam temat jest tyle, ilu wypowiadających się o nim. Bardzo chętnie rozmawiam i dyskutuję z różnymi ludźmi i o różnych rzeczach, ale też nie zapominam nigdy, że z pewnymi ludźmi czy poglądami nie powinno być żadnej dyskusji. Im więcej zaś słyszę wezwań do niemal obowiązkowej dziś konwersacji, tym częściej przypominają mi się słowa niejakiego Goebbelsa, który mawiał, iż kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. I może właśnie o to chodzi w tym całym kulcie gadaniny - by stworzyć płaszczyznę do przekazania jak największej ilości słuchaczy jakiegoś kłamstwa. Kłamstwa, które powtarzane w kółko stanie się obowiązującą prawdą.
Gdy wezwania do dyskusji padają z ust osoby dla mnie niewiarygodnej, gdy ktoś zasłaniając się otwartością i tolerancją głosi bzdury bez ponoszenia konsekwencji, gdy zamiast wypowiadanych z rozwagą niewielu słów słyszę tysiące oklepanych frazesów - wtedy dziękuję za wszelkie rozmowy. Wolę iść do lasu i posłuchać, co mają do powiedzenia szumiące drzewa, co ogłasza stukot dzięcioła, co w ściółce piszczy. Wolę poczytać naprawdę mądrą książkę, posłuchać dobrej muzyki lub porozmawiać - z sobą. To najlepszy sposób na to, by nie zwariować w otoczeniu takich, którym bełkotliwy monolog myli się z rozmową, brak krytycyzmu z tolerancją, naiwność z otwartością, a słuchanie poleceń z dialogiem.
Remigiusz Okraska