Zwolnij! (wakacyjnie)
„Każdy rodzaj pośpiechu, nawet w stronę dobra, świadczy o jakimś zwichrowaniu umysłu”
Emil Cioran
Pragnąc najlepiej oddać ducha naszej epoki, za jej wyróżnik należałoby chyba przyjąć tempo. Żyjemy w czasach pędzących niczym lokomotywa, w erze kultu szybkości. Coraz to wydajniejsze urządzenia pozwalają wykonywać czynności szybciej i szybciej. Coraz sprawniejsze środki lokomocji przenoszą nas w ciągu coraz mniejszych odstępów czasu. Są już prywatne śmigłowce i powietrzne taksówki. Jedyne inwestycje na nierentownej kolei to szybsze pociągi łączące największe miasta (tam najbardziej czci się szybkość). Podobnie z mediami: najważniejsze jest tempo przesyłu informacji - na tym zasadza się popularność gazet, stacji radiowych i telewizyjnych, portali internetowych itp. Od tego zależy trwanie fortun: na giełdzie londyńskiej, tokijskiej i Wall Street istotne są ułamki (sic!) sekund, to one decydują o szybkośći podejmowania decyzji, a co za tym idzie - o wynikach finansowych.
Szybkość czci się na każdym kroku. Od naiwnych manifestów futurystycznych sprzed ponad 80 lat doszliśmy do bardziej zaawansowanych form tego kultu. „Czas to pieniądz!” - wykrzykuje przez ramię znajomy, który pędzi przed siebie. „Nie mam czasu, spieszę się” - informuje lojalnie koleżanka, która przyszła w odwiedziny. Tak to przynajmniej nazywa, bo jej zachowanie zdradza, że przybyła załatwić konkretną sprawę i nie zabawi ani chwili dłużej. Wszyscy gnają przed siebie, nikt nie ma czasu, by spokojnie przegadać kilka godzin o rzeczach nieistotnych, poleżeć z oczami utkwionymi w sufit, iść na długi spacer. zamyślić się nad filiżanką herbaty, pielęgnować kwiaty w doniczkach czy uprawiać mozolnie ogródek (ongiś sąsiad, obserwując moje zmagania z chwastami, rzekł, za przeproszeniem, iż on się „tak z tym pieprzył” nie będzie i problem załatwi raz dwa chemicznym środkiem chwastobójczym, bo wszak „nie ma czasu”).
Pędzą wszyscy: starzy i młodzi, Z dodatkowych lekcji języka obcego na tenisowy kort lub jazdę konną. Albo do supermarketu. A wieczorem na imprezę. Gdy nadchodzi pora urlopów - wtedy gnają również, tyle że przez większe przestrzenie. Poznają Europę w dwa tygodnie, zatrzymując się przy znanych i lubianych miejscach, robiąc szybciutko jak najwięcej zdjęć - na pamiątkę tego „poznawania”. Gdy zaś wyruszą w jedno miejsce, to i tam nie zwalniają. Z plaży na dyskotekę, stamtąd do nocnego klubu, samochodem do sąsiedniego miasta, na pokaz laserów, na koncert itp. Ktoś pamiętający atmosferę najbardziej popularnych wczasowych miejscowości choćby sprzed piętnastu lat, czasem zastanawia się czy jest w tym samym miejscu co niegdyś i czy to na pewno miejsce wypoczynku (chyba, że chodzi tu o wyjątkowo czynny wypoczynek...).
Szybkość ma dwa aspekty. Pierwszy, narzucany przez nowoczesną organizację pracy, konkurencyjność, błyskawiczne przeobrażenia społeczne i technologiczne. Drugi, przyjmowany dobrowolnie, w postaci takiego spędzania czasu wolnego, które charakteryzuje się własnowolnym podkręcaniem tempa. Robić jak najwięcej, widzieć jak najwięcej, poznać jak najwięcej osób, przeżyć jak najwięcej modnych aktualnie doznań. Szybkie tempo pracy jest zrozumiałe: oznacza większy zysk pracodawcy. Promowanie szybkości w przekazach reklamowych też jest zrozumiałe, gdyż tempo koreluje z sytuacją rynkową: szybciej wchłaniaj, szybciej przetraw i szybciej wydal - będziesz szybciej gotowy do nabycia następnego produktu. Natomiast afirmacja szybkości w pozawytwórczych i pozakonsumpcyjnych dziedzinach życia, nie jest już tak łatwa do wytłumaczenia. Może być pochodną niemożności wyzwolenia się z ukształtowanych w pracy i podczas konsumpcji nawyków, może być daleko posuniętą podatnością na „ducha czasów”, może oznaczać zatratę instynktu samozachowawczego i zanik reakcji obronnych.
Kult szybkości przynosi mnóstwo negatywnych następstw. Gdy mowa o wzrastającej wydajności pracy, mamy do czynienia z takimi patologiami, jak zdarzające się w Japonii przypadki karoshi - śmierci z przepracowania, będącej pochodną stałego podkręcania tempa. Mamy rozbicie wielu więzi spajających społeczeństwo i jego poszczególne części składowe - gdy w ciągłym pośpiechu zatracają się kontakty międzyludzkie, brakuje czasu na kultywowanie tego, co ludzi łączy mocno i naprawdę. Mamy też postępującą degrengoladę wytworów człowieczej myśli - pisarze tworzący książki pod dyktando kontraktów z wydawnictwami, muzycy zobowiązujący się każdego roku nagrywać nową płytę, filozofowie zaliczający obowiązkową ilość konferencji naukowych. Składają wciąż więcej pokłonów bylejakości, tandecie, miernocie. Nie mając czasu na przemyślenie pomysłu, na dopracowanie szczegółów, na refleksję, tworzą dzieła mizerne, kalekie, nędzne. Gdyby nie kampanie reklamowe i kreowanie mód kulturalnych, większość tego rodzaju produkcji nie znalazłaby trwałego miejsca w poważnym kanonie.
W przyrodzie nie ma pośpiechu. Pewne procesy dokonują się wolniej, pewne szybciej, ale zawsze jest to tempo naturalne, podyktowane sytuacją i przyrodzonymi skłonnościami. Gdy pojawia się zagrożenie, zwierzęta poruszają się szybciej niż zazwyczaj, lecz gdy ono mija - nie gnają przecież nadal bez potrzeby. Człowiek oczywiście różni się od zwierząt, nie tylko adaptuje się do otoczenia, lecz także świadomie tworzy sytuacje nowe. Jednak i w jego przypadku mamy do czynienia z czymś, co można mniej lub bardziej precyzyjnie określić jako normę. Wiele wskazuje, że dzisiejsze tempo życia z normalnością ma mało wspólnego. Człowiek nie jest tylko istotą pędzącą - potrzebuje także się zatrzymać, zastanowić, uspokoić i wyciszyć. Gdy dostrzegamy, iż takich zachowań jest coraz mniej, znak to, że coś się stało niewłaściwego, coś zatraciliśmy, czegoś istotnego brakuje w naszym życiu. Brakuje równowagi - to zaś prędzej czy później okaże się zgubne w skutkach. A pośpiech jest złym doradcą - wzruszający przykład ilustrujący tę znaną od wieków prawdę znaleźć można w „Greku Zorbie” Nikosa Kazantzakisa: „Przypomniałem sobie pewien ranek, gdy zobaczyłem uczepioną kory drzewa poczwarkę właśnie w chwili, gdy motyl rozrywał spowijającą go powłokę, przygotowując się do lotu. Czekałem dość długo, ale motyl zwlekał. Niecierpliwie schyliłem się i zacząłem go ogrzewać własnym oddechem. I w moich oczach - szybciej, niż przewiduje natura - zaczął dokonywać się cud. Powłoka opadła i wyszedł motyl, ale kaleki. Nigdy nie zapomnę przerażenia, gdy zobaczyłem, że nie może rozwinąć skrzydeł. Drżąc próbował tego dokonać wysiłkiem całego ciała - na próżno, choć pomagałem mu oddechem. Potrzebny był tu cierpliwy proces dojrzewania. Skrzydła powinny wolno rozwijać się w słońcu. Teraz było już za późno. Ciepło mojego tchnienia zmusiło go, aby opuścił poczwarkę przedwcześnie, pomarszczony niby embrion. Drżał rozpaczliwie jeszcze chwilę i umarł na mojej dłoni. Te leciutkie zwłoki motyla spoczęły ogromnym ciężarem na moim sumieniu. Dzisiaj już wiem, że pogwałcenie odwiecznych praw natury jest śmiertelnym grzechem. Nie wolno nam ulegać niecierpliwości, winniśmy z ufnością poddawać się wieczystemu rytmowi wszechświata”.
Możemy wszak zwalić winę na okoliczności zewnętrzne. Wiadomo, system jest podły, zmusza nas do gnania z miejsca na miejsce, od zajęcia do zajęcia, do szalonego pędu - nawet wtedy, gdy tego nie chcemy. To jednak dobre dla tych, którym nie o zmianę czegoś na lepsze chodzi, lecz o proste, szybkie i tanie rozgrzeszenie. Jeśli nie interesuje nas standardowa śpiewka spod znaku „wszyscy (kapitalizm, komunizm, patriarchat, Żydzi, globalizacja...) są winni, tylko nie ja”, zastanówmy się nad tym, co sami możemy zrobić, by zmniejszyć chorobliwe tempo epoki. A możemy, jak sądzę, sporo. Myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem. Nie ma gotowych recept dla każdego, ale każdy może np. zrobić jedną rzecz mniej ze standardowego, codziennego zestawu czynności. Każdy może przez długie godziny czytać książkę kosztem ślęczenia nad dotychczas niezbędnymi pracami. Każdy może pójść na spacer kosztem „bardzo ważnych spotkań”. Każdy może odwiedzić jedną osobę zamiast trzech i porozmawiać z nią długo, powoli sącząc słowa i zastanawiając się nad wypowiadanym zdaniem. Każdy może się zamyślić, zamiast z pilotem w ręku przeskakiwać z jednego programu z „najświeższymi wiadomościami” na drugi. Każdy może stanąć w oknie i długo spoglądać przed siebie. Każdy może wstać później z łóżka. Każdy może wyruszyć na wycieczkę i spokojnie przemierzać interesującą przestrzeń, zatrzymując się do woli nad interesującym go miejscem, bez planu i mapy, kierując się jedynie namysłem na rozstajnych drogach. Ktoś powie, że to drobiazgi. Że lepiej zmienić cały system oparty na pośpiechu i gnaniu przed siebie. Tymczasem życie składa się właśnie z drobiazgów, z mozolnych, drobnych ulepszeń. Ci, którzy opowiadają w kółko o zmianie systemu, na ogół nie zmieniają ani jego, ani siebie. I nad tym też warto się zastanowić. W wolnej chwili, rzecz jasna.
Remigiusz Okraska