DZIKIE ŻYCIE

Ani fałsz, ani ignorancja

Cezary Grzanka

Do napisania niniejszego artykułu skłoniła mnie lektura tekstu pt. „Fałsz czy ignorancja?” autorstwa Pana Krzysztofa Wojciechowskiego, który ukazał się w grudniowo-styczniowym numerze Dzikiego Życia.[...]


Właściwym odzewem z mojej strony mogłoby być powtórzenie artykułu pt. „Bóg chrześcijań­ski...”, któryImage stanowił dopełnienie poglądów przed­stawionych przeze mnie w tekście pt. „Karol Marks...”. [...] Swoje poglądy wyraziłem najdobit­niej mówiąc o „oczywistej nieoczywistości świa­ta” (co nawet zostało wytłuszczone w druku, ale widać i tak nie wszyscy to dostrzegli). Artykuły nie miały przede wszystkim charakteru pracy nauko­wej (a chyba aż tak poważnie potraktował je Pan K. Wojciechowski), bo łamy Dzikiego Życia nie są na to najlepszym miejscem. Moim zadaniem było wprowadzenie czytelnika w „stan permanent­nego dziwienia się” (co również wyraźnie akcen­towałem), a nie prezentowanie wiedzy zgodnie z wymogami naukowej metodologii. Ale nawet mimo tego zastrzeżenia, nie znalazłem w artyku­le Pana K. Wojciechowskiego żadnych sprosto­wań błędów merytorycznych, które rzekomo popełniłem. Uwagi autora to, według mnie, jedy­nie różnice interpretacyjne dopuszczalne w ramach normalnego dialogu.

A teraz po kolei ustosunkuję się do „błędów, ja­kie niewątpliwie zawarłem” w swoich tekstach, a które nie dają spokoju Panu Wojciechowskiemu, zastanawiającemu się „czemu mają służyć”.

1. Jeżeli chodzi o tytuły moich artykułów to są one oczywistymi metaforami (jak to często w tytu­łach) i dosłowne ich odczytywanie jest nieporozu­mieniem. W związku z tym nie będę wdawał się w filozoficzne rozważania, czy Bóg ma jakieś my­śli i co ewentualnie myśli na temat moich tekstów.

2. Razi Pana K. Wojciechowskiego zestawienie religii chrześcijańskiej z komunizmem (choć tak na­prawdę, to ja o komunizmie nie powiedziałem ani słowa), a także stwierdzenie, iż bez chrześcijaństwa nie byłoby marksizmu. Co do pierwszej kwestii, to przy takim podejściu naraziłbym się pewnie porów­nując także dobro ze złem. Nie widzę w tym zesta­wieniu nic bulwersującego tym bardziej, że jest to rodzaj przenośni. A zupełnie nie rozumiem, co to może mieć wspólnego z utrudnianiem awansu spo­łecznego wiernym, czy brakiem! nauczania religii w szkołach! Co do genezy marksizmu to wydaje mi się, że sięgnąłem do trochę głębszych korzeni niż Pan K. Wojciechowski, który oczywiście ma rację pisząc, iż „bezpośrednią przyczyną powsta­nia ruchów robotniczych, na bazie których rozwi­nął się później marksizm, był system feudalny i kapitalizm”. To jednak wcale nie stoi w sprzecz­ności z moją tezą (a właściwie powtórzoną za kilko­ma wybitnymi filozofami), że marksizm nie miałby szans na pojawienie się, gdyby wcześniej nie było chrześcijaństwa. Zresztą zdanie to wyraziłem bez po­czucia pewności, jak wszystko, co pisałem.

3. Nie twierdziłem nigdzie (poza tytułową meta­forą), ani nawet nie sugerowałem, iż celem Boga mogłoby być niszczenie przyrody! Mówiłem co naj­wyżej, że w Biblii można doszukać się źródeł an­tropocentryzmu, jako postawy nastawionej wrogo do natury. Ale o tym, iż człowiek mógł źle odczy­tywać intencje Stwórcy przekazane w Piśmie św. szeroko pisałem w swoim drugim artykule.

4. Oberwało mi się także za „sztandarowość” przytoczonych cytatów. Jeśli chodzi o Marksa, na którym autor, jak sam przyznaje, nie zna się (to czyżby kierowała nim intuicja w ocenach jego do­konań?!), to podtrzymam swoje stanowisko i po­wtórzę, że XI spośród „tez o Feuerbachu” jest właśnie tą sztandarową, zwłaszcza w kontekście ochrony przyrody. Co do drugiego cytatu (tu przy­znaję Panu Wojciechowskiemu dużo większe znaw­stwo) to chyba jednak nie pomylę się zbytnio gdy powtórzę, iż pochodzi on z samego fundamentu Bi­blii, jakim jest Księga Rodzaju. Jest do tego jed­nym z lepiej znanych biblijnych cytatów.

5. W kwestii antropocentryzmu i jego przejawów w Biblii, pan K. Wojciechowski tylko potwierdza moje tezy, pisząc m.in. o „naszym szczególnym miejscu w przyrodzie” (ze względu na rozum, wol­ną wolę, świadomość). Dostrzeganie tego, że je­steśmy inni nie uprawnia nas jeszcze do żadnych przywilejów (przecież słoń także widzi, że jest inny niż mrówka). Poza tym paru filozofów miałoby po­ważne wątpliwości, czy należy dowierzać naszym zmysłom. Autor pisze, że antropocentryzm („wła­ściwie pojęty”) wydaje się mało szkodliwy (ale jed­nak szkodliwy!), zaś niebezpieczne są jego zwyrodnienia. Informuję więc, że gdyby nie było antropocentryzmu (bo nic go, moim zdaniem, nie uzasadnia), nie byłoby jego zwyrodnień.

6. Przytaczane prze Pana Wojciechowskiego przykłady na rzecz pozytywnej roli Kościoła w ochronie przyrody są jak najbardziej trafne (sam zresztą dużo ich podawałem). Chodzi jednak o za­uważanie pewnych proporcji i rangi, jaką nadaje się owym problemom. Kościół skupia się wyraźnie na człowieku, gloryfikując jego pozycję w świecie. Zdarzają się też w opiniotwórczych środowiskach ściśle powiązanych z ruchami katolickimi, głosy szy­dzące publicznie z czułostkowości wobec zwierząt i dowodzące, że polowania i używanie zwierząt do rozrywki jest zgodne z naszą naturą i kulturą. Kościół ze swoją ogromną siłą oddziaływania miałby tu duże pole do popisu, ale według mnie nie wykorzystuje w pełni swych możliwości. Pod­trzymuję tezę, iż ruchy franciszkańskie to margi­nes działalności Kościoła. Dodam, że już od czasów średniowiecza datuje się pewna rywaliza­cja między franciszkanami (krzewiącymi ubóstwo, skromność i prostotę życia), a dominikanami, re­prezentującymi intelektualny nurt Kościoła. Nie­stety (dla przyrody) papiestwo popierało tych drugich, co wywarło zapewne wpływ na kształt obecnej doktryny.

7. Pan K. Wojciechowski nie chce dostrzec kon­sekwencji, jakie miało wydanie książki pt. „Prze­kroczyć próg nadziei”. Może przeoczył po prostu negatywne reakcje przywódców duchowych niektó­rych religii niechrześcijańskich (w których domi­nuje postawa biocentryczna). Nieźle zapowiadający się dialog ekumeniczny (zapoczątkowany na kon­gresie w Asyżu w 1986 r.), a mający na celu m.in. zbliżenie różnych religii w kontekście zagrożenia ekologicznego, został poważnie zakłócony przez wyraźne oddzielenie się Kościoła katolickiego od innych kościołów chrześcijańskich, jak również krytykę innych religii z punktu widzenia „najlep­szej” wiary rzymskokatolickiej. Wywyższenie ka­tolicyzmu (co wyraźnie daje się zauważyć w książce „Przekroczyć próg nadziei”) raczej nie sprzyja współpracy różnych religii dla ocalenia Ziemi od ewentualnej katastrofy ekologicznej. Kwestia po­czątków chrześcijaństwa to spór jałowy. Jest oczy­wiste, że korzeni tej religii można by szukać przed greckimi filozofami, ale w ścisłym słowa znacze­niu datuje się ona od czasów Jezusa Chrystusa.

9. Gdyby Kim Ir Sen przeczytał, że w Korei Pół­nocnej istniała (co więcej, trwa nadal) jakaś forma kapitalizmu, to chyba wstałby z grobu, żeby zrobić porządek. Mam nadzieję, że to pomyłka, a nie nie­wiedza Pana K. Wojciechowskiego.

Na zakończenie, nie mogę powstrzymać się od refleksji, iż Pan Krzysztof Wojciechowski próbu­je nam wylansować jedyny słuszny punkt widze­nia (tj. katolicki), zapominając, że na tym świecie żyją jeszcze jacyś niekatolicy. [...] Swoje poglą­dy, zaprezentowane w obu tekstach, uważam za o wiele bardziej wszechstronne, do tego obarczo­ne sporą dozą niepewności. Wszak moim najważ­niejszym zadaniem było wykazanie, że nie ma nic oczywistego, a stan nieustającego zdziwienia jest jak najbardziej normalny. Potrzebna jest do tego m.in. wolność, którą Pan Wojciechowski czyni winną niegodziwości tego świata. Ale bez niej skazani bylibyśmy na „jedynie słuszną opcję”. Tylko czyją?
 
Kończąc, odpowiadam na tytułowe pytanie ar­tykułu Pana K. Wojciechowskiego: ani fałsz, ani ignorancja, a co najwyżej inny punkt widzenia.

Cezary Grzanka

Marzec 2001 (3/81 2001) Nakład wyczerpany