DZIKIE ŻYCIE

Zachwyt zamiast wyrachowania

Remigiusz Okraska

Na zarośniętych ścieżkach

...i gdy człowiek wejdzie w las, to nie wie,
 czy ma lat pięćdziesiąt, czy dziewięć,
 patrzy w las jak w śmieszny rysunek
i przeciera oślepłe oczy,
dzwonek leśny poznaje, ćmę płoszy
i na serce kładzie mech jak opatrunek.

Konstanty Ildefons Gałczyński

Im dłużej przyglądam się nieco z boku temu, co zwane jest „ekologią”, tym trudniej mi znaleźć w sobie entuzjazm dla podobnych działań, czy na­wet tychże działań uzasadnień. Współczesna ochrona przyrody wydaje mi się nieskuteczna, i to bynajmniej nie dlatego, że przeciwnik silny. Nie tylko jednak nieskuteczna, ale co gorsza raczej od­stręczająca niż przyciągająca. Grzechem popularnego obecnie wydania ekologii jest to samo, co długim cieniem kładzie się na całej współczesnej kulturze, systemie wartości, dominujących świa­topoglądach i wynikających z nich postawach ­czyli ni mniej, ni więcej tylko materializm.

Od lat 60. materialistyczna ochrona środowi­ska trafiła pod strzechy i niemal zmonopolizo­wała sposób postrzegania kwestii ekologicznych. Wszystkie te „Granice wzrostu”, raporty Klubu Rzymskiego, biadolenia i lamenty proroków eko­apokalipsy, są przeniknięte wartościami współ­czesnego świata. Napisano je ekonomicznym żargonem, oszacowano straty i zyski, sporządzo­no tabele, statystyki i analizy. Wszystko tam jest - tylko nie ma ni krzty ducha. Wtedy i wtedy wy­czerpią się paliwa kopalne, dziura ozonowa po­większa się z szybkością X procent w ciągu dekady, lasy deszczowe kurczą się w tempie tylu i tylu hektarów na rok, dziennie ginie ileś gatun­ków. I tak dalej. Policzone, wyłożone, podpis i pieczątka pod spodem.

Powiem szczerze: ekologia tego rodzaju budzi we mnie wstręt. Przyroda traktowana jest tutaj, jak - nie przymierzając - pogłowie bydła rogatego w PGR-ach za wczesnego Gierka. Takie stawianie sprawy jest i fałszywe (bo pomija rzecz najistotniejszą - piękno i istotę samej przyrody) i obrzydliwe. W takim ujęciu przyroda składa się z iluś tam niezbędnych gatunków i iluś tam pro­cent dwutlenku węgla możliwych do absorpcji, a jej ochrona z jakiejś tam równowagi między nie­odnawialnymi a odnawialnymi źródłami energii, z systematycznych nasadzeń w miejscach wyrę­bów i z dążeń do stworzenia takiego katalizatora, który sprawiłby - pozwolimy sobie na drobną zło­śliwość - że z rury wydechowej, zamiast spalin, wydobywałby się zapach fiołków lub bzu. Gdy sły­szę tego rodzaju głosy o przyrodzie, przypomina mi się charakterystyka, jaką Gilbert K. Chesterton zawarł w swojej książce „Poeta i wariaci” pisząc o pewnym osobniku, że „doszedł do stadium, w którym zobaczywszy anioła, patrzyłby nawet na niego okiem ornitologa”. Materialistyczni ekolo­gowie bez wątpienia osiągnęli to samo stadium.

W dodatku ekologia spod znaku statystyk, ana­liz i wyliczeń nie jest i nigdy nie będzie skutecz­na. Będąc nieodrodnym dzieckiem materializmu, czyli takiego systemu (braku) wartości, który legł u podwalin dzisiejszego lekceważenia przyrody, nie umożliwia zmiany istniejącego stanu rzeczy - to mniej więcej tak, jakby alkoholizm leczyć serwowaniem uzależnionemu napojów wysko­kowych. Musimy wykroczyć poza powszechny światopogląd, jeśli chcemy osiągnąć cokolwiek. Nie przyniosą rezultatów w dziele ochrony śro­dowiska i przyrody apele do człowieczego roz­sądku. Jednym z fałszywych przekonań, jakie przyniosła nam nowożytność jest postrzeganie ludzi jako istot, które są lub lada moment staną się w wyniku „postępu” na wskroś racjonalny­mi, podatnymi na argumentację odwołującą się do faktów. Tymczasem fakty, choć niezbędne w przypadku dotarcia do sedna zagadnienia i rozpoznania prawdy, są niemal bezużyteczne, gdy mowa o nakłonieniu ludzi do działania, pod­bicia ich serc, zarażenia jakąś wizją. Cóż z tego, że spaliny mogą powodować raka - przeciętny człowiek sądzi, że akurat jego to nie spotka lub nauka lada moment wynajdzie na tę chorobę le­karstwo. Cóż z tego, że giną gatunki - czyż wkrótce nie będziemy sami tworzyć nowych, manipulując do woli w genach, zestawiając, niczym w pat­chworku, dowolne zasoby tego rodzaju?

Ludzie kierują się w swoich poczynaniach emocjami, wyobrażeniami czy też - ujmując rzecz szerzej - mitami. Dzisiaj są to mity postę­pu, dobrobytu, podporządkowania sobie przy­rody w celu eskalacji dostępu do dóbr i usług.
Nie są to mity nawet minimalnie „ekologiczne”- i naszym zadaniem jest zastąpienie mitów techno­kratyzmu mitami cudownej, żywej i niepowtarzal­nej w swym pięknie Ziemi. U podstaw zniszczeń w łonie przyrody leży nie rozwój techniki, nie ja­kieś tam „przeludnienie”, nawet nie trendy kon­sumpcyjne, lecz desakralizacja, odarcie świata flory i fauny z nimbu świętości i tajemnicy. Dopóki wi­dzieć będziemy w naturze taki czy inny zestaw su­rowców i pierwiastków niezbędnych do życia, dopóki będziemy postrzegać ją przez pryzmat „zielonych płuc” Polski czy globu (o tym, jak człowiek troszczy się o płuca mogłyby wiele powiedzieć miliony nikotynowych maniaków), dopóty nie dość, że sami nie staniemy się rzeczywistymi przeciwnikami dominującego światopoglądu, to jeszcze nie nakłonimy innych, by przyrodę chronili.

A przyrodę należy chronić nie z wyrachowania ­lecz z miłości. Nie tylko rozumem -lecz także ser­cem. Nie dlatego, że pustynnienie gleb, resztki su­rowców, globalne ocieplenie. W ten sposób można myśleć o remoncie mieszkania i ratach za telewi­zor, nie zaś o najpiękniejszym z cudów stworzenia. Nie o niesamowitym, niemożliwym do ogarnięcia przy pomocy rozumu zapachu bukowego lasu cie­płą jesienią. Nie o locie myszołowa przez błękitne przestrzenie. Nie o pierwszym wylęgu dzikich ka­czek. Nie o spotkaniu oko w oko z sarną, gdy jej i nam jednakowo drży serce w trwodze i zdumie­niu. Nie o zachwycie jedynym w swoim rodzaju, niepowtarzalnym krajobrazem, który staje przed oczami, gdy spoglądamy w rozłożone w dolinie pola, kępy drzew, podmokłe łąki i wijący się stru­mień. Nie o dębie, którego nie można objąć w poje­dynkę i nie o jodle, która pnie się tak wysoko, że trzeba zadzierać głowę do granic możliwości, by ujrzeć jej wierzchołek. Nie o kaczeńcach na brzegu rzeki, pierwiosnkach w starym dworskim parku i przebiśniegach w górskiej dolinie. To dobre dla osób o duszy technokratów, którzy potrafią coś tak niesamowitego sprowadzić do rzędów kolumn w swoich buchalteryjnych rozprawach - nie zaś dla czujących każdym nerwem, jak bardzo boli ich za­głada takiego świata.

Rozumieli to doskonale ci, którzy zajmowali się ekologią, zanim padła ona łupem materialistycznych i gruboskórnych specjalistów od wyliczeń, jak szyb­ko pochłonie nas smog i wyższy poziom morza. Bro­nili przyrody nie przed tym czy innym „systemem” ekonomicznym czy politycznym, lecz przed wszyst­kimi barbarzyńcami spod znaku wiary w materię, ślepymi na piękno przyrody i duchową więź czło­wieka z nią. Jan Gwalbert Pawlikowski w Polsce czy Reinhold Schneider i Wilhelm Riehl w Niem­czech, pragnęli powstrzymać gwałt zadawany prze­pięknym, ukochanym przez siebie krainom w imię niewyrażalnej słowami ich istoty a jakąś „ochro­nę środowiska” spod znaku zestawień. i statystyk zapewne uznaliby za równie obrzydliwą jak działania, przed którymi chcieli przyrodę ochronić. Reihl pisał: „Wrogowie lasu liczą nam co roku mnożące się materiały mogące zastąpić drewno i wskazują triumfalnie w nieodległą przyszłość, kiedy żadne lasy nie będą już potrzebne i całe zalesione obszary będzie można zamienić na pola uprawne, aby każda skiba w cywilizowanej Europie mogła wyżywić jed­nego człowieka. Ta myśl, aby każdy skrawek ziemi przeorać ludzką ręką jest dla wyobraźni każdego naturalnego człowieka czymś potwornym”. Ludzie postrzegający problem jak on zapewne nie zastana­wiali się nad przewagą ekologii ducha nad ekologią materii, gdyż wówczas tak motywowana postawa była oczywistością dla każdego, kto o ochronie przy­rody w ogóle myślał. Dzisiaj jednak widać wyraźnie, że ekologia spod znaku racjonalizmu i materializmu nie zda się na nic, niezależnie od tego, ile się jeszcze „naedukujemy społeczeństwo”. Jeśli nie przywróci­my duchowi prymatu nad materią, jeśli następnie nie uwrażliwimy ponownie ludzi na mistyczne pięk­no i istotę natury - nie zmobilizujemy ich do żad­nego wytężonego wysiłku, Ekologia rozumu i materii nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Ekologia serca. i ducha może tego dokonać, nawet wbrew tym czy innym „koniecznościom dziejowym”.

Remigiusz Okraska

Wrzesień 2001 (9/87 2001) Nakład wyczerpany